Historia Gerdo (Margonem).pdf

(71 KB) Pobierz
Historia Gerdo
Gryfin,
na podstawie opowieści Gerdo
Pewnego chłodnego poranka, przelatująca mucha nieopodal wielkiego dębu zainteresowała się dziwną
postacią pod nim spoczywającą. Z ciekawością podleciała bliżej zataczając coraz węższe kręgi, aż
zdecydowała się usiąść na nosie nieszczęśnika. Ten zerwał się w mgnieniu oka, gdyż zmysły miał bardzo
czujne. Odpędzając owada mrużył oczy z grymasem bólu na twarzy. Założył na głowę kapelusz, który chronił
go przed ostrymi promieniami słońca, usiadł pod drzewem, do ust włożył źdźbło trawy i rozpoczął rozmyślać
nad swoim dalszym życiem. Nie posiadał rodziny, ani żadnego majątku, co skreślało go z listy kandydatów na
męża branych pod uwagę w okolicy. Zresztą, chyba sam nie był pewien, czy chciałby się ustatkować.
Prowadzony do tej pory tryb życia całkiem mu odpowiadał. Nie musiał się o nic martwić, jedyną rzeczą jaka
była mu niezbędna do życia, to kawałek chleba i ciepło ogniska w nocy. Choć bywało, że i bez tego musiał się
obyć. Za to miał możliwość zobaczenia rzeczy, których jego rówieśnicy nie obejrzą zapewne do końca swego
życia. Gorące piaski pustyni, mroczne czeluście borów, dziwne stworzenia, trofea potworów upolowanych
przez wybornych myśliwych. Wszystko to nie było nowością dla Gerdo. Ciągnęły go podróże, poznawanie
nowych krain, ludzi. Jednak czasy nastały ciężkie. W krainie panował niepokój, zbójcy czaili się w lasach przy
głównych traktach i chociaż nie miał przy sobie nic cennego, to jednak zaczął obawiać się o swoją głowę. Tacy,
jak on, nie byli mile widzianymi wędrowcami. W przypadku natrafienia na taką szajkę miał tylko trzy
możliwości: przystąpić do nich, próbować uciekać lub zginąć. Gerdo był bardzo uczciwym człowiekiem,
dlatego nie posunął się nigdy do kradzieży, choć, na takich jak on, ciążyła nieciekawa opinia, dlatego od
dłuższego czasu nosił się z myślami, by wreszcie uporządkować swoje życie, chociażby na jakiś czas. Poczynił
nawet kroki, które wcześniej budziły w nim gęsią skórkę wraz z wielką niechęcią.
Rozpoczął poszukiwania pracy. Co prawda znalezienie czegoś interesującego nie było proste, jednak
upór mężczyzny nie pozwalał mu zboczyć z raz wyznaczonej ścieżki. Dzisiejszego dnia po raz kolejny umówił
się ze swym przyjacielem, który był bardziej obeznany w dziedzinie ofert pracy, ażeby sprawdzić, czy może
tym razem znalazło się zajęcie odpowiednie dla niego. W samo południe mężczyzna stanął na rynku głównym
Ithan nieopodal sędziwego zegara, oczekując na swego druha. Nie musiał długo czekać, po kwadransie jego
oczom ukazała się sylwetka przyjaciela pewnym krokiem zmierzającego ku niemu.
– Witaj Gerdo, brachu! Dawno cię nie widziałem! Myślałem, że już się nie pojawisz, a twoja decyzja
odnośnie podjęcia jakiejś pracy odeszła w niepamięć – powiedział Romi.
– Hej, przyjacielu! Doskonale wiesz, że raz podjęte przeze mnie postanowienie jest nieodwołalne.
Rozpoczęte sprawy zawsze doprowadzam do końca – odparł wesoło Gerdo.
– Rzeczywiście, masz rację. Powiedz, co się z tobą działo przez ten szmat czasu. Nie wyglądasz
najgorzej, z czego wnioskuję, że nie wpakowałeś się tym razem w żadne kłopoty. – Roześmiał się
mieszczanin, omiatając przyjaciela badawczym spojrzeniem.
– Zgadza się. Po ostatnich przygodach postanowiłem trzymać się z dala od często uczęszczanych
szlaków. Długo by wymieniać miejsca, w których byłem. Najważniejsze, że jestem teraz w
umówionym miejscu i czasie. Widzę, że nieźle cię to zdziwiło – rzekł wędrowiec, spoglądając na młodą
handlarkę niosącą kosz pełen warzyw.
– Powinieneś mnie zrozumieć, z ostatnich kilku spotkań zjawiłeś się tylko na jednym i to w takim stanie,
że nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Ale mniejsza o to. Może przejdźmy do sedna sprawy –
zaproponował młodzieniec, kłaniając się na powitanie mijającej ich właśnie niewieście.
– Masz rację. Powiedz, co dla mnie masz? Czy sytuacja uległa zmianie? Poszukują wreszcie kogoś, kto
ma większe aspiracje niż praca na roli? - zapytał nieśmiało Gerdo.
– Masz szczęście – odparł Romi – dziś do miasta przybył dziwny jegomość. Ponoć rozgląda się za
zaufanymi ludźmi, żądnymi wyzwań. Co prawda zdradził niewiele szczegółów, ale może jego oferta
przypadnie ci do gustu – dodał po chwili.
– To znaczy? Może powiesz mi coś więcej? – Gerdo skierował pytające spojrzenie w stronę swojego
rozmówcy.
– Sprawa wygląda tak. W niedalekiej krainie, gdzie śnieg okrywa ziemię przez cały rok stoi pewna
prastara świątynia. Ludzie gadają, że zamieszkują ją mnisi, wykradający do swoich szeregów dzieci
uzdolnione magicznie. Ale nie w tym tkwi sedno sprawy. Otóż mnisi ci posiadają swój wielki magazyn,
dzięki któremu mogą praktycznie bez opuszczania murów spędzić w świątyni całe życie. W magazynie
pracują zatrudnieni przez nich ludzie, zajmują się różnymi drobnostkami, czasem muszą też stawić
czołom jakimś bestiom, które zbliżą się niebezpiecznie blisko do bram... – młodzieniec spojrzał
badawczo na przyjaciela.
– Tak? To nadal niewiele wyjaśnia, opowiedz mi coś więcej. Choć przyznam, że brzmi interesująco –
stwierdził Gerdo z nieukrywanym zadowoleniem.
– Proszę cię bardzo. Do świątyni musisz dotrzeć sam. A nie jest to łatwa droga. To coś w swego rodzaju
chrztu bojowego. Tam dostajesz własny pokój, wyżywienie, zapłatę co miesiąc i jakiś ekwipunek.
Zobowiązanie się do pracy na rzecz zakonu jest wiążące do tego stopnia, że nie wolno ci pod żadnym
pozorem opuścić miejsca pracy przed upłynięciem wyznaczonego terminu. W zamian mnisi będą
umilać ci czas różnymi wyprawami, polowaniami. Są świetni w sztuce lecznictwa. Potrafią naprawdę
wiele interesujących rzeczy. Gdybym mógł, sam bym się tam wybrał, żeby poznać tę kulturę – odparł
Romi z wypiekami na twarzy.
– To coś dla mnie! Biorę to! Do kogo mam się zgłosić? - entuzjastycznie wykrzyknął Gerdo.- Idź do
baraków, wysłannik zakonu rozmawia właśnie z Jarenem. Poczekaj tam, aż skończą i przekaż mu, że
jesteś zainteresowany. Nie zapomnij wieczorem mnie odwiedzić. Porozmawiamy o starych, dobrych
czasach - rzekł z uśmiechem mieszczanin.- Możesz być pewny, że nie zapomnę o tobie. Bądź gotów na
wieczór. Piwo będzie lało się strumieniami, o ile zostanę przyjęty. Bywaj! - wykrzyknął podróżnik, po
czym szybkim tempem udał się w stronę baraków.
W drzwiach budynku, do którego zmierzał natknął się na dziwnego wędrowca. Z opisu Romiego
domyślił się, że jest to właśnie poszukiwany przez niego mnich. Szybko rozpoczął rozmowę zapytując, czy
oferta jest jeszcze aktualna. Starzec nie był zbyt rozmowny. Poprosił go o jak najszybsze stawienie się pod
bramami świątyni. Tam wszystko miało być ustalone, podjęte ostateczne decyzje. Po krótkiej rozmowie oddalił
się do pobliskiego zajazdu, by kupić coś do jedzenia. Wieczorem spotkał się jeszcze ze swym przyjacielem,
Romim.Jednak nie pił zbyt wiele, ażeby z samego rana być gotowym do długiej i niebezpiecznej drogi, jaka go
czekała. Z nastaniem poranka Gerdo zerwał się z łóżka. Zadowolony stwierdził, że nie czuje żadnego bólu,
który mógł być konsekwencją wieczornej biesiady. Szybko spakował swoje rzeczy, do pasa przymocował
pochwę z mieczem, który podarował mu Romi. Nieroztropnym byłoby wyruszać w podróż przez dzikie doliny
bez jakiejkolwiek broni. Wszelakich bestii na traktach ostatnimi czasy nie brakowało. Czekała go długa droga,
tym bardziej, że młodzian nie posiadał konia. Nie zważając na to, Gerdo czym prędzej wyruszył w stronę
doliny orków. Miał już styczność z tymi potworami i wiedział, że nie są to przyjaźnie usposobione stworzenia.
Stwierdził, że w najgorszym przypadku będzie zmuszony zawrócić i oczekiwać na jakąś karawanę podróżującą
przez te tereny.
Słońce świeciło, ptaki pięknie śpiewały umilając wędrówkę podróżnikowi. O dziwo, pomimo
kilkugodzinnej obecności w dolinie orków, nie został zaatakowany. Następnie dni również mijały beztrosko,
nawet nocą jego spokój nie został niczym zakłócony. Sielankę przerwały jedynie olbrzymie monstra, które
zaatakowały Gerda, gdy ten przeprawiał się przez kamienne jaskinie, przebiegające pod pasmem górskim, za
którym miała znajdować się śnieżna kraina z położoną w niej świątynią. Przestraszony wędrowiec zdołał
przedrzeć się wąskimi korytarzami do wyjścia. Najwidoczniej powolne olbrzymy brzydziły się chłodem lub
światłem dziennym, ponieważ nie zdecydowały się podążać jego śladem. Po kilku krokach Gerdo dostrzegł
przez mgłę budowlę, która prawdopodobnie była poszukiwaną przez niego świątynią. Znajdowała się za
wzmocnionym mostem linowym, który nie wyglądał zbyt bezpiecznie. Przy drzwiach powitali go strażnicy,
zapytali o powód jego przybycia, a następnie jeden z nich zaprowadził go do komnaty, gdzie przy starym
biurku siedział mnich piszący coś piórem po starym pergaminie.
– Witaj w Świątyni Andarum, to prastare miejsce od lat jest domem dla mnichów dbających o
dziedzictwo kultury i nauki tego regionu. Aby móc sprawnie funkcjonować w krainie śniegu, musimy
mieć dobrze zaopatrzone i utrzymane magazyny. Jak rozumiem jesteś jednym z ochotników na
pracownika naszych składów? - zapytała zakapturzona postać.
– Tak, przybyłem, by zaciągnąć się na jakiś czas w wasze szeregi. Chciałbym tu pracować – odparł
szybko Gerdo.
– A czy zdajesz sobie sprawę, że nie jest to miejsce do końca bezpieczne? Pomimo, że kraina wydaje się
wyludniona czasem pojawiają się tu śmiałkowie zwabieni wyssanymi z palca opowieściami o skarbach
zgromadzonych wewnątrz. Żyją tu drapieżne zwierzęta, które potrafią być niebezpieczne dla ludzi.
Zanim cokolwiek podpiszesz przemyśl to, co ci powiedziałem. Później nie będzie już odwrotu – ze
stoickim spokojem oświadczył mnich.
– Wszystko już przemyślałem, nie boję się nikogo, a ponieważ oferujecie godziwą zapłatę i dobre
warunki pracy, chcę przez najbliższy rok tu pozostać. Powiedz, gdzie mam złożyć swój podpis –
zapytał Gerdo starszego człowieka.
– Gdziekolwiek na dole dokumentu – odparł mnich, po czym podał mu pergamin i pióro.
Gerdo niezwłocznie dopełnił formalności, po czym wziąwszy swoje rzeczy udał się w głąb świątyni,
gdzie zmierzali inni ludzie, jemu podobni. W komnatach, przez które przechodził, było bardzo tłoczno, dokoła
panował gwar. Nie spodziewał się tu takiej ilości ludzi. Kupcy, magazynierzy, mnisi. Wszyscy stłoczeni w
jednym budynku. Ze względu na pogodę, handlować na zewnątrz się nie dało. Gerdo zapytał mijającego go
mężczyznę, dokąd ma się zgłosić jako młody pracownik, na co ten skierował go głównego magazynu.
Widok podziemnej sali wypełnionej skrzyniami, workami i wieloma innymi przedmiotami wzbudzał
wielkie wrażenie. Nie sposób było nie popaść w zachwyt, przeogromna przestrzeń pod murami świątyni
zapewniała bezpieczne schronienie, zwłaszcza jeśli miało się tak doskonałe zaopatrzenie. Nie musiał długo stać
bezczynnie, po chwili podszedł do niego mężczyzna o sędziwym już wieku jak mniemał obserwując jego
twarz, usianą siwymi włosami. Gerdo domyślał się, że pełni tu on ważną funkcję, dlatego uprzejmie się
przedstawił. Nieznajomy odpowiedział skąpym uśmiechem i rozpoczął oprowadzanie go po salach wraz z
tłumaczeniem zakresu obowiązków. Tak, jak się spodziewał, miał za zadanie być siłą roboczą, przenosić i
układać skrzynie, trzymać porządek na salach. Od czasu do czasu wybierać się na polowanie. Nic
odpowiedzialnego, co bardzo go ucieszyło. Wyznaczono mu również opiekuna, z którym miał na co dzień
pracować. Był to mężczyzna starszy stażem niż Gerdo, jednak niepracujący w świątyni jeszcze zbyt długo.
Weterani piastowali lepsze stanowiska. Z czasem nie muszą już dźwigać skrzyń, a negocjują warunki z
handlarzami, decydują o rozstawieniu towaru w salach i innych kluczowych sprawach, które są zbyt ważne, a
żeby młodzi pracownicy mogli je ustalać.
Dni mijały beztrosko, każdy podobny do siebie. Gerdo szybko nawiązał nowe znajomości, swoją pracę
wykonywał wzorowo, lecz z czasem zaczął tęsknić do dawnego życia, słońca wesoło święcącego w oczy,
spania pod gołym niebem, a przede wszystkim do ciepłych krain, miękkiej zielonej trawy, zapachu kwiatów.
* * *
Któregoś mroźnego poranka Gerdo obudziło dziwne zachowanie innych magazynierów, chodzili
przyśpieszonym krokiem, coś szeptali między sobą rozglądając się na boki. Długo nie mógł dowiedzieć się, co
się stało. Żaden z jego znajomych ze świątyni nie potrafił mu udzielić konkretnej odpowiedzi na pytanie, co
jest powodem tego zamieszania. W magazynie pojawili się mnisi, rozmawiając przyciszonym głosem. Zaczęli
wchodzić do komnat pracowników, przeszukując ich rzeczy. Najwidoczniej czegoś szukali. Pojedynczo
wzywali do siebie magazynierów, przeprowadzając z nimi rozmowy. Nikt do końca nie wiedział, o co chodzi.
W pewnym momencie do Gerdo podszedł mnich, prosząc go na stronę. Był bardzo przejęty, z wyrazu twarzy
dało się odczytać strach. Starzec rozejrzał się wokół, by mieć pewność, że nikt ich nie podsłuchuje, po czym
zapytał:
– Przepraszam cię za tą nieprzyjemną sytuację, ale nie mogę zdradzić szczegółów. Czy nie zauważyłeś
wczoraj wieczorem lub w nocy niczego podejrzanego? – zwrócił się do magazyniera.
– Nie, nic nie zwróciło mojej uwagi - odparł spokojnie Gerdo - tak jak każdego innego dnia, po
skończonym dniu pracy udałem się do mojego pokoju, położyłem się chwilę, aby odpocząć, a potem udałem
się posilić i wróciłem, by położyć się spać.
– A powiedz mi, czy twoi współlokatorzy byli cały czas w pokoju, kiedy wróciłeś z refektarza? – zapytał
mnich nerwowo drapiąc się po brodzie.
– Szczerze mówiąc, nie zwróciłem na to uwagi. Miałem ciężki dzień i marzyłem jedynie o ciepłym łóżku.
Potrzebowałem wypoczynku – odparł wymijająco Gerdo.
Doskonale wiedział, że w pokoju nie było Birta. Nie wiedział, dlaczego o tak późnej porze przebywał
poza komnatą, jednak nie chciał skierowywać podejrzeń na niego. Po zakończeniu rozmowy zaczął rozglądać
się za współlokatorem, jednak tego nigdzie nie było widać. Przeszukiwania pokojów trwały nadal,
magazynierów skierowano do pracy. Czas leciał powoli, dzień dłużył się niemiłosiernie, Gerdo był ciekaw, co
z tego wszystkiego wyniknie. Wypytywał o Birta, ale nikt nie wiedział, gdzież to się podział. Pod koniec pracy
Gerdo wezwano do jednego z gabinetów. Tam z zaskoczeniem zastał siedzącego przy biurku kolegę. Jego
wyraz twarzy wskazywał kłopoty, próbował dawać mu jakieś znaki, ale mężczyźni nie zrozumieli się.
Wezwanego posadzono obok obecnego już w sali pracownika, rozpoczęło się przesłuchanie.
Zaskoczony Gerdo na początku nie miał pojęcia, co się dzieje. Jednak, jak się okazało, pod jego pryczą,którą
dzielił z Birtem znaleziono przedmiot, którego dzisiejszego poranka mnisi poszukiwali. W zakonie rzadko
zdarzały się kradzieże. Najczęściej to magazynierzy wynosili jakieś rzeczy, handlując z kupcami. Zapowiadał
się wyjątkowo długi wieczór, ponieważ, jak zdążył zauważyć, Birt nie przyznawał się do winy, co stawiało
Gerdo w świetle podejrzeń na równi swego kompana, a że wcześniej nie powiedział pełnej prawdy
 
przesłuchującemu go mnichowi, teraz sprostowanie swoich zeznań wydawało się dużo trudniejsze i
niekoniecznie korzystne, gdyż mędrcy mogliby źle zareagować na wiadomość, że zostali przez niego
okłamani. Zapytani ponownie o to, kto jest sprawcą kradzieży obydwaj wyparli się winy. Rozzłoszczeni mnisi
zadecydowali o wtrąceniu ich do lochów, strażnicy odprowadzili ich do celi, po czym z impetem zamknęli
drzwi. Przerażony Gerdo zastanawiał się, co teraz go czeka. Nie wiedział, jak zostaną potraktowani, czy zakon
posunie się tak daleko, by ich torturować. Ze złością spoglądał na swojego towarzysza, chciał się rzucić na
niego i sprawić mu niezły łomot.Wiedział, że w ten sposób nic nie wskóra.
– Dlaczego się nie przyznałeś? Co ja tutaj robię? Mam obrywać za ciebie? Wiem, że w nocy nie było cię
w pokoju! – eksplodował Gerdo.
– Spokojnie, to prawda, że nie było mnie w nocy w pokoju, ale w takim razie dlaczego mnie kryłeś przed
tymi staruchami? - odpowiedział Birt.
– Nie wiedziałem, co robisz, ani gdzie jesteś. Nie spodziewałem się, że możesz być w to zamieszany,
dlatego nie chciałem kierować podejrzeń w twoją stronę – odparł ze złością Gerdo.
– To miło z twojej strony. Nie spodziewałem się, że mnisi tak szybko się zorientują. Wtedy lepiej
ukryłbym doktrynę. Nie mieli problemu ze znalezieniem jej pod naszą pryczą – roześmiał się magazynier.
– Co w tym śmiesznego? Lepiej wymyśl, jak wydostać nas z tych tarapatów. Chyba nie sądzisz, że
wezmę winę na siebie?! – ze złością zapytał młodzian.
– Dobrze by było, ale domyśliłem się, że nie będziesz zadowolony. Jednak mając do wyboru podzielenie
winy na dwóch, a osobiste oberwanie za tą kradzież, wybrałem pierwszą opcję – z przekąsem powiedział Birt,
spoglądając w stronę swojego kompana.
– Chyba oszalałeś! Nie mam zamiaru być twoim wspólnikiem! Co to w ogóle za doktryna, którą
ukradłeś? To coś bardzo cennego? Mam nadzieję, że nic nam nie zrobi ta zgraja dziwaków – odpowiedział,
rzucając swemu rozmówcy pogardliwe spojrzenie.
– Nie denerwuj się przyjacielu, mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość. Doktryna jest bardzo cenną
księgą, gdyby udało nam się ją sprzedać bylibyśmy ustawieni do końca życia, jednakże osoba, która chce
mieć ją w swoim posiadaniu może spróbować nas stąd wyciągnąć. Informacje, które mogę jej przekazać, są
bardzo cenne. Znam ten budynek jak własną kieszeń. Całe szczęście mnisi o tym nie wiedzą – roześmiał się
Birt, kładąc się na łóżku.
– Ciekawe tylko kiedy... Sami nie uciekniemy, a obserwując twoją chęć do przyznania się, nie sądzę żeby
uznali mnie za niewinnego – powiedział Gerdo, podchodząc do malutkiego okienka, przez które widać było
gwieździste niebo.
Tego wieczoru dalej już nie rozmawiali. Chłodne powietrze wpadające przez kraty w drzwiach skłoniło
ich do szybkiego położenia się do łóżek. Gerdo nawet nie wiedział, kiedy usnął. Poranek przywitał ich
lodowatym powiewem powietrza. Para wydobywająca się z ich ust wraz z każdym oddechem unosiła się w
powietrzu. Gerdo nie mógł uwierzyć, że to nie był sen. Niestety każde kolejne uszczypnięcie nie przynosiło
rezultatu. Usiadł na łóżku zakrywając twarz w dłoniach. Nie wiedział co ma robić, co ma myśleć, jak się
zachowywać. Dyskusja z Birtem nie miała sensu. Musiał wymyślić jakiś sposób na ucieczkę. Może to, co
mówił złodziejaszek było prawdą? Może rzeczywiście ktoś pomoże im w ucieczce. Pozostawało mu jedynie
czekać.
W ciągu kilku dni mnisi odwiedzili ich tylko raz z zapytaniem o sprawcę kradzieży. Oznajmili, że
złoczyńców nie zamierzają karmić, dlatego czeka ich śmierć z głodu lub przyznanie się do winy. Gerdo
zastanawiał się, czy nie przyznać się do nie swojego przestępstwa, żołądek z czasem zaciskał mu się co raz
bardziej. Czuł jak opadał z sił.W noc, gdy postanowił wziąć na siebie winę, za przypisywany mu występek
zdarzyło się coś, czego się nie spodziewał. Usłyszał jakieś ciche stukanie w ścianę. Dźwięk monotonnie się
powtarzał przez minuty, kwadranse, godziny. Dziwiło go, że żaden ze strażników tego nie słyszał. Po jakimś
czasie z muru, który dzielił ich od wolności wypadła cegła, potem następna, i kolejna. Gerdo mógł w dziurę
wsadzić całą głowę, jednak wciąż była za mała, a żeby się przedostać. Podniecony Birt niemalże skakał z
radości. Gdy otwór stał się na tyle duży mężczyźni niezwłocznie przecisnęli się przez niego wychodząc na
zewnątrz. Wiał okropnie zimny wiatr, a patrząc w dół ujrzeli przed sobą przepaść. Nie mieli drogi ucieczki,
zastanawiali się, kto i w jaki sposób się tu przedostał. Po chwili znali już odpowiedzi na te pytania. Do skarpy
na przeogromnym gryfie podleciał zakapturzony człowiek. Oznajmił że przybył po nich na zlecenie swego
pana. Ciche gwizdnięcie przywołało dwa następne stworzenia, które prawie że bezszelestnie wylądowały na
skarpie. Więźniowie nie czekając ani chwili dosiedli tych podniebnych bestii wzbijając się w powietrze. Nie
mieli pojęcia jak się zachować. Przybysz gwizdnął jeszcze raz i wyznaczył drogę, w którą pośpiesznie się
oddalili pod osłoną nocy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin