leathermouth.rtf

(1183 KB) Pobierz

Cemetery Drive -1- >> 1 września 2007 21:21

spierdoliłam.. - lekko mówiąc - tamto opowiadanie.

nie podobało mi się.

przynajmniej wczoraj definitywnie przestałam je lubić.

koniec słodkiej bajki.

cholera. nie będzie tak.

będzie bardziej realistyczne niż wam się może zdawać.

[chodzi o pewnych bohaterów, ale nie powiem o których bo możecie poznać, a tego nie chcę... ciiii].

więc może już zacznę?

[przypomnę tylko że ciągle mamy tu mniej więcej tych samych bohaterów].

~~~~~~~~~~~~~~~~

Wywieźli ją na jakieś zadupie. Pieprzony biwak w środku zasranego po uszy lasu na północy Stanów. Nawet nie wiedziała gdzie jest jakakolwiek cywilizacja.

Wściekła do granic możliwości na codzienne kąpiele w rzece, dokuczliwe koleżanki i komary w środku nocy w namiocie spakowała swoje rzeczy i uciekła. Niewiele tego było, bo wszystko zostało w internacie w Chicago.

Chodziła do prywatnego liceum żeńskiego. Pochodziła z okolic Filadelfii i miała dość daleko do domu.. Skoro od internatu do biwaku było ponad 10 godzin jazdy autobusem w kierunku zachodnim.

Namioty były pożyczone od kierownika biwaku, koleżanki [a były to najbardziej znośne ze wszystkich, bliźniaczki - Sarah i Misha] spały w najlepsze.. Dlatego zostawiła swoim dwóm towarzyszkom krótki list, w którym wyjaśniła, ze spotkają się jeszcze kiedyś, ale nie w szkole.

Miała dość. Brakowało jej przyjaciół z rodzinnego miasta, których zostawiła wraz z końcem podstawówki dwa lata temu. W domu bywała raz na pół roku. Poza tym od paru miesięcy nawet nie miała po co do niego wracać.

***

Póki co nikt nie zainteresował się jej losem. Minęło pół roku od tego, jak rak zabrał jej matkę. Dwa lata wcześniej w taki sam sposób straciła ojca.

Po części rozumiała decyzję mamy.. Może nie chciała, żeby Helena drugi raz widziała śmierć. I to tak bliskiej osoby jak mama.

Pewnego pięknego dnia dostała telefon od przyjaciółki matki. Nic więcej.

W końcu czas dorosnąć.

Szła przez las czując nieustające dreszcze przeszywające ją z powodu dziwnych odgłosów wśród kompletnych ciemności czy też tego, że wiał niezbyt ciepły wiatr.

Nie miała pojęcia gdzie dojdzie. Miała tylko nadzieję, że niedługo koniec buszu i wyjdzie na jakąś drogę prowadzącą do miasta.

- Oszalałam.. - szepnęła sama do siebie, przedzierając się przez krzaki.

Nie miała pojęcia ile czasu szła. Wiedziała tylko, że kiedy wyszła, była dokładnie północ.

Nie miała zegarka, komórka padła jej już pierwszego dnia.. Była odcięta od świata. Jeśli teraz napadł ją jakiś leśny zwierz albo, co gorsza, człowiek... nie mogłaby nic zrobić.

Kiedy wyszła z lasu, była szczęśliwa jak nigdy. Na około pola kukurydzy, jakieś inne zboża i takie tam głupoty. Nawet było widać ładny księżyc na niebie. Uszła chyba 10 kilometrów i nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

Wydawało jej się, że zrobiło się jasno. Księży był bardzo nisko a niebo po drugiej stronie przybierało jaśniejsze barwy niż to w około księżyca. Wiatr buszował w zielonych łodygach po obu stronach pustej drogi. Usiadła na świeżo skoszonym[?!] poboczu nieopodal znaku drogowego który głosił, że do Moorhead jest jeszcze 30 kilometrów. Plecak był jednak ciężki, mimo, że na nogach miała glany, czyli chyba najcięższą rzecz w swoim bagażu.

Nie podobały jej się takie wakacje typu piesze spacery nad i tak lodowatą rzekę, poznawanie nowych gatunków drzew i ogólnie obcowanie z dziką naturą dzień a potem noc i tak dwa tygodnie. Pierwszy tydzień przeżyła tylko dzięki temu, że było piwo. A kiedy zapasy się skończyły, nie było kaca, po którym wszystko im ogólnie latało, a w nocy czuły wszelkie niedogodności.

***

Próbowała włączyć telefon, ale ten jak zaklęty milczał, nie chcąc się uruchomić. Zamiast tego, pierwszy raz od pół godziny, przejechał obok niej jakiś... autobus.

- Hej wsiadasz?! - usłyszała czyjś krzyk. Podniosła do góry głowę. Autobus stał parę metrów od niej, a obok stał jakiś mężczyzna. Najwyżej porwie ją i zgwałci.

- A nie porwiesz mnie? - zapytała, wstając i powoli podchodząc do niego.

- Nie mam czasu na takie głupoty - odpowiedział jej. - Nie będziesz tu przecież siedzieć sama. Jest czwarta nad ranem. Skąd się tu wzięłaś?

- Ja? Jakby.. Przyszłam?

- Skąd? Najbliższe miasto jest daleko stąd a tam.. - wskazał palcem na kierunek z którego przyszła.

- No właśnie z lasu jestem.

- Z lasu?

- Uciekłam z obozu jakby ci to wytłumaczyć. Nie zabijesz? Nie zgwałcisz? - na każde jej pytanie on kręcił przecząco głową.

- Wsiadaj. Jadę do Chicago.

- No to akurat dobrze, bo ja tam jakby obecnie mieszkam.. - uśmiechnęła się niepewnie.

Facet zaprosił ją gestem do autobusu.

- Wow, fajny sprzęt.. - stwierdziła. To nie był zwykły autobus. Wszystko było zupełnie inne.

Jerry, bo tak kazał się nazywać, zaprowadził ją do środka.

Otworzył drzwi. Od razu uderzył ją zapach alkoholu i papierosów, a do jej uszu dochodziły dźwięki mówiące o tym, że komuś jest wyjątkowo "dobrze".

"Boże, gdzie ja jestem?!" - pomyślała. Podniosła wzrok. Jerry popchnął ją do środka.

Zobaczyła czarnowłosego chłopaka przy stole w towarzystwie czerwonych Marlboro i butelki wódki. Na sofie siedział inny chłopak. Rozwalony jak król oglądał...

"Typowy facet" - przemknęło jej przez głowę, zanim tamci ją dostrzegli.

- Wyłącz kurwa tego pornola bo już mi uszy więdną... - jęknął z niezadowoloną miną ten przy stole i podparł głowę na ręce.

Jerry odchrząknął. Helena spojrzała na niego. Minę miał taką, jakby zobaczył coś co wzbudzało w nim negatywne uczucia.

Chłopak na sofie aż podskoczył, a pilot wypadł mu z ręki, gdy spojrzał na blond-włosą dziewczynę, która wyglądała na bardzo młodą i z politowaniem patrzyła na ekran telewizora.

- Nie no.. Czuj się jak u siebie.. - szepnęła niby do niego, patrząc jak robi się cały różowy, niczym dziecko przyłapane na czymś złym i wyłącza telewizor.

Mimowolnie spojrzała na jego... Spodnie.

- Jerry, jesteś pewien, że ja nie przeszkadzam? - szepnęła cicho, wpatrując się w tego bruneta na sofie.

- Nie udzielam dzisiaj żadnych wywiadów, jeśli pani z jakiejś gazety czy tam telewizji albo radia.. - mruknął smętnie tamten drugi, gasząc papierosa w popielniczce.

- Gerard ja ją znalazłem na środku tego pustkowia, pojedzie z nami do Chicago, więc bądź tak miły i zajmij się nią - poprosił blondyn, wisząc na drzwiach.

- Ja.. Poradzę sobie sama.. - jęknęła. Wizja która nawiedziła jej głowę była.. Przerażająca. "Dobra mi to opieka. Ja, jakiś niewyżyty samiec i kompletnie zalany palacz. Świetnie. Super, lepiej być nie może".

Jerry zniknął. Usłyszała tylko jak drzwi się zamykają. Stała jak słup soli na środku i nie wiedziała co powiedzieć.

Nie miała jakoś ochoty siadać koło napalonego faceta który właśnie oglądał jakieś nie wiadomo co.. Więc usiadła po drugiej stronie stolika.

Chwilę patrzyła w milczeniu na swojego towarzysza.

- Masz drugi?

- Jasne.. - chwiejnym krokiem zbliżył się do jakiejś gabloty i wyjął drugi kieliszek.

- Cortez? - zapytał, patrząc na tamtego. On jednak kiwnął przecząco głową. - Jak masz na imię?

- Helena.

- Mmmhm.. - postawił przed nią mały, szklany przedmiot i kolejny raz przechyli butelkę. - Jak moja świętej pamięci babcia.

Dopiero, kiedy wypili wspólnie po trzy kieliszki, a w butelce zaczynało być pusto, ona zauważyła,ze jedna stoi już pod stolikiem. I to tylko dlatego ,ze przewróciła się podczas hamowania.

Rozmowa jakoś się nie kleiła. Może dlatego, że ona chciała wreszcie odreagować nocny stres, a Gerard..? Gerard. Gerard był mocno zalany.

- A ty w ogóle możesz pić?

- Oczywiście. Palić też mogę, ale nie lubię dymu - powiedziała, patrząc, jak zapala kolejnego papierosa. Otworzył więc okno u góry.

- Nie o to mi chodziło. Masz już osiemnaście lat?

- A dlaczego pytasz?

- Młoda buźka. To pytam. Żeby mnie potem twoi starzy nie gonili, że im gorszę dziecko..

- Pfff.. Nie będą. Nie mają jak, a ja i tak za miesiąc będę miała urodziny - powiedziała, siląc się na obojętny ton. Może był pijany, ale nie ślepy.

- Coś się stało?

- Właściwie to nic. Szłam cztery godziny przez las.. - stwierdziła, omijając niebezpieczny temat, który mógł sprawić, że zacznie płakać na oczach zupełnie obcych jej ludzi.

***

Chwilę później nawet "Cortez", a właściwie Matt siedział już obok nich. Jeden kieliszek przecież mu nie zaszkodzi.

Wspólnie skończyli tą butelkę.

- Gerard, idziemy spać.

- Nie idę kurwa, zostanę tu. Weź Helenę. Tylko jej po drodze nic nie zrób, bo będziesz alimenty płacił.. - ostrzegł go.

- Spierdalaj.

- Nawzajem..

Wyszli.

Coś co przypominało kuchnię. Drzwi i jakieś schody...

- Nie lubicie się chyba zbytnio?

- No cóż, nie pałamy do siebie miłością.. Nieważne. Skoro on zostaje tam, to ty możesz spać na jego łóżku.

- Ja.. a ty?

- A ja nad tobą..?

- Co?!

- Cicho, łóżko jest piętrowe.. - szepnął przykładając jej palec do ust. To tam na górze, chodź.. Ja wezmę twój plecak.. - zabrał. Po prostu nie pozwolił jej go nieść.

- To wy tu nie jesteście sami? - szepnęła, kiedy zobaczyła wytatuowaną rękę zwisającą z łóżka na dole.

- Niee.. Jakby.. Cały zespół. Przed nami wcześniej dużo jechał autobus z obsługą techniczną.

- To kim ty jesteś?

- Technik gitary tej zwisającej ręki ale obecnie basista w zespole.

- Acha.. A Gerard?

- Wokalista. Ten gra na gitarze, tam na górze jest drugi gitarzysta, a tutaj - wskazał na łózko na przeciwko 'ręki'. - Perkusista. Tam są jeszcze dwa łózka..

Poszli więc dalej.

- Czy wy zawsze chodzicie tak późno spać?

- Niee.. Oni poszli dzisiaj wyjątkowo wcześnie, a my wyjątkowo późno. To znaczy Gerard długo siedzi. Zawsze.

***

- Eee.. Dzięki Bogu... Zamienił się wreszcie w kogoś na kogo można patrzeć i nie ma się mu ochoty wpierdolić..

- Daj spokój, nie jest aż taki zły.

- Nie mogę już na niego patrzeć, Bob. Może ciebie on nie wkurwia, ale ja już mam dość..

- Ale tak na serio, skąd ona się tu wzięła.. Matt?

- Nie sądzisz chyba, że spałby oddzielnie z laską, którą by sobie przyprowadził..

- Nie pamiętam żeby sobie kogoś wziął po koncercie..

- Poczekamy aż się zbudzi.

- To gdzie on jest?

- Kto?

- No Gerard.

- A ja wiem.. ?

Już od paru chwil nie spała. Słyszała tylko rozmowę. Trzy głosy. Męskie. Ewidentnie byli blisko bo i mężczyznami pachniało..

W końcu postanowiła otworzyć oczy.

 

 

Cemetery Drive -2- >> 2 września 2007 13:41

Pakku: ciekawość to pierwszy stopień do piekła xD

dzieciak: nie mam pojęcia kiedy nowa. być może jutro. a potem się zobaczy ^^

 

w każdym razie będzie dobrze ;)

~~~~~~~~~~~~~~~~

- Gerard jest chyba tam, gdzie był wczoraj...

- Eeee... - zaczął ten obtatuowany, zanim zdążyła dobrze otworzyć oczy.

- Nie myślisz chyba, że spaliśmy razem? - zapytała, patrząc na niego spode łba. Zasłoniła się kołdrą i patrzyła na pozostałych dwóch.

- Perkusista i gitarzysta.. - pokazała kolejno na blondyna i chłopaka z loczkami na głowie. - Tak?

- Zgadza się.. - odpowiedział ten w tatuażach. - Skąd się tu wzięłaś? - patrzył na nią tak, jakby co najmniej włamała się do ich autobusu.

Kiedy wyjaśniła, że kierowca ją tu przyprowadził, zaczęli z nią rozmawiać. Oni pytali o to co robiła sama w nocy, dokąd jedzie, ile ma lat, jak ma na imię..

W końcu znudzona przesłuchaniem - choć byli dla niej bardzo mili - przeprosiła, mówiąc że chce wyjść.

Więc zniknęli, mówiąc tylko, żeby przyszła na śniadanie.

Była dwunasta. Spała zaledwie siedem godzin i nadal czuła się bardzo niewyspana. Chyba tydzień zajmie jej odsypianie tego, co przesiedziała na obozie wraz z koleżankami.

Na obozie nie musiała kombinować i ubierała sie tak, jak chciała. Niestety nie przewidziała ucieczki. Dlatego jej piżamka.. No nie nadawała się raczej do publicznych występów przed płcią przeciwną.

Chciała pościelić łóżko i przebrać się. Ledwie tknęła się kołdry a po schodach na górę ktoś niesamowicie szybko i cicho wszedł na górę. Nie wiedziała gdzie się schować, kiedy zobaczyła Matt'a.

Miała na sobie tylko i wyłącznie jedną rzecz. Cieniutką, czarną piżamkę na szeleczkach o wyglądzie sukienki która zakrywała ją jedynie do połowy ud. A to zdecydowanie za mało jak na nią jedną i pięciu dziwnych facetów.. Sześciu z kierowcą.

Dekolt też.. Był.. Duży.

- Eee... Ja.. Chciałem tylko zapytać... - jak każdy facet nie patrzył na nią tylko na jej nogi.

"No co za bezczelny zwierz".

- Ja chciałam pościelić łóżko i się przebrać i..

- Tam.. Znaczy zostaw. Nie ściel teraz. Chodź.. - podszedł do niej i złapał za dłoń.

"No porwij i zgwałć w schowku na miotły".

- Pokarzę ci łazienkę.. - powiedział, uśmiechając się. Wzięła swoje rzeczy, które leżały przygotowane na poduszce, a on zaprowadził ją.

Nie byłaby sobą gdyby nie miała tego swojego pechowego szczęścia.

W "kuchni" panowała nadzwyczaj żywa atmosfera. Kompletnie skacowany Gerard z butelką wody niegazowanej i tabletkami. Obaj gitarzyści przy garach, blondyn siedzący w ciszy na przeciwko Gerard'a... Rozmowa widać im nie szła, bo było cicho. Jedynie mucha brzęczała sobie koło tego niższego.. Który chwilę później ją utłukł.

Niestety, kiedy się zjawiła, a za nią Matt, cztery pary oczu zrobiły jej kompletnego rentgena. Mogła się tego spodziewać. Spuściła głowę i szybko zniknęła za drzwiami wraz z Matt'em.

***

Wróciła do nich po piętnastu minutach w jeansach i czarnej koszulce na krótki rękaw.

- Nie chodź boso..

- Dobrze tato.. - i pobiegła ubrać skarpetki, bo ten obtatuowany..

Nawet nie wiedziała jak oni mają na imiona, jak nazywa się ich zespół i w ogóle. Nie wiedziała nic.

Przy okazji zdjęła z ładowarki telefon, bo był tam już całą noc.

Gdy znów znalazła się w kuchni, uparła się, że pomoże. Głowa trochę ją bolała.

- Gerard masz jeszcze jakieś tabletki na kaca?

- Mam.. - wyjął jej jedną z kartonika i dał. - Proszę bardzo, Helena.

Podziękowała, uśmiechając się i powędrowała na drugi koniec pomieszczenia po szklankę.

- Balowaliśmy wczoraj całą noc? - spytał zaczepnie rozkładając na stole talerze.

- Spieprzaj, Frank..

- Ej no.. Co wam jest? - zapytała, siadając obok. - Dzień zaczynać od kłótni?

- Szkoda mi na o wszystko słów.. - westchnął blondyn. - A tak w ogóle to jestem Bob.

- A ja Ray..

- Mnie już znasz.. - powiedział Gerard, przy okazji posyłając mordercze spojrzenie w stronę...

- Frank.. - powiedział krótko ten z tatuażami, stawiając przed nią talerz.

- W takim razie jak się wasz zespół nazywa?

- My Chemical Romance.. - odpowiedzieli wszyscy.

- Ja tu jestem tylko na chwilę, bo jego brat jest na wakacjach.. - dodał Matt, wskazując na Gerard'a.

Mimo wszystko przy śniadaniu, jeśli ktoś rozmawiał, to pojedynczo z Heleną.

Oprócz tego, że Gerard i Frank nie skąpili sobie złośliwych uwag, obelg i morderczych spojrzeń.

Najnormalniejszym ze wszystkich był chyba Matt. Bo kiedy ci dwaj zaczynali swoją "litanię" - Franka bronił Ray, a Gerard'a Bob.

- A ty jakiej muzyki słuchasz? - zapytał w końcu Bob, kiedy siedziała w jego laptopie, bo nic innego ciekawego nie miała do roboty. Już niedługo mieli być w Chicago.

- Uwielbiam Guns 'N' Roses.. Metallica. No i obowiązkowo i nałogowo Linkin Park.

- My właśnie mamy z nimi trasę za niedługo... Wiesz, Projekt Revolution...

- Ooo.. Fajnie. Znaczy zajebiście.

Właśnie wtedy zadzwonił jej telefon. Przeprosiła ich i wyszła z kuchni.

Dzwoniła Hannah. Jej starsza siostra, która dawno temu wyprowadziła się z mężem i dzieckiem do Polski. Pracowała jako dziennikarka, zresztą tak samo jak jej facet.

- Zwiałaś?! Gdzie ty się podziewasz? Szukają cię, dzwonią do mnie w środku nocy, że cię nie ma! Ja się martwię, a ty...!

- Hannah do cholery zamknij się! - uciszyła ją szybko.

Mimo wszystko dostała za swoje. Ale nikt nie kazał jej wracać. Siostra zapytała tylko, gdzie jest i zakomunikowała, ze za dwa tygodnie przyjedzie z córką, bo ma wolne.

Heather, bo tak miała na imię siostrzenica Heleny, miała czternaście lat. A jej matka dokładnie dwa razy więcej. Tak. Miała 28 lat.

- Wiecie, tak to jest jak się dzieci zostawia bez opieki... Tyle, że dzieci z dorosłymi. Jej facet ma tyle lat co nasz ojciec, więc wiecie jakie w domu były boskie awantury jak wszystko wyszło na jaw.. Ja pierniczę. Dobrze, że miałam wtedy cztery lata i nic nie pamiętam..

Przypadkowo wygadała się, że w Chicago tylko się uczy, rodzice nie żyją, a ona chce jechać do Filadelfii sama.

Jak przez cały dzień panowała drętwa atmosfera i w zasadzie non stop ktoś z kimś się żarł, a ona i Matt siedzieli tylko i patrzyli na to, tak teraz wszyscy stanęli po jednej stronie, mówiąc, że nie zostawią jej samej.

Więc zostanie. Ma zabrać wszystkie rzeczy z tego internatu i jedzie z nimi. Mają objechać całe stany i za dwa tygodnie akurat będą w NY, a to blisko do jej domu.

No i potem Projekt Revolution.

Helena zastanawiała sie już, jak naciągnąć siostrę na choćby jeden koncert.

Może uda się przy pomocy Heather. Obie lubiły Linkin Park, choć ona bardziej lubiła jakiś tam amerykański zespół. No i świrowała na punkcie pewnego basisty.

Helena nigdy w życiu nie widziała bardziej oddanej fanki od swojej siostrzenicy. Podobno była już na pięciu koncertach tamtego zespołu i ma zdjęcie z tym swoim "idolem - 'czasami mam ochotę wejść na scenę i go zgwałcić' - od gitary basowej".

***

- Dlaczego tak się kłócicie, Matt?

- To oni.. Wiesz.. Ja się nie chcę plątać w to. Gerard strasznie pije ostatnio. I to coraz więcej. Czasami jest tak, że nażre sie jakiś świństw i chodzi rozanielony, ma w dupie Frank'a i jego zaczepki.. A ten już tego nie wytrzymuje. Nie raz doszło do ostrych rękoczynów. Nie poradzę nic na to.

O głupoty idzie. A Gerard sobie nie radzi z nawałem roboty. Frank powiedział, że nie wróci do MCR po ślubie. Założył już nawet inny zespół. Brat Gerard'a uciekł od tego wszystkiego żeby całkiem nie oszaleć. Chłopak ma depresję. Ożenił się i wyjechał na Karaiby. A ja tu muszę znosić to... Wszystko. Jest ciężko. Naprawdę źle. Z każdym dniem coraz gorzej.

- A co z Bob'em i Ray'em?

- Wiesz.. Oni są grzeczni. Choć i między sobą czasami też się sprzeczają. Ale ogólnie są najbardziej znośni.

- Dlaczego?

- Czy ty w ogóle wiesz ile oni mają roboty? Szaleństwo. Koncert za koncertem, mnóstwo wywiadów. Szykują się do studia na drugi rok.. Kolejny album do nagrania. No i ogromna presja. Nagrali przezajebistą płytę. Dosłownie dzieło. Teraz nie mogą spaść i nagrać byle czego.. Poza tym masa sesji zdjęciowych, a Gerard ma też swój komiks. Premiera we wrześniu.. Poza tym maluje jakiś tam obraz.. Od kiedy zerwał zaręczyny z taką jedną panną dosłownie się zamęcza. No i te nałogi. Tylko nie mów im, że o tym gadaliśmy.. - poprosił.

***

 

Cemetery Drive -3- >> 9 września 2007 22:51

zaskakująco.

 

[zupełnie tak samo, jak wtedy, gdy on ją pocałował.. *mówi o poprzedniej wersji tego opowiadania, która była zUem* ..ale tym razem nie pójdzie w cukierki cukierkowe tylko w cukierki arszenikowe ^^]

~~~~~~~~~~~~~~~~

Wiedziała, że nie ominie jej niemiła rozmowa z panią dyrektor, więc wzięła ze sobą Ray'a, bo wydawał się najnormalniejszy, najdoroślejszy i najchętniejszy do pomocy. Gerard na kacu niezbyt dobrze udawałby kogoś z rodziny, więc od razu zapytała loczkowanego.

Nie myliła się. Gdy tylko przyszła, ta mało jej nie zjadła, powtarzając, jak nierozważnym było opuszczenie pola namiotowego w środku nocy. Ray siedział obok nie odzywając się ani słowem. Gdy pani Hawkins skończyła, Helena powiedziała szybko o co jej chodzi.

- Chcę się wypisać z tej szkoły.. Dzisiaj zabiorę wszystkie swoje rzeczy.

- Przenosisz się do Polski?

- Nie, moja siostra by mi tego nie zrobiła. Po prostu znajdę szkołę bliżej swojego domu.

- Ale wiesz, że ktoś dorosły musi podpisać papiery? - kobieta o blond włosach z okularami na nosie spojrzała na nią podejrzliwie, po czym przeniosła swoje nie mniej ciekawskie spojrzenie na mężczyzn obok. - Rozumiem, że ten pan to ktoś z rodziny?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin