Antologia - Stało się jutro 18 - Jacek Sawaszkiewicz.doc

(335 KB) Pobierz
Jacek Sawaszkiewicz — Admirał Douglas Westrex

Jacek Sawaszkiewicz — Admirał Douglas Westrex

— Kariera Johna Sthoffhansenna

— Cerebrak

— Manekin

Admirał Douglas Westrex

OD AUTORA

Przed rokiem na łamach niniejszego tygodnika zrelacjonowałem przebieg akcji „Przybysz", której stałem się — dzięki dosyć zawiłemu splotowi wydarzeń — mimowolnym bohaterem. Nastąpiło to w okresie, gdy do Układu Słonecznego wtargnął zrazu nie zidentyfikowany obiekt. Obcy wylądowali na Ziemi, po czym włamali się kolejno do magazynów sprzętu elektronicznego i Przechowalni Paliw Jądrowych, rabując elektrocjonalia oraz niezbędne do kontynuowania lotu paliwo. Admiralicja Royal Cosmos Force wyekspediowała mnie w maszynie XHH 164 typu „Starflash" na pokład orbitującego obiektu. Dotarcie do jego wnętrza było podstawowym zadaniem akcji „Przybysz". Jak wiadomo z mojej relacji, zadanie to zostało wykonane, w efekcie czego specjaliści RCF ustalili, że obiekt jest ziemskim statkiem międzygwiezdnym wysłanym blisko 180 lat temu w okolice Centaura, noszącym nazwę „Audax". Dokładny opis akcji „Przybysz" czytelnicy znajdą w poprzednim roczniku niniejszego tygodnika.

Relacja moja, która w zamyśle miała być zwykłym reportażem o charakterze sensacyjno-rozrywkowym, nieoczekiwanie przyczyniła się do nowego powszechnego i wzmożonego zainteresowania sprawami kosmosu. Rezygnując ze skromności odważę się sformułować twierdzenie, że mój reportaż, a zwłaszcza rozdziały:

pierwszy i drugi, gdzie napisałem o zaniechaniu eksploracji kosmosu i o upadku dawnej świetności Akademii Royal Cosmos Force, zreorganizowanej i ograniczonej do sekcji , szkoleniowej — zgorszyły i przede wszystkim zbulwersowały , opinię publiczną. W licznych krajowych periodykach pojawiły się artykuły, których autorzy analizowali status quo Royal Cosmos Force i usiłowali znaleźć winnych. Padły ostre zarzuty i domagano się zmian administracyjnych. „Czy to możliwe — zapytywał publicysta „Economy" - by w dobie ogólnego rozwoju i ekspansji naukowo-technicznej zredukować budżet i zminimalizować plany tak istotnej dziedziny naszej gospodarki, jak kosmogeologia stosowana?" Pytanie zasadnicze.

Stałem się mimowolnym bohaterem akcji „Przybysz" — napisałem na wstępie. Stałem się także mimowolnym sprawcą silnego wzburzenia czytelników, które trafiło rykoszetem w niewzruszone — zdawałoby się — fundamenty Royal Cosmos Force i wstrząsnęło nimi. Na wszystkich

nieomal szczeblach Sił nastąpiły spore przesunięcia służbowe i choć od tamtej pory minął niecały rok, mamy prawo mówić o pomyślnym rozwoju działalności RCF. Admiralicja ocknęła się z długiego snu, wszelako ani na indagacje resortów wyrażających chęć współpracy z Royal Cosmos Force i dziś już z Siłami współpracujących, ani na pytania dziennikarzy nie udzieliła żadnych odpowiedzi. Po trosze z obowiązku, jako że to z moich rąk wypadł ów kij, co utkwił w mrowisku, po trosze z ciekawości zawodowej i względów ambicjonalnych umyśliłem podjąć próbę wyjaśnienia zagadkowego marazmu, w który swego czasu na szereg lat popadła Admiralicja, a z nią Siły. Reportaż pt. ,,Admirał Douglas Westrex" jest właśnie efektem rzeczonej próby.

I. FRANKLEN MILADY

Kontradmirał Franklin Milady mieszka 36 mil przed Ouondamon, w Beville. Jego domek stoi ćwierć kilometra od Autostrady Północ-Południe, w rzędzie domków oddzielonych od siebie przestrzeniami nieużytków. W latach rozkwitu Royal Cosmos Force zamierzano zbudować tu osiedle willowe dla kadry RCF. Reorganizacja Sił sprawiła, że poprzestano na pierwszym etapie budowy. Beville jest dzisiaj miejscem smutnym, pozbawionym własnego zaplecza handlowo-usługowego, zda się — opuszczonym, mimo że mieszka tutaj kilkadziesiąt rodzin. Niemniej miły to i spokojny zakątek, i nawet w tym wrażeniu smutku, który wzmagają napływające z nieodległych torfowisk opary, doszukać się można uroku.

Do Beville przyjechałem w bezbarwne wiosenne przedpołudnie (niestety, i wiosną bywają takie dni) z zamiarem porozmawiania z Miladym. Było to po fali ataków prasy przeciwko polityce Admiralicji RCF. Samochód zaparkowałem na podjeździe i z nowym numerem „Globe'a" w garści przestąpiłem próg domku kontradmirała Milady'ego. Drzwi otworzył mi poczciwy, stary robot, weteran jednej z wcześniejszych wypraw międzygwiezdnych, po której został mu na piersi emblemat z nazwą statku:

„Deltus". Rzuciłem mu w ramiona prochowiec i zawołałem w głąb mieszkania:

— Melduje się Seymour Lutz, panie admirale! Odpowiedziało mi szurnięcie przesuwanego po dywanie

fotela. Kotradmirał Milady niedźwiedzim krokiem wyszedł z gabinetu. Miał na sobie brązowy szlafrok i był w kapciach.

— Lutz? — zapytał.

— Przepraszam za to najście — powiedziałem. Machnął ręką.

— Wejdź, niech ci się przyjrzę.

Pomogłem robotowi podnieść z podłogi prochowiec, którego ta niezgrabna, rozstrojona maszyneria nie zdążyła, naturalnie, złapać w locie, i wszedłem za Miladym do gabinetu. Uścisnęliśmy sobie dłonie, kontradmirał zbadał wzrokiem moją twarz.

— Lutz. wyglądasz pierwszorzędnie. Upłynęło zaledwie dziesięć miesięcy od ostatniego naszego spotkania, ale przez ten czas Milady mocno się posunął. Jakby wraz z przejściem w stan spoczynku zwolnił hamulce biologicznej starości, która oto na gwałt wyrównywała różnice między jego wyglądem a wiekiem.

— Niedawno uprzytomniłem sobie, że stuknęło mi sześćdziesiąt jeden lat — powiedział. Odgadł moje myśli, czym mnie speszył. Przeciągnął palcami po swych rzednących i już zupełnie siwych włosach ostrzyżonych na jeża i wskazał mi kanapę pod ścianą.

— Usiądź. Zaparzę dobrą herbatę.

— Jeżeli wolno pogrymasić — rzekłem — zamówiłbym coś

chłodnego.

Milady poczłapał do kuchni. Usiadłem i rozejrzałem się po

gabinecie. Znałem to wnętrze z autentycznym mahoniowym

biurkiem przy oknie i zwalistymi szafami bibliotecznymi.

Ubiegłego lata wertowałem tutaj roczniki „Daily Express"

sprzed niemal dwustu lat. Leżały teraz na swoim stałym

miejscu: w regale trzecim od lewej, na dole.

Z kuchni dobiegł mnie brzęk tłuczonego szkła i znajome

przekleństwo: „Akrofobia tego cholerę!". Po minucie do

gabinetu wszedł Milady z dwoma kufelkami zimnego piwa.

— Szlag trafił jedną z moich dwudziestowiecznych

szklanek — oznajmił kwaśno. — Nie do wiary, jak kruche

produkowano ongiś przedmioty.

Usiadł obok, na kanapie. Krytycznie zlustrował swoje nagie

stopy.

— Sześćdziesiąt jeden — powtórzył. — Od bez mała siedmiu lat mógłbym być pod kapeluszem. Puściłem tę uwagę mimo uszu. Skoro przedłużono mu służbę, musiał o to zabiegać. I z pewnością zabiegał, zależało mu bowiem na przejściu do cywila w stopniu kontradmirała. Nic dziwnego, że Milady tyle energii poświęcił akcji

..Przybysz". Tylko jej powodzenie dawało mu prawo do

wyższej emerytury. Wypiliśmy po łyku piwa i powiedziałem:

— Czterdzieści, sześćdziesiąt, osiemdziesiąt lat... jaka to różnica? Problem starości przestał istnieć. Dzisiaj wystarczy wizyta w salonie cybiofikacji kosmetycznej, żeby z dziadygi przeobrazić się w młokosa. Milady pokręcił swą stożkowatą czaszką.

— Problem starości jest problemem uniwersalnym

i ponadczasowym — odparł. — Decydującym czynnikiem

nie jest tu wygląd człowieka, lecz stan jego psychiki,

a psychicznych protez jeszcze nie wynaleziono. Nie

zniósłbym siebie w skórze żółtodzioba; nawet myśl, żeby

odjąć sobie pięć lat, jest dla mnie żenująca.

Znowu rozczesał palcami włosy, z mdłym uśmiechem.

— Nie, Lutz, życia nie oszukasz. A ja na dodatek chcę być uczciwy, jeśli nie wobec otoczenia, które mnie zresztą mało obchodzi, to przynajmniej wobec siebie. Nie potrafię ci tego przekonująco wytłumaczyć; jak będziesz w moim wieku, sam to zrozumiesz.

Wtuliłem plecy w miękkie oparcie kanapy i wyprostowałem nogi. Milady opróżnił swój kufel. Ponownie obrzucił moją twarz sondującym spojrzeniem.

— Ale co u ciebie? — zagadnął. — Dochodzą mnie słuchy,

jakobyś ściągnął burzę na szacowne głowy rządzące

Admiralicją.

Wyjąłem z kieszeni złożony we dwoje miesięcznik

i rozprostowałem go. Na środkowych stronach „Globe'a"

publicysta używający pseudonimu „td" opublikował felieton

zatytułowany ..Hibernacja orbitalna". Ów zoil sugerował, że

zastój w Royal Cosmos Force był wynikiem niskiej

temperatury panującej w kosmosie, która powodowała,

załogi ,,Starflashy" po wydostaniu się na orbitę zapadały

w swego rodzaju zimowy sen.

Milady przebiegł wzrokiem tekst i zachichotał.

— Zdrowo im dosunął — stwierdził.

— Nie on jeden — powiedziałem. — Obecnie krytycy nie szczędzą aluzji, przytyków i złośliwości. Po zeszłorocznych próbach solidnych analiz nie pozostało natomiast śladu. I nikt nie umie wyświetlić przyczyn tej zatrważającej stagnacji w Siłach. Nie umie albo nie chce. Wstałem i odstawiłem kufelek na biurko. Przespacerowałem się w tę i z powrotem.

— Nie można tego skwitować ironią. Nie można. Kontradmirał przyglądał mi się z niejaką troską.

— Jesteś pewny, że to robota właśnie dla ciebie? W odpowiedzi oddałem się głośnym dywagacjom:

— Rozwaliłem się „Starflashem" szesnaście lat temu i zaraz po wypadku wróciłem do cywila. W rok później zlikwidowano 60 procent etatów w Siłach, pozostałą część Royal Cosmos Force zreorganizowano. W ramach tej reorganizacji pan, panie admirale, został przeniesiony ze stanowiska dowódcy 19 Eskadry na stanowisko zastępcy dowódcy Ośrodka Szkoleniowego RCF do spraw technicznych. W Admiralicji nastąpiły znaczne przesunięcia kadrowe. Mnóstwo ludzi przedwcześnie odesłano na emeryturę, niektórzy oficerowie zajmujący dotąd niskie stanowiska raptownie awansowali, ci z wyższych nagle przestali się liczyć... — stanąłem pośrodku gabinetu. — Wszystko to wydarzyło się w ciągu roku od dnia, kiedy szefostwo Admiralicji Royal Cosmos Force objął admirał Douglas Westrex...

— Miłościwie nam panujący — przerwał mi Milady. — Nie wyciągaj pochopnych wniosków, Lutz. Kierownictwo Admiralicji jest rzeczywiście do jakiegoś stopnia jednoosobowe, ale decyzje o programie i zakresie działania Sił czy o zmianach struktury organizacyjnej erceefu zapadają na szczeblu rządowym i zależą od grupy osób, spośród których szef Admiralicji nie wyróżnia się bynajmniej żadnymi szczególnymi przywilejami.

— Zastanawiający to jednak zbieg okoliczności. Milady wstał, postawił swój pusty kufel obok mojego i przysiadł na kancie biurka.

— Boję się, że bierzesz skutek za przyczynę — powiedział. — Wybór Douglasa Westrexa na szefa Admiralicji mógł być wstępnym etapem z góry i przez kogoś innego zaplanowanej reorganizacji Royal Cosmos Force.

— Mógł być — zgodziłem się — ale nie musiał. Gdy wymieniłem nazwisko Westrexa, coś mnie tknęło. Przypomniałem sobie stare plotki na temat błyskotliwej kariery nic nie znaczącego niegdyś oficera sztabowego. Zawahałem się przed kolejnym pytaniem:

— Douglas Westrex... co to właściwie za człowiek? Kontradmirał wepchnął dłonie w kieszenie szlafroka i poruszył barami.

— Rozmaicie o nim mówią — odrzekł. — Ja go widziałem zaledwie dwa razy, a i to przelotnie. Inteligentny choleryk. Kiedyś zgadaliśmy się o nim z Josephem Formannem. Słyszałeś o Formannie? Dawniej był cenionym neurochirurgiem; oprócz Zenda nikt nie miał tak pewnej

ręki jak on. Teraz możesz go spotkać w którymś z tych barów, gdzie podają piwo wzmocnione whisky. Za jedną kolejkę uraczy cię masą różnych ciekawostek.

— Mianowicie? Milady zmarszczył czoło.

— Było to tuż po objęciu przez Westrexa szefostwa Admiralicji. Pan admirał pofatygował się do Formanna i zażądał protezy. Protezy mózgu. Nie dał sobie wytłumaczyć, że żąda niepodobieństwa. Poniosło go i zelżył Formanna. ,,A od czego tu jesteś, konowale?! — wrzeszczał.

— Precyzja! Precyzja myślenia! Muszę precyzyjnie myśleć!" ,,To kup se komputer, baranie!" — odparł Formann... Kontradmirał sapnął.

— Szkoda chłopa — rzekł. — Wałęsa się teraz po barach w Decksance i wypatruje kogoś, kto mu fundnie szklankę tego piorunującego piwska. Łatwo go odnajdziesz.

— Nie wiem. Chyba pojadę wprost do Admiralicji. Milady obdarzył mnie nieprzeniknionym spojrzeniem.

— To administracyjna dżungla, Lutz — powiedział. — Oni nie cierpią dziennikarzy.

Zamilkł. Milczałem i ja. Było cicho, tylko przekaźnik w stareńkim elektrycznym zegarze na szafie bibliotecznej postukiwał rytmicznie.

— Będę się zbierał — oznajmiłem.

— Ale bądź ostrożny. I gdybyś miał kłopoty, porozum się ze mną. Mimo że przeszedłem na emeryturę, utrzymuję dawne znajomości.

— Dziękuję panu, admirale.

H. DOUGLAS WESTREX

Prosto od Milady'ego wyruszyłem do stolicy. Na miejsce dotarłem wieczorem. Po drodze, po obiedzie, który zjadłem w motelu „Renewal", skomunikowałem się z Elie. Tak jak umówiliśmy się przed laty, każde z nas niezmiennie nosi przy sobie miniaturowy radiowifon i jest dla drugiego zawsze osiągalne, lecz nie nadużywamy tej formy kontaktu. Żona programowała jakieś swoje urządzenie kuchenne. Była zaaferowana zbliżającą się sesją egzaminacyjną i z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że na kilka dni uwalniam ją od mego towarzystwa. — Dobrze się składa — wyszczebiotała. — Będę mogła spokojnie powtórzyć materiał ze studentami. Chcę, żeby zdali lepiej niż w minionym roku.

Uśmiechnąłem się do rubensowskiej buźki widniejącej na

małym ekran iku.

— Przypilnuj też Alberta — powiedziałem. — Chłopak

zanadto się rozhulał.

Elie zrobiła niewinną minę. Zwykle tak postępuje, gdy —

jak powiada — „zbiera mi się na ojcowską tyradę".

A zbierało mi się coraz częściej, Albert bowiem zaniedbywał

naukę. Elie, chociaż pedagog i z wykształcenia psycholog,

z chroniczną macierzyńską ślepotą bagatelizowała problem.

Niebywałe, jak ludzie, gotowi udzielać każdemu uczonych

porad, wymagający od otoczenia rygorystycznego

przestrzegania nakazów i zakazów, są w stosunku do siebie

i swych najbliższych niefrasobliwi i tolerancyjni.

Do stolicy dotarłem więc wieczorem. Zatrzymałem się

w hoteliku opatrzonym niewyszukanym szyldem „Pillow".

W rzeczy samej jest to hotelik mało atrakcyjny, ma wszakże

jedną zaletę: stoi nie opodal gmachu Admiralicji Royal

Cosmos Force. W dzielnicy tej, niezamożnej i oddalonej od

centrum, przeważa niska zabudowa. Niedużo tutaj sklepów

i na ogół tam, gdzie najmniej można się ich spodziewać:

zakładziki usługowe poutykane na zapleczach domów, pustawe jezdnie, wyludnione chodniki i kiepskie oświetlenie uliczne. Cicho tu, wręcz smętnie, wszelako w dzień, kiedy w gałęziach rosnących między budynkami drzew i krzewów kipi życie, kiedy powietrze przenikają kuchenne i kwietne zapachy, kiedy z otwartych okien dobiega muzyka, śmiech, słaby hałas pracującego domowego sprzętu, podniesiony głos matki — dzielnica ta nabiera niepowtarzalnego uroku, jakby z poprzedniego stulecia. Nad tym sielskim krajobrazem góruje aluminiowo-szklany graniastosłup: dwudziestoośmiopiętrowy gmach Admiralicji. Wkroczyłem doń nazajutrz o dziewiątej. Sierżant z biura przepustek podejrzliwie obejrzał moje dokumenty. Znam zależności służbowe i układy personalne w RCF, przeto bez ryzyka zełgałem mu, że jestem z admirałem Douglasem Westrexem umówiony w poufnej sprawie. Prawidłowo wyszkolony podoficer Sił prędzej by trupem padł, niżby zweryfikował taką informację narażając się na ściągnięcie na siebie gniewu zwierzchnika.

Przez wąski trzymetrowy korytarzyk, w którym dyskretna aparatura skontrolowała, czy nie mam broni, przedostałem się do holu, gdzie czekał już adiutant. Razem wsiedliśmy do windy, aby po przejechaniu dwudziestu pięciu pięter pójść korytarzem w prawo i trafić do pokoju z numerem 2501. Tutaj adiutant służbowo skinął mi głową, po czym zostawił

mnie sam na sam z dwiema osobistymi sekretarkamiszefa

Admiralicji.

Obie śmiertelnie znudzone panienki popatrzyły na mnie z antypatią. Pomijając już sadyzm objawiający się szukaniem złośliwej satysfakcji w odprawianiu interesantów z kwitkiem, muszą mieć tego rodzaju urzędniczki jakieś skłonności do masochizmu. Ja, jako urzędnik-sadysta nękany nudą, przed spławieniem interesanta najpierw bym z nim pogadał, aby zabić czas, sekretarki zaś wolały nie przerywać samoudręczenia, gdyż zaczęły chórem i pośpiesznie:

— Niestety, pan admirał... Przerwałem im.

— Wiem. Pan admirał ma gościa, ma ważną konferencję, jest nieobecny, wyjechał na tydzień, wróci za rok, mimo to proszę mnie zaanonsować. Nazywam się Seymour Lutz. Komandor podporucznik rezerwy. Panienka siedząca przy obitych skórą drzwiach zagapiła się na mnie zdetonowana. Powoli przeniosła wzrok na swoją koleżankę. Potem wydęła usta, poruszyła wzgardliwie ramieniem i powiedziała:

— Skoro to takie pilne...

Admirał Douglas Westrex przyjął mnie natychmiast. Wszedłem do gabinetu o powierzchni dwóch arów z okładem. Z niskiego plafonu zdobionego motywami roślinnymi zwieszał się muzealny żyrandol. Białe stiukowe ściany pokrywała półtorametrowej wysokości brązowa boazeria, podłogę zaścielał gruby dywan — znakomita imitacja starego rękodzielnictwa wschodniego. Biurko, którego projektant ani chybi czerpał natchnienie z Art Nouveau, znajdowało się w głębi gabinetu, niemal w rogu, obok ciężkiej, ciemnoorzechowej szafy. Dwa rzędy obrotowych foteli o tapicerce dobranej do kolorystyki dywanu otaczały błyszczącą politurą konferencyjną ławę ustawioną wzdłuż ściany, przy drzwiach. Wiszący nad biurkiem imponujących rozmiarów jesienny pejzaż dopełniał wyposażenia gabinetu. Milady ze swoim umiłowaniem antyków byłby zachwycony widokiem tej wprost pałacowej komnaty. Admirał stał przed panoramicznym oknem — jedynym nowoczesnym akcentem w tym ucharakteryzowanym na zabytkowe wnętrzu. Oparty o ramę spoglądał na miasto. Gdy wszedłem, bez pośpiechu wyprostował się i popatrzył na mnie ciekawie. Był słusznego wzrostu i słusznej budowy. Miał na sobie ubranie cywilne.

— Komandor podporucznik rezerwy Seymour Lutz — przedstawiłem się.

Postąpił krok w moją stronę i uczynił zapraszający gest. Grzęznąc po kostki w dywanie, przemierzyłem po przekątnej gabinet.

— Witam pana, komandorze — powiedział Douglas Westrex i podał mi rękę.

Miał faliste, siwe włosy, regularne rysy i rzymski profil — co rzuciło mi się w oczy zaraz po wejściu tutaj. Wszystko w jego twarzy harmonizowało ze sobą; była to twarz bezsprzecznie urodziwa, ale jednocześnie coś nieuchwytnego nadawało jej wyraz nadmiernej godności, aby nie rzec:

odpychającej dumy. Może przyczyną była pionowa zmarszczka nad nosem, może wgłębienie w brodzie, a może kształt doskonale wykrojonych, lecz surowych ust. Uścisnąłem chłodną, kościstą dłoń.

— To miłe, że znalazł pan dla mnie czas — oświadczyłem. Przyszedłem tu bez specjalnego powodu, nie przygotowałem też konkretnych pytań. Chciałem po prostu ujrzeć człowieka, za którego rządów Admiralicja Royal Cosmos Force uległa metamorfozie. Chciałem także poznać jego opinię (na wyjaśnienia nie liczyłem) o podstawach kryzysu nękającego przez piętnaście lat RCF.

— Nie znoszę dziennikarzy — wyznał uczciwie. -— Ale pan jest przede wszystkim oficerem Sił.

— Jestem obywatelem naszego kraju — odrzekłem. — Obywatelem, którego społeczeństwo obdarzyło zaufaniem i od którego oczekuje rzetelnych informacji. Z lekka uniósł brodę.

— Ach — mruknął.

Wskazał mi jeden z obrotowych foteli, sam założył ręce do tyłu i przespacerował się po gabinecie. Czoło trzymał wysoko i był zamyślony. Spoglądając na niego zastanawiałem się, czy rzeczywiście ma on dopiero pięćdziesiąt pięć lat, wyglądał bowiem na mężczyznę siedemdziesięcioletniego. Nie jest tajemnicą, że multum ludzi, zwłaszcza starzejących się kobiet, korzysta z usług salonów cybiofikacji kosmetycznej, w związku z czym niejeden Iowelas po zerknięciu w dokumenty uwiedzionej właśnie kochanki spłonął gwałtownym rumieńcem; w przypadku admirała Westrexa natomiast odnosiło się wrażenie, że przebył on cybiofikację postarzającą.

— Jest pan postacią niewątpliwie popularną — powiedział. — Pańska relacja z przygotowań do akcji ,,Przybysz" i z jej przeprowadzenia wywołała wśród społeczeństwa nie obserwowane dotąd zainteresowanie kosmosem.

Stwierdził to beznamiętnie i nie wiedziałem, co naprawdę o tym sądzi. Odpowiedziałem ostrożnie:

— Jeżeli wolno mi zgrzeszyć zarozumiałością, dodam, że

moja relacja wpłynęła też na znaczne ożywienie

w działalności Royal Cosmos Force i spowodowała, że

Admiralicja zaczęła przywracać dawną świetność podległym

jej jednostkom.

Douglas Westrex przerwał wędrówkę i zatrzymał się

naprzeciwko mnie. Stał tak, opanowany i wyniosły niczym

rzymski patrycjusz, dłuższą chwilę.

— Rodzi się więc pytanie — ciągnąłem odważniej — dlaczego Admiralicja pozwoliła, żeby Siły przez piętnaście lat marniały w zaniedbaniu.

Było to śmiałe oskarżenie i usprawiedliwiałoby ostrą reakcję Westrexa. Admirał atoli pozostał niewzruszony.

— Jestem zdania — odrzekł spokojnie i nawet jak gdyby życzliwie — że najlepiej będzie, jeśli na to pytanie spróbuje pan osobiście znaleźć odpowiedź.

— Zatem zezwala mi pan tu powęszyć, że użyję żargonu . dziennikarskiego?

— Ma pan na to moją zgodę. Zaraz wydam stosowne

dyspozycje.

Podszedł do biurka i uruchomił interkom. Wstałem.

Poczekałem, aż skończy rozmawiać z sekretarką.

— Dziękuję, sir — powiedziałem regulaminowo. Douglas Westrex zwolnił przycisk interkomu.

— Tylko uprzedzam: nasi pracownicy nie mają dziennikarzy

w estymie i nie ręczę za ich uprzejmość ani za rozmowność.

Radzę panu udać się bezpośrednio do archiwum. Znajdzie

pan tam kompletną dokumentację tyczącą dotychczasowych

operacji, przedsięwzięć, zadań i planów Admiralicji.

Wprawdzie jest pan rezerwistą, ale jest pan nade wszystko

oficerem Sił i chyba nie trzeba panu przypominać

o tajemnicy wojskowej.

Znaczyło to akurat tyle, że cokolwiek odkryję

w udostępnionych mi materiałach, będę musiał zachować

dla siebie. Za ujawnienie treści choćby zupełnie banalnego

dokumentu, który jednakże opatrzony został nagłówkiem

„tajne", najniższy wymiar kary wynosi trzy lata ścisłego

odosobnienia. Na temat wymiaru najwyższego Kodeks

Karny dyskretnie milczy.

Wolno ruszyłem do drzwi. Admirał Westrex ujął mnie za

łokieć.

— Komandorze — powiedział cicho, patrząc mi w oczy. — Po opublikowaniu pańskiego reportażu nastąpiły

w Admiralicji zmiany kadrowe, głównie na stanowiskach kierowniczych; nastąpią dalsze. Zważywszy, że zmianom tym towarzyszy, jak pan to określił, ożywienie w działalności Royal Cosmos Force, nasuwa się nieodparty wniosek, że temu przejściowemu zastojowi w Siłach winni byli ludzie usunięci ze stanowisk. Otóż oświadczam panu, że o przypisywaniu komukolwiek winy nie może być mowy dopóty, dopóki się nie udowodni, że o winie w ogóle może

być mowa.

Powiedział to cicho, ale tonem, który sparaliżował mój krytycyzm. Uszło mojej uwagi będące w rażącej dysproporcji do stanu faktycznego sformułowanie ,,przejściowy zastój", uszło również sofistyczne zakończenie wypowiedzi Westrexa. Uświadomiłem to sobie dopiero po wyjściu z gabinetu i z sekreteriatu, idąc do windy.

m. LEE HARRB

Archiwum Admiralicji Royal Cosmos Force mieści się

w podziemiach gmachu, na trzeciej kondygnacji poniżej

parteru.

Archiwista miał bladą, pociągłą twarz, surową i zaciętą.

Nie ukrywał niechęci do faceta, który zjawił się tutaj, aby

zakłócić funkcjonowanie tego królestwa tajnych

dokumentów.

— Stary może rządzić u siebie na górze — powiedział na wstępie. — W moim Hadesie rządzę ja.

— Krótko mówiąc, nie respektuje pan poleceń przełożonego?

— zapytałem.

Twarz wydłużyła mu się bardziej.

— Coś pan! — burknął. — Nie lubię tylko, jak mi się obcy szwendają po Hadesie. Nawet stary, kiedy czegoś potrzebuje, idzie do sali audiowizualnej i tam grzecznie czeka, aż go obsłużymy.

— Rozumiem — powiedziałem ugodowo. — Nie znam procedury, ale jeżeli wskaże mi pan drogę, chętnie poczekam na swoje materiały.

Tym go udobruchałem. Rozpogodził się trochę i spytał, co mnie interesuje. Moja prośba wprawiła go w zakłopotanie.

— Dokumentacja dotycząca redukcji Sił? — powtórzył. — Cała? Panie, pan tego nie przejrzy w ciągu miesiąca! Posiedzenia sztabu odbywały się dzień w dzień przez bity rok.

— Nie śpieszy mi się — odrzekłem. — Na początek proszę

mi dać do wglądu decyzję o powołaniu admirała Douglasa

Westrexa na stanowisko szefa Admiralicji.

Archiwista wzruszył ramionami. Wytłumaczył mi. jak trafić

do sali audiowizualnej, i podał numer kabiny. Gdy wszedłem

do tej dźwiękoszczelnej klitki, ekran przed fotelem już

świecił. Dwukrotnie przeczytałem treść pokazanego na nim

dokumentu. Admirał Douglas Westrex powołany został na

stanowisko szefa Admiralicji uchwałą rządu.

Włożyłem słuchawki i uruchomiłem taster kasatora. Obraz

znikł, a w słuchawkach zabrzmiał głos archiwisty:

— Włączam panu tę pańską dokumentację. Załadowałem komplet kaset. Ampexem może pan sterować z kabiny. Życzę powodzenia.

— Dziękuję.

Wygodniej usiadłem w fotelu, przycisnąłem klawisz startu i zaczęło się. Przez pięć godzin, od dziesiątej do piętnastej, obejrzałem wyrywkowo posiedzenia sztabu RCF z pierwszych trzech dni. Posiedzeniom przewodniczył admirał Westrex i trzeba od razu powiedzieć, że zarówno uprawnienia szefa Admiralicji, jak i wypływające z funkcji przewodniczącego wyzyskiwał on w sposób arbitralny. Kiedy wcześniej opuszczałem jego gabinet, ogarnęło mnie zwątpienie. Zastanawiałem się, czy Milady nie miał racji utrzymując, że aczkolwiek kierownictwo Admiralicji Royal Cosmos Force jest jednoosobowe, to Douglas Westrex przy podejmowaniu decyzji rzeczywiście ważkich ma do gadania niewiele więcej aniżeli ktokolwiek inny z biorących udział w obradach Komisji Rządowej. Teraz, będąc świadkiem metod, jakimi Westrex przygotowywał sztab RCF do sukcesywnego wdrażania wyników wspomnianych obrad Komisji Rządowej, nabierałem pewności, że nie Milady, lecz ja mam słuszność. Obejrzałem więc szczegółowe relacje z sześciu posiedzeń (trzech przedpołudniowych i trzech popołudniowych) i na ich podstawie mogłem się pokusić o wstępne wnioski. Posiedzenia odbywały się w niezdrowej atmosferze spięć i nieustannego naprężenia. Przypominam: były to pierwsze z trwającego bez mała rok cyklu narad — a już drugiego dnia doszło do scysji. Omawiano wówczas potrzebę ograniczenia współpracy Royal Cosmos Force z Koncernem Wydobywczym X. Końcem ów miał bazę na Io i eksploatował tam złoża szelitu, który transportowano na Ziemię ciężkimi statkami typu „Carryd". Budową „Carrydów" zajmowały się stocznie RCF — na zlecenie Koncernu X. Wykonano ich w sumie osiem, przepracowały

w kosmosie swoje lata i zbliżał się kres ich użytkowania. ( Równocześnie w bazie na Io miała miejsce tajemnicza   ;

awaria i cztery szyby wydobywcze zostały unieruchomione. Z tych to powodów szef Koncernu X zwrócił się do Admiralicji z prośbą o pomoc, składając przy okazji    • zamówienie na osiem nowych statków typu „Carryd". Oba w dramatycznym tonie zredagowane podania wpłynęły do Admiralicji tuż przed rozpoczęciem rzeczonych posiedzeń sztabu RCF i one stały się przedmiotem starcia pomiędzy admirałem Douglasem Westrexem a szefem pionu ekonomicznego komandorem Lee Harrisem — w drugim dniu narad.                                        • Za zgodą najwyższych władz Royal Cosmos Force przytaczam poniżej wybrany urywek z obejrzanej taśmy • ampexu.

(Izolowana sala obrad. Podłużny pulpit z dwoma         ' zainstalowanymi naprzeciw siebie rzędami miejsc audiowizualnych, które zajmują oficerowie sztabu). Komandor Harris: ...takie jest moje stanowisko. :

Admirał Westrex ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin