Anna Brzezińska - Saga O Zbóju Twardokęsku.pdf

(6178 KB) Pobierz
Anna Brzezińska
saga o zbóju
Twardokęsku
Tom 1 Zbójecki gościniec str. 2
Tom 2 Żmijowa harfa str. 326
Tom 3 Letni deszcz. Kielich str. 917
Zbójecki gościniec
Tom 1
Rozdział pierwszy
Przed północą spłonęła kolejna wiedźma. Ósma, jak się Twardokęsek
dorachował z uderzeń mosiężnego gongu.
– Rychło przyjdzie i wasza kolej. – W drzwiach pokazał się łysy łeb
oprawcy. – Niech was tylko dobrze wypytają i prościutko w ogień. A
tymczasem gościa macie. Z samej świątyni.
Przybysz strącił podniszczony hiszpański but i sapiąc, opadł na zydel.
Zsunął kaptur. Oblicze miał nalane, spocone z wysiłku. I bardzo dobrze
zbójcy znajome. Oblicze Mroczka, ongiś kupca sukiennego, a potem
zbójeckiego kamrata.
– Zdziwionyś, Twardokęsek? – niedbale spytał Mroczek. – A
pamiętasz, co mi w Górach Sowich powiedziałeś? Co komu pisane, to go
nie minie. Tak mi rzekłeś i sztyletem nielicho po żebrach zmacałeś...
– Czego chcesz? – warknął zbójca.
– Pogawędzić – Mroczek wyszczerzył nadpsute zęby. – Bo tyś już,
Twardokęsek, nie pospolity zbójca. Ty teraz z bogami i książętami za pan
brat. Żal tylko, że cię z tego spoufalenia jutro na placu ogniem palić będą.
Z wiedźmą pospołu – ukradkiem zmacał pod koszulą chroniący przed
urokiem medalik. – Dwóch nas już tylko z całej kompanii zostało,
postanowiłem więc kamrata odwiedzić, powspominać stare czasy.
– Czemu cię powroźnicy do wieży wpuścili? – spytał niespokojnie
zbójca.
– Bo zapłaceni – wykrzywił się drwiąco – byśmy tu sobie mogli w
spokoju porozmawiać. Przy tym wiedźmy się boją. Wolą siedzieć za
żelaznymi drzwiami, z dala od plugastwa.
– Widzę ja, Twardokęsek, co ci teraz po łbie chodzi – podjął Mroczek.
– Mają mi jutro prawo katowskie czynić, myślisz, jaka dla mnie korzyść
język strzępić? Ano taka, że nielekko człekowi na stosie zdychać.
– Był już tu wcześniej ktoś – szyderczo odezwał się Twardokęsek – co
mi lekką śmierć za pogawędki obiecywał. Sam książę Evorinth. I z niczym
precz poszedł.
– Ale wróci, Twardokęsek – pokiwał głową Mroczek. – Wróci
niezawodnie. A wiesz, co wtedy będzie? Póty cię każe kleszczami szarpać,
póki wszystkiego nie wyśpiewasz.
Zbójca niepewnie popatrzył ku wiedźmie rozciągniętej na dębowej
ławie.
– Jej nie słuchaj, ona cię od kaźni nie wybawi. A ja tak. Ot, okowitę
przyniosłem, popijemy, powspominamy... – Mroczek dobył z sakwy
solidny bukłak. – Może zamroczysz się i lżej będzie zdychać... A może
prócz okowity jeszcze co w sakwie się znajdzie. Ale pierwej mi opowiesz.
Wszystko, wedle porządku. Od tamtego dnia, kiedy z naszym
skarbczykiem na grzbiecie z kompanii czmychnąłeś. Goniliśmy za tobą,
Uchacz nas prowadził, ale nie zgoniliśmy. Może byłoby lepiej, gdybyśmy
zgonili...
***
Przychodzi kiedyś taki czas, gdy człek chce posmakować bezpiecznego
żywota. Twardokęska ów czas zastał na Przełęczy Zdechłej Krowy, w
południowym paśmie Gór Żmijowych. Kompania wracała do obozowiska,
złupiwszy o zmierzchu bogaty konwój gildii jedwabnej. Twardokęskowi
wlekli się ospale, niechętnie, bo zaciężni z kupieckiej straży zdołali
porządnie kompanię poszarpać. Dwóch zbójców sczezło: jeden miał w oku
ułomek spisy, a drugiemu najemnicy rozpłatali brzuch i darł się
straszliwie,
póki
znudzony
Mroczek
nie
poderżnął
mu
gardła.
Twardokęsek kazał wrzucić ścierwo do rozpadliny, a potem cichaczem
wymknął się przed świtem.
Spędził w Górach Żmijowych ze trzy tuziny lat. Zaczynał od
czyszczenia kociołków w obozowisku, ale na koniec doszedł do własnej
kompanii, małej fortunki i nagrody, nałożonej na jego głowę we
wszystkich Krainach Wewnętrznego Morza. Wiedział, że jest sławny, ale
po tym, jak w pierwszej karczmie przy trakcie zobaczył przybity na
drzwiach swój konterfekt, skóra mu ścierpła na grzbiecie i postanowił
uciekać jak najdalej od rodzinnych stron.
Pospiesznie znalazł statek płynący na Szczeżupiny, archipelag
rozciągnięty wzdłuż wschodniego krańca Gór Żmijowych, i szczęśliwie
wylądował na Tragance. Co prawda, bogini Szczeżupin, Fea Flisyon Od
Zarazy, nie cieszyła się najlepszą sławą, jednak Twardokęsek nie był
szczególnie pobożny. Każdej wiosny odprawiał świąteczne ceremonie,
lecz nie oczekiwał zbyt wiele w zamian. Wiadomo, jak jest z bogami.
Stolica Fei Flisyon spodobała się Twardokęskowi od pierwszego
wejrzenia. Znalazł gospodę na południowym stoku góry, wysoko, gdzie
nie dochodził smród portowej dzielnicy, zakopał w ogrodzie kuferek ze
zrabowanym kamratom łupem i uwierzył, że resztę swych dni przeżyje w
spokoju. Po pierwszych nerwowych tygodniach coraz śmielej opuszczał
zaułki starego portu i wychodził nawet na główne ulice. Nikt go nie znał,
nigdy nawet nie słyszeli jego imienia. A przynajmniej z początku tak
myślał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin