10 grudnia 2003
Od czasu do czasu dostaję listy od ludzi znanych mi przeważnie z łamów gazet lub telewizji, ale z którymi osobistej znajomości nigdy nie zawierałem ani nigdy nic do nich nie wysyłałem. Listy te są bardzo do siebie podobne: dostałem właśnie (dostaję od pewnego czasu) niniejszą podpisaną Pańskim nazwiskiem przesyłkę (przesyłki), sądzę, że powinien Pan o tym wiedzieć. W załączeniu koperta z grubaśnym listem, wyszytym na laserowej drukarce, wypełnionym antysemickimi bredniami tudzież grafomańskimi wierszydłami i podpisany „Rafał A. Ziemkiewicz”. To samo nazwisko - moje nazwisko! - widnieje w przeznaczonym dla nadawcy miejscu na kopercie, uzupełnione adresem ze stopki „Gazety Polskiej”.
No cóż, wiem, ale cóż mogę poradzić. Nie zatrudnię prywatnego detektywa, ani tym bardziej państwowych organów ścigania, żeby namierzyła psychola, który podszywając się pode mnie rozsyła po całej Polsce te brednie. Liczę, że w końcu zabraknie mu pieniędzy na znaczki pocztowe. Mam też słabą nadzieję, że gdziekolwiek jest, dopadnie go moje przekleństwo - a uprzedzam, nieznany mi bliżej łachudro, że jeśli spełni ci się tylko jedna dziesiąta tego, czego ci życzę, to i tak będziesz najbiedniejszym człowiekiem na świecie.
Nie zawracałbym Państwu głowy, podrzucając pewnie przy okazji pomysł legionowi innych świrów, gdyby wspomniany cymbał stanowił jakiś ewenement. Jemu przynajmniej mogę być wdzięczny o tyle, że poziom tych wynurzeń nikomu, komu moje nazwisko cokolwiek mówi (na pozostałych mogę machnąć ręko), nie pozwala ani przez moment sądzić, bym istotnie był ich autorem. Bywa gorzej. Przy jakiejś okazji wklepałem ostatnio w internetową wyszukiwarkę swoje imię i nazwisko i omyłkowo zamiast na strony www ustawiłem ją na grupy dyskusyjne. Na wspomnianych grupach, okazuje się, zwłaszcza tych poświęconych polityce, szaleje kolejny maniak (a może nawet kilku?) przedstawiający się jako ja i bzdurzący pod moim nazwiskiem niemożebnie. Ten, niestety, nie bredzi w sposób aż tak oczywisty - wypisuje tylko rzeczy dokładnie sprzeczne z tym, co osobiście uważam. Nie wiem, czy ktoś wziął kiedyś jego wypoćmy za dobrą monetę, w każdym razie, na wszelki wypadek uprzedzam - poza kilkoma postami na liście dyskusyjnej o science fiction i incydentalnymi odpowiedziami na komentarze do moich zamieszczanych w internecie tekstów wypowiadać się w taki sposób nie mam we zwyczaju.
Swoją drogą, nic nie uwalnia ze współczesnego człowieka bydlęcia równie skutecznie, jak internet. Zmuszony jestem od czasu do czasu przerzucać jego zasoby, i ilekroć sobie przypomnę, jak prorokowano, że ma to być medium ludzi wykształconych, inteligentnych i z górnej półki, to pusty śmiech mnie ogarnia. Poza wspomnianymi grupami dyskusyjnymi, portale i internetowe wydania pism mają zwyczaj zostawiać pod każdym materiałem miejsce na komentarze czytelników. Komentarze owe z zasady podpisane są pseudonimami; zresztą, jak już wspomniałem, nawet jeśli widnieje pod którymś z nich prawdziwe nazwisko, nie ma żadnej gwarancji, że naprawdę należy ono do autora. Można tam znaleźć wszystko, ale najwięcej chamstwa, prymitywnych obelg, plugastw i piramidalnej wręcz głupoty. Tak działa na ludzi poczucie anonimowości. Siedzi sobie gdzieś w biurze albo na uczelni człowiek z pozoru wykształcony, kulturalny i normalny, który wiedząc, że ktoś na niego patrzy albo go zna nigdy by sobie nie pozwolił na naganne zachowanie - i zalogowany jako Pimpuś czy sturmbahnfuhrer Schtetke wylewa ze swej udręczonej narzuconymi przez kulturę normami duszy potoki kału. Bluzga Papieżowi, pluje na prawo i lewo, wyraża radość, że wreszcie zastrzelono jakiegoś Polaka w Iraku, zgłasza proste propozycje ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej i każdej innej - a potem wyłącza komputer i zapewne nie czuje najsłabszych bodaj wyrzutów sumienia. Paskudztwo zaś, które z siebie wylał, zalega potem w nieskończoność na serwerach, bo z jakiegoś powodu ich właściciele nie chcą „cenzurować” wypowiedzi (choć, powiedzmy, często są w tym dość wybiórczy). Pewnie w przekonaniu, że każda, najbardziej nawet plugawa świnia, to też klient. W ten sposób to, co w marzeniach twórców miało być globalną biblioteką i skarbnicą stanowi raczej globalny szalet o ścianach upstrzonych właściwymi temu miejscu mądrościami. Fakt, że niejako przy okazji można się tam z powodzeniem podszywać pod kogoś, kim się nie jest, to i tak najmniejszy problem.
KotylionM