Michał Bałucki- zaklete-pieniadze.pdf

(432 KB) Pobierz
1449804194.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
MICHAŁ BAŁUCKI
Zaklęte pieniądze
  ż  
.   
Było to przy końcu lipca; upały i kurz czyniły pobyt w mieście nieznośnym; kto mógł,
wyjeżdżał na wieś lub do wód. I mnie przyszła ochota odetchnąć trochę po pracy świeżem
powietrzem, a mianowicie miałem zamiar udać się w Tatry. Jak na szczęście zdarzyło
się, że przechodząc jednego dnia koło Zamku, zobaczyłem górala i góralkę gapiących się
na dzwon Zygmuntowski, i skoro ich spytałem, czyby nie wiedzieli o jakiéj okazyi do
Zakopanego, góral ucieszony wnet odpowiedział:
— A dyć my was powieziewa panoczku, bo my z samego Zakopanego. Przywieźliźwa
tu właśnie od nas jednego grubego¹ pana. Wózek mamy jak się patrzy i koniki wartkie,
to skoro popędzimy.
— A kiedyż moglibyśmy ruszyć w drogę?
— Choćby zaraz, bo konięta od wczoraj już wypoczęły i owsikiem nadziały się godnie.
Na rękę mi była ta gotowość górala i on sam spodobał mi się bardzo, bo był zwinny,
rezolutny i wesoły. Ułożyłem się o zapłatę, i tego samego dnia zaraz po obiedzie ruszy-
liśmy w drogę we troje, to jest: ja, góral i żona jego Tereska, którą zabrał ze sobą do
miasta, by mogła odwiedzić swego chorego brata w lazarecie i nadziwować się kościo-
łom krakowskim. Była to kobiecina młoda, nieduża, zwinna i zgrabna jak kotek, z twarzą
rumianą, płowemi włosami i śmiejącemi się, niebieskiemi oczkami. Jak się później prze-
konałem, był to wcale rzadki okaz górskiéj piękności, gdyż wogóle góralki nie odznaczają
się zbyteczną pięknością. Ubrana była świątecznie w żółte buty i rańtuch, bo do wielkiego
miasta wystroić się wypadało. Ale skoro tylko minęliśmy rogatki, wnet pozbyła się téj
parady. Złote buty, rańtuch, czysta zapaska i książka do nabożeństwa poszły do kosza,
i została w zwykłym stroju, składającym się z niebieskiéj spódnicy i takiegoż fartucha,
zarzuconego na ramiona w kształcie płaszczyka. Żółta chusteczka w kwiaty, zawiązana
pod brodę, zakrywała głowę i twarz od słońca. Mąż także dla wygody zrzucił z ramion
twardą guńkę, poprawił na głowie kapelusz z małym okapem, ubrany sznurkiem musz-
li — gwizdnął na koniki, a te, lubo nieduże, poniosły nas szybko po białym gościńcu,
który jak długi pas płótna ciągnie się od Krakowa w górę coraz wyżej przez zielone po-
la i laski ku mogilańskiemu kościołowi. Z pod kościoła raz jeszcze zobaczyłem Kraków,
widoczny ztąd w całéj okazałości, rozsypany nad błękitną Wisłą. Tymczasem koniki na-
piły się wody, Jędrek palnął kieliszek wódki, Tereska zmówiła paciorek przed kościołem,
i puściliśmy się daléj, a przed zachodem słońca stanęliśmy w Myślenicach na rynku, za-
pełnionym furami, które z gątami, deskami i drewnianem naczyniem szły na targ do
Krakowa. Posiliwszy trochę siebie i konie, pojechaliśmy daléj — już o zmroku. Za My-
ślenicami gościniec ciągnie się wzdłuż rzeki Raby, za którą wznoszą się lesiste wzgórza,
urozmaicone szachownicą zbożowych łanów. Raba płynie wązkiem korytem, ale szerokie
jéj łożysko zasypane drobnemi kamieniami, świadczy o niespokojnym jej biegu i wyle-
wach. To też ciemne, góralskie chaty uciekły od sąsiedztwa niespokojnéj rzeki i tulą się
jak gniazda jaskółcze do boków gór i chronią się przed wylewami tamami z chrustu i ka-
mieni. Kiedyśmy przejeżdżali przez tę okolicę, księżyc wychylił właśnie na krawędzie lasu
¹ (pot.) — bogaty. [przypis autorski]
1449804194.002.png 1449804194.003.png
 
pyzatą twarz swoją i oświecił nam drogę i rzekę. Tuż koło drogi na pagórku stał kościołek
otoczony drzewami. Było to w Pcimiu. Jędrek uchylił kapelusza, a Tereska przeżegnała
się nabożnie i z trwogą obejrzała się za siebie.
— A ty czego się boisz? — spytałem.
— Ano coś się rusza koło kościoła.
— To cień od drzewa.
Wstrząsnęła głową z niedowierzaniem.
— To był duch, panoczku — rzekła — idzie pewnie na pokutę do kościoła, bo wnet
kury na północek zapieją.
Tłumaczyłem jéj jak mogłem, że duchy są niewidzialne; ale jéj wcale tem nie prze-
konałem. A Jędrek stając w obronie swéj połowicy, odezwał się poważnie:
— Nie mówcie tego panoczku, bo duchy muszą pokutować za grzechy i chodzą po
świecie. Stary tatuś mój widywał nieraz takie pokutujące duszyczki. On wam o nich powie
różności. Bo trzeba wam wiedzieć, że drzewiéj², kiedy mało gdzie była uprawna ziemia
a tylko góry i lasy, to po lasach kryło się dużo zbójników, co napadali ludzi i obdzierali
kościoły i dwory. To też po śmierci ciężko musieli pokutować za to, i nieraz widywano
ich dusze jęczące koło zakopanych pieniędzy.
— Więc i w zakopane pieniądze wierzycie?
— Ba, a gdzieżby się podziały? Ta to oni ich ze sobą do trumny nie wzięli. Pieniądze
są, jeno zaklęte, a tatuś mówią, że byle wiedzieć sposób dobrać się do nich, to je możnaby
mieć i być bogatym. Ot tam za temi lasami, gdzie widać czubek góry, tam także były
grube pieniądze, bo w tych lasach chodził dawniéj zbójnik Janosik. Musieliście o nim
słyszeć?
Ciekawy byłem powieści, co tradycyą szły z ust do ust o zbójnikach i ich skarbach,
i prosiłem Jędrka, by mi coś o nich napomknął.
— Ano był zbójnik Janosik — zaczął Jędrek — i miał koło siebie dwunastu takich,
co nimi dowodził. Mieli się dobrze, wielkie skarby znosili do lasu i chowali w spruchnia-
łym dębie. Jednego razu zachciało im dobrać do skrzyni starosty. A że dwór starosty był
obronny i napad niebezpieczny, więc nim ruszyli, przysięgli sobie, że gdyby się rozproszyć
musieli lub dostali się do kryminału, to za rok i sześć niedziel, kto żyw z nich zostanie,
zejdą się koło dębu i podzielą skarbem. Poszli nocą. Ale starostę ktoś uprzedził, więc
ich przyjął przygotowany. Otoczono ich wojskiem, wyłapano i okuto. Janosik jednak
uciekł do Niedzicy³, a ztamtąd dalej na Węgry, przebrany za dziada. Tam rozchorował
się i umarł. Przed śmiercią wygadał się o skarbie przed jednym cieślą, co go pilnował
w chorobie, i wytłumaczył mu, jak i gdzie ma szukać spruchniałego dęba.
— No i znalazł go ów cieśla?
— A kto go wie? Jedni mówią, że znalazł, ale nie głupi był przyznać się do tego. Inni
mówią, że zapomniał rachować kroki po lesie, jak go to Janosik nauczył, i pobłądził —
i że skarb do dziśdnia gdzieś leży. Może się znajdzie taki szczęśliwy, co go odszuka.
Na tem skończył Jędrek opowiadanie, zaciął koniki i popędził je żwawiéj, a ja sobie
tymczasem rozmyślałem nad tem, dlaczego właśnie najwięcéj takich cudacznych powia-
stek o skarbach ukrytych, zaklętych pieniądzach przechowuje się między biednym lu-
dem? Bogacze nie komponują sobie takich powiastek; oni robią pieniądze i mają je. Lud
ich nie ma, żyje w ubóstwie i dlatego nędzę swoją umila sobie przynajmniej nadzieją
urojonych bogactw. Im lud biedniejszy, tem więcéj takich powiastek sobie opowiada.
U górskiego ludu jest ich mnóstwo. — Wszędzie napotkać można u nich podania o pa-
lących się pieniądzach, o ukrytych po skałach i lasach bogactwach, a nawet ludzie więcéj
oświeceni marzą uparcie o bogatych kopalniach złota, kryjących się w łonie gór, i o spo-
sobach dobrania się do nich. Ojciec Jędrka, jak się późniéj przekonałem, należał do takich
ludzi, i syn przejął potrochu od niego to usposobienie. Parę razy jeszcze podczas drogi
wracał do tego ulubionego przedmiotu i opowiadał mi o usiłowaniach, które podejmo-
wali wraz z ojcem, do odkrycia jakiego skarbu. Wśród takiéj gawędki dojechaliśmy do
Lubienia, wioski położonéj u stóp góry Luboń. Tuśmy się zatrzymali, by dać dłuższy
odpoczynek koniom i sobie trochę czasu do spania. Przed wschodem słonka musieli-
² eie (daw.) — dawniéj. [przypis autorski]
³ iedzia — Niedzica nad Dunajcem po stronie węgierskiéj. [przypis autorski]
  Zaklęte pieniądze
śmy wyruszyć, aby na szczycie góry zobaczyć wschodzące słońce i Tatry, które ztamtąd
pierwszy raz odsłaniają się w całéj okazałości.
Trudno mieszkańcom równin, którzy nigdy gór nie widzieli, dać wyobrażenie o tym
wspaniałym widoku, jaki się przedstawia oczom z Lubonia od małéj karczemki, stojącéj
tam przy drodze. Oko, jak koń puszczony na błonia, hula i pędzi po tych ogromnych
obszarach ziemi, pogiętéj w pagórki i równiny, poprzerzynanéj białemi gościeńcami pro-
wadzącemi do Jordanowa, Raby, Nowego Targu, pokrajanéj w pasy przeróżnéj barwy, jak
próbki sukna, zaczernionéj lasami, domkami, kościołkami. Człowiek nie wie, gdzie pier-
wéj patrzyć, co pierwéj oglądać i podziwiać. Po za tą szeroko ciągnącą się okolicą wznosi
się po prawéj stronie za siną mgłą, jak za szklanną szybą, rozłożysta Babia góra, która dla
okolicznych mieszkańców jest zarazem rodzajem barometru wróżącego słotę lub pogodę.
Zanim chmury zakryją niebo i rozpłaczą się deszczem, pierwéj dają znać o tem za pośred-
nictwem Babiéj góry. Skoro głowa jéj obwinie się mgłami, jestto pewny znak bliskiego
deszczu. W chwili kiedy ja stanąłem na szczycie Lubonia, dokąd doszedłem pieszo, wy-
przedziwszy koniki Jędrkowe, Babia góra jasno i czysto rysowała się na błękitnem tle
nieba, co mi dawało nadzieję, że z pogodą zajadę do Tatrów. Tatry te stały przedemną
w całym majestacie swoim, podobne ztąd do białych obłoków rozrzuconych na krań-
cach widnokręgu w najrozmaitszych kształtach. Miałem czas nasycić się tym pięknym
widokiem, dopóki Jędrek nie nadciągnął z wózkiem. Wtedy wsiadłem i z góry na dół pę-
dziliśmy szybko z turkotem po twardym gościńcu, wśród tumanu kurzawy, i niezadługo
stanęliśmy w karczmie na Zaborni, gdzie napiłem się kawy, a Jędrek i Tereska gorącego
mleka.
Za Zabornią znowu droga pnie się do góry, przechodzi koło kościoła świętego Krzyża,
bardzo starego, stojącego wśród rozsochatych i gęsty cień dających lip, wije się kręto
po górze Obidową zwanéj, chowa się we wsi Klikuszowej, przechodzi przez niewielki
strumień, i znowu podnosi się na wzgórze, z którego widać szeroką równinę Dunajca,
połyskującego jak rybia łuska w słońcu; a nad tą rzeką okazuje się kościół z białą wieżą
i czarnemi dachami przytulonemi jedne do drugich. To stolica górskiéj okolicy, Nowy
Targ.
Tu na obszernym rynku, w środku którego stoi odrapany budynek podobny do la-
musa i ma wyobrażać ratusz miejski, odbywają się kilka razy do roku jarmarki, na których
Podhalanie (tak się nazywają mieszkańcy gór) zaopatrują wszystkie swe potrzeby i zwo-
żą swoje produkta, jakoto: sery owcze w kształcie oszczypków i brusków, płótna, sukna
brunatnego koloru na guńki, jaja; a w zamian kupują skóry na kerpce i pasy, kapelusze
wyrabiane w Orawie, perkaliki i chustki kolorowe. Te ostatnie są szczególniejszą pokusą
dla dziewcząt, bo góralki a nawet i górale lubią ubierać się ładnie i pokaźnie, dlatego też
spotykamy u nich większą schludność a nawet elegancyę. Góral nie czeka, jak miesz-
kaniec dolin, do niedzieli na przewdzianie koszuli, i rad przytem stroi się w mosiężne
kółka i spinki, w pierścionki i inne świecidełka. Wiedzą o tem dobrze żydzi handlarze,
i mnóstwo krasnych chustek, haowanych kołnierzyków, różnokolorowych perkalików
rozkładają na wabika przed oczami tego ludu. Oprócz tych zapasów zbytku i stroju, od-
bywa się tutaj w Nowym Targu sprzedaż koni i owiec, szczególniéj pod jesień i na wiosnę.
Z tego powodu Nowy Targ jest ważnym punktem dla każdego górala; mało który pomija
sposobność pielgrzymowania bodaj raz na rok, aby się pomodlić, kupić co lub sprzedać
— i upić. Ksiądz i karczmarz niemały procent mają z każdego takiego jarmarku.
Nadto Nowy Targ jest siedzibą władzy sądowéj i administracyjnéj, ma przytem kilka
sklepów, które okolicę zaopatrują w towary kolonialne; aptekę, browar, gdzie wyrabia-
ją liche piwo, pocztę; a panie sędzine, doktorowe, aptekarzowa stanowią arystokracyę
towarzystwa. W mieszczaństwie przeważa cech szewski, co jest tem ciekawsze, że jak
wiadomo, górale nie noszą butów.
Zanim wyjedziemy z Nowego Targu, poprowadzę was jeszcze przez Dunajec po szero-
kim wygodnym moście na wzgórze, na którem jest maleńki drewniany kościołek świętéj
Anny, otoczony cmentarzem. Chciałem go wam zaś pokazać dlatego, że jestto kościołek
bardzo stary i wiąże się do niego podanie, że go zbójnicy wybudowali, czy też ofiarowa-
li do wielkiego ołtarza obraz, który zrabowali poprzednio na Węgrach. To przypomina
owych średniowiecznych rycerzy, którzy za złupione pieniądze stawiali kościoły. Zbój-
nicy tatrzańscy mieli coś rycerskiego w sobie, i rzemiosło ich i podania o nich nietylko
  Zaklęte pieniądze
nie budzą wstrętu u Podhalan, ale owszem otacza je pewien urok i poszanowanie. Ma to
swój powód głębszy; zrozumiecie go łatwo, skoro wam powiem, zkąd powstał u górali
pociąg do zbójeckiego rzemiosła. Posłuchajcie:
Cała dzisiejsza Nowotarszczyzna aż po stoki Tatrów należała do dóbr królewskich,
zarządzali nią starostowie, a lubo prawa królewskie, rozległe przestrzenie i niedostępne
lasy zabezpieczały potrochu swobodę górali, to jednak chciwość i surowość starostów
znajdowała sposoby ciemiężenia ich. Prześladowani chronili się wtedy w lasy i tam pod
dowództwem najodważniejszego i najrozsądniejszego, którego nazywano marszałkiem,
prowadzili żywot swobodny, utrzymując się z rozboju i napadów. Że nieraz taka uciecz-
ka w lasy przybierała ogromne rozmiary, świadczy o tem wymownie powstanie Kostki
Napierskiego za Władysława IV. Cała Nowotarszczyzna zbuntowała się wtedy, Kostka
Napierski porozumiewał się wówczas z drugim rokoszaninem Chmielnickim i wspólnie
z nim działał. Część ludu obległa zamek Czorsztyn, i zdobyła go. Dopiero wojsko bi-
skupa Gębickiego położyło kres temu buntowi, a Napierski pochwycony, został stracony
na rynku krakowskim. Co jest najciekawszem w tem całem zdarzeniu, to to, że lud ta-
trzański buntując się przeciw starostom i szlachcie, dla samego króla najżywszą okazywał
miłość, i Napierski tylko tym sposobem pociągnął go do otwartego buntu, że udał, ja-
koby sam król tego sobie życzył dla ukrócenia swywoli szlacheckiéj. Pokazywał nawet
uniwersały tj. rozkazy królewskie, niewiadomo czy prawdziwe, czy fałszowane, i dlatego
lud garnął się do niego licznie. Ale skoro przekonano się, że Napierski działa bez wo-
li królewskiéj, odstąpiono go, i to ułatwiło zwycięztwo wojskom biskupim. Górale nie
chcieli występować wbrew woli króla, bo królów szanowali i miłowali, gdyż przywileje
i prawa królewskie broniły ich zawsze i ochraniały. Zrywali się na złych urzędników, ale
nigdy na króla; uciemiężeni uciekali w lasy i z potrzeby stawali się rozbójnikami.
To nam tłumaczy jasno, dlaczego stan zbójecki był w poszanowaniu u ludu; stał się
on rodzajem rycerskiéj szkoły, gdzie młodzież ćwiczyła się w odwadze, zażywała swobody
i wesołego życia. Opowiadania porobiły z dawnych zbójników bohaterów i kusiły mło-
dzież do naśladowania. Późniéj z wytrzebieniem lasów, uorganizowaniem policyi wytę-
piono także i bandy zbójników, ale nie zupełnie; bo jeszcze kilka lat temu odkryto bandę
rabusiów pod kierownictwem Mateja. Nie byli to jednak już zbójnicy w dawnem znacze-
niu, ale raczéj szajka rabusiów i złodziejów, którzy porozumiewali się z sobą i od czasu do
czasu robili wyprawy na jaki dwór lub plebanię, a potem wracali cicho do chat swoich.
Długo im to uchodziło; ale raz z okazyi zamordowania jednéj dziewczyny na Chranczów-
ce sąd padł na ślad szajki, wyłapano ją i osadzono w Sączu, gdzie herszt jéj Matej umarł
w roku . Obecnie nie ma już zbójników w Tatrach, a jeżeli którego młodego napada
chętka do życia swobodnego, wesołego, to chwyta za ciupagę⁴ i idzie w góry, ale nie żeby
zabijać, jeno paść owce i biegać po halach. Paszenie owiec połączone z trudami, niewy-
godami i niebezpieczeństwami, zastępuje dziś poczęści ową szkołę rycerską tatrzańskiego
ludu.
Otóż rozgadałem się, a tam Jędrek czeka na mnie niecierpliwie na rynku nowotarskim.
Wracam tedy do niego i siadam co tchu na wózek, bo mamy jeszcze trzy dobre mile
do Zakopanego przez wsie Szaflary, Biały Dunajec i Poronin. Wsie te daleko od siebie
rozrzucone, ciągną się nad brzegami Białego Dunajca. W Szaflarach stał niegdyś zamek
Komorowskich na skale. Dziś z zamku ani śladu, a skałę całą prawie rozkopano na wapno.
Są ludzie, którzy płaczą za tem znikaniem starych zamków; co do mnie, wolę szkołę lub
szpital powstały choćby ze szczątków starego zamczyska, niż bezużyteczną ruinę, która
często przypomina to, o czem zapomniećby należało.
Sama wieś Szaflary jest brzydka; chaty na kupie jedna przy drugiéj, bez drzew, grun-
ta jałowe i okolica nieładna. Zato Biały Dunajec ma już weselsze położenie. Zatrzymam
was czytelnicy moi w téj wsi przed domkiem wybudowanym w szwajcarskim guście,
z piwniczką pod gankiem, z ogródkiem, w którym stoi kilka ulów. Potem poprowadzę
was kilkadziesiąt kroków daléj i pokażę wam dom inny, porządne obejście gospodarskie,
podwórko wyłożone kamiennemi płytami, kuźnię murowaną, a wszystko to otoczone
wysokim drewnianym parkanem i zamknięte bramą wygląda na dwór; a przecież jest-
to tylko chłopskie mieszkanie. Oba te bowiem domy, które wam pokazałem, należą do
ipaa (gw.) — laska z toporkiem. [przypis autorski]
  Zaklęte pieniądze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin