Róża i cis.pdf
(
130 KB
)
Pobierz
P
AIMPONT
R
ÓŻA I
C
IS
T
ŁUM
. A
KOLITKA
Rodzimy się z umarłymi:
Zobacz, wracają i nas z sobą niosą.
Chwila róży dopełnia się nie krócej niż chwila cisu,
Mają tą samą długość
T. S. Elliott.
Little Gidding
— Przykro mi, że nie mamy dla ciebie odpowiedniej sypialni, Rosie. — Ginny Potter uśmiechnęła
się do swojej siostrzenicy. — Ale to tylko na teraz, tylko ten pokój możemy ci w tej chwili zaoferować.
Jest raczej ciemny, wydaje mi się, że to przez to drzewo tuż za oknem. Ale to chyba lepsze, niż
mieszkanie z chłopcami lub Lily Luną, prawda?
Rose skinęła głową, wdzięczna, za zrozumienie ciotki. Wolałaby spędzić trzy tygodnie w ciemnym
salonie na tyłach domu niż zamieszkać ze swoimi kuzynami, Jamesem i Alem, jak w czasie
wcześniejszych wakacji, albo z jej małą kuzynką Lily Luną, która zawsze grzebała w rzeczach Rose,
kiedy ta ją odwiedzała. Ciocia Ginny przeniosła wszystkie przybory szkolne i miotły do składziku, a
Rose usiadła na łóżku zaścielonym jedną z patchworkowych kołder babci Molly i kilkoma poduszkami
z poszewek wydzierganych przez babcię. Idealnie. I Rose miała pokój tylko dla siebie. Hugo nie
przyjechał z nią tego lata, w zamian pojechał na wakacje do dziadków na coś w rodzaju mugolskich
połowów ryb z dziadkiem Arturem.
— Harry zawsze chciał ściąć to drzewo. — Ciocia Ginny spojrzała na ciemnozielony cis, który rósł
naprzeciw okna. — To przez nie ten pokój jest tak strasznie ponury.
— Nie mam nic przeciwko niemu. — Powiedziała Rose szybko, patrząc na ciemne gałęzie. —
Rzuca takie piękne cienie.
...
— Nie możesz mówić poważnie. — Wujek Harry zmarszczył brwi, gdy dowiedział się, że mała
zaciemniona sypialnia dla gości stała się pokojem dla Rose na lato. — Rozumiem, Rose nie chce
dzielić pokoju z Lily Luną — jesteś na swój uroczy sposób szkodnikiem, moja słodka — ale dlaczego
nie chce mieszkać z chłopcami, jak zawsze?
Ciocia Ginny spojrzała czule na męża i pokręciła głową. — Rose nie jest już dzieckiem, Harry. To
naturalne, że czuje się niezręcznie dzieląc pokój z chłopcami.
— Nie jest już dzieckiem? — Wujek Harry rzucił Rose zaskoczone spojrzenie. — Oczywiście, że
jest dzieckiem, Ginny - ona ma zaledwie czternaście lat!
Ciocia Ginny uśmiechnęła się na to. — Pamiętam bycie czternastoletnią dziewczyną, Harry. To
interesujący wiek, nie jest się już dzieckiem, a jeszcze nie całkiem kobietą... Pozwólmy Rose na
odrobinę prywatności, kochanie.
— Ale to drzewo.... — Głos Wujka Harry’ego stał się nagle szeptem. Usiadł niepewnie na chwilę.
— Być może spróbuję jeszcze raz. Musi być jakiś sposób na to, żebym ściął wreszcie to przeklęte
drzewo.
Ginny nałożyła trochę więcej jedzenia na talerze dzieci. — To tylko drzewo, kochanie. Nawet, jeśli
rzuca czasami dziwne cienie.
...
Tej nocy, Rose miała dziwny sen. Śniła, że patrzy przez okno na cienisty cis na podwórku.
Połyskujące poranne słońce przebijało się przez ciemne zielone gałęzie, a rosa wciąż błyszczała
srebrzystym całunem. Ku jej zdziwieniu, zobaczyła chłopca siedzącego pod ciemnym drzewem,
patrzył w niebo. Nie widziała jego twarzy wyraźnie w cieniu drzewa, ale ona mogła zobaczyć ciemne
włosy, bladą skórę i czarne szaty, które wyglądały jak jej własne szkolne szaty. Odwrócił się do niej i
zrozumiała, że mógł ją zobaczyć w oknie. Patrzył na nią przez chwilę i wiedziała, że chce, żeby zeszła
do ogrodu. Rose stanęła przy oknie, nieoczekiwanie dostając gęsiej skórki. Coś dziwnego i słodkiego
mieszało się w jej sercu. Czuła silne przyciąganie bijące od niego, nie dające jej żadnego wyboru.
Uniósł rękę i skinął na nią by przyszła. To było zaproszenie, zachęta by weszła do mrocznego i
zacienionego miejsca. Rose poczuła lekki dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.
Wyszła w milczeniu ze swojego pokoju, przez ciemny przedpokój i weszła do ogrodu. Zawsze
lubiła dziki i ekstrawagancki ogród Potterów z jego kępami kwiatów, znacznie mniej schludny i
uporządkowany niż jej matki. Lubiła sposób, w jaki ich ogród rozrastał się, prawie niezauważalnie, w
dzikim lesie za nią. Ale tego ranka, po raz pierwszy, ogród Potterów zaparł jej dech w piersiach. W
mglistym półmroku wczesnego poranka srebrne krople rosy zdobiły wciąż nie otwarte jeszcze pąki
róży. Dziwaczne wrażenie ciszy unoszącej się nad ogrodem docierało do niej z każdej strony, ciche
zawieszenie w czasie i przestrzeni.
Chłopiec wstał z mrocznym miejscu pod drzewem cisa i podszedł do niej. Źdźbła trawy nie
poruszały się pod jego nogami, a jego kroki nie strącały kropli rosy.
Chłopiec musiał być tylko kilka lat starszy od Rose. Ciemne loki otaczały bladą twarz, a jego oczy
były srebrno-szare, prawie jak rosa. Patrzył na nią w milczeniu, pełen powagi.
— Jestem Rose. — Wyszeptała. Wyciągnęła do niego rękę, ale kiedy to zrobiła, chłopiec zaczął
zanikać w bladym świetle poranka.
Rose otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że wciąż jest w swojej ciemnej sypialni, a chłopiec był
snem. Ale on wydawał się tak dziwnie realny... Leżała nieruchomo, słuchając z zapartym tchem
dźwięków cichego domu i ogrodu za oknem. Ale nic nie poruszało się w letniej ciemności.
...
Następnego dnia, Rose od czasu do czasu wpatrywała się w cis, grając ze swoimi kuzynami w
ogrodzie. Leciała na swojej miotle pod błękitnym, letnim niebem z chłopcami, goniąc złoty znicz, aż
wszyscy, roześmiani i wykończeni, wylądowali w trawie. Lily Luna, która była kiepska w lataniu,
dołączyła do nich z niecierpliwością, kiedy pili lemoniadę w cieniu pod drzewami.
Rose spojrzała na ciemny cis. Jego korona była mrocznym cieniem na tle jasnego lata. — Twój
tata powiedział, że chce ściąć to drzewo. — Wyszeptała.
Zielone oczy Ala zawsze błyszczały, kiedy się uśmiechał. — Och, chciałby, ale nigdy nie będzie w
stanie. To drzewo jest przeklęte, widzisz...
Lily Luna pisnęła wysoko i James rzucił swojemu młodszemu bratu pełne wyrzutu spojrzenie. — Al!
Wiesz, że nie możesz straszyć Lily Luny tymi swoimi opowieściami grozy. Mama powiedziała...
— No cóż , ta historia jest prawdziwa. — Odpowiedział Al. — Wiem, że jest , bo słyszałem od
samego taty. Widzisz, to drzewo...
— Al!
— Bądź cicho James, chcę to usłyszeć. — Powiedziała Lily Luna dobitnie. — Poza tym jest środek
dnia, więc nie będę bać się tak mocno jak ostatnio.
Al uśmiechnął się. — No cóż, nie ma zbyt wiele do opowiedzenia, tak naprawdę wszystko, co tata
mi o tym powiedział dotyczy tego, że to drzewo nigdy nie zostało posadzone. Że właśnie zaczynali
wraz z mamą urządzać ogród. Początkowo było to tylko małe drzewko, ale rosło i rosło, aż
przewyższyło o wszystkie inne drzewa w ogrodzie.
— I to wszystko? — Lily Luna brzmiała na rozczarowaną.
— Obawiam się, że to wszystko. — Al lekko wzruszył ramionami. — No cóż, oprócz...
— Oprócz czego? — Nawet James brzmiał teraz na zainteresowanego.
Zielone oczy Ala błyszczały. — Poza tym tata też powiedział mi kiedyś, że wyrosło dokładnie w tym
miejscu, w ogrodzie, gdzie zakopał połamane kawałki różdżki Voldemorta. Dopiero po ostatecznej
bitwie zorientowali się, że jego różdżka została złamana. Nie wiedzieli co zrobić z różdżką Czarnego
Pana, a nie chcieli żadnych śmierciożerców próbujących przywrócić go do życia. Więc tata wziął ją, a
gdy on i mama kupili ten dom, on potajemnie zakopał kawałki różdżki tutaj, gdzie nikt by ich nie
znalazł. — Głos Ala zszedł do szeptu. — Jego cisowej różdżki...
...
Rose leżała długo zanim przyszedł sen. Ale w końcu poczuła znajome fale senności i jej sen zaczął
się rozwijać, tak jak otwiera się pączek róży skropiony srebrną rosą o poranku.
Chłopiec czekał na nią pod drzewem. Wyglądał teraz na bardziej rzeczywistego, być może to
dlatego, że wiedziała, jak się nazywa.
— Czy jesteś duchem? — Szepnęła Rose,
Przechylił lekko głowę na bok i wydawała się, że przez chwilę rozważa jej pytanie. —
Przypuszczam, że jestem. — Powiedział w końcu. — Muszę nim być, bo pamiętam umieranie, a
jednak wciąż jestem tutaj, w tym ogrodzie.
— Jesteś nim, prawda? — Westchnęła Rose. — Lordem Voldemortem?
Młody chłopak z ciemnymi lokami powoli skinął głową. — Tak. Tak, pamiętam, że go... To było
bolesne, otaczała mnie nieprzenikniona ciemność. Ale to wszystko wydaje się tak bardzo odległe
Teraz jest tylko ten ogród i to drzewo. Zawsze świt wygląda w tym ogrodzie tak jak teraz w tej chwili.
— Rozejrzał się po połyskującym półmroku, który leżał na trawie. — Czasami chciałabym wrócić... Nie
do ciemności, którą sprowadziłem, ale do innego świata, w którym będę mógł zacząć od nowa. —
Spojrzał na ciemne gałęzie cisu i westchnął. — Ale wydaje mi się, że jestem tutaj uwięziony.
Rose wyciągnęła impulsywnie rękę i dotknęła jego ramienia. Tym razem, nie zniknął, czuła jego
realne, namacalne ciało przed sobą i ciemną szorstką tkaninę rękawa pod palcami.
Kiedy otworzyła oczy w chwilę później wciąż mogła pamiętać dotyk jego szaty pod ręką.
...
— Wyglądasz blado, Rose. — Widziała troskę w ciepłych brązowych oczach Cioci Ginny. — Nie
spałaś dobrze?
Rose pokręciła głową szybko. — Och, śpię dobrze, ciociu Ginny. Po prostu mam od pewnego
czasu wiele dziwnych snów.
Wujek Harry wstał nagle od stołu. — Oczywiście, że nie śpi dobrze w tym mrocznym pokoju. Jak
by mogła? Jeśli nie przeniesiesz jej do innego pokoju, Ginny, znajdę sposób, żeby w końcu ściąć to
drzewo. Wydawało się opierać, kiedy próbowałem je ściąć wcześniej, ale znajdę kogoś, kto może to
zrobić. Zadzwonię do Nevilla, on tak dobrze rozumie wszystkie rośliny. — Jestem pewien, że znajdzie
sposób.
Rose spojrzała na Wuja. Nagle w jej strach wzrósł, ciemny i metalicznie zimny, strach o chłopca w
ogrodzie. — Nie cis, wujku Harry! Proszę nie ścinaj go. Naprawdę mi się podoba... chcę je zatrzymać.
Wujek Harry patrzył na nią przez dłuższą chwilę. — Jeśli twoje przywiązanie do drzewa wzrosło. —
Powiedział cicho. — To jest do dla mnie jeszcze jednym powodem, aby je wyciąć, Rose.
...
Zobaczyła chłopca po raz ostatni w swoim śnie w nocy. Podszedł do niej z uśmiechem i wziął ją za
rękę.
— Zetną drzewo. — Wyszeptała. — Zastanawiam się, co się teraz z tobą stanie.
Spojrzał na ciemne gałęzie nad ich głowami. — Nie wiem. — Powiedział cicho. — Być może to
będzie dobre.
— Żal mi ciebie, Tom. — Wstała niepewnie i stanęła obok niego pod drzewem. Jego ręka była
ciepła wokół niej.
— Żal ci mnie? — Jego głos był szeptem. — Jest tak wiele rzeczy, których nie wiem o świecie,
Rose, wydaje się być znacznie bardziej rozległym i tajemniczym miejscem, niż kiedykolwiek byłem w
stanie sobie wyobrazić. Ale nagle wydaje mi się, że jesteś jedyną osobą, która ma znaczenie na całym
świecie...
Zawahał się przez chwilę, po czym sięgnął i zbliżył swoją twarz bliżej jej. W milczeniu przycisnęła
swoje wargi do jego. Jego usta były ciepłe i drżały naprzeciw jej, a pocałunek smakował jak rosa.
Potem odsunęli się od siebie i spojrzeli na swoje twarze z podziwem.
— Do widzenia, Rose. — Wyszeptał.
— Do widzenia, Tom. — Zawahała się przez chwilę, a potem zapytała nieśmiało. — Czy
kiedykolwiek znowu cię zobaczę?
— Czy mnie zobaczysz? Nie, nie wydaje mi się. — Potrząsnął głową. — Skończyłem już z
pozostawaniem w cieniu, Rose. Ale będę myślał o tobie, gdziekolwiek się znajdę. A może czasami
będziesz o mnie myśleć.
Rose skinęła głową, nie będąc w stanie niczego powiedzieć.
...
Następnego dnia, drzewa już nie było. Rose nigdy więcej nie zobaczyła niewyraźnego chłopca. Ale
czasami, kiedy wstała wcześnie rano, latem czuła jak coś lekkiego i niewidocznego gładzi jej skórę,
jak spadają na nią chłodne krople rosy lub delikatne pocałunki.
Plik z chomika:
Akolitka
Inne pliki z tego folderu:
Twoje łzy nie spadają.pdf
(119 KB)
Puszka Pandory.pdf
(302 KB)
Mały szary kamień.pdf
(123 KB)
Chłopak z ulicy.pdf
(133 KB)
Róża i cis.pdf
(130 KB)
Inne foldery tego chomika:
Ładne wydania
Nowy folder (2)
Prywatne
Zmierzch
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin