Starcie królów ( A Clash of Kings ).txt

(1858 KB) Pobierz
George R.R. Martin

STARCIE KRÓLÓW

Tłumaczył Michał Jakuszewski
Tytuł oryginału A Clash of Kings
Data wydania oryginalnego 1998
Data wydania polskiego 2000
Dla Johna i Gail, 
którzy dzielili się ze mnš mięsem i miodem
Prolog
Ogon komety przecinał blask jutrzenki niczym czerwona szrama krwawišca ponad 
turniami Smoczej Skały, rana zadana różowo-purpurowemu niebu.
Maester stał na wystawionym na podmuchy wiatru balkonie, z dala od swych komnat. 
Tu włanie przybywały po długim locie kruki. Ptaki splamiły swymi odchodami 
wznoszšce 
się po obu jego stronach kamienne chimery wysokoci dwunastu stóp, 
przedstawiajšce 
piekielnego ogara i wiwernę. Dwie z otaczajšcego starożytnš fortecę tysišca. Gdy 
przybył na 
Smoczš Skałę, niepokoił go widok groteskowych, kamiennych posšgów, z biegiem lat 
przyzwyczaił się jednak do nich. Uważał je teraz za starych przyjaciół. 
Obserwowali we 
trójkę niebo, pełni złych przeczuć.
Cressen nie wierzył w znaki. Mimo to choć był już stary, nigdy w życiu nie 
widział 
komety, która byłaby choć w połowie tak jasna lub miała taki kolor, straszliwy 
kolor krwi, 
płomieni i zmierzchu. Zastanawiał się, czy patrzyły już na takš jego chimery. 
Były tutaj 
znacznie dłużej od niego i będš tu nadal stały, gdy jego już od dawna nie 
będzie. Gdyby 
kamienne języki umiały mówić
Cóż za głupota. Stał wsparty o mur, w dole fale uderzały z hukiem o brzeg, a pod 
palcami czuł szorstki, czarny kamień. Mówišce chimery i wieszcze znaki na 
niebie. Jestem 
stojšcym nad grobem, do cna zdziecinniałym starcem.
Czyżby będšca owocem wieloletnich starań mšdroć opuciła go wraz ze zdrowiem i 
siłš? Był maesterem, uczył się w wielkiej Cytadeli Starego Miasta i tam też 
otrzymał swój 
łańcuch. Jak to możliwe, że głowę wypełniały mu przesšdy, jakby był ciemnym 
parobkiem?
A jednak a jednak kometę było już widać nawet za dnia, z goršcych szczelin 
Smoczej Góry wznoszšcej się za jego plecami buchała jasnoszara para, a wczoraj 
rankiem 
biały kruk przyniósł wiadomoć z samej Cytadeli. Choć z dawna jej oczekiwano, 
wzbudziła 
wielki strach. Lato dobiegło końca. Omeny się mnożyły i nie sposób już było ich 
ignorować.
Co to wszystko znaczy? - miał ochotę zawołać.
- Maesterze Cressenie, mamy goci. - Pylos mówił cicho, jakby tylko z najwyższš 
niechęciš przerywał starcowi medytację. Gdyby wiedział, jakie bzdury wypełniajš 
jego myli, 
krzyczałby wniebogłosy. - Księżniczka chce zobaczyć białego kruka. - 
Przestrzegajšcy 
zawsze form Pylos nazywał jš teraz księżniczkš, jako że jej pan ojciec był 
królem. Królem 
dymišcej skały otoczonej wielkim, słonym morzem, niemniej jednak królem. - Chce 
zobaczyć białego kruka. Jest z niš błazen.
Starzec odwrócił twarz od jutrzenki, wspierajšc się dłoniš o wiwernę dla 
zachowania 
równowagi.
- Pomóż mi dojć do krzesła, a potem ich wpuć.
Pylos wzišł go pod rękę i wprowadził do rodka. W młodych latach Cressen był 
dziarskim piechurem, lecz zbliżał się już osiemdziesišty dzień jego imienia i 
nogi miał słabe, 
a chód niepewny. Przed dwoma laty przewrócił się i złamał sobie biodro, które 
nie zrosło się 
prawidłowo. W zeszłym roku, gdy zachorował, ze Starego Miasta przysłano Pylosa, 
który 
przybył zaledwie kilka dni przed tym, nim lord Stannis zamknšł wyspę 
powiedzieli, że ma 
mu pomagać w pracy, Cressen znał jednak prawdę. Pylos miał go zastšpić, gdy 
umrze. Nie 
miał mu tego za złe. Kto będzie musiał zajšć jego miejsce, i to prędzej niżby 
tego pragnšł
Pozwolił, by młodszy mężczyzna posadził go za księgami i papierami.
- Przyprowad jš. Nie uchodzi kazać damie czekać.
Machnšł słabo rękš, nakazujšc Pylosowi się popieszyć, choć sam nie był już do 
tego 
zdolny. Skórę miał pomarszczonš i usianš plamkami, tak cienkš, że dostrzegał pod 
niš 
pajęczyny żył i kształt koci. Dłonie strasznie mu się teraz trzęsły, choć 
kiedy były tak 
pewne i zręczne
Gdy Pylos wrócił, dziewczyna przyszła z nim, niemiała jak zawsze. Za niš zdšżał 
błazen, jak zwykle podskakujšc dziwacznie bokiem i powłóczšc nogami. Na głowie 
miał 
hełm wykonany ze starego wiadra, zwieńczonego jelenim porożem, z którego zwisały 
krowie 
dzwonki. Kiedy skakał, rozbrzmiewały, każdy innym głosem: klang-a-dang bong-dong 
ring-
a-ling klong klong klong.
- Kto odwiedza nas tak wczenie, Pylosie? - zapytał Cressen.
- To ja i Plama, maesterze - odparła, mrugajšc powiekami niewinnych, niebieskich 
oczu. Jej twarz nie należała niestety do urodziwych. Po ojcu odziedziczyła 
wysuniętš, 
kwadratowš szczękę, po matce fatalne uszy, a do tego szpeciła jš pozostałoć po 
szarej 
łuszczycy, która omal nie zabrała dziewczynki, kiedy była jeszcze niemowlęciem. 
Dolnš 
połowę jednego policzka i znaczny fragment szyi pokrywała spękana, łuszczšca się 
skóra. 
Mięnie pod niš były sztywne i martwe, a usiane czarnymi i szarymi plamami ciało 
twarde 
jak kamień. - Pylos powiedział, że możemy obejrzeć białego kruka.
- Zaiste, możecie - odparł Cressen. Jakby kiedykolwiek jej czego odmówił. 
Odmówiono jej już zbyt wielu rzeczy. Na imię miała Shireen. W następny dzień 
swego 
imienia ukończy dziesięć lat i była najsmutniejszym dzieckiem, jakie widział w 
życiu. Jej 
smutek jest dla mnie wstydem - pomylał starzec. To kolejny dowód mojej porażki.
- Maesterze Pylosie, bšd taki dobry i przynie go z ptaszarni dla lady Shireen.
- Z przyjemnociš. - Pylos był uprzejmym młodzieńcem. Liczył sobie nie więcej 
niż 
dwadziecia pięć lat, lecz zachowywał się z takš powagš, jakby ukończył 
szećdziesišt. 
Gdyby tylko miał w sobie więcej humoru, więcej życia. Tego włanie było tu 
potrzeba. 
Posępne miejsca wymagały radoci, nie powagi, a Smocza Skała z całš pewnociš 
była 
posępna. Samotnš cytadelę otaczało burzliwe morskie pustkowie, a za niš czaił 
się cień 
dymišcej góry. Maester musiał się udać tam, dokšd mu kazano, dlatego Cressen 
przybył tu ze 
swym panem przed dwunastoma laty. Służył mu dobrze, choć nigdy nie kochał 
Smoczej 
Skały i nie czuł się tutaj jak w domu. Ostatnio, gdy budził się z niespokojnych 
snów, w 
których zawsze ważnš rolę grała kobieta w czerwieni, często nie wiedział, gdzie 
się znajduje.
Błazen odwrócił wytatuowanš w pstrokaty wzór głowę, patrzšc na Pylosa, który 
wspinał się po stromych, żelaznych schodach wiodšcych do ptaszarni. Zabrzmiały 
dzwonki.
- W podmorskiej krainie ptaki majš łuski zamiast piór - rzekł, pobrzękujšc. - 
Wiem to, 
wiem, tra-la-lem.
Nawet jak na błazna Plama wyglšdał żałonie. Być może kiedy potrafił jednym 
ciętym żartem wywoływać huragany miechu, lecz morze odebrało mu tę umiejętnoć, 
wraz z 
większociš rozumu i wszystkimi wspomnieniami. Był miękki i otyły, dręczyły go 
drgawki 
oraz tiki i często gadał od rzeczy. Teraz miała się z niego tylko księżniczka i 
jš jednš 
obchodziło, czy będzie żył, czy też umrze.
Brzydka dziewczynka, żałosny błazen i do towarzystwa maester nad takš historiš 
można się tylko rozpłakać.
- Usišd przy mnie, dziecko. - Cressen przywołał jš skinieniem. - Jeszcze za 
wczenie 
na wizyty. Dopiero przed chwilš wzeszło słońce.
- Miałam złe sny - oznajmiła Shireen. - O smokach. Przyszły mnie pożreć.
Odkšd maester Cressen sięgał pamięciš, dziecko przeladowały koszmary.
- Mówilimy już o tym - zaczšł łagodnym tonem. - Smoki nie mogš wrócić do życia. 
Wykuto je z kamienia, dziecinko. W dawnych czasach nasza wyspa stanowiła 
najdalej 
wysuniętš na zachód placówkę wielkich Włoci Valyriańskich. To Valyrianie 
wznieli tę 
cytadelę. Dysponowali dawno już przez nas zapomnianymi umiejętnociami 
kształtowania 
kamienia. Wszędzie, gdzie dwa mury stykajš się pod kštem, zamek musi mieć wieże. 
Wymagajš tego względy obronne. Valyrianie ukształtowali baszty na podobieństwo 
smoków, 
by twierdza budziła przerażenie swoim wyglšdem. Z tego samego powodu ukoronowali 
mury 
tysišcem chimer zamiast zwykłego blankowania. - Ujšł delikatnš różowš ršczkę 
dziewczynki 
w słabš, pokrytš plamami dłoń i ucisnšł jš lekko. - Widzisz więc, że nie ma 
czego się bać.
Shireen nie dała się przekonać.
- A co z tym okropieństwem na niebie? Podsłuchałam, jak Dalia i Matrice 
rozmawiały 
przy studni. Dalia mówiła, że słyszała, kiedy kobieta w czerwieni powiedziała 
mamie, iż to 
smoczy oddech. Jeli smoki oddychajš, to chyba znaczy, że wracajš do życia?
Kobieta w czerwieni - pomylał skwaszony Cressen. Nie wystarcza jej, że 
wypełniła 
swym szaleństwem głowę matki. Musi jeszcze zatruć sny córki. Skarci ostro Dalię, 
powie jej, 
żeby nie powtarzała takich bzdur.
- To tylko kometa, dziecinko. Gwiazda z ogonem, która zgubiła drogę na niebie. 
Niedługo zniknie i za naszego życia już jej więcej nie zobaczymy. Sama się 
przekonasz.
Skinęła odważnie głowš.
- Matka mówiła, że biały kruk oznacza, że już po lecie.
- To prawda, pani. Białe kruki przylatujš tylko z Cytadeli. - Palce Cressena 
powędrowały ku łańcuchowi, który miał na szyi. Każde jego ogniwo wykonano z 
innego 
metalu. Symbolizowały różne opanowane przez niego gałęzie wiedzy i razem 
tworzyły 
łańcuch maestera, symbol jego zakonu. Gdy był dumny i młody, nosił go bez 
wysiłku, teraz 
jednak wydawał mu się ciężki, a dotyk metalu nieprzyjemnie chłodził jego skórę.
- Sš większe i inteligentniejsze od innych kruków. Hoduje się je po to, by 
przenosiły 
najważniejsze wiadomoci. Ten przyniósł nam pismo mówišce, że zebrało się 
Konklawe, 
które rozważyło meldunki napływajšce od maesterów z całego królestwa oraz 
dokonane 
przez nich pomiary, i ogłosiło, iż wielkie lato dobiegło wreszcie końca. Trwało 
dziesięć lat, 
dwa księżyce i szesnacie dni. Nikt z żyjšcych nie pamięta równie długiego.
- Czy zrobi się teraz zimno?
Shireen była dzieckiem urodzonym w lecie i nigdy nie zaznała prawdziwego chłodu.
- Z czasem - w...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin