Rozdzial34.txt

(29 KB) Pobierz
193






























          Rozdział 34
           Clarice Starling rozpoznała znak Stonehinge Villas, znany z telewizyjnych migawek. 
        Osiedle bloków i domków jednorodzinnych w East Memphis otaczał z trzech stron 
        rozległy parking.
           Clarice zaparkowała wynajętego chevroleta-celebrity na środku parkingu. Mieszkali tu 
        dobrze płatni robotnicy wykwalifikowani i niższe szczeble warstwy kierowniczej — 
        świadczyły o tym marki stojących wokół samochodów. Samochody campingowe i 
        motorówki na wózkach zaparkowane były w wydzielonej części parkingu.
           Stonehinge Villas — ta nazwa działała Clarice na nerwy za każdym razem, kiedy na 
        nią spojrzała. W mieszkaniach pewnie pełno tu było białej wikliny i brzoskwiniowych 
        dywaników. Wsunięte pod szkło stolika fotografie. Na półce Dinner for Two Cookbook i 
        Fondue on the Menu. Clarice, mieszkanka akademika, miała do tych rzeczy stosunek 
        wybitnie krytyczny.
           Chciała poznać bliżej Catherine Baker Martin. Jak na senatorską córkę, było to dość 
        dziwne miejsce zamieszkania. Przejrzała już krótki materiał biograficzny, zgromadzony 
        przez FBI. Ukazywał on Catherine Martin jako inteligentną dziewczynę, która nie 
        spełniła do tej pory pokładanych w niej nadziei. Wylano ją z Farmington, dwa nieudane 
        lata spędziła na uniwersytecie w Middlebury. Teraz studiowała na Southwestern, była 
        właśnie w trakcie praktyki nauczycielskiej.
           Clarice mogła z łatwością wyobrazić ją sobie jako zapatrzoną w siebie, trochę tępą 
        uczennicę szkoły z internatem, jedną z tych, które nigdy nie słuchają, co się do nich 
        mówi. Wiedziała również, że musi być ostrożna, miała przecież swoje uprzedzenia i 
        resentymenty. Prawie całe życie spędziła w internatach, utrzymując się ze stypendiów, 
        stopnie miała zawsze o wiele lepsze od strojów. Widziała wielu uczniów z bogatych, 
        nękanych kłopotami rodzin, którzy nie wiedzieli, czym zapełnić czas w internacie. W 
        gruncie rzeczy dbała o nich tyle, co o zeszłoroczny śnieg, w tym czasie jednak dotarła do 
        niej prawda, że obojętność może być sposobem na uniknięcie bólu i że często traktuje się 
        ją błędnie jako przejaw powierzchowności uczuć.
           Lepiej było wyobrażać sobie Catherine jako małe, siedzące obok ojca w żaglówce 
        dziecko, tak jak zobaczyła ją podczas nadawanego w telewizji apelu pani Martin. 
        Zastanawiała się, czy mała Catherine starała się kiedyś sprawić przyjemność swemu ojcu. 
        Zastanawiała się, co działo się z Catherine, kiedy przyszli i powiedzieli, że umarł jej tata, 
        umarł na atak serca w wieku czterdziestu dwu lat. Clarice pewna była, że Catherine go 
        brakowało. Wspólny ból po stracie ojca sprawił, że poczuła wreszcie więź łączącą ją z tą 
        młodą kobietą.
           Stwierdziła, że musi polubić Catherine Martin, wtedy łatwiej jej będzie się 
        skoncentrować.
           Domyśliła się, który domek należy do Catherine: stały przed nim dwa wozy patrolowe 
        drogówki z Tennessee. Na parkingu w pobliżu pełno było rozsypanego białego proszku. 
        Biuro śledcze Tennessee musiało ściągać plamy po oleju pumeksem albo innym 
        obojętnym chemicznie preparatem. Crawford twierdził, że tutejsze biuro jest na całkiem 
        niezłym poziomie.
           Skręciła w kierunku samochodów campingowych i łodzi w wydzielonej części 
        parkingu, naprzeciwko domku. Tu właśnie Buffalo Bill dostał Catherine w swoje ręce. Na 
        tyle blisko drzwi wejściowych, aby wychodząc zostawiła je otwarte. Coś skłoniło ją do 
        wyjścia. Musiała to być jakaś niewinnie wyglądająca pułapka.
           Clarice wiedziała, że policja z Memphis dokładnie wypytywała wszystkich sąsiadów i 
        że nikt nic nie widział. Być może więc uprowadzenie miało miejsce gdzieś między 
        wysokimi samochodami campingowymi. Musiał ją stamtąd obserwować, siedząc w 
        jakimś pojeździe. Wiedział, że Catherine tu mieszka. Musiała wpaść mu w oko gdzie 
        indziej, a potem zacząłł się tutaj i czekał na odpowiedni moment. Dziewczyn tych 
        rozmiarów co Catherine nie spotyka się często. Bill nie zaczaja się w przypadkowo 
        wybranych miejscach czekając, aż będzie obok przechodzić odpowiednio duża kobieta. 
        Mógłby tak siedzieć całymi dniami i nie doczekać się nikogo.
           Wszystkie ofiary były duże. Wszystkie. Niektóre na dodatek grube. „Żeby mieć coś, 
        co by na niego pasowało". Przeszedł ją dreszcz, kiedy przypomniała sobie słowa doktora 
        Lectera. Doktor Lecter, nowy obywatel Memphis.
           Clarice wzięła głęboki oddech, wydęła policzki i powoli wypuściła z płuc powietrze. 
        Zobaczmy, czego uda nam się dowiedzieć o Catherine.
           Drzwi mieszkania otworzył jej policjant z rezerwy stanowej Tennessee. Miał na 
        głowie kowbojski kapelusz. Kiedy Starling pokazała mu legitymację, ruchem ręki 
        zaprosił ją do środka.
           — Sierżancie, chciałabym rzucić okiem na ten lokal. — Lokal to było odpowiednie 
        słowo wobec człowieka, który nie zdejmował w mieszkaniu nakrycia głowy.
           Skinął przyzwalająco.
           — Jeśli zadzwoni telefon, proszę nie odbierać. Ja podniosę słuchawkę.
           Przez otwarte drzwi Clarice dostrzegła stojący na kuchennym blacie, podłączony do 
        telefonu magnetofon. Obok stały dwa nowe aparaty. Jeden z nich, pozbawiony tarczy, 
        połączony był bezpośrednio ze specjalną, lokalizującą rozmówcę centralą w oddziale 
        południowym towarzystwa telefonicznego Bella.
           — Czy mogę w czymś pomóc? — spytał młody sierżant.
           — Policja już tu skończyła?
           — Mieszkanie oddano w użytkowanie rodzinie. Ja jestem tutaj wyłącznie po to, by 
        odbierać telefon. Może pani dotykać rzeczy, jeśli to chciała pani wiedzieć.
           — Dobrze, w takim razie trochę się tutaj rozejrzę.
           — W porządku. — Młody policjant rozłożył gazetę, którą wepchnął przed chwilą pod 
        kanapę, i rozsiadł się wygodniej.
           Dziewczyna chciała się skoncentrować. Wolałaby zostać w mieszkaniu sama, ale 
        wiedziała, że i tak ma szczęście. Mogło się tu kręcić mnóstwo gliniarzy.
           Zaczęła od kuchni. Gotowanie nie było najwyraźniej mocną stroną gospodyni. 
        Catherine przyszła tu po prażoną kukurydzę, tak powiedział policji jej chłopak. Clarice 
        otworzyła zamrażarkę. Stały w niej dwa pudełka z kukurydzą do podgrzania w kuchence 
        mikrofalowej. Przez okno w kuchni nie było widać parkingu.
           — Skąd pani jest?
           Clarice nie usłyszała pytania.
           — Skąd pani jest?
           Siedzący na kanapie sierżant spoglądał zza gazety.
           — Z Waszyngtonu — odpowiedziała.
           Otworzyła drzwiczki pod zlewem: no tak, zadrapania na rurze odpływowej, wykręcali 
        syfon i badali jego zawartość. Plus dla biura śledczego Tennessee. Noże nie były zbyt 
        ostre. Wewnątrz zmywarki stały nie wyjęte czyste talerze. Zawartość lodówki ograniczała 
        się do wiejskich serków i delikatesowych sałatek owocowych. Catherine Martin robiła 
        zakupy w sklepach z gotową żywnością, najprawdopodobniej w jednym miejscu, w 
        supermarkecie obok. Może ktoś kręcił się w pobliżu. To trzeba sprawdzić.
           — Jest pani z biura prokuratora generalnego?
           — Nie, z FBI.
           — Wybiera się tu sam prokurator generalny. Słyszałem, jak mówili. Długo jest pani w 
        FBI?
           Spojrzała na młodego policjanta.
           — Sierżancie, coś panu powiem. Kiedy już tu skończę, będę prawdopodobnie chciała 
        spytać pana o kilka rzeczy. Być może będzie mi pan wtedy mógł w czymś pomóc.
           — Na pewno. Jeśli tylko będę mógł...
           — Świetnie. Potem porozmawiamy. Teraz muszę skupić się na tym, co robię.
           — Oczywiście, nie ma sprawy.
           Sypialnia była jasna, dominowały łagodne, słoneczne kolory, w guście Clarice 
        Starling. Wyposażenie miało wysoki standard. Z pewnością nie mogła nań sobie 
        pozwolić przeciętna młoda dziewczyna. Był tu parawan z laki, dwie ozdobne ceramiki na 
        półkach i solidny sekretarzyk z włoskiego orzecha. Dwa łóżka. Clarice uniosła nieco 
        narzuty. Rolki lewego łóżka były zablokowane, prawego nie. Catherine musi zsuwać je 
        razem, kiedy potrzebuje. Może ma kochanka, o którym nie wie jej chłopak. Albo bywa tu 
        z chłopakiem. Automatyczna sekretarka nie jest podłączona do przenośnego 
        sygnalizatora. Może Catherine musi tu być, kiedy dzwoni mama.
           Automatyczna sekretarka była identyczna jak jej, podstawowy model Phone-Mate. 
        Otworzyła pojemnik na kasety. Obie były wyjęte. Na włożonej na ich miejsce kartce 
        widniał napis: TAŚMY WŁASNOŚĆ BIURA ŚLEDCZEGO TENN. POZ. 6.
           W zasadzie w pokoju panował porządek, ale po jego wyglądzie można było poznać, że 
        został przeszukany, że złożyli w nim wizytę mężczyźni o dużych dłoniach, faceci, którzy 
        zawsze starają się odłożyć rzeczy dokładnie na swoje miejsce i zawsze mylą się o ten 
        jeden milimetr. Domyśliłaby się, że tu myszkowali, nawet gdyby nie pozostawili na 
        każdej gładkiej powierzchni proszku do zdejmowania odcisków palców.
           Nie wierzyła, żeby do uprowadzenia doszło w sypialni. Prawdopodobnie Crawford 
        miał rację, wszystko dokonało się na parkingu. Ale Clarice chciała ofiarę lepiej poznać, a 
        to było miejsce, w którym Catherine mieszkała. Mi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin