Drake David - Porucznik Leary 01 - Jak blyskawice.rtf

(1797 KB) Pobierz

DAVID DRAKE

JAK BŁYSKAWICE

ISA

GTW


JAK BŁYSKAWICE

Tytuł oryginału: WITH THE LIGHTNINGS

Copyright © 1998, 2006 David Drake.

Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób prawdziwych, żyjących lub nie, jest całkowicie przypadkowe.

Projekt okładki: Gabriela Becla i Zbigniew Tomecki

Wydanie I

 

Wydawca: ISA Sp. z o.o.

Tłumaczenie: Jerzy Marcinkowski

Korekta: Joanna Kułakowska

Skład: KOMPEJ

ISA Sp. z o.o.

Al. Krakowska 110/114

02-256 Warszawa

tel./fax (0-22) 846 27 59

e-mail: isa@isa.pl              ISBN: 83-7418-121-4

ISBN: 978-83-7418-121-1


DEDYKACJA

 

Dla A[rielle] Heather Wood

Szerzej znaną jako Ta Heather Wood

PODZIĘKOWANIA

 

Obawiam się, iż kiedy jestem skupiony na jakimś projekcie, bardzo intensywnie wykorzystuję maszyny i ludzi. Maszyny objawiają tendencję do psucia się; ludzie, moi przyjaciele - nie. Serdeczne podziękowania dla Dana Breena, Jima Baena i Toni Weisskopf, Marka L. Van Name’a i Allyn Vogel, Sandry i Johna Mieselów oraz mojej żony, Jo.

 


Ja, który z handlem podążyłem

Tam, gdzie wykuwają Błyskawice...

- Kipling

 

NOTKA O MIARACH I WAGACH

 

Jako iż większość moich powieści dzieje się albo w odległej przeszłości, albo w dalekiej przyszłości, regularnie zmagam się z kwestią, czy używać systemu miar i wag znanego czytelnikowi, czy przeciwnie: odzwierciedlać w ten sposób różnice, jakie przynosi czas. W tym przypadku postanowiłem skorzystać z jednostek angielskich i metrycznych, zamiast wymyślać inny, acz porównywalny system.

Miary i wagi za tysiące lat, moim zdaniem, będą różnić się od dzisiejszych równie kolosalnie, jak te odmienne są od talentów i stadionów, znanych w klasycznej Grecji. Te systemy przyszłości mogą różnić się pomiędzy sobą tak dalece, jak odbiegały od siebie standardy Eubei i Eginy. Mam nadzieję, iż mój czytelnik nauczy się czegoś z niniejszej książki, równocześnie dobrze się bawiąc, jednak nie sądzę, aby świat zyskał na wymyśleniu przeze mnie nowego systemu miar.


Księga pierwsza

 

Porucznik Daniel Leary, odziany w czarnoszary mundur Drugiej Klasy Floty Republiki Cinnabaru, przechadzał się ulicami Kostromy. Udawał się do Pałacu Elektora, ale nie spieszyło mu się zbytnio. Naprawdę nie widział powodów, przez które nie miałby napawać się urzeczywistnieniem jednego z dziecięcych marzeń: o spacerowaniu po odległym świecie i oglądaniu na własne oczy jego cudów.

Inne marzenie - dowodzenie kosmicznym statkiem - ziści się (jeżeli w ogóle) w odległej przyszłości; zdaniem Daniela było to tak dalekie, jak dzieciństwo od jego obecnego wieku 22 ziemskich lat.

Teraz miał Kostromę i było to wystarczająco cudowne. Zagwizdał fragment melodii granej przez kapelę w klubie, który odwiedził poprzedniej nocy.

Uśmiechnął się tak ciepło, że mijani na ulicy nieznajomi odwzajemniali się uśmiechami. Poznana w klubie dama z Kostromy miała na imię Silena. Honor - zarówno Leary’ego z Bantry, jak i FRC - wymagał, aby Daniel zaofiarował pomoc, gdy jej młody kompan spił się tak, że stracił przytomność. Silena była bardzo wdzięczna i już po kilku minutach spędzonych w jej pokoju przestała przejmować się urazą do poprzedniego towarzysza.

Wzrost Leary’ego tylko nieznacznie przekraczał średni, a lekka skłonność do tycia zaznaczała się zwłaszcza na jego rumianej twarzy. To zaokrąglenie i szczerość oblicza czasami sprawiały na nieznających go ludziach wrażenie miękkości. Nic bardziej błędnego.

Środkiem szerokiej ulicy biegł kanał. Za dnia pływały nim jedynie małe łodzie, wodne taksówki i lekkie pojazdy dostawcze. Nocą zaś przestrzeń pomiędzy kamiennymi nabrzeżami wypełniały barki załadowane budulcem, głośno domagające się ustąpienia im drogi. Chodnikami, po obu stronach, przewalały się tłumy pieszych i trójkołowych pojazdów; cięższe pojazdy pojawiały się dopiero po zmroku - podobnie jak na kanałach.

Gospodarka Kostromy kwitła dzięki międzygwiezdnemu handlowi, a większość tego bogactwa inwestowano tutaj, w stolicy. Zamożni kupcy wznosili domy, a stara arystokracja rozbudowywała rodowe pałace, nie chcąc zostać w tyle.

Ludzie pozostający na niższym szczeblu drabiny społecznej - urzędnicy z domów kupieckich, kosmonauci z floty handlowej Kostromy i robotnicy pracujący w zaopatrujących statki kosmiczne fabrykach i przetwórniach ryb - również coś niecoś zyskiwali. Oni także chcieli lepszych mieszkań i gotowi byli za nie zapłacić.

Daniel szedł, pogwizdując i zachwycając się widokami. Ludzie nosili kolorowe stroje o nieznanym mu kroju. Wielu z nich rozmawiało w lokalnych dialektach: Kostroma była wodnym światem, którego wyspy wydały setkę różnych języków podczas długiej Przerwy w międzygwiezdnych podróżach. Nawet osoby władające uniwersalnym - powszechną mową planety, a zarazem wspólną dla całego kosmicznego handlu - mówili z akcentem obcym dla cinnabarskich uszu.

Cywilizacja nie znikła z Kostromy, jak miało to miejsce na tylu innych światach skolonizowanych podczas pierwszego okresu kosmicznych podróży człowieka, lecz pozbawione jednoczącego powabu gwiazd społeczeństwo podzieliło się. Stulecia, jakie minęły od powrotu tego świata do międzygwiezdnej wspólnoty, nie w pełni zaleczyły społeczną tkankę: obecny elektor, Walter III, z rodu Hajasów, objął rządy w wyniku przewrotu niespełna sześć miesięcy temu.

Nikt nie wątpił, że Walter zamierza podtrzymać tradycyjną przyjaźń z Republiką Cinnabaru, ale nowy elektor potrzebował pieniędzy. W obliczu toczącej się wojny pomiędzy Cinnabarem a Sojuszem Wolnych Gwiazd samo napomknienie Waltera, iż może nie odnowić wygasającego za trzy miesiące Paktu Wzajemnego, wystarczyło do ściągnięcia wysokiej rangą delegacji Republiki.

Młody oficer westchnął. Wysoka rangą delegacja z jednym młodszym porucznikiem, dorzuconym dla dodania wagi. Niemal na pewno wysłano go, ponieważ był synem potężnego polityka - Cordera Leary’ego, byłego mówcy Senatu Cinnabaru. Złe stosunki młodzieńca z ojcem nie stanowiły dla FRC tajemnicy, ale tajniki i zawiłości cinnabarskich układów rodzinnych nie były raczej powszechnie znane na Kostromie.

Z bramy wyszedł jakiś człowiek i wcisnął się w tłum, wykrzykując ostatnie instrukcje do kogoś w budynku. Daniel ominąłby go, gdyby miał miejsce. Niestety, nie miał i potrącił obcego ramieniem. Większy Kostromanin zatoczył się do tyłu ze zdziwionym chrząknięciem.

Nikt nie zauważył tego incydentu - typowego dla życia w mieście. Porucznik poszedł dalej, z zainteresowaniem przypatrując się rzeźbionym lampom i wolutom, upiększającym bezpretensjonalną, czteropiętrową kamienicę.

Kostromanie nie pojedynkowali się tak, jak niekiedy czynili to członkowie bogatych rodów Cinnabaru. Z drugiej strony - zatargi i zamachy stanowiły akceptowane części składowe stylu życia na tej planecie. Daniel przypuszczał, że można się do tego przyzwyczaić.

W Xenos, stolicy Cinnabaru, prawdziwi magnaci, jak Corder Leary, poruszali się po ulicach w otoczeniu co najmniej 50 klientów, z których część mogła być nawet senatorami. Schodziłeś im z drogi, inaczej drągale w liberiach odpychali cię na bok. Wolni obywatele najdumniejszej republiki w galaktyce akceptowali - wręcz oczekiwali - że ich przywódcy będą zachowywać się w taki sposób. Kto słuchałby człowieka, któremu brakowało poczucia własnej wartości?

Ptaki świergotały, ciasnymi skrętami przenosząc się z jednego dachu na drugi. Były istotami powietrznymi - tak samo jak łuskowate „ptaki” na Cinnabarze, skrzydlate amfibie Sadastoru czy latające stworzenia z tysięcy innych światów odwiedzonych i skatalogowanych przez ludzi. Szczegóły pozostawiano naukowcom do opisania i bystrookim amatorom, takim jak Daniel Leary, do zachwycania się.

Podczas ostatniej sprzeczki Daniel zapowiedział, że nie przyjmie niczego od ojca, ale to nazwisko „Leary” sprowadziło go na Kostromę. Cóż, nazwisko należało mu się z mocy prawa; nie był to dar tatusia. Nie wyznaczono mu żadnych obowiązków pokładowych, oficjalnie nie należał nawet do delegacji admirał Martiny Lasowskiej, niemniej dotarł do gwiazd.

W porównaniu z flotami Cinnabaru i Sojuszu flotylla Kostromy była mała, choć i tak zbyt duża, by pozostać sprawną. Kostromańscy kapitanowie i marynarze doskonale znali swój fach, lecz flota kupiecka przyciągała większą - i lepszą - część personelu. Większość marynarzy stanowili cudzoziemcy; oficerami zostawali przeważnie ludzie, którzy przedkładali uroki życia w stolicy nad trudy podróżowania. Statki spędzały większość czasu z zapieczętowanymi lukami i inwentarzem złożonym w magazynie, unosząc się w lagunie zwanej Jeziorem Floty, na południe od miasta.

Na Pływającej Przystani lądował statek kosmiczny. Porucznik obrócił się, by go sobie dokładnie obejrzeć, zsuwając z czapki gogle dla ochrony przed blaskiem.

Jednostki kosmiczne startowały i lądowały na wodzie zarówno ze względu na spustoszenia, jakie ich plazmowe silniki poczyniłyby na ziemi, jak i dlatego, iż woda idealnie nadawała się do przemiany w plazmę. Po opuszczeniu atmosfery planety statki używały znacznie wydajniejszego Szybkiego Napędu, wykorzystującego proces konwersji materii w antymaterię, jednak zbyt wczesne przejście na Szybki Napęd równało się katastrofie.

Kiedyś Port Kostromy obsługiwał cały ruch, lecz od pokolenia z miejskich przystani korzystały wyłącznie jednostki naziemne. Zbudowana z pustych, betonowych pływaków Pływająca Przystań przyjmowała statki kosmiczne pół mili od brzegu.

Pływaki połączono w sześciokąty tłumiące fale, wywoływane startami i lądowaniami, oraz izolujące poszczególne statki niczym larwy w komórkach ula. Morskie okręty cumowały na zewnątrz, gotowe do dostarczania i odbierania ładunku.

Lądująca jednostka była mała - miała nie więcej niż trzysta ton wyporności - jacht lub, co bardziej prawdopodobne, rządowy statek kurierski. Złożone wzdłuż kadłuba maszty wskazywały, że statek napędzało promieniowanie Cassiniego.

Kształt kadłuba oraz to, w jaki sposób zamontowano dwie z czterech dysz Szybkiego Napędu na odsadniach, zdradzały produkt systemu Pleasaunce, stolicy związku o zwodniczej nazwie Sojusz Wolnych Gwiazd. Co doskonale pasowało, gdyż statek był nieuzbrojony. Kostroma zachowywała neutralność, handlując z obydwiema stronami konfliktu.

Prawdziwa wartość Kostromy dla walczących stron kryła się nie w jej flocie bojowej, tylko kupieckiej, a także w rozległych kontaktach handlowych, szczególnie z tymi regionami ludzkiej diaspory, z którymi ani Cinnabar, ani Sojusz nie utrzymywał znaczących stosunków bezpośrednich. Z formalnego punktu widzenia Pakt Wzajemny jedynie gwarantował prawo do lądowania na Kostromie dla okrętów wojennych Cinnabaru. Inne nacje miały obowiązek zatrzymywania się w odległości dziesięciu minut świetlnych.

Jednak dzięki nieoficjalnym układom neutralne statki Kostromy przewoziły ładunki na Cinnabar, lecz nie na światy Sojuszu. To była przewaga, za którą generał Porra, gwarant Sojuszu, oddałby swoje lewe jądro.

Statek kurierski wylądował w gigantycznej chmurze pary; huk lądowania rozległ się kilka sekund później, gdy opar zaczął się już rozwiewać. Daniel przesunął gogle w górę i podjął marsz. Nad głównym kanałem wznosił się pełen wdzięku most; z jego krańca porucznik dojrzał dach Pałacu Elektora.

Kurier Sojuszu mógł oznaczać, że Porra lub jego biurokraci dostrzegli realną szansę na poróżnienie Kostromy z Cinnabarem. Możliwe także, iż Sojusz spróbuje po prostu podbić cenę, jaką admirał Lasowska zgodzi się w końcu zapłacić. Walter III mógł zaprosić delegację Sojuszu Wolnych Gwiazd, żeby pomogła mu w targach, nawet jeśli Porra nie zamierzał nikogo wysyłać.

Cóż, tylko technicznie można by uznać to za zmartwienie porucznika Daniela Leary’ego. W praktyce był turystą, zwiedzającym planetę obfitującą w szereg nieznanych kultur, stylów architektonicznych i cudów dzikiej natury.

Pogwizdując, zszedł z mostu i ruszył prowadzącą do pałacu szeroką aleją.

 

 

* * *

 

Adele Mundy stała w wejściu, nawijając na palec krótki, brązowy lok i przyglądając się czemuś, co tylko z nazwy stanowiło Bibliotekę Elektora Federacji Kostromy. Adele była osobą uporządkowaną; potrafiłaby wprowadzić ład nawet tutaj. Trudność leżała w braku wiedzy, od czego powinna zacząć.

Pomieszczenie było przestronne i na swój sposób atrakcyjne; może raczej na różne sposoby, jako że każdy elektor, odpowiedzialny za wystrój, miał dość liberalny gust. Czas przyciemnił oryginalnie blade panele z drewna. Na olbrzymim kamiennym okapie kominka wyrzeźbiono scenę polowania w lesie, nie przypominającym roślinności Kostromy; samo palenisko wyłożone było płytkami z błękitnymi postaciami. Podpory sufitu imitowały gargulce.

Te ostatnie szczególnie nie pasowały do bibliotecznego wnętrza. Sama myśl o figurach z rozdziawionymi paszczami, z których leje się deszczowa woda, niszcząc zbiory, przyprawiała kobietę o dreszcze.

Komnatę prawdopodobnie zaplanowano jako salonik dla rzadszych spotkań o bardziej kameralnym charakterze niż odbywające się poniżej - w Wielkim Salonie na drugim piętrze. Dzięki znajdującemu się 30 stóp nad podłogą sufitowi była to całkiem spora przestrzeń, licząc w stopach sześciennych, ale istniało zapotrzebowanie na daleko idące przeróbki, by umożliwić wstawienie regałów na książki.

Przebudowa była jednym z problemów, z którymi Adele borykała się od trzech ostatnich tygodni, odkąd przybyła do Kostromy, by objąć swoją funkcję Bibliotekarki Elektora. Jednym z wielu problemów.

- Przepraszam, przepraszam! - burknął, z nosowym kostromańskim akcentem, robotnik do jej pleców.

Postąpiła krok w głąb pomieszczenia, czując, jak mięśnie brzucha napinają się jej ze złości.

Z technicznego punktu widzenia mężczyzna nie był nieuprzejmy: tkwiła w wejściu, przez które, wraz ze swym towarzyszem, usiłował wnieść deskę. Lecz w jego tonie nie istniał choćby ślad świadomości, że cudzoziemska bibliotekarka jest jego przełożoną lub kimkolwiek innym aniżeli cierń w boku.

Sześciostopowa decha nie stanowiła jakiegoś przesadnie ciężkiego ładunku dla dwóch robotników, lecz nawet nie to wywołało u Mundy kolejny przypływ frustracji. Chodziło o sam materiał - polerowane, twarde drewno o pięknym, bogatym usłojeniu. To prawdopodobnie najpiękniejsza deska, jaką kiedykolwiek widziała.

Elektor Jonathan Ignatius, poprzednik Waltera III, był członkiem rodu Delfich i entuzjastą polowań. Jego sześciomiesięczna nieobecność, spowodowana udziałem w międzyplanetarnym safari, dała klanom Hajasów i Zojirów czas na przygotowanie przewrotu, który strącił go z tronu w noc powrotu na planetę.

Dla kontrastu Walter chciał zostać zapamiętany jako patron nauki, prawdopodobnie dlatego iż sam odebrał formalną edukację nie dłuższą niż Imperator Charlemagne. Postanowił ufundować elektoralną bibliotekę pod absolutnie neutralnym nadzorem uczonej z Cinnabaru, żyjącej na wygnaniu na Bryce, jednym ze światów Sojuszu. Zawartość biblioteki zgromadził, zwyczajnie rabując domostwa Delfich oraz popierających ich rodów ze wszelkich książek, dokumentów i mediów elektronicznych.

Łupy - Adele nie przychodziło do głowy żadne inne słowo - zrzucono na stertę w najróżniejszych skrzyniach i pudłach. Większości z nich nie oznakowano, a etykietkom widniejącym na pozostałych opakowaniach jakoś nie ufała. Jedynym reprezentantem porządku w bibliotece był widok z północnego okna, wychodzącego na oficjalne ogrody.

Uczona musiała zacząć od trzech tysięcy stóp zwykłych półek. Prosiła już o nie na wszystkie sposoby, jakie tylko mogła sobie wyobrazić. Od nadwornych stolarzy kanclerza Waltera, odpowiedzialnego za całość projektu, otrzymała zaś regały, jakich nie powstydziłaby się najwytworniejsza jadalnia. Przy obecnym tempie prac zadanie zostanie ukończone mniej więcej za sto lat.

Nie było cienia wątpliwości co do umiejętności stolarzy, dwóch czeladników i ich mistrzyni, która nigdy nie opuszczała warsztatu na parterze. Adele nie widziała jeszcze, żeby dotknęła jakiegokolwiek narzędzia. Ci ludzie po prostu nie nadawali się do tej pracy. Pośród dwudziestki kostromańskich asystentów bibliotecznych, których miała przeszkolić zgodnie ze standardami Cinnabaru lub centralnych światów Sojuszu, znalazła tylko kilka wyjątków. Reszta należała do grona ludzi nie nadających się do żadnej pracy.

Na korytarzu rozległ się śmiech. Kobieta wykonała kolejny krok w bok i oparła się plecami o ścianę. Chłodny pas płytek na wysokości karku pomógł jej zachować spokój. Do środka wszedł Bracey, jeden z asystentów, z dwoma nieznanymi jej mężczyznami.

Co nie znaczyło, że nie byli asystentami bibliotecznymi: posady przyznawano w ramach politycznych przysług potrzebującym pracy krewnym. Całe szczęście, że większość z tych leniwych skunksów, pozbawionych zacięcia bądź zainteresowania pracą bibliotekarza, nawet nie zawracała sobie głowy pokazywaniem się w tym budynku. Reszta kradła lub przez swoją niedbałość niszczyła zbiory.

Bracey, krewny Zojirów, należał do tych, którzy przychodzili. Niestety.

Trio wkroczyło do pomieszczenia podając sobie na przemian butelkę. Oceniając zapach ich oddechów, Adele była zaskoczona, że nadal mogli się poruszać, a co dopiero wspiąć na przepiękne, spiralne schody, prowadzące na trzecie piętro.

Troje innych asystentów przebywało w bibliotece. Dwoje pieściło się w kącie. Ryzykowali życiem, jeśli w uniesieniu potrącą piętrzące się wokół nich stosy pudeł... Trzecim asystentem był Vaness, który próbował zaprowadzić porządek w skrzyni z dziennikami pokładowymi. W odróżnieniu od pozostałych „asystentów” wykazywał zainteresowanie - niezbędny warunek stania się przydatnym. Na razie Kostromanin nie pomagał jej zanadto, ale bibliotekarka mogła wyleczyć go z ignorancji, o ile tylko będzie miała gdzie pracować.

- Hej, odpuśćcie sobie! - Bracey zawołał do parki w kącie. Nie przejmowali się obecnością Adele, teraz jednak odskoczyli od siebie.

Jeden z kompanów Bracey’a szarpnął go za ramię, po czym wskazał na Mundy, stojącą za nimi. Ten zaś zamachał w jej stronę butelką, wołając:

- Hej, szefowo! Napijesz się?

Beknął donośnie; kamraci zarechotali. Adele popatrzyła poprzez niego, jakby nie istniał, następnie podeszła do konsoli danych. Przy ich porządkowaniu spędziła większość ostatnich dwóch tygodni, ponieważ to mogła robić bez niczyjej pomocy... której zresztą nie otrzymywała.

Konsola była wysokiej jakości produktem z Cinnabaru, tak nowym, że tkwiła jeszcze w pudle w westybulu pałacu, gdy poplecznicy Waltera zaczęli znosić zdobycze po przewrocie. Przyszła, będąc załadowana szerokozakresową bazą danych, która mogła dotrzeć do informacji w dowolnym komputerze sieci rządowej; w większości przypadków szybciej i lepiej od tychże komputerów.

Oparła czoło o chłodną gładź konsoli, zastanawiając się, czy głodowanie na Bryce nie stanowiło lepszej opcji od przyjęcia kostromańskiej oferty. A przedtem wyglądało to tak cudownie. Powiedziała nawet do mistrzyni Boileau:

- To zbyt dobre, żeby mogło być prawdziwe!

Kobieta uśmiechnęła się. Przynajmniej potrafiła przyjrzeć się sobie z dystansem i dokonać bezbłędnej analizy.

Pochodziła z Mundy eh z Chatsworth, w czasach jej młodości jednej z najbardziej wpływowych rodzin, choć charakterystyczny dla nich populizm zazwyczaj psuł im stosunki z innymi magnatami. Adele nie interesowała polityka. W wieku 16 lat porzuciła Xenos dla Akademii na Bryce. Jej wybór wynikał zarówno z chęci ucieczki przed alarmami i protestami ulicznymi, często przeradzającymi się w rozruchy, jak i skorzystania z możliwości studiowania galaktyki ludzi pod okiem mistrzyni Boileau.

Było to 15 ziemskich lat temu. Trzy dni po przylocie Adele Mundy na Bryce mówcy Senatu Cinnabaru obwieścił, że wykrył spisek Sojuszu mający na celu obalenie rządu Cinnabaru przez miejscowych agentów - w większości członków rodziny Mundych. Senat wyjął ich spod prawa, uznając za zdrajców. Majątki zostały skonfiskowane przez państwo lub przekazane donosicielom, a wyjętych spod prawa ścigano na podstawie przepisów nadzwyczajnych, równoznacznych z pozwoleniem na zabijanie.

Adele miała konto bankowe na Bryce, lecz miało ono raczej za zadanie zapewnić jej fundusze na pierwszy kwartał pobytu niż być jej całym dziedzictwem. Mistrzyni Boileau osobiście pokryła wydatki, gdy znikło finansowanie ze strony Mundych z Chatsworth. Jej dobroczynność brała się częściowo z wrodzonej dobroci, ponieważ stara badaczka miała iście gołębie serce, jeśli chodziło o wszystko, co wykraczało poza jej specjalność: gromadzenie i porządkowanie wiedzy.

Poza tym mistrzyni Boileau zdała sobie sprawę, że dziewczyna z Cinnabaru była studentką przewyższającą zdolnościami wszystkich jej dotychczasowych wychowanków. Im dłużej razem pracowały, tym bardziej stawały się sobie równe: bystrość umysłu Adele równoważyła rozległą wiedzę, jaką krył krystaliczny mózg starej uczonej. Nie powiedziano tego głośno, lecz obie zakładały, że Adele Mundy zajmie miejsce mistrzyni Boileau, gdy ta zemrze na swym posterunku - w jej przypadku emerytura była równie mało prawdopodobna, jak natychmiastowy koniec wszechświata.

Może, gdyby nie wojna...

W ciągu minionego stulecia Cinnabar trzykrotnie walczył z Sojuszem. Czwarta wojna była nie tyle wynikiem tak zwanej Konspiracji Trzech Kręgów, ile tego samego handlu, dumy i paranoi, które legły u podstaw poprzednich konfliktów. Przyczyny polityków i głupców nie dotyczyły takiego naukowca jak Adele Mundy.

W odróżnieniu od dekretu wydanego przez stolicę Sojuszu, Pleasaunce, który wszak również sformułowali politycy i głupcy. Zbiory Akademickie na Bryce stanowiły bogactwo narodowe. Należało rygorystycznie ograniczyć dostęp do niego obywatelom Republiki Cinnabaru.

Mistrzyni Boileau podpowiedziała sposób wyjścia z kryzysu. Miała przyjaciół na Pleasaunce. Nie mogli wyjąć Adele spod prawa, byli jednak w stanie nadać jej obywatelstwo Sojuszu, jeśli tylko zrzeknie się przynależności do nacji Cinnabaru.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin