Steel Danielle - Pocałunek.rtf

(646 KB) Pobierz
Danielle Steel

Danielle Steel

POCAŁUNEK

(The Kiss)

Przełożyła Grażyna Jagielska

 

 

 

Moim wspaniałym dzieciom,

które są moim sercem,

moją duszą, moją odwagą.

Dla Beatrix, Trevora, Todda,

Nicka, Sama, Victorii. Vanessy,

Maksa i Zary

z wyrazami miłości

mama

Odwaga to nie brak

strachu ani przejaw desperacji,

lecz zdolność ich przezwyciężania.

ROZDZIAŁ 1

Isabelle Forrester stała w oknie sypialni domu przy rue de Grenelle, w VII dzielnicy Paryża, i spoglądała na ogród. Mieszkali tu z Gordonem przez ostatnie dwadzieścia lat, tu urodziły się dzieci. Wysokie, imponujące drzwi z brązu wychodziły na wewnętrzny dziedziniec, który dom okalał z trzech stron. Stary budynek był piękny, z wysokimi sufitami, wspaniałymi boazeriami, sztukaterią i lśniącymi parkietami. Isabelle utrzymywała posiadłość w doskonałym stanie. Ogród był wypieszczony, a o białych różach, które zasadziła przed dziesięcioma laty, mówiono, że są najpiękniejsze w Paryżu. Osiemnastowieczną rezydencję umeblowano antykami, kupowanymi przez lata w Paryżu i podczas podróży. Część z nich należała jeszcze do jej rodziców.

Wszystko błyszczało, drewno było doskonale wywoskowane, srebra wypolerowane, kryształowe kinkiety migotały w jasnym świetle czerwcowego dnia, które sączyło się przez zasłony w sypialni. Isabelle odwróciła się od okna z cichym westchnieniem. Ostatnio prawie nigdzie nie wyjeżdżała, a teraz, kiedy trafiła się taka okazja, miała wyrzuty sumienia, że zostawia Teddy’ego.

Jej córka Sophie wyjechała z przyjaciółmi do Portugalii poprzedniego dnia. Miała osiemnaście lat i jesienią rozpoczynała studia na uniwersytecie.

To Theodore od czternastu lat trzymał ją w domu. Urodził się trzy miesiące za wcześnie. Uczył się w domu, nigdy nie poszedł do szkoły. Przez większość życia był przykuty do łóżka lub poruszał się po domu na wózku inwalidzkim. Przy ładnej pogodzie Isabelle wytaczała wózek do ogrodu, gdzie chłopiec siedział lub spacerował, jeżeli czuł się na siłach. Ale nigdy się nie poddawał, oczy ożywiały mu się za każdym razem, gdy matka wchodziła do pokoju. Zawsze miał dla niej uśmiech, coś do powiedzenia. Łącząca ich więź była mocniejsza niż słowa, niż czas i lęki, którym razem stawiali czoło. Czasem odnosiła wrażenie, że mają jedną duszę. Przekazywała mu własną siłę, rozśmieszała go, rozmawiała z nim godzinami, czytała mu lub trzymała go w ramionach, kiedy był zbyt słaby, żeby rozmawiać, kiedy nie mógł złapać tchu. Patrzył na życie oczami matki. Przypominał jej małego ptaszka ze złamanymi skrzydłami.

Zastanawiali się z Gordonem nad transplantacją serca i płuc w Stanach, ale lekarze orzekli, że Theodore jest zbyt słaby, by przeżyć taką operację. Może nawet nie wytrzyma podróży. Nie wolno ryzykować. Całym światem Theodore’a były więc matka i siostra, i dom przy rue de Grenelle. Ojciec czuł się skrępowany jego chorobą. Teddy przez całe życie miał koło siebie pielęgniarki, ale opiekowała się nim głównie matka. Dawno temu zrezygnowała z przyjaciół, pracy zawodowej i choćby namiastki własnego życia. Przez ostatnie lata jej kontakty ze światem ograniczały się do wieczornych wyjść z Gordonem, coraz rzadszych. Misją Isabelle stało się utrzymanie Teddy’ego przy życiu, zapewnienie mu szczęścia. Cierpiała na tym jego siostra, Sophie, ale potrafiła to zrozumieć, Isabelle bardzo kochała córkę, chociaż Teddy’ego stawiała na pierwszym miejscu. Od tego zależało jego życie. Przez ostatnie cztery miesiące, od wczesnej wiosny, czuł się lepiej, co pozwoliło jego matce wybrać się w tę upragnioną podróż do Londynu. Był to pomysł Billa Robinsona, który początkowo uznała za niewykonalny.

Poznała Billa przed czterema laty, na przyjęciu wydanym przez amerykańskiego ambasadora, dawnego kolegę Gordona z Princeton. Bill zajmował się polityką i mówiono, że jest jednym z najbardziej wpływowych, najbogatszych ludzi w Waszyngtonie. Gordon powiedział jej, że to William Robinson utorował obecnemu prezydentowi drogę do Gabinetu Owalnego. Odziedziczył ogromną, niewyobrażalną fortunę. Od najwcześniejszych lat pociągała go polityka i władza, jaką dawała, choć wolał pozostać za jej kulisami. Był szarą eminencją, ale na Isabelle zrobił wrażenie cichego, bezpretensjonalnego człowieka. Nie mogła uwierzyć, że jest aż tak bogaty i potężny. Wyglądał zaskakująco młodo i miał poczucie humoru. Siedziała obok niego przy stole i świetnie się bawiła w jego towarzystwie. Mile zaskoczył ją list, jaki przysłał parę dni później, a potem paczka z albumem o sztuce - świeżutko spod prasy - o którym rozmawiali na przyjęciu. Powiedziała wtedy, że od dawna poluje na tę książkę. Była mile zaskoczona, że, mając na głowie tyle ważniejszych spraw, pamiętał o tym.

Rozmawiali o obrazach, które naziści wywieźli podczas wojny, i które odnaleziono niedawno ukryte w Holandii. Potem rozmowa zeszła na fałszerstwa, grabieże, a w końcu na konserwację dzieł sztuki. Isabelle zajmowała się tym, zanim poznała Gordona. Pracowała w Luwrze - ciesząc się opinią utalentowanej konserwatorki.

Byli nawzajem zafascynowani swoimi opowieściami i w ciągu następnych miesięcy zawiązała się między nimi przyjaźń, którą podtrzymywali listownie i telefonicznie. Isabelle wysłała mu kilka cennych albumów, a on zadzwonił przy następnej wizycie w Paryżu i zaprosił ją na lunch. Zawahała się, ale uległa pokusie. Po raz pierwszy zostawiła Theodore’a samego w porze lunchu. Miał wtedy dziesięć lat.

Bill dzwonił czasem o bardzo dziwnej porze, zapominając o tym, że kiedy pracuje do późna, we Francji jest rano. Powiedziała mu, że wstaje o świcie, żeby zająć się Teddym. Dopiero po sześciu miesiącach zapytał, czy Gordon nie ma nic przeciwko jego telefonom. W rzeczywistości nigdy nie powiedziała o nich mężowi. Przyjaźń Billa stała się jej sekretnym skarbem, który chciała zachować dla siebie.

- Dlaczego miałby mieć coś przeciwko temu? - udała zdziwienie, żeby go nie zniechęcić. Tak bardzo lubiła z nim rozmawiać, mieli tyle wspólnych zainteresowań. Pod wieloma względami był jej jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym. Przyjaciele nie dzwonili od lat. Zajęta synem, stawała się coraz mniej komunikatywna. Podejrzewała, że Gordon nie byłby zachwycony telefonami od Billa. Swego czasu powiedziała mężowi o albumach, które jej przysłał. Gordon wydawał się zdumiony, ale nie pytał o nie. Wolała więc nie wspominać o telefonach, chociaż ich rozmowy były takie niewinne. Nie mówili o żadnych osobistych sprawach, z początku w ogóle nie wspominali o swoich partnerach. Isabelle bardzo cieszyła się, słysząc jego głos o szarej, porannej godzinie. Nie mówiła o tych telefonach Gordonowi, ponieważ nie chciała stracić przyjaźni Billa.

Z początku dzwonił co parę tygodni, potem coraz częściej. Rok po tym, jak się poznali, poszli na lunch. I raz, kiedy Gordona nie było w Paryżu, Bill zabrał ją na kolację. Kiedy z cichego bistra w sąsiedztwie wróciła do domu, stwierdziła ze zdumieniem, że jest już po północy. Czuła się jak przywiędły kwiat chłonący słońce i deszcz. Te rozmowy stanowiły pokarm dla jej duszy. Telefony i rzadkie wizyty Billa pozwalały przetrwać codzienność. Z wyjątkiem dzieci Isabelle nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać.

Gordon był prezesem największego amerykańskiego banku inwestycyjnego w Paryżu. Miał pięćdziesiąt osiem lat, ona czterdzieści jeden. Z czasem ich drogi się rozeszły, zdawała sobie z tego sprawę i uważała, że stało się tak przez Teddy’ego. Gordon nie znosił atmosfery przewlekłej choroby, jaka unosiła się nad dzieckiem niby miecz gotowy opaść w każdej chwili. Nigdy nie pozwolił sobie na bliskość z synem. Wszyscy o tym wiedzieli. Jego awersja do choroby dziecka była tak głęboka, że stała się niemal fobią. Teddy doskonale to wyczuwał. Kiedy był młodszy, uważał, że ojciec go nienawidzi. Z czasem spojrzał na to inaczej. W wieku dziesięciu lat zrozumiał, że ojciec jest śmiertelnie przerażony jego chorobą i może uciec przed nią tylko w jeden sposób - całkowicie go ignorując, udając, że syn nie istnieje. Teddy nigdy nie miał mu tego za złe, rozmawiał o tym otwarcie z matką. Ojciec i syn byli sobie obcy. Gordon odgrodził się murem i poświęcił całą energię pracy, jak to robił od lat, usuwając się z życia rodziny, a zwłaszcza z życia żony. Tylko do Sophie żywił chyba jakieś cieplejsze uczucia. Sophie i Gordon mieli te same poglądy na wiele spraw, ten sam styl bycia. Gordon świadomie zrezygnował z okazywania uczuć, które uważał za objaw słabości. Sophie natomiast zdawała się dziedziczyć po nim tę cechę. Nawet jako dziecko była o wiele mniej uczuciowa od brata i zamiast szukać u innych pomocy, choćby u matki, radziła sobie sama. Oziębłość Gordona u niej przekształciła się w niezależność i rodzaj chłodnej dumy. Isabelle zastanawiała się czasem, czy córka nie reaguje w ten sposób na fakt, że brat skupiał na sobie uwagę matki. Zamiast odczuwać brak czegoś, co było nieosiągalne, wmówiła sobie, że niczego od nich nie potrzebuje. Prawie nie zwierzała się Isabelle i nigdy nie mówiła o swoich uczuciach, jeżeli mogła tego uniknąć. Isabelle wiedziała, że jeżeli w ogóle komuś się zwierza, to przyjaciołom. Ciągle miała nadzieję, że kiedy Sophie dorośnie, odnajdą wspólny język i zostaną przyjaciółkami. Jednak jak dotąd kontakty z jedyną córką nie były łatwe.

Córka zachowywała dystans, może chciała w ten sposób okazać niezależność, udowodnić, że nie potrzebuje matki, która poświęciła wszystkie siły choremu synowi.

Gordon jakby winił Isabelle za to, że urodziła upośledzone dziecko. Miał beznamiętny stosunek do życia i zwykł przyglądać mu się z bezpiecznej odległości. Teddy i Isabelle podchodzili do wszystkiego emocjonalnie i dawali upust uczuciom. Ten płomień, który podsycała latami, trzymał Teddy’ego przy życiu, ale przez swoje oddanie synowi Isabelle utraciła męża. Uczuciowo rozeszli się wiele lat temu, wkrótce po narodzinach Teddy’ego. Gordon wyprowadził się wtedy z ich sypialni pod pozorem, że żona późno kładzie się spać i wcześnie wstaje, co mu przeszkadza. Ale ona wiedziała, że kryje się za tym coś więcej. Nigdy nie powiedziała mu tego wprost, ale od dawna wiedziała, że jego uczucie do niej osłabło, a potem zgasło.

Nie pamiętała, kiedy ostatni raz się całowali i poszli razem do łóżka. Pogodziła się z tym, nauczyła się żyć bez miłości. Często odnosiła wrażenie, że mąż nie tylko kojarzy chorobę Teddy‘ego z jej osobą, ale obarcza ją winą za kalectwo syna, chociaż lekarze twierdzili, że nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. W zasadzie nigdy nie rozmawiała o tym z Gordonem, nie miała więc jak odeprzeć jego milczących oskarżeń. Ale zawsze je czuła, wiedziała, że w nim tkwią. I tak, jak odtrącał syna od dnia jego narodzin, przerażony jego kalectwem i chorobą, tak w końcu odtrącił żonę. Odgrodził się od niej murem, żeby nie dopuścić do siebie wizji choroby, której nienawidził. Nie mógł tolerować czegoś, co zawsze uważał za słabość. Isabelle już nie starała się sforsować tego muru. Wszelkie próby zbliżenia, zaraz po narodzinach Teddy’ego, na nic się zdały. W końcu pogodziła się z myślą, że ta dzieląca ich pustka uczuciowa jest czymś normalnym.

Gordon z natury był zimny i zasadniczy. Mówiono też, że jest bezwzględny w interesach. Jednak na początku ich znajomości okazywał jej czułość. Jego rezerwa była dla niej niemal wyzwaniem, czymś zupełnie nieznanym. Właśnie dlatego każdy zdobyty uśmiech, każdy cieplejszy gest wydawał się zwycięstwem, tym cenniejszym, że Gordon nie okazywał tego ciepła nikomu innemu. Była wtedy bardzo młoda, intrygował ją. Wydał się jej taki mądry, władczy, imponujący. Również Isabelle miała wiele cech, które go pociągały, które upewniły go, że nadaje się na jego żonę. Nie bez znaczenia było też jej arystokratyczne pochodzenie. Rodzina Isabelle dawno temu utraciła majątek, ale zachowała pozycję w kręgach socjety i w polityce. Małżeństwo z Isabelle podnosiło status Gordona, a to umożliwiało mu szybkie zrobienie kariery. Poza urokiem arystokratycznego pochodzenia Isabelle miała w sobie dziecięcą niewinność.

Gordon chciał się z nią ożenić z różnych względów, ale bez wątpienia urzekła go jej słodycz. Była serdeczna, łagodna, pozbawiona jakiejkolwiek przebiegłości. Wyniosłe maniery Gordona, uwaga jaką jej poświęcał, wytworny styl zalotów, wszystko to sprawiło, że czciła go niby bohatera. Fascynowała ją jego inteligencja, imponowała jego władza i sukcesy. Gordon, mając nad Isabelle przewagę siedemnastu lat, potrafił powiedzieć to, co pragnęła usłyszeć. Jej rodzina powitała z zachwytem jego oświadczyny. Wydawało się, że Gordon będzie doskonałym, troskliwym mężem. Miał wprawdzie opinię bezwzględnego w interesach, ale dla Isabelle był wyjątkowo czuły, co później okazało się ułudą.

Kiedy Isabelle poznała Billa Robinsona, była samotną kobietą, związaną z człowiekiem, który rzadko się do niej odzywał. Zajęta bez reszty opieką nad beznadziejnie chorym dzieckiem, niemal odizolowała się od świata, Zdarzały się dni, kiedy nie rozmawiała z nikim dorosłym, poza pielęgniarkami Teddy’ego. Czasem miała wrażenie, że Bill jest jedynym na świecie człowiekiem, który się o nią troszczy. Gordon rzadko interesował się jej samopoczuciem. Przyciśnięty do muru informował, że nie będzie na kolacji lub że rano wyjeżdża w interesach. Nie mówił jej, co robił w ciągu dnia. Ich krótkie rozmowy tylko wzmagały poczucie, że znalazła się poza kręgiem jego zainteresowań. Długie rozmowy z Billem otwierały okno na szerszy, bogatszy świat. Były jak powiew świeżego powietrza, jak koło ratunkowe, którego czepiała się w ciemne noce. W miarę upływu lat Bill stał się jej przyjacielem, a Gordon kimś zupełnie obcym.

Próbowała to wyjaśnić Billowi podczas jednej z porannych rozmów w drugim roku ich znajomości. Teddy chorował od kilku tygodni, była wyczerpana fizycznie i psychicznie, przygnębiona chłodem, jaki Gordon okazał jej poprzedniego wieczora. Powiedział, że traci czas, pielęgnując chłopca; że dla wszystkich jest oczywiste, iż on długo nie pożyje. Powinna się z tym pogodzić. Powiedział, że kiedy dziecko w końcu umrze, cała rodzina odczuje ulgę. Powtarzając to Billowi, miała łzy w oczach, a on był przerażony bezwzględnością Gordona wobec dziecka, jego okrucieństwem wobec Isabelle.

- Gordon jest zły na mnie, że tyle lat poświęciłam Teddy’emu i zaniedbałam jego. - Nadal pokazywała się przy jego boku w towarzystwie, ale nie tak często, jak on by sobie życzył. Gordon już dawno przekonał ją, że zawiodła go jako żona. Billa irytowało, że Isabelle tak łatwo się z tym pogodziła.

- W tych okolicznościach to chyba oczywiste, że Teddy jest na pierwszym miejscu - powiedział łagodnie. Od miesięcy wypytywała lekarzy, szukając uzdrawiającego leku dla Teddy’ego, ale opinie specjalistów nie brzmiały pocieszająco. Chłopiec miął postępującą chorobę serca, niewydolne płuca i wyniszczony organizm. Lekarze orzekli zgodnie, że trzeba cudu, żeby dożył dwudziestu lat. Bill ze zgrozą myślał, co jeszcze czeka Isabelle.

Mijały lata. Bill i Isabelle dzwonili do siebie, Isabelle pisała do niego długie, filozoficzne listy, najczęściej w te noce, które spędzała przy łóżku Teddy’ego. Syn stanowił punkt centralny jej życia. Przy nim zapominała o Gordonie, a czasem również o Sophie. Bill pozostawał jedynym człowiekiem, z którym Isabelle mogła wymienić myśli podczas długich nocnych godzin. Dla Billa stały się one bardziej istotne niż to, co działo się na scenie politycznej. A Isabelle przenosiły do czasów, kiedy Teddy nie chorował, kiedy Gordon jej nie odtrącał, a Sophie nie była tak zbuntowana. Bill dał jej nowe spojrzenie na świat; gawędzili beztrosko, śmiali się. Opowiadał jej o swoim życiu, o ludziach, których znał, o przyjaciołach, a czasem, jakby wbrew sobie, o żonie i dwóch córkach, które wyjechały na studia. Po trzydziestu latach małżeństwa nic go nie łączyło z żoną. Cynthia, żona Billa, znienawidziła świat polityki, ludzi, z którymi się spotykali, pracę, jaką wykonywał, imprezy, w których musieli uczestniczyć, jego niekończące się podróże. Pogardzała politykami i Billem za to, że poświęcił im całe życie.

Teraz, kiedy córki opuściły dom, interesowali ją tylko przyjaciele w Connecticut, przyjęcia i tenis. Każde z nich przeszło swoją drogę i Cynthia prowadziła własne życie, nie kryjąc urazy do męża. Przez trzydzieści lat znosiła jego ciągłą nieobecność, próbowała pogodzić się z tym, że przedkłada politykę nad rodzinę. Nigdy nie było go w domu na święta, urodziny i rozdania szkolnych dyplomów. Zawsze był czymś zajęty, przygotowując kandydata na prezydenta do zebrań przedwyborczych. Przez ostatnie cztery lata stale gościł w Białym Domu. Przestało jej to imponować i nie omieszkała powiedzieć mężowi, jak bardzo jest tym znudzona. Nic ich już nie łączyło. Przed rokiem zrobiła sobie lifting twarzy i Bill wiedział, że miewa dyskretne romanse. Mściła się za to, że jeden jedyny raz zdradził ją z żoną kongresmana. Cynthia z natury nie była skłonna do wybaczania.

W przeciwieństwie do Isabelle i Gordona, Bill i Cynthia nadal mieli wspólną sypialnię, ale był to fakt bez znaczenia. Nie kochali się od dziesięciu lat. Bill odnosił często wrażenie, że Cynthia niemal szczyci się tym, iż jej własny mąż nie interesuje jej jako mężczyzna. Była w dobrej formie, zawsze opalona, jasnowłosa i niemal tak ładna, jak w dniu ślubu przed trzydziestu laty. Jednak stała się jakaś inna. Bill nie potrafił powiedzieć, na czym polega ta zmiana, ale doskonale ją wyczuwał. Mur, jakim się od niego odgrodziła, był nie do sforsowania i Bill już dawno dał za wygraną. Skierował całą energię na pracę, a kiedy potrzebował współczucia, duchowej podpory, kogoś, z kim mógłby się pośmiać - dzwonił do Isabelle. To jej się zwierzał, przyznawał do zmęczenia i chandry. Była zawsze gotowa go wysłuchać. Miała w sobie łagodność, której nigdy nie znalazł w żonie. W Cynthii pociągała go jej żywotność, wygląd, energia, szelmowskie poczucie humoru. Tak dobrze się kiedyś rozumieli, a teraz odnosił wrażenie, że gdyby zniknął z powierzchni ziemi, nic by jej to nie obeszło. Również córki odnosiły się do niego z całkowitą obojętnością. Nikomu już chyba nie robiło różnicy, czy jest w domu, czy go nie ma. Kiedy wracał z podróży, traktowały go jak gościa, nie miał poczucia, że do nich przynależy. Był jak człowiek bez ojczyzny, pozbawiony korzeni. Cząstka jego serca została w domu przy rue de Grenelle w Paryżu. Nigdy nie powiedział Isabelle, że ją kocha, ale od lat był jej głęboko oddany. A Isabelle podziwiała go z całej duszy.

Ich uczucia oficjalnie nie przekraczały granic przyjaźni. Nigdy nie przyznali, że jest to coś więcej niż wzajemny podziw, sympatia i przyjemność, jaką daje zapomniana sztuka konwersacji. Jednak Bill już dawno odkrył, że martwi się, kiedy nie dostaje od niej listów, że tęskni, kiedy Isabelle nie może odebrać telefonu, ponieważ wyszła gdzieś z Gordonem albo siedzi przy chorym dziecku. Tęsknił bardziej niż był skłonny przyznać. Stała się dla niego opoką, kimś, na kim można polegać. Również on znaczył dla niej bardzo wiele. Był jedyną - poza czternastoletnim synem - osobą, z którą mogła rozmawiać w sposób, w jaki nigdy nie rozmawiała z Gordonem.

Gordon miał naturę raczej Anglika niż Amerykanina. Jego rodzice mieszkali wprawdzie w Stanach, ale wychował się w Anglii. Uczęszczał do Eton, potem wyjechał do college’u w Stanach i studiował w Princeton. Jednak zaraz po studiach wrócił do Anglii, a stamtąd przeniósł się do Paryża. Niezależnie od swojego pochodzenia, miał wiele angielskich cech.

Poznał Isabelle pewnego lata, w domu jej dziadków w Hampshire. Przyjechała w odwiedziny z Paryża. Miała dwadzieścia lat, on prawie czterdzieści i był kawalerem. Przez jego życie przewinęła się plejada interesujących kobiet, mniej lub bardziej wyrafinowanych, ale nie znalazł nikogo, kto byłby wart zaangażowania czy małżeństwa.

Matka Isabelle była Angielką, ojciec Francuzem. Przez całe życie mieszkała w Paryżu, ale każdego lata odwiedzała dziadków w Anglii. Mówiła świetnie po angielsku i była zachwycająca. Urocza, inteligentna, dyskretna, czuła. Jej ciepło, beztroska, niemal czarodziejski urok wywarły na nim ogromne wrażenie. Po raz pierwszy w życiu Gordon uznał, że jest zakochany. Nie lekceważył również potencjalnych korzyści takiego mariażu. Rodzina Gordona, skądinąd bardzo szanowana, nie mogła się równać ze starożytnym rodem Isabelle. Jej matka pochodziła z rodziny bankierów, ojciec był wybitnym mężem stanu. Gordon czuł, że nareszcie znalazł godną siebie kandydatkę. Pochodzenie Isabelle było bez zarzutu, jej nieśmiały, pełen dystynkcji, skromny sposób bycia idealnie mu odpowiadał. Jej matka zmarła, zanim Isabelle i Gordon się poznali, a ojciec w pełni aprobował wybór córki. Uznał, że Gordon będzie idealnym mężem dla Isabelle.

Zaręczyli się i pobrali w przeciągu roku. Gordon z miejsca przejął kontrolę nad ich życiem. Już na początku zapowiedział żonie, że to on będzie podejmował wszystkie decyzje. Isabelle tego właśnie od niego oczekiwała. Słusznie uznał, że ponieważ jest taka młoda, nie będzie mu się sprzeciwiała. Mówił jej, z kim będą się spotykać, gdzie zamieszkają, wybrał nawet i kupił dom na rue de Grenelle, zanim Isabelle go zobaczyła. Był już wtedy dyrektorem banku i miał wyrobioną pozycję. Wzrosła ona znacznie po ślubie z Isabelle. Gordon ze swej strony zapewnił jej bezpieczne, dostatnie życie. Dopiero z czasem zaczęła dostrzegać ograniczenia, jakie jej narzucił.

Nie krył, że nie lubi przyjaciół Isabelle, powiedział, z kim pozwala jej się spotykać, a kogo nie aprobuje. Oczekiwał, że będą przyjmować dużo gości i często odwiedzać innych. Isabelle szybko się tego nauczyła. Była pojętna i zdolna, bardzo dobrze zorganizowana i całkowicie podporządkowana mężowi. Dopiero później, kiedy usunął z ich kręgu ludzi, których lubiła, poczuła, że bywa wobec niej niesprawiedliwy. Gordon dał jej wyraźnie do zrozumienia, że ci ludzie nie są jej godni. Isabelle była otwarta na nowe znajomości, nowe wyzwania, życiowe wybory i drogi. Studiowała na Akademii Sztuk Pięknych i po ślubie, mimo protestów Gordona, podjęła pracę jako konserwatorka w Luwrze. Tylko tam czuła się niezależna. Kochała swoją pracę i ludzi, których poznała w muzeum.

Gordon nie akceptował tych artystycznych ciągot i od chwili, gdy zaszła w ciążę z Sophie, nalegałby rzuciła pracę. Po narodzinach córki, mimo radości macierzyństwa, Isabelle brakowało muzeum. Jednak Gordon nie chciał słyszeć o powrocie żony do pracy. Wkrótce znów zaszła w ciążę i tym razem straciła dziecko. Rekonwalescencja trwała długo, a potem Isabelle miała trudności z ponownym zajściem w ciążę. Kiedy to się w końcu stało, trudna ciąża zakończyła się przedwczesnym porodem. Od tego momentu Isabelle całkowicie była pochłonięta troską o zdrowie Teddy’ego.

To wtedy ona i Gordon oddalili się od siebie. W tym okresie jej mąż był bardzo zajęty w banku. Irytował się, że mając w domu chore dziecko, Isabelle nie może już tak udzielać się towarzysko, poświęcać tyle uwagi obowiązkom żony i pani domu. Rzeczywiście, w pierwszych latach życia Teddy’ego prawie nie miała czasu dla Gordona i Sophie. Czuła, że jednoczą się przeciwko niej, co wydawało się straszną niesprawiedliwością. Jej świat koncentrował się na chorym dziecku. Nie była w stanie od niego odejść, mimo obecności wynajętych pielęgniarek. W dodatku właśnie wówczas zmarł jej ojciec. Nie mogła liczyć na niczyją pomoc w pierwszych latach życia Teddy’ego i była zawsze przy nim. Gordon nie chciał słyszeć o problemach syna, o klęskach i sukcesach medycyny. Nie cierpiał o tym rozmawiać i, jakby chcąc ją ukarać, niemal natychmiast po narodzinach synka wyprowadził się z małżeńskiej sypialni. W końcu musiała uwierzyć, że przestał ją kochać. Nie miała na to dowodu; nigdy nie zagroził jej odejściem, przynajmniej w sensie fizycznym. Jednak miała nieustannie uczucie, że zostawił ją samą na głębokich wodach.

Po Teddym nie było więcej dzieci. Gordon ich nie chciał, a ona nie miała czasu. Wszystko poświęciła synkowi. Mąż nieustannie przypominał jej, jeżeli nie słowami to milczeniem, że go zawiodła. Jakby popełniła największą zbrodnię, a choroba Teddy’ego była karą za to. Gordon nie interesował się dzieckiem, nie cieszyły go artystyczne zdolności chłopca, jego wrażliwość, inteligencja i poczucie humoru, którego nie utracił nawet tak cierpiąc. Jego podobieństwo do matki zdawało się jeszcze bardziej irytować Gordona. Traktował Isabelle z pogardą, z milczącym gniewem, którego nigdy nie wyraził słowami.

Dopiero po latach dowiedziała się od kuzyna Gordona, że mąż miał młodszego brata, który cierpiał na nieuleczalną chorobę i zmarł w, wieku dziewięciu lat. Gordon nigdy o nim nie mówił. Był, to dla niego temat tabu. I choć matka nie widziała poza nim świata, kiedy był młodszy, po urodzeniu drugiego dziecka poświęciła się pielęgnowaniu kaleki. Kuzyn nie znał szczegółów, wiedział tylko, że matka Gordona zapadła na zdrowiu po śmierci chłopca. Chorowała długo i zmarła po straszliwych cierpieniach. Gordonowi pozostało poczucie, że został zdradzony. Zapomniał o miłości, czułości matki i żony. Uznał, że obie go porzuciły.

Matka kuzyna była przekonana, że ojciec Gordona zmarł, ponieważ pękło mu serce. Stało się to dopiero po paru latach, ale widać nie mógł przeboleć podwójnej straty. Gordon doszedł do przekonania, że stracił całą rodzinę z powodu jednego chorego dziecka. Potem stracił Isabelle z powodu choroby Teddy’ego. To wiele wyjaśniało, ale kiedy próbowała z nim o tym porozmawiać, Gordon zbył ją wzruszeniem ramion. Powiedział, że to nonsens. Nigdy nie był blisko związany z bratem i nie odczuł żadnej specjalnej straty. Śmierć matki stała się mglistym wspomnieniem, a ojciec był bardzo trudnym człowiekiem. Kiedy jednak, mimo jego protestów, zaczęła drążyć temat, dostrzegła błysk paniki w oczach męża. Nie były to oczy rozgniewanego mężczyzny, lecz skrzywdzonego dziecka. Pomyślała wtedy, że może dlatego ożenił się tak późno i jest taki nieprzystępny. To wyjaśniało, dlaczego odtrącił Teddy’ego, ale niewiele zmieniło w jej stosunkach z mężem. Bramy nieba już nigdy się dla nich nie otworzyły, Gordon dopilnował, żeby pozostały szczelnie zamknięte.

Próbowała to wyjaśnić Billowi, ale on nie potrafił zrozumieć. Uważał, że Gordon postąpił nieludzko, porzucając ją w ten sposób. Isabelle była jedną z najbardziej interesujących kobiet, jakie znał, a jej łagodność i dobroć czyniły ją jeszcze bardziej pociągającą. Nigdy jednak nic dał jej poznać, co czuje, nie pozwalał sobie nawet o tym myśleć. Isabelle wyraźnie dała mu do zrozumienia, na samym początku znajomości, że romans nie wchodzi w rachubę. Jeżeli mają zostać przyjaciółmi, muszą szanować nawzajem swoje małżeńskie zobowiązania. Była niezwykle prawa i na jej lojalność nie wpłynął fakt, że w ostatnich latach Gordon stał się nieczuły i odległy. Nadal był jej mężem i, ku oburzeniu Billa, szanowała ten związek. Rozwód i niewierność były dla niej nie do pomyślenia. Od Billa oczekiwała jedynie przyjaźni. I choć czasem czuła się strasznie samotna, akceptowała to jako nieodłączną część swojego małżeństwa. Nie szukała niczego więcej, odrzuciłaby wszystko poza przyjaźnią, ale była wdzięczna Billowi za wsparcie. Doradzał jej w wielu sprawach, patrzył na życie z tej samej perspektywy, i rozmawiając z nim, przez krótką chwilę mogła zapomnieć o swoich zmartwieniach i problemach.

Pomysł podróży do Londynu zrodził się przypadkowo, podczas jednej z porannych rozmów. Mówiła o zbliżającej się, wystawie w Tate Gallery, bardzo pragnęła ją zobaczyć, a w Paryżu było to niemożliwe. Bill zasugerował, żeby przyleciała do Londynu na jeden, może nawet na dwa dni, obejrzała wystawę, pobyła trochę sama, uwolniła się od wiecznej troski o męża i dzieci. Był to rewolucyjny pomysł, który nigdy dotąd nie przyszedł jej do głowy. Z początku upierała się, że to niemożliwe, że nie zostawi Teddy’ego samego.

- Dlaczego? - zapytał w końcu Bill. U niego była północ, siedział w biurze od rana. Został dłużej, żeby z nią porozmawiać. - Świetnie by ci to zrobiło, a Teddy od dwóch miesięcy czuje się lepiej. Jeżeli okaże się, że jesteś potrzebna w Paryżu, wsiądziesz w samolot i wrócisz do domu.

Przez ostatnie dwadzieścia lat Isabelle nie ruszyła się nigdzie bez Gordona. Ich małżeństwo było bardzo staroświeckie, zupełnie niepodobne do liberalnego związku Billa z Cynthią, którzy częściej podróżowali osobno niż razem. Bill nie starał się już spędzać wakacji z żoną, jeżeli nie liczyć tradycyjnego tygodnia w Hamptons. Wyglądało na to, że jest szczęśliwsza bez niego. Kiedy ostatnim razem zaproponował wspólny wyjazd, znalazła tysiące wymówek, po czym pojechała do Europy z córką. Nie ulegało wątpliwości, że ich małżeństwo się rozpadło, choć nie chcieli tego przyznać. Cynthia mogła robić, co chce, z kim chce, o ile nie robiła tego zbyt ostentacyjnie. Bill miał pracę, którą kochał, i poranne telefony do Isabelle, do Paryża.

Po kilku rozmowach przekonał ją, żeby wybrała się do Londynu. Kiedy decyzja zapadła, nie mogła się już doczekać wystawy i zakupów w Londynie. Postanowiła, że zatrzyma się w Claridge i może nawet odwiedzi szkolną koleżankę, która przeprowadziła się z Paryża do Londynu.

Parę dni później Bill dowiedział się, że ma spotkanie z amerykańskim ambasadorem w Anglii. Był on głównym sponsorem ostatniej kampanii prezydenckiej i Bill potrzebował jego wsparcia dla następnego kandydata. W ten sposób „fuks” Billa stanie się bardziej atrakcyjny. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Isabelle odwiedzi Londyn w tym samym czasie.

- Zrobiłeś to celowo? - zażartowała, kiedy zawiadomił ją, że też tam jedzie. Mówiła po angielsku z francuskim akcentem, co wydawało się Billowi urocze. Czterdziestoletnia Isabelle była nadal piękna i nie wyglądała na swój wiek. Miała ciemnobrązowe włosy o miedzianym połysku, porcelanową cerę i wielkie zielone oczy z bursztynowymi plamkami. Dwa lata temu na jego prośbę wysłała mu fotografię swoją i dzieci. Spoglądał na nią często podczas nocnych lub porannych rozmów.

- Oczywiście, że nie - zaprzeczył, ale jej pytanie nie było bezpodstawne. Umawiając się z ambasadorem w Londynie, doskonale wiedział o jej planach.

Chciał ją widywać jak najczęściej, całymi miesiącami czekał na spotkania w Paryżu. Kiedy nie widział jej zbyt długo, wynajdywał preteksty do podróży albo zatrzymywał się w Paryżu przejazdem. Zazwyczaj spotykali się trzy, cztery razy do roku, a kiedy był w Paryżu umawiali się na lunch. Nigdy nie wspomniała o tych spotkaniach Gordonowi, choć uważała, że nie ma w nich nic złego. Spotykali się jako przyjaciele. A jednak on od dawna wiedział, że czuje wobec niej coś więcej.

Cieszył się z podróży do Londynu. Spotkanie w ambasadzie zajmie mu tylko parę godzin, resztę czasu będzie mógł spędzić z Isabelle. Zapewnił ją, że on również nie może się doczekać wystawy w Tate, a ona była zachwycona, że obejrzą ją razem. Był to przecież, jak sobie powiedziała, główny powód wyjazdu do Londynu. Spotkanie z Billem potraktuje jako nieoczekiwany podarunek losu. Wszystko sobie przemyślała. Byli dobrymi przyjaciółmi, niczym więcej, ludzie nie wiedzieli o tej przyjaźni tylko dlatego, że tak było prościej. Nie miała nic do ukrycia. Dawno temu ustaliła granice ich znajomości i Bill przestrzegał ich, przez wzgląd na nią. Za nic w świecie nie zrobiłby nic, by ją spłoszyć czy odstręczyć. Nie chciał utracić tego, co uważał za tak cenne.

Stojąc w swojej sypialni w domu przy rue de Grenelle, Isabelle spojrzała na zegarek i westchnęła. Powinna już jechać. W tym ostatnim momencie odczuła z całą siłą, jak bardzo nie chce opuszczać Teddy’ego. Zostawiła tysiące instrukcji pielęgniarkom, które miały się nim opiekować podczas jej nieobecności. Były to te same pielęgniarki co zawsze, jedyna zmiana polegała na tym, że teraz miały spać z Teddym w jednym pokoju. Podeszła na palcach do drzwi jego pokoju, sąsiadującego z jej sypialnią. Chciała po raz ostatni rzucić na niego okiem. Już się pożegnali, ale serce ściskało się jej na myśl, że go zostawia. Znów naszły ją wątpliwości, czy powinna jechać. Jednak on spał spokojnie, a pielęgniarka popatrzyła na nią z uśmiechem i machnęła ręką, jakby chciała ją odpędzić. Była to ulubienica Isabelle, wysoka, pogodna dziewczyna z Bretanii. Isabelle ostrożnie wycofała się za drzwi, zamykając je za sobą. Nie miała tu już nic do roboty, a czas naglił.

Sięgnęła po walizkę i torebkę, wygładziła czarną garsonkę i zerknęła ponownie na zegarek. Wiedziała, że w tej chwili Bill leci samolotem z Nowego Jorku. Pracował tam przez parę dni. Większość czasu spędzał w Waszyngtonie.

Położyła walizkę na tylnym siedzeniu samochodu, a torebkę na miejscu pasażera obok siebie. Wyjechała na rue de Grenelle z uśmiechem w oczach, włączyła radio i skierowała się na lotnisko Charles’a de Gaulle’a.

Tymczasem Bill Robinson spoglądał przez okno Gulfstreama, z którego często korzystał i którego był właścicielem. Uśmiechnął się namyśl o Isabelle. Tak ustawił lot, żeby wylądowali w Londynie o tej samej godzinie. Pełen był oczekiwania.

ROZDZIAŁ 2

Bill Robinson przeszedł przez kontrolę paszportową na Heathrow z zaaferowaną miną człowieka, który się bardzo śpieszy. I faktycznie się śpieszył. Odebranie bagaży zajęło mu kilka minut. Z torbą w jednej, aktówką w drugiej ręce podszedł do kierowcy z Claridge, stojącego dyskretnie na uboczu z niewielką tablicą z jego nazwiskiem. Bill zatrzymywał się w Claridge przy każdej bytności w Londynie i przekonał Isabelle, żeby zrobiła to samo. Hotel, hołdujący starym tradycjom, był uważany za najlepszy w mieście i Bill zatrzymywał się w nim od trzydziestu lat.

Ładując walizkę Billa do bagażnika limuzyny, kierowca zerknął na wysokiego Amerykanina o szpakowatych włosach. Natychmiast wyczuł, że jest to władczy człowiek sukcesu. Bill miał błękitne oczy o łagodnym wejrzeniu i posiwiałe, niegdyś jasne włosy, pstre, męskie rysy twarzy i mocno zarysowany podbródek. Ubrany był w szare spodnie, blezer i niebieską koszulę z granatowym krawatem od Hermesa, a jego czarne półbuty zostały wypucowane przed wyjazdem z Nowego Jorku. Cechowała go subtelna elegancja. Kiedy w samochodzie rozłożył gazetę, kierowca zauważył, że ma piękne dłonie i zegarek. Patek Philippe. Cynthia sprezentowała mu go przed laty.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin