Margit Sandemo - Saga o Ludziach Lodu 23 - Wiosenna ofiara.odt

(265 KB) Pobierz



 

Margit Sandemo

 

 

 

SAGA O LUDZIACH LODU

 

 

 

Tom XXIII

 

 

Wiosenna ofiara

ROZDZIAŁ I

 

W Elistrand królowała zima.

Śnieg zalegał ciężkimi zwałami na dachach, pokrywał drogi, pola i skute lodem jezioro.

W domu panował bardzo miły nastrój. W tej szczególnej ciszy, jaką odznacza się szara zimowa godzina, Vinga i jej gość, Heike, siedzieli przed kominkiem i grzali nogi przemarznięte podczas męczącej wędrówki po majątku. Rozsiedli się w wygodnych fotelach, wyciągnięte do ognia stopy oparli na stołeczkach.

Vinga kokieteryjnie poruszała palcami, rozkoszując się ciepłem.

– Dobrze znowu cię widzieć – powiedziała swoim jasnym, dźwięcznym głosem. – Już od dawna czułam się tu bardzo samotna. Prawie mnie nie odwiedzasz!

Uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Przecież wiesz, dlaczego. Dziecko drogie, przecież wiesz, że nie mogę z tobą mieszkać. Już pierwszej nocy wylądowałbym w twoim łóżku.

– Z własnej nieprzymuszonej woli? – spytała zaczepnie. – Czy też dlatego, że to ja bym cię o to błagała?

– Z własnej woli. O tym także bardzo dobrze wiesz. Ale... Twoja beztroska wcale mi sprawy nie ułatwia.

– Heike, ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie możemy...

Przerwał jej natychmiast, bo znał te argumenty. I jakże chętnie by im uległ...

– Opiekun nie może swojej podopiecznej odwiedzać nocami, Vingo! Zwłaszcza jeśli ma ona siedemnaście lat, a opiekun...

– Dość! – zawołała, unosząc rękę. – Jeśli jeszcze raz powiesz coś o swoim niesamowitym wyglądzie, to przestanę z tobą rozmawiać!

– To pogróżka czy obietnica? – spytał złośliwie.

Vinga cisnęła w niego poduszką.

On jednak tak właśnie myślał. Jeszcze dzisiejszego ranka, gdy nie bez oporów zdecydował się wreszcie ją odwiedzić, bo tęsknota stawała się zbyt dotkliwa, spojrzał w lustro i pomyślał, że powinien raczej zostać u siebie, w małym domku niedaleko Christianii. Nie ma na ziemi człowieka równie brzydkiego jak on. Jest co prawda przystojny, wysoki i szczupły, ale też i na tym koniec. Gdy patrzył na te swoje zmierzwione ciemne włosy, które zdawały się ukrywać paskudne, spiczaste uszy trolla, ogarniała go nienawiść do samego siebie. I te oczy, skośne, połyskujące żółtym blaskiem, te wydatne, jakby rozdęte nozdrza, te szerokie, wykrzywione w jakimś zwierzęcym grymasie usta ponad długą, zakończoną ostro jak u lisa brodą! Do tego wystające kości policzkowe, niesamowite ramiona i mocno owłosione piersi.

Jeden z najciężej dotkniętych potomków Ludzi Lodu, gdyby sądzić po wyglądzie.

I oto Vinga, ta szalona, najcudowniejsza istota na ziemi, uważa, że Heike jest pociągającym młodym człowiekiem!

Och, starał się, żeby poznała innych młodych mężczyzn i zrozumiała, jak bardzo on się od nich różni. Heike wiedział bowiem, że któregoś pięknego dnia będzie musiał ją utracić. To naturalne i oczywiste. Ona jednak uważała, że urodziwi młodzi mężczyźni są nudni. „A poza tym wcale mi się nie podobają! – wykrzykiwała. – Heike, dla mnie najpiękniejszy jesteś ty!”

Czy to zatem takie dziwne, że trochę się obawiał tutaj przychodzić?

Przecież ją kochał! Kochał każdą cząsteczkę tej maleńkiej, eterycznej istoty, burzę blond włosów, energiczne ruchy, wesoły śmiech, radosne spojrzenie, a także jej niekiedy szokującą szczerość.

– No, a jak twoje starania o odzyskanie Grastensholm? – spytała Vinga nieoczekiwanie.

Mimo woli Heike podniósł wzrok i spojrzał w kierunku dużego dworu na wzgórzu. Nie zobaczył, oczywiście, nic, bo wszystko przesłaniał mrok i sypiący nieustannie gęsty śnieg.

– Kiepsko – westchnął. – Snivel, jak wiesz, wciąż siedzi we dworze niczym wielka, tłusta ropucha i pilnuje swoich skarbów. To znaczy moich skarbów! I wcale nic zamierza się ruszyć.

– Tak, wiem. Nie pozwala mi o tym zapomnieć.

– Dokucza ci?

– Dokucza? On mnie nienawidzi, Heike! Nienawidzi mnie dlatego, że sąd oddał mi Elistrand, i dlatego, że przyznano mi pieniądze, które jego bratanek, adwokat Sorensen, wyłudził od mojego ojca. Mnie się teraz dobrze powodzi, służba jest oddana, a Elistrand zadbane. No, dość zadbane, powiedzmy, zresztą sam widziałeś dzisiaj, jak to wygląda. Oczywiście wszystko wymaga wielkiej pracy! Ale dla Snivela moja obecność w parafii Grastensholm jest niczym cierń w oku.

– Jak on ci dokucza?

– Najpierw próbował wykurzyć mnie stąd plotkami. Ale to mu się nie udało, bo mieszkańcy parafii zawsze kochali Ludzi Lodu, nikt natomiast nie lubi Snivela. Potem próbował niszczyć moją własność, a to tartak, a to łodzie albo sprzęt rybacki, moje zasiewy, lasy, wszystko. Na szczęście dzięki wiernym mi ludziom szkody udawało się szybko naprawić i jakoś sobie radzę. A czasami mam wrażenie, że opiekuje się mną jakaś wyższa siła. Zawsze kiedy nam się wydaje, że już trzeba będzie dać za wygraną, przychodzi nieoczekiwana pomoc: pieniądze, ziarno na siew albo coś podobnego. Zjawiają się jacyś ludzie, którzy mieli dług wobec moich rodziców...

Sprawiała wrażenie, że nie wie, co o tym sądzić. Heike odwrócił twarz, by z jego oczu nie wyczytała, skąd się bierze ta pomoc.

Vinga ocknęła się z zamyślenia.

– Ale nieustanne ataki Snivela są męczące, Heike. Czasami brak mi już sił.

– Nie możesz tego znosić! – oświadczył. – Trzeba z tym skończyć!

– O, nie wiesz jeszcze najgorszego. Niedawno jeden ze stajennych zauważył, że człowiek Snivela kręci się koło naszej wozowni. A następnego dnia, kiedy wyjechałam w pole, odpadło koło od mojej bryczki akurat na najbardziej stromym zboczu, nad samym jeziorem. Okazało się, że oś była przepiłowana.

Heike zerwał się z miejsca i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.

– On musi stąd zniknąć – wykrztusił zdławionym głosem. – Musi się wynieść! Natychmiast! Boże drogi! Dom jest przecież mój! On nie ma najmniejszego prawa do niczego, ale nikt nie może nic zrobić tylko dlatego, że Snivel jest sędzią! Czy raczej nikt nie ma odwagi nic zrobić!

– A adwokat Menger?

– Nie mam sumienia go o to prosić, Vingo. On i tak zrobił dla nas bardzo dużo, ratując dla ciebie Elistrand, ale więcej nie możemy wymagać od człowieka, który jest śmiertelnie chory. Snivel by go zmiażdżył.

– W sądzie?

– W sądzie pewnie też. Jeśli Menger wniesie przeciwko niemu pozew, Snivel zniszczy go na sali rozpraw. Chyba pamiętasz, że w czasie procesu o Elistrand przekupił prawie wszystkich ławników. O ile w ogóle sprawy zajdą tak daleko... Obawiam się, że Snivel zmiażdżyłby go dosłownie. Nie sądzę, by zawahał się przed morderstwem.

– Tak, tak. Ale co oprócz tego zrobiłeś, Heike? Nie siedziałeś chyba z założonymi rękami? Minęły już przecież trzy kwartały!

Heike westchnął.

– Próbowałem wszystkiego. Poszedłem nawet do Sądu Najwyższego z prośbą, by mi pomogli odzyskać własny dom. Potraktowali mnie jak włos w zupie, nie mam wątpliwości, że Snivel ma wpływy wszędzie. Przewidział, że zwrócę się i tam. – Heike usiadł na swoim miejscu. – Dostałem odpowiedź na oba listy, które wysłaliśmy do cioci Ingeli i wuja Arva Gripa, zresztą wiesz o tym, sama mi czytałaś, co piszą. Chętnie by nam pomogli, ale żadne nie może zostawić swoich spraw, żeby tu przyjechać. Vingo, rozmawiałem z tyloma ludźmi w Christianii, upokarzałem się, niektórzy wyrzucali mnie za drzwi, bo myśleli, że jestem diabłem albo odmieńcem! Ludzie nie chcą mi pomóc! Żebyś wiedziała już wszystko, to ci powiem, że poszedłem nawet do Grastensholm, do samego Snivela. Rozmawiałem z nim, próbowałem go nakłonić, żeby dobrowolnie oddał mi moje dziedzictwo.

– Heike! Nie mówisz tego poważnie!

– Owszem! Okazałem się naiwny do tego stopnia! To nie było przyjemne przeżycie, możesz mi wierzyć! Najsympatyczniejsze, co mi powiedział, to to, że nie zamierza oddawać swojego dworu jakiemuś diabelskiemu pomiotowi.

– Cóż, takie określenie słyszałeś już pewnie wcześniej.

– Setki razy. Toteż mówię ci, że to było najsympatyczniejsze. A kiedy już wychodziłem z dworu, nagle koło ucha świsnęła mi kula. Strzelano z zabudowań gospodarskich.

– Och, dlaczego mi nic nie powiedziałeś? – zawołała Vinga z oburzeniem. – Ja powinnam... Nie, nie powinnam. Ale czy lensman nic nie może zrobić? To przecież była próba morderstwa! Lensman powinien przynajmniej wyrzucić Snivela z Grastensholm!

– Wyrzucić sędziego? Chciałbym zobaczyć takiego lensmana, który by się na to ważył! W każdym razie jeśli chodzi o Snivela. On nadal ma niewiarygodną władzę, choć ostatnio, po naszym procesie, ten i ów coś szepnie na jego temat. Lensmana może pozbawić wszystkiego jednym słowem. A ten strzał... Mój Boże, łatwo powiedzieć, że ktoś polował na dworskim polu.

– Czy nie mógłbyś pójść do króla? Heike, Grastensholm jest przecież twoje! Zostało ci po prostu ukradzione za pomocą sfałszowanego listu!

– Pójść do króla? Do króla, który rezyduje w Danii i ma dość kłopotów z całym krajem? Cóż go obchodzi jakieś Grastensholm w maleńkiej Norwegii, cóż go obchodzą Ludzie Lodu?

– Mówią, że król jest trochę szalony, ale że to życzliwy ludziom monarcha.

– Możliwe. Tylko czy uważasz, że on sam czyta wszystkie listy, jakie do niego przychodzą? Na pewno ma cały sztab ludzi, którzy odpowiadają na prośby według własnego widzimisię. A poza tym kto miałby napisać list do króla? Ja? Przecież ja nie potrafię nawet napisać własnego nazwiska.

– No więc najwyższy czas, żeby się zacząć uczyć – syknęła Vinga złośliwie, ale, naturalnie, musiał przyznać jej rację.

Przez chwilę milczeli, patrząc w ogień na kominku. To znaczy Heike patrzył w ogień tylko przez moment. Zaraz bowiem, jak zwykle, wzrok jego powrócił do Vingi, ogarnął całą jej postać. Jakby nie był w stanie patrzeć na nic innego.

Nie zastanawiając się nad tym, co robi, myślał głośno. Przemawiał swoim głębokim głosem, a pokój wypełniał się wypowiadanymi z wolna na podobieństwo zaklęć słowami:

– Tak naprawdę to tylko pragnę trzymać cię w ramionach, Vingo, nosić cię na rękach jak największy dar Boga, wyjść z tego domu, zniknąć w śnieżycy. Chciałbym iść przez świat z tobą spoczywającą w moich ramionach tak, by twoje włosy spływały w dół złotą kaskadą. Chciałbym z tobą wędrować w tę spokojną zimową noc, gdy śnieg pada cicho na ziemię, iść w górę, ku rozgwieżdżonemu niebu. A tam podniósłbym cię wysoko ponad moją głową i powiedział: „Spójrzcie, kogo wam przyniosłem! Przyjmijcie leśną boginkę, Vingę stworzoną z gwiezdnego pyłu, bo tutaj jest jej dom. Ona należy do was. Potwór z piekielnych otchłani przynosi ją wam w nocnej ciszy, dajcie jej swoje błogosławieństwo”. „Nie – odpowiedzą na to gwiazdy. – To ty jesteś za nią odpowiedzialny, duchu podziemi. Ty musisz poprowadzić ją przez ludzkie życie, musisz osłaniać ją własnym ciałem, szanować ją i kochać, lecz dotknąć ci jej nie wolno, ty wielki, paskudny trollu!”

– Heike – jęknęła Vinga i uklękła przy fotelu, na którym siedział, kryjąc twarz na jego kolanach. – Przecież nie jesteś duchem z piekielnych otchłani, wiesz o tym! Ani nie jesteś duchem podziemi! A zresztą może i jesteś, bo ja kocham właśnie takie demony jak ty.

Uśmiechał się, gładząc jej mieniące się złociście włosy.

– Demon i panna. Czyż nie tak nas nazywają?

Vinga roześmiała się, ale nie podniosła twarzy. Wciąż tuliła się do jego kolan.

– Tak nas nazywają, ale to nieprawda. Ja nie jestem przecież aniołem.

– Panna czy dziewica to nie to samo co anioł.

– No właśnie. Zwłaszcza że ja nie jestem też dziewicą. No, może w czysto fizycznym sensie, ale to wyłącznie twoja wina!

– Moja zasługa, chciałaś chyba powiedzieć?

– Nie chciałam! A ty nie powinieneś czynić ze mnie istoty nieziemskiej, nie możesz mnie czcić, jak bym była boginią, Heike. Nie chcę tego! Bo często bywam małostkowa, złośliwa, a poza tym... poza tym w ostatnim czasie stałam się prawie dorosłą kobietą. Czy nie widzisz, że nie wyglądam już jak dziewczynka? Czy nie dostrzegasz moich piersi i bioder? Naprawdę przestałam być dzieckiem!

– Myślisz, że tego nie widzę? – uśmiechnął się smutno. – A jak ci się zdaje, dlaczego staram się na ciebie nie patrzeć?

Zachichotała zadowolona. Jej ręka jakby mimo woli zaczęła się przesuwać w górę po wewnętrznej stronie uda Heikego. Chwycił ją i trzymał mocno.

– Vinga, na miłość boską!

Podniosła głowę i uśmiechnęła się.

– Ale ja tak lubię patrzeć, jak działa na ciebie moja bliskość. Wiesz przecież, że masz nie byle co do zaoferowania kobiecie. Mało kto mógłby się z tobą równać.

– Ciekawe, skąd ty o tym wiesz? – zapytał ostro, wciąż mocno trzymając jej ręce.

– Och, istnieje przecież sztuka. Obrazy, posągi. No i jak wiesz, w dzieciństwie widziałam chłopca stajennego. Nikt nie jest zbudowany tak jak ty!

– Rzeczywiście – zakończył Heike dyskusję. – Masz rację.

– Och, dlaczego mówisz to z taką goryczą? Ja cię przecież kocham. Czy ci to nie wystarcza?

Heike uśmiechnął się do niej i ostrożnie podniósł z podłogi.

– Niczego więcej od życia nie oczekuję. Ale na jak długo starczy twojej miłości?

– Czasami miałabym ochotę cię sprać! Dlaczego z takim uporem twierdzisz, że kiedyś ulegnę innemu?

– Dlatego, że jesteś bardzo młoda!

– Blisko rok temu też to mówiłeś. Wyznaczyłeś wtedy granicę moich osiemnastu lat...

– To ty wyznaczyłaś taką granicę. Ja powiedziałem, że musisz skończyć dwadzieścia jeden lat.

– Tak, ale zgodziliśmy się oboje na osiemnaście. W porządku, do tej pory będę się trzymać w ryzach. – Znowu usiadła w fotelu. – Tylko że ty kłamiesz.

– Ja nie kłamię nigdy!

– Ha! I to jest właśnie twoje największe kłamstwo. Bo nieprawda, że jedyne, czego w życiu pragniesz, to Vinga Tark. Przecież chcesz także zdobyć Grastensholm!

– Owszem, chcę. Ale stawiam to na drugim miejscu.

– W porządku! Zatem zacznijmy od drugiego miejsca, skoro tak. Będziesz miał później czas, żeby ulitować się nad swoją nieznośną kuzynką.

– Vinga, coś ty! – uśmiechnął się Heike i wstał.

Vinga zawsze doznawała szoku, widząc, jaki jest ogromny i jak nad nią dominuje. To chyba przez te jego barki. Te osobliwe barki Ludzi Lodu, sterczące w budzący grozę sposób. Wrażenie pogłębiały jeszcze wąskie biodra Heikego i jego proste, długie nogi. Kiedy tak przed nią stał, wyglądał jak góra.

Ona także natychmiast wstała i szybko podeszła do Heikego przestraszona, że mógłby sobie pójść.

– Może jeszcze kieliszek wina?

– W twojej obecności? O, nie! Muszę zachować kontrolę nad sobą!

– Szkoda! Czy ty wiesz, że jeszcze nigdy mnie nie pocałowałeś?

– Wiem, bardzo dobrze wiem. Właściwie o niczym innym nie myślę.

– No to zrób to nareszcie – powiedziała i przywarła do niego, patrząc mu błagalnie w oczy.

Heike z trudem zachowywał powagę.

– To by dla nas był początek końca, Vingo.

– Jakiego końca? – prychnęła i zaczęła go bić w piersi zaciśniętą dłonią, stwardniałą od ciężkiej pracy. – Kto by się przejmował tym, że ty i ja przeżyjemy chwilę rozkoszy?

Heike chwycił ją za nadgarstki i trzymał mocno; ale nie sprawiał wrażenia rozgniewanego. Przeciwnie, śmiał się z jej złości.

– Ja się tym przejmuję – powiedział. – Ja nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym naruszył twoją cześć,

– Znowu traktujesz mnie jak boginkę – syknęła. Po chwili jednak zaczęła się do niego łasić, uśmiechała się po szelmowsku i kokietowała go. Och, znał wszystkie jej sztuczki! – Heike – starała się go przekonać. – przeżyliśmy takie piękne chwile wtedy na wozie, prawda? A stało się tak dlatego, że jeden jedyny raz zrezygnowałeś ze swojego uporu.

– Tak, Vingo, to były piękne chwile. Coś takiego można wspominać przez całe życie.

– Prawda? Ja pomogłam tobie, a ty pomogłeś mnie i żadne z nas nie straciło swojego dziewictwa ani niewinności czy jak się to nazywa. Och, marzyłam o tym tyle razy! Tęskniłam za tym. Ale pozostaje mi tylko radzić sobie samej, a to naprawdę nie to samo!

– Vinga, na Boga! – jęknął zaszokowany.

– A coś ty myślał? Powiedziałam a przecież, że jestem dorosłą kobietą, że cię kocham i pożądam. Ileż to razy w nocy śnisz mi się w najbardziej rozkosznych sytuacjach, a potem budzę się i jestem sama. Albo leżę i wyobrażam sobie, że jesteś przy mnie, wyobrażam sobie, co robimy, a potem muszę się jakoś uwolnić od napięcia, pozbyć się tego bolesnego podniecenia. Czy ty tego nie robisz?

Heike się zaczerwienił.

– Nie robisz? – nalegała.

– O Boże, Vinga, to są rzeczy, które, wydaje mi się, dotyczą tylko mnie!

– Aha, więc robisz to! Albo nasze zaufanie nie jest wzajemne. A przecież właśnie to było między nami najpiękniejsze, że mogliśmy rozmawiać o wszystkim!

Czuła się dotknięta, widział to.

– Oczywiście, nadal możemy rozmawiać o wszystkim, ale nie mógłbym nawet marzyć, że ty... Naturalnie, ja też nocami wyobrażam sobie, że leżysz w moich ramionach, Vingo! Przyciskam ciało do materaca i wyobrażam sobie, że to ty leżysz pode mną i... Nie, kochanie, skończmy z tym! To jest igranie z ogniem.

Vinga, dziecko natury, rozpromieniła się słysząc jego wyznanie i nie żądała już niczego więcej. Dowiedziała się, że oboje przeżywają to samo. Heike zaś położył ręce na jej ramionach, pochylił się i pocałował ją w czoło.

– Tylko tyle potrafisz? – zapytała.

– Tymczasem tak.

– Świetnie. To przynajmniej jest obietnica. Ale naprawdę nie moglibyśmy powtórzyć tamtych rozkosznych chwil, jakie przeżyliśmy na wozie? Nie możemy tego zrobić tutaj? Teraz?

– Tym razem nie zdołałbym się na czas powstrzymać!

– To wspaniale!

– Vinga, to jest poważna sprawa. Postaraj się choć trochę mi pomóc!

Vinga odeszła od niego. W milczeniu wróciła do swego fotela.

– No, więc co słychać w sprawie Grastensholm? – zapytała takim tonem, jakby się nagle poczuła bardzo zmęczona albo jakby się wstydziła swojej natarczywości.

Heike zauważył, że jest jej nieprzyjemnie i czuje się upokorzona, podszedł więc i ujął ją za rękę.

– Najdroższa Vingo, czy pozwolisz mi powiedzieć coś i nie będziesz mi się rzucać na szyję, zanim skończę?

– Dobrze, mów – rzekła obojętnie.

– Kocham cię bardziej, niż jestem w stanie wypowiedzieć. I właśnie dlatego tak się o ciebie boję. Pomyśl, jaki okropny byłby dla ciebie ten dzień, w którym spotkasz mężczyznę swojego życia! Nie, nie protestuj, teraz ja mówię! Na razie chcę dać ci czas na znalezienie mężczyzny, za którego chciałabyś wyjść za mąż. Bądź jednak przygotowana na to, że jeśli tego nie zrobisz do osiemnastych urodzin, to będziesz moja w chwili, gdy zegar wybije północ, i wtedy nie oczekuj ode mnie litości! O ile oczywiście, nadal będziesz mnie chciała!

Na to Vinga roześmiała się najradośniejszym, najszczęśliwszym ze swoich śmiechów i zaczęła jak szalona całować jego ręce. Bo Vinga nigdy długo się nie gniewała.

Kręciła się potem po pokoju i śpiewała na cały głos:

– Do jesieni, byle do jesieni, a potem będzie naprawdę cudownie!

Heike nie mógł ukryć rozbawienia.

Ona uspokoiła się nareszcie, wróciła na fotel, skuliła się i patrzyła na niego rozpromienionym wzrokiem.

– No, teraz jestem gotowa poważnie porozmawiać o Grastensholm.

Heike nalał sobie jeszcze jeden kieliszek wina. Uznał, że zasłużył na to. Vinga nie dopiła jeszcze pierwszego, zresztą i tak nie zamierzał jej dolewać. Skoro się jest opiekunem, to trzeba się odpowiednio zachowywać!

Usiadł i zaczął opowiadać:

– Próbowałem wszystkich możliwych rozwiązań. Nic to nie dało, więc Snivel może sam sobie dziękować za to, co się teraz stanie.

Vinga zniżyła głos:

– Zdecydowałeś się wezwać szary ludek?

– Tak. Wzywam szary ludek!

– Nie boisz się?

Milczał przez chwilę.

– Wiele rozmawiałem z naszymi... opiekunami.

– Z naszymi nieżyjącymi przodkami? Dlaczego ja nigdy nie mogę ich zobaczyć?

– Dlatego, że jesteś zwykłym człowiekiem.

– Wcale nie jestem zwykła!

– O, nie! Bogowie wiedzą, że nie! Nie należysz jednak ani do obciążonych dziedzictwem, ani do wybranych.

– To niesprawiedliwe, że tobie wolno z nimi rozmawiać, a mnie nie! No dobrze, którzy to byli tym razem ci opiekunowie? Ciocia Ingrid, pradziadek Ulvhedin... Młody Trond i... zapomniałam.

– Dida. Kobieta, która żyła bardzo dawno temu.

– I oni doradzają ci wezwać szary ludek?

– Nie, absolutnie nie doradzają. Wprost przeciwnie, przestrzegają mnie. Ale obiecują mi pomóc, jeśli zdecyduję się zrobić ten krok w nieznane.

– Heike, kim są te istoty, które nazywamy szarym ludkiem?

– Nie jestem w stanie wyjaśnić ci tego dokładnie. Wiesz przecież, że Ingrid korzystała z ich pomocy, kiedy mieszkała samotnie w Grastensholm. Twoja matka, Elisabet, opowiadała, że czasem któreś z nich mignęło jej gdzieś niczym cień...

Vinga rzekła w zamyśleniu:

– Ciocia Ingrid nazywała te istoty małym ludkiem. Mama jednak mówiła, że nie sprawiały one wrażenia małych, raczej wprost przeciwnie!

– No właśnie, a kiedy Ulvhedin przeprowadził się do Grastensholm, szary ludek nadal tam pozostawał, bo Ulvhedin także należał do obciążonych. On i Ingrid panowali nad szarym ludkiem bez trudu. Ingrid ma wątpliwości, czy ja to potrafię.

– A ja nie wątpię. Ty potrafisz wszystko. I poza tym masz przecież alraunę!

– Dzięki za zaufanie! Sol także bardzo dobrze znała szary ludek, te istoty należą do świata, w którym i ona czuła się bardzo dobrze.

– Tak, ale kim te stwory są?

Heike zapatrzył się w dal.

– Szary ludek tworzą wszystkie te istoty, które żyją w świecie cieni, poza granicami naszego świata. Jest ich wiele i są bardzo różne. To one migną u czasem gdzieś z boku, dostrzegasz je kątem oka, ale kiedy się obejrzysz, niczego już nie widzisz. To one pojawiają się jako cienie w księżycowe noce, one straszą w opuszczonych domostwach. Są tymi siłami natury, w które wierzą prości ludzie, bywają złe i dobre, niebezpieczne lub przyjazne człowiekowi, nieszczęśliwe lub żądne zemsty. Należą do nich zmarli, którzy bez wytchnienia krążą po wszechświecie, bo w godzinę ich śmierci stało się coś, co sprawiło, że zostali pochowani w nie poświęconej ziemi, oraz ci, którzy nie zdążyli zrobić w życiu nic ważnego. Są wśród nich demony, duchy otchłani, elfy, istoty niebieskie i mieszkańcy podziemi, nieśmiertelni...

Przy tym ostatnim słowie Heike zadrżał.

– Ja wiem – powiedziała Vinga. – Ty kiedyś spotkałeś kogoś takiego. Czyli że szary ludek to mnóstwo różnych istot, z których nie wyliczyłeś jeszcze nawet połowy. Ale czy są tam również dotknięci z Ludzi Lodu?

– Nie. Dotknięci i wybrani z Ludzi Lodu, którzy walczą z dziedzictwem Tengela Złego, nie należą do tego kręgu, oni stanowią odrębną grupę, A ci z dotkniętych, którzy są źli... O nich nikt nic nie słyszał, odkąd pomarli, tak że nic nie wiadomo. – Heike cofnął stopę, ogień w kominku palił się silnym płomieniem i zaczynał go parzyć. – Ingrid powiedziała mi – ciągnął dalej – że szary ludek w Grastensholm za jej czasów tworzyły wyłącznie istoty, które zawsze przebywały w tutejszej okolicy. Widocznie musi ich tu być sporo.

– Czy wymieniała kogoś konkretnego? – zapytała Vinga z udaną swobodą, sama przed sobą nie chciała się przyznać, że przenika ją lodowaty dreszcz z chęci, żeby się odwrócić i zobaczyć, co czai się w kącie, a zarazem z przerażenia, że mogłaby to zrobić.

– Pytałem ją, ale ona tylko zachichotała.

– Czy już wiesz... w jaki sposób nawiążesz z nimi kontakt?

Heike zwlekał z odpowiedzią.

– Tak, wiem. Nasi opiekunowie mi to wyjaśnili. Nie wydaje mi się to szczególnie pociągające.

– Opowiedz!

– Nie, ja... No zresztą, niech będzie. Będę potrzebował wielu przepisów ze skarbu Ludzi Lodu.

– Proszę bardzo! Skarb jest u mnie. Dostaniesz wszystko, czego ci potrzeba. Mogę ci przeczytać.

Jej ożywienie było równie głębokie jak jego niepewność.

– Ty chyba powinnaś trzymać się od tego z daleka...

– Ach, tak! – zawołała gwałtownie. – To czytaj sobie sam!

Położył rękę na jej dłoni i patrzył na nią z czułością, ale i z rozbawieniem.

– Nie mam nikogo oprócz ciebie, kto by mi pomógł. Zresztą nie chcę też, żeby mi kto inny pomagał.

– No, tak już lepiej – zaszczebiotała Vinga zadowolona. – Czy możemy zaczynać?

– Nie, nie. Najpierw muszę się jeszcze raz spotkać z naszymi przodkami. Potrzebuję dokładniejszych wskazówek.

– Zabierz mnie na to spotkanie.

– Nie, Vingo, nie można...

Wystarczyło, żeby spojrzał w jej błagalnie na niego patrzące oczy, a był stracony.

– No dobrze, niech będzie, jak chcesz!

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin