Juliusz Verne Rozbinzon amerykański (Szkoła Robinsonów) Wydawnictwo "Zorza", 1925 Rozdział I W którym czytelnikowi, o ile ma ochotę, nastręcza się sposobnoć zakupienia wyspy na Oceanie Spokojnym. Wyspa do sprzedania! Za gotówkę! Koszta osobno! Kupi ten, kto da więcej! - bezustannie, nie pozwalajšc sobie nawet na złapanie tchu, wywoływał licytator Dean Felporg w lokalu, w którym odbywała się ta osobliwa sprzedaż. - Wyspa do sprzedania! Wyspa do sprzedania! - jeszcze głoniej krzyczał wywoływacz Gingras, kroczšcy tam i napowrót wród bardzo podnieconego tłumu. Istotnie, w wielkiej hali licytacyjnej przy ulicy Sacramento 10 tłok był niesłychany. Zgromadził się tam nie tylko pokany zastęp Amerykanów z Kalifornii, Oregonu i Utah, lecz także wielu Francuzów, stanowišcych blisko szóstš częć ludnoci, Meksykanów w krótkich płaszczach, zwanych serapa, Chińczyków w tunikach z szerokiemi rękawami, szpiczastych pantoflach i stożkowatych kapeluszach, Kanaków z Oceanji, a nawet kilku czarnonogich i płaskogłowych, przybyłych z nad brzegów rzeki Trinidad. Scena ta rozgrywała się w stolicy Kalifornji San Francisco, jednakowoż nie w latach 1849-1852, kiedy to eksploatacja nowych pól piaskowych zwabiała poszukiwaczy złota obydwóch półkuli. San Francisco nie było już tem, czem było poczštkowo: serajem dla karawan, miejscem wylšdowania, oberżš, w której na jednš noc zatrzymywali się awanturnicy, spieszšcy na poszukiwanie złota ku wschodnim zboczom Sierra Nevada. Od lat dwudziestu, miejsce starego nieznanego Yerba Buena zajmowało miasto, jedyne w swym rodzaju, liczšce 100.000 mieszkańców. Z powodu braku miejsca na płaskiem wybrzeżu, miasto to rozsiadło się na grzbietach dwóch pagórków; wszystko jednak przemawiało za tem, że rychło rozbuduje się aż do najdalszych krańców pogórza. Niebawem też zdetronizowało ono takie miasta jak Lima, Santiago, Valparaiso i wszystkie inne rywalki Zachodu, i przez Amerykanów zostało wyniesione do godnoci królowej Oceanu Spokojnego, a równoczenie królowej wybrzeża zachodniego. Owego dnia, a było to 15 maja, panował jeszcze chłód dotkliwy. W kraju tym, wystawionym na oddziaływanie pršdów podbiegunowych, pierwsza połowa maja przypomina aurę drugiej połowy marca w Europie. W publicznej hali licytacyjnej nie odczuwano jednak niskiej temperatury. Nieustajšce dzwonienie cišgało tłumy publicznoci, to też w lokalu panowała atmosfera tak upalna, że czoła obecnych okryły się kroplami potu, które na dworze byłyby od razu zamarzły. Nie należy jednak sšdzić, że te liczne pożšdliwe rzesze, zapełniajšce halę licytacyjnš, przybyły tu w zamiarze kupowania. miem nawet twierdzić, że wszyscy obecni kierowali się jedynie ciekawociš. Bo i któż, będšc doć bogatym, byłby tak niemšdrym, by kupować wyspę na Oceanie Spokojnym, wskutek dziwacznego pomysłu rzšdu wystawionš na sprzedaż? Mówiono sobie tedy, że nikt nie wniesie odpowiedniej oferty, bo wogóle nie znajdzie się amator na licytowany objekt. I prawdziwie, nie było w tem winy wywoływacza, który wołaniem, gestykulacjš, posługiwaniem się najbardziej wabišcemi przenoniami jarmarcznej reklamy starał się podniecić klientów. Odpowiadano miechem, ale nikt nie przedkładał oferty. - Wyspa do sprzedania! Wyspa do sprzedania! - raz po raz wołał Gingras. - Ktoby się też pozwolił na to złapać! - zawołał jaki Irlandczyk, w którego kieszeniach nie znalezionoby złamanego szelšga. - Wyspa, która przy osišgnięciu ceny licytacyjnej, nie kosztowałaby ani po szeć dolarów za mórg! - wołał licytator Dean Felporg. - I któraby nie przynosiła ani 1/8 procentu! - dorzucił właciciel dużej farmy, doskonale się rozumiejšcy na rentownoci gruntu. - Wyspa, majšca pełnych 120 kilometrów obwodu i 90.000 hektarów powierzchni. - A czy jest tam przynajmniej kawałek stałego lšdu? - zagadnšł pewien Meksykanin, stały goć szynkowniany, który, wnoszšc z jego osobistej, bardzo niepewnej pozycji, czuł snać potrzebę silnego gruntu pod nogami. - Wyspa o młodem zalesieniu - sławił wywoływacz - z łškami, wzgórzami, wodospadami... - Zagwarantowane? - zamiał się jaki Francuz, wcale nie kwapišcy się, widać, do tego interesu. - Tak, zagwarantowane! - odrzekł licytator Felporg, majšcy za sobš zbyt długie dowiadczenie, by złoliwe docinki publicznoci miały go wyprowadzić z równowagi. - Na dwa lata? - Do końca wiata! - A może jeszcze dłużej? - Wyspa na wyłšcznš własnoć! - krzyczał wywoływacz. - Wyspa bez jednego drapieżnego zwierzęcia, bez płazów i gadów jadowitych. - Czy też bez ptaków? - krzyknšł jaki żartowni. - I bez owadów? - dorzucił inny. - Wyspa temu, kto da najwięcej! - wołał niezrażony Dean Folperg. - Dalej-że obywatele! Trochę odwagi i sięgnšć do trzosa! Kto chce mieć wyspę w dobrym stanie, która dotychczas prawie że nie miała właciciela. Wyspę na Oceanie Spokojnym, tem morzu mórz! Do nabycia za bezcen! Za jeden miljon i sto tysięcy dolarów! Czy kto da miljon sto tysięcy dolarów?... Kto tam co mówi?... Czy pan? Ten pan, co tam w głębi sali kiwa głowš, jak mandaryn z porcelany?... Mam wyspę!... Wyspę do sprzedania!... Kto chce kupić wyspę? - Precz z tem! - krzyknšł jaki głos, jak gdyby chodziło o usunięcie obrazu lub wazy wystawionych na licytację. Cała sala wybuchnęła miechem, lecz wcišż jeszcze nikt nie ofiarowywał ani pół dolara. Jakkolwiek przedmiot licytowany nie mógł przechodzić z ręki do ręki, by go dokładniej obejrzano, to jednak istniał plan wyspy. Amatorzy mogli się w ten sposób dowiedzieć, jak wogóle wyglšdał kštek ziemi, wystawiony na licytację. Nie należało się przeto obawiać rozczarowania, czy innej przykroci. Z łatwociš można się było poinformować co do położenia, sytuacji, terenu, jakoci ziemi, sieci wodnej, warunków klimatycznych i komunikacyjnych. Nie kupowano kota we worku, a oszustwo co do przedmiotu sprzedaży z góry było wykluczone. Zresztš już od szeregu miesięcy, niezliczone czasopisma Stanów Zjednoczonych i Kalifornji, dzienniki, tygodniki, dwutygodniki, miesięczniki, ustawicznie zwracały uwagę na tę wyspę, której sprzedaż postanowiono na mocy uchwały kongresu. Była to wyspa Spencera, leżšca w południowo-zachodniej częci zatoki San Francisco, w odległoci mniej więcej 460 mil morskich od wybrzeża Kalifornji, pod 32 stopniem 15 min. północnej szerokoci, a 142 st. 18 min. zachodniej długoci od południka Greenwich. Trudno byłoby zaiste wymyleć miejscowoć bardziej samotnš. Jakkolwiek wyspa Spencera nie była tak bardzo odległš i znajdowała się w obrębie wód amerykańskich, to jednak leżała poza wszelkim ruchem okrętowym i handlowym. A regularne pršdy, przepływajšce poprzecznie na północ lub na południe, wytworzyły tu rodzaj jeziora w wodach stojšcych, nazywanego niekiedy Tournant de Fleurieu. W porodku tego ogromu spokojnych wód, nie majšcych okrelonego kierunku, leży wyspa Spencera. Niewiele tylko okrętów tędy przejeżdża. Wielkie drogi Oceanu Spokojnego, łšczšce wiat Nowy ze Starym, czy to wiodšce do Japonji, czy do Chin, biegnš wszystkie w kierunku więcej południowym. Żaglowce byłyby tu narażone na długotrwałe cisze, a parowce, na małej tylko przestrzeni kršżšce po Pacyfiku, nie miałyby żadnej korzyci, odbywajšc po nim drogę dalszš. Wobec tego ani jedne, ani drugie, nie zaznajamiajš się z wyspš Spencera, wznoszšcš się tam niby samotny szczyt góry podwodnej, jakich nie brak na Oceanie Spokojnym. Dla człowieka, unikajšcego gwaru wiata, pragnšcego spokoju i samotnoci, czyż mogło istnieć co lepszego od tej wyspy opuszczonej, o jakie 100 mil oddalonej od stałego lšdu? Dla dobrowolnego Robinsona byłoby to miejsce pobytu wprost wymarzone. Tylko, że należało za nie uicić żšdanš kwotę. Dlaczego jednak Stany Zjednoczone pozbywały się tej wyspy? Czyżby przez kaprys? Nie. Wielki naród nie może pozwalać sobie na kaprysy, jak to czyniš rozmaite jednostki. Sprawa przedstawiała się tak, że z powodu swego położenia, wyspa Spencera była już od dłuższego czasu stacjš zgoła bezużytecznš. Kolonizacja nie dałaby żadnych rezultatów dodatnich. Dla celów wojskowych się nie nadawała, jako dominujšca zaledwie nad zupełnie opuszczonš częciš Oceanu. A z punktu widzenia interesów handlowych również nie posiadała znaczenia, gdyż wytwórczoć nie pokryłaby żadnš miarš kosztów transportu. Kolonji dla przestępców również nie można było tu założyć, ze względu na bliskoć wybrzeża. Zużytkowanie jej do jakichkolwiek celów byłoby przeto zabawkš zbyt kosztownš. Od niepamiętnych czasów leżała przeto odłogiem, a kongres, złożony z ludzi wybitnie praktycznych, postanowił wystawić jš na licytację, z tem jednem tylko zastrzeżeniem, że nabywca ma być bezwarunkowo obywatelem wolnej Ameryki. Za darmo jednakowoż wyspy tej oddać nie chciano. Ustanowiono zatem cenę w wysokoci 1.100.000 dolarów. Dla przedsiębiorstwa, któreby obszar ten zakupiło i w jakikolwiek sposób zużytkowało, cena ta byłaby drobnostkš, o ile by można było liczyć na pewne korzyci; należy jednak podkrelić raz jeszcze, że interes ten nie przedstawiał żadnych korzyci. Fachowcy nie przywišzywali do tego skrawka Stanów Zjednoczonych większej wagi, niż do jakiejkolwiek nieznanej wysepki w strefie podbiegunowej. A dla jednostki cena była bšd co bšd poważna. Musiałby to już być człowiek bogaty, aby sobie pozwolić na takš fantazję, nie dajšcš ani centa procentu. Musiałby nawet być ogromnie bogatym, gdyż trzeba było odrazu złożyć całš gotówkę, a nawet w Stanach Zjednoczonych nie łatwo znaleć obywatela, noszšcego przy sobie 1.100.000 dolarów i w dodatku chcšcego je niejako wrzucić do wody, bo bez wszel...
science-fiction