ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA
JEZIORA DUCHÓW
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Przełożyła: ANNA IWAŃSKA)
Kilka słów od Alfreda Hitchcocka
Czy zaciekawiłby Was wrak statku, który zatonął przed ponad stu laty? A piraci, wymarłe miasto i wyspa upiornych zjaw? Jeśli tak, to wybraliście właściwą książkę. Z tym wszystkim bowiem zetkną się jej bohaterowie, Trzej Detektywi.
W razie gdybyście dotychczas jeszcze ich nie poznali, pozwólcie, że Wam ich przedstawię. Przywódcą zespołu jest Jupiter Jones, chłopiec z pewną nadwagą. Można by nawet powiedzieć, że jest wręcz otyły. Niezależnie jednak od swej tuszy, Jupiter jest geniuszem logicznej dedukcji. Wysoki, muskularny Pete Crenshaw jest Drugim Detektywem. Często zrazu przeciwstawia się szalonym zamierzeniom Jupitera, ale w obliczu niebezpieczeństwa można na niego liczyć w stu procentach. Trzeci członek zespołu to Bob Andrews, do którego obowiązków należy gromadzenie dokumentacji i dokonywanie analiz. Jest drobniejszy i słabszy od dwóch pozostałych, ale nie ustępuje im odwagą.
Wszyscy trzej mieszkają w Rocky Beach — małym kalifornijskim mieście, położonym na wybrzeżu oceanu, o kilkanaście kilometrów od Hollywoodu. Główną siedzibą detektywów jest stara przyczepa kempingowa, ukryta na terenie składu złomu Jonesa. Jest to przedziwna rupieciarnia, która należy do wujostwa Jupitera, cioci Matyldy i wujka Tytusa. A w owej przyczepie chłopcy opracowali plany przechytrzenia najbardziej przebiegłych złoczyńców i rozwiązali najbardziej skomplikowane zagadki kryminalne.
Tym razem detektywi będą musieli rozwiązać liczącą już sto lat szaradę. Jaki sekret zawiera w sobie pożółkły list oraz odnaleziony po wielu latach dziennik pewnego marynarza? Czy w sztormową noc, dawno temu, rzeczywiście uratowano z tonącego statku skarb piratów? Kim jest tajemniczy człowiek, który zdaje się śledzić chłopców, szukających miejsca ukrycia tego skarbu?
Przed Trzema Detektywami stoi zadanie rozszyfrowania zagadkowego przesłania, pozostawionego przez nieżyjącego, i odkrycie tajemnicy Phantom Lake. Muszą ją nie tylko odkryć, ale dokonać tego na czas!
Czy trzej młodzi detektywi podołają temu zadaniu? Zabierzcie się do czytania, a dowiecie się tego.
Alfred Hitchcock
ROZDZIAŁ 1
Stara skrzynia
— Ach! — wykrzyknął Bob Andrews. — To prawdziwy sztylet malajski!
Oczy mu błyszczały, kiedy pokazywał swym przyjaciołom, Jupiterowi Jonesowi i Pete’owi Crenshawowi, faliste ostrze długiego noża.
Chłopcy zwiedzali właśnie muzeum, położone przy drodze o parę kilometrów na północ od ich rodzinnego Rocky Beach. Pete pomacał ostrożnie ostrze krysu i zadrżał. Jupiter z mądrą miną skinął głową.
— W dawnych czasach wiele statków kursowało między Kalifornią a Indiami Wschodnimi — powiedział. — Liczne eksponaty tego muzeum pochodzą ze Wschodu.
Pete i Bob westchnęli cicho, kiedy Jupe zaczął swój wykład. Ich zażywny przyjaciel znał wiele interesujących faktów, ale dzieląc się nimi, miał zwyczaj nieznośnie się puszyć.
Ciocia Matylda przerwała jego wywody, wołając z drugiego końca sali:
— Bardziej interesuje mnie w tej chwili, dokąd idą te eksponaty, niż skąd przyszły, Jupiterze! Przestańcie próżnować, obiboki, i bierzcie się do ładowania ciężarówki.
— Tak, ciociu Matyldo — powiedział Jupe potulnie.
Muzeum dla turystów, które specjalizowało się w reliktach dawnych morskich wypraw, kończyło działalność. Ciocia Matylda i wujek Tytus nabywali jego małą kolekcję, żeby ją wystawić na sprzedaż w swoim składzie złomu — najbardziej eleganckiej rupieciarni na Zachodnim Wybrzeżu.
Skład prowadziła w gruncie rzeczy ciocia Matylda, gdyż wujek Tytus wolał rozjeżdżać się w poszukiwaniu interesującego towaru. Wysoka, postawna, miała ostry język, ale w gruncie rzeczy była pogodną i dobroduszną kobietą. Widok chłopców wzbudzał w niej jednak tylko jedno pragnienie: żeby natychmiast zagonić ich do pracy! Jupiter, który wychowywał się u wujostwa, starał się schodzić jej z drogi. On i jego przyjaciele mieli mnóstwo własnych ważnych zajęć w związku z prowadzoną agencją detektywistyczną: Trzej Detektywi. Dzisiejszego ranka jednak ciocia Matylda przyłapała ich i nie udało im się wymigać od pracy. Co gorsza, spotkało ich to zaraz pierwszego dnia zimowych ferii świątecznych.
Wzdychając, chłopcy zabrali się do wynoszenia rzeczy na dwór, gdzie podawali je Hansowi, jednemu z dwóch krzepkich braci wywodzących się z Bawarii, którzy pracowali w składzie złomu. Hans ładował wszystko na ciężarówkę i na widok ponurych min chłopców zaczął złośliwie pogwizdywać związaną z Bożym Narodzeniem piosenkę „Jingle Bells”. Ciocia Matylda przyglądała się im wszystkim przez chwilę, po czym poszła do właściciela muzeum, pana Acresa, by sporządzić inwentarz.
Po jego ukończeniu ciocia Matylda przyszła na zapiecze pomóc chłopcom w pakowaniu, a pan Acres udał się do sali muzealnej, gdzie pojawił się właśnie jakiś zwiedzający. Po chwili z zaplecza dobiegł czyjś podniesiony głos:
— Nic mnie nie obchodzi, komu pan to przyrzekł!
— Ależ, proszę pana... — zaczął pan Acres uspokajająco.
— To jest moje! — wrzeszczał tamten. — Chcę to natychmiast odzyskać!
Jego głos był szorstki i chrapliwy, brzmiała w nim nuta pogróżki. Ciocia Matylda pospieszyła do sali, chłopcy ruszyli za nią. Gdy weszli, pan Acres mówił właśnie:
— Przykro mi, ale sprzedałem wszystko składowi złomu pana Jonesa. Wszystko bez wyjątku.
Opierał się na rzeźbionej skrzyni orientalnej z drewna tekowego, z bogato zdobionymi, mosiężnymi okuciami. Przed nim stał niski mężczyzna z gęstą czarną brodą. Miał ciemne, błyszczące, głęboko osadzone oczy i spaloną słońcem, wysmaganą wiatrami twarz. Nosił grubą, marynarską kurtkę, ciemnoniebieskie spodnie z poszerzanymi u dołu nogawkami czapkę marynarki handlowej, z wyblakłym, mosiężnym sznurem. Patrzył na pana Acresa spode łba.
— Ja stanowię wyjątek, słyszy pan? — wycedził. — Skrzynia jest moja własnością i zamierzam ją stąd zabrać. Ostrzegam pana...
Pan Acres najeżył się.
— Teraz proszę mnie posłuchać, mój panie!...
— Na imię mi Jim — warknął nieznajomy. — Nazywają mnie Java Jim i przywiozłem tę skrzynię z daleka. Kryje w sobie niebezpieczeństwo, słyszysz, człowieku?
Chłopcy przełknęli głośno ślinę. Java Jim zwrócił na nich swe błyszczące oczy i zaklął pod nosem:
— Czego tu chcecie, smarkacze? Spływać mi stąd zaraz, słyszycie?! Starsza pani też. Wynocha stąd! Wszyscy!
Jupiter rzucił szybkie spojrzenie na ciocię Matyldę i stłumił uśmiech. Twarz cioci miała kolor buraka.
— Co?! — huknęła. — Coś ty do mnie powiedział, ty brodaty klaunie?! Gdybym nie była damą, wyrzuciłabym cię stąd własnoręcznie!
Marynarz, zaskoczony furią postawnej kobiety, zaczął się cofać.
— Popełnił pan gafę, panie Java Jim — powiedział pan Acres z uśmiechem. — Ta pani jest właścicielką składu złomu. Skrzynia należy teraz do niej.
Java Jim zamrugał oczami.
— Ja... tego, przepraszam panią. Mam wybuchowy charakter. Naprawdę przepraszam, nie chciałem nikogo urazić. Chyba za długo przebywałem na morzu z samymi mężczyznami. Więc kiedy wreszcie znalazłem moją skrzynię, straciłem głowę.
Cała wściekłość zdawała się go opuszczać. Ciocia Matylda uspokoiła się także, równie szybko jak przedtem wybuchła. Wskazała brodą orientalną skrzynię, którą otoczyli chłopcy.
— Jeśli to jest pańskie, to skąd się tutaj wzięło?
— Ukradziono mi ją, proszę pani — odparł Java Jim. — Jacyś dranie ściągnęli mi ją prosto ze statku, kiedy zawinęliśmy do San Francisco dwa tygodnie temu. Sprzedali ją później handlarzowi starzyzną, ale nim zdążyłem do niego dotrzeć, wysłał ją tutaj, więc przyjechałem po nią.
— W takim razie... — zaczęła ciocia Matylda z wolna.
Tymczasem Bob, który otworzył skrzynię, wskazał na wewnętrzną stronę wieka.
— Tu jest nazwa „Argyll Queen”. Czy tak się nazywa pański statek?
— Nie, chłopcze. To bardzo stara skrzynia. Pewnie przeszła już przez wiele rąk. Ten napis widniał na wieku, kiedy kupiłem skrzynię w Singapurze.
— Rzeczywiście, dostałem tę skrzynię dopiero wczoraj, pani Jones — odezwał się pan Acres. — Z San Francisco, od Walta Baskinsa. Mam z nim umowę na wszystkie interesujące dla miejscowego muzeum obiekty. Zapomniałem ją unieważnić, kiedy zdecydowałem się wyprzedać muzeum.
— Jestem gotów zapłacić przyzwoitą cenę — wtrącił szybko marynarz.
— Przypuszczam, że skrzynia się panu należy — powiedziała ciocia Matylda. — Może pan zwrócić panu Acresowi sumę, którą za nią zapłacił...
Nagle coś zaczęło furkotać we wnętrzu skrzyni.
— Co... — Bob spojrzał na nią uważnie.
Rozległ się ostry trzask, coś błysnęło... krótki ostry sztylet przeleciał ze świstem tuż koło ucha Jupitera i utkwił w ścianie!
ROZDZIAŁ 2
Dawne i nowe niebezpieczeństwa
Wszyscy zastygli na długą chwilę. Wbity w ścianę sztylet dygotał.
Ciocia Matylda podeszła wreszcie do Jupitera.
— Nic ci się nie stało?
Jupe pokręcił głową i opadł wyczerpany na ławę. Sztylet niemal otarł się o jego ucho!
— Kto tym rzucił? — pan Acres wzburzony zaczął się rozglądać dookoła.
— Tylko mnie o to nie posądzajcie! — krzyknął Java Jim.
— N...nikt n.. .nie rzucił — wyjąkał Bob. — To wyskoczyło samo ze skrzyni!
Pan Acres podszedł do skrzyni i zajrzał do środka.
— Mój Boże! Tu jest skrytka w dnie! Otwarta! Bob musiał spowodować uruchomienie otwierającego mechanizmu.
— A przy otwarciu zwolniła się sprężyna, na której był umieszczony sztylet — dodał Bob. — To jest pułapka sprężynowa!
— Na tego, kto znajdzie skrytkę! — dokończył Pete.
Ciocia Matylda natarła na Javę Jima:
— Jeśli to pańska robota, każę...
— Nic nie wiedziałem o tej pułapce! — krzyknął marynarz.
— Nie — odezwał się nagle Jupiter. Rumieniec wrócił mu już na policzki. Wstał i wyciągnął sztylet ze ściany. — To sztylet orientalny, prawdopodobnie wschodnioindyjski. Mogę się założyć, że pułapka została wmontowana sto lat temu przez piratów z Indii Wschodnich!
— O rany! — powiedział Pete.
— Przez piratów? — zdziwił się Bob.
Jupiter z błyskiem w oku podszedł do skrzyni pochylił się nad mechanizmem sprężynowym skrytki. Tryumfująco skinął głową.
— Zobaczcie! Sprężyna i uchwyt są ręcznej roboty, bardzo już zardzewiały. Zdecydowanie stary wyrób. To jest typowa wschodnioindyjska pułapka sprężynowa dla zabezpieczenia ukrytych kosztowności. Być może robota piratów z Jawy lub Malajów!
— Jawa jak Java Jim! — zawołał Bob.
Wszyscy patrzyli na brodatego marynarza.
— Zaraz, zaraz, to przecież tylko moje przezwisko — bronił się Java Jim. — Nadano mi je, bo mieszkałem przez jakiś czas na Jawie. Nic nie wiem o żadnych piratach!
— Ja nawet nie wiem, gdzie leży Jawa — jęknął Pete.
— To taka duża wyspa w Indonezji — wyjaśnił Jupiter. — Podobnie jak Sumatra, Nowa Gwinea, Borneo, Celebes i tysiąc mniejszych wysp. Indonezja jest teraz niepodległa, ale przedtem była kolonią, nazywano ją holenderskimi Indiami Wschodnimi. Kiedyś składało się na nie całe mnóstwo małych księstw, zwanych sułtanatami. Rządzili nimi sułtani, którzy w większości byli piratami.
— Jak Sinobrody? — zapytał Pete. — Pływali na okrętach z armatami, z trupią czaszką na banderze i tak dalej?
— Niezupełnie, Pete — odpowiedział Jupiter nieco protekcjonalnym tonem. — Tym wszystkim znamionowali się piraci z Zachodu. Sinobrody był Anglikiem, jak wiadomo. Wschodnioindyjscy piraci nie mieli dużych okrętów ani flag z trupią czaszką, i mieli bardzo niewiele armat. Czaili się na setkach indonezyjskich wysp, w małych wioskach, w rozlewiskach rzek, i wypływali z tych kryjówek na niewielkich łodziach, a nawet tratwach i atakowali europejskie i amerykańskie statki, wdzierając się na nie całą chmarą. Z Zachodu przybywały statki handlowe po pieprz i inne przyprawy, po cynę, herbatę i chińskie jedwabie. Wiozły wyroby na sprzedaż oraz liczne sakwy złota i srebra na zakup orientalnych produktów. Piraci grabili monety i broń. Załogi naszych statków rewanżowały się czasem i napadały piratów w ich kryjówkach. Ci bronili się na różne sposoby, między innymi przy pomocy takich pułapek umieszczanych w skrzyniach z dobytkiem.
— To znaczy, że nasi żeglarze kradli z powrotem to, co złupili piraci — powiedział Bob. — Czy myślisz, Jupe, że ta pułapka datuje się z tamtych czasów?
— Jestem tego pewien. Chociaż... — dodał w zamyśleniu — powiadają, że małe bandy piratów wciąż jeszcze grasują na odległych wyspach.
— Jupe, patrz! — zawołał Pete. Grzebał starej skrzyni i wyciągnął teraz mały, błyszczący przedmiot. — Pierścień! Leżał w skrytce!
— Jest tam może coś jeszcze? — zaciekawił się Bob.
Java Jim odepchnął Pete’a i pochylił się nad skrzynią.
— Zaraz się zobaczy. Nie, mamy psie szczęście, nie ma nic więcej!
Jupiter wziął pierścień od Pete’a. Miał zawiły, orientalny wzór wyryty w metalu, który mógł być złotem lub mosiądzem, i czerwony, połyskujący kamień pośrodku.
— Prawdziwy, Jupe? — zapytał Pete.
— Nie wiem. Możliwe. W Indiach mają dużo złota i klejnotów, ale mają też dużo sztucznej biżuterii. Różne świecidełka sprzedawane są przez miejscowych Europejczykom, którzy nie mogli się na nich poznać.
Java Jim sięgnął po pierścień.
— Prawdziwy czy fałszywy, należy do mnie, mój chłopcze. Skrzynia została ukradziona mnie i wszystko, co się w niej znajduje, jest moje. Proszę mi podać cenę, jaką pan zapłacił antykwariuszowi, zwracam ją zaraz i zabieram, co moje.
— Dobrze, zobaczymy... — zaczęła ciocia Matylda.
Jupiter szybko wpadł jej w słowo:
— Nie wiemy, czy to jego skrzynia, ciociu. Nie ma na niej jego nazwiska. Wiemy tylko to, co nam powiedział.
— Zarzucasz mi kłamstwo, chłopcze? — warknął Java Jim.
— Proszę nam okazać rachunek poświadczający zakup — powiedział Jupiter śmiało. — Lub przedstawić świadka, który widział, jak kupował pan skrzynię albo, że pan miał ją na statku.
...
Joker89