Panie-7.txt

(11 KB) Pobierz
 7. MODLITWA NIEUSTANNA

Charakterystycznš cechš modlitwy jest pragnienie rozprzestrzeniania się, obejmowania niš coraz dłuższego czasu i zajmowania przez niš większej przestrzeni. Niekoniecznie w tym znaczeniu, by miał się wydłużać przeznaczony na niš czas. Tutaj praca i konkretna sytuacja życiowa stawiajš granice. Jednak modlitwa zaczyna coraz bardziej przenikać wszystkie czynnoci. Pracujemy w Bożej obecnoci, pod Jego okiem. Nigdy już nie jestemy sami. Bug jest z nami. Zawsze trwa delikatny Boski strumień miłosnej uwagi, który nie przeszkadza pracy, lecz raczej podtrzymuje tę koncentrację, która jest niezbędna do wykonywania powierzonych nam zadań. Rodzi się w nas wewnętrzna uważnoć, czuwanie, wiadomoć głębszego poziomu, perspektywa wiecznoci.
Istnieje nieustannie odnawiane sursum corda (w górę serca), jak w Psalmie 123: "Do Ciebie wznoszę me oczy, który mieszkasz w niebie. Oto jak oczy sług sš zwrócone na ręce ich panów i jak oczy służšcej na ręce jej pani, tak oczy nasze ku Panu, Bogu naszemu, aż się zmiłuje nad nami" (1-2). Nieodparcie zwracamy się ku naszemu centrum.
Jak wskazuje tekst psalmu, zwracamy swe oczy do Boga nie tylko z miłoci do Niego - kto miłuje, odczuwa potrzebę nieustannego patrzenia na umiłowanego - ale i po to, by wiedzieć, co mamy czynić. Patrzymy na Boga, aby w każdym momencie przyjmować Jego konkretnš wolę, Jego "postanowienia". Te polecenia, o których tak entuzjastycznie mówi Psalm 119: "Oto pożšdam Twoich postanowień". "Z Twoich przykazań czerpię roztropnoć"; "Patrz, miłuję Twe postanowienia"; Przykazanie Pana janieje i owieca oczy".
Zwrócenie oczu na Boga kieruje naszš pracš. Jest to idealna synteza ora et labora (modlitwy i pracy). Pójcie do pracy nie oznacza już odejcia od modlitwy, ponieważ cały czas patrzymy na Boga, by wiedzieć, jak postępować. Ojciec "nie pozostawił Mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba" (J 8,29).

EREMITA I CENOBITA
Możemy czerpać inspirację z tradycji monastycznej, w której modlitwa zawsze zajmowała uprzywilejowane miejsce. Mnich żyje w modlitwie jak ryba w wodzie. Modlitwa to jego oddech, jego małżonka.
Jak wszystkim wiadomo, tradycja wyodrębnia dwa rodzaje mnichów: eremitów i cenobitów". Eremita czuje się powołany do życia w samotnoci. Cenobita natomiast żyje, jak wskazuje na to samo słowo ce-nobit (koinos bios) życiem wspólnotowym.
Eremita, gdy chodzi o modlitwę, posiada jednš regułę: modlić się nieustannie. Wszystko, co czyni, służy jednemu: aby zawsze się modlić. Jest wolny, aby się modlić. Nie musi trzymać się stałego rozkładu dnia, rygorystycznie okrelonego czasu na modlitwę, może czynić, co serce mu dyktuje, byle pozostawało to w harmonii z nieustannš modlitwš.
Cenobita żyje według innej zasady. Posiada okrelony rozkład dziennych zajęć, który reguluje, kiedy ma się modlić, a kiedy pracować. Posiłki, rekreacja, sen, wszystko jest dokładnie okrelone.
Każdy człowiek ma albo powinien mieć cos z eremity i z cenobity. Obaj mówiš, nam co istotnej-o o modlitwie. Od eremity możemy nauczyć sie modli twy nieustannej. Jezus wzywa nas, bymy nieustannie się modlili (Łk 18,1), a w. Paweł pisze: "nieustannie się módlcie" (1 Tes 5,17). Kto nie modli się nieustannie, nie odkrył jeszcze dobrze modlitwy. Odd cenobity natomiast możemy nauczyć się modlitwy w cile okrelonym czasie, nigdy jej nie opuszczać, ustalić stałš porę dnia (pół godziny, godzinę, dwie) na modlitwę, by zbyt łatwo jej nie opuszczać, aby próbować jej przestrzegać ze więtš wytrwałociš.
Sš tacy ludzie, i jest ich więcej, niż mylimy, którym łatwo jest żyć z Bogiem, którzy we wszystkim, co czyniš, dowiadczajš jakiego nieokrelonego przeczucia obecnoci Bożej. Eremita jest w nich bardzo ukształtowany. Jednak bywa tak, że nie oddajš się takiemu "trwaniu u stóp Pana", jak Maria z Betanii (Łk 10,39). Dla nich dobrze byłoby postępować jak cenobita i w swoim rozkładzie dnia rezerwować czas na modlitwę i tylko na niš. Oznaczałoby to wyranš intensyfikację ich nieustannej modlitwy i chroniło przed stopniowym jej zanikaniem i obumarciem. Inni sš niezrównanymi "cenobitami" i w każdych warunkach podporzšdkowujš się swojemu programowi modlitwy. Możliwe jednak, że jest w niej sporo przywišzania do obowišzku, poczucia, że spełnili to, co należy, kiedy odprawili swoje modlitwy w ustalonym czasie. Tacy powinni stymulować i rozwijać w sobie wewnętrznego "eremitę", i pamiętać, że modlitwa nie jest ćwiczeniem, lecz życiem, że nie da się jej zamknšć w stałych godzinach, że modlitwa, jeżeli jest autentyczna, zawsze tęskni za bezgranicznociš.

NIEPRZYJACIELE MODLITWY NIEUSTANNEJ
Co najbardziej staje na przeszkodzie modlitwie, co sprzeciwia się jej rozwojowi ku temu, aby stała się nieustanna? Można wymienić wiele przeszkód, tutaj chciałbym ograniczyć się do trzech, które wydajš mi się najbardziej szkodliwe.
Pierwszš z przeszkód jest zajmowanie się sobš. Jeżeli naturš modlitwy jest zwracanie oczu ku Bogu albo pozwalanie, aby Boże spojrzenie spoczywało na nas, to rzecz jasna modlitwa zostaje radykalnie przerwana, kiedy zamykamy się w sobie.
Może się tak dziać na wiele sposobów: przez niepotrzebne troski, marzenia albo przesadne analizowanie siebie. Pragnienie poznania samego siebie jest godne pochwały, nie jest jednak w pierwszym rzędzie obserwacjš własnego życia duchowego, lecz trwaniem wobec Boskiego spojrzenia i pozwalaniem, aby On patrzył na nas. To Jego spojrzenie odsłania naszš rzeczywistoć. To Duch, a nie my, doprowadza nas do całej prawdy (J 16,13). Duch za jest miłociš. To, co Duch w nas odsłania, łatwo nam zaakceptować dlatego, że jest to pełne miłoci spojrzenie Boga, spojrzenie, które nie tylko odsłania, ale i leczy. Natomiast to, co obnaża samoanaliza, często prowadzi do zgorzknienia albo zniechęcenia.
Zajmowanie się sobš przejawia się często w użalaniu się nad sobš, co faktycznie wznosi szczelny mur między nami a Bogiem. Dopóki trwamy w użalaniu się nad sobš, nie zbliżymy się do Boga. Oczywicie nie ma w tym nic złego, że widzimy, iż znalelimy się w trudnej sytuacji, powinnimy wypłakać swój ból i troskę. Jednak jeli użalamy się nad sobš, to zasklepiamy się w złym kręgu. Prawdziwa modlitwa i wołanie do Boga w cierpieniu, którego dowiadczamy, zawiera w sobie ruch w kierunku od siebie, jestemy wtedy gotowi pomóc Bogu przyjć nam z pomocš. Modlitwy i zajmowania się sobš nie sposób pogodzić.
Drugš przeszkodš jest krytyczne nastawienie. Zbyt łatwo wydajemy wyroki i osšdzamy. "Wy osšdzacie według zasad tylko ludzkich, Ja nie osšdzam nikogo" (J 8,15). Nasze osšdzanie drugiego człowieka nie ma nic wspólnego z miłosnym spojrzeniem Boga. Kiedy osšdzamy bliniego, odwracamy się plecami do Boga i Jego miłoci, uniemożliwiamy Mu zamieszkiwanie w nas i to, by czuł się w nas jak u siebie w domu. Miłoć i sšd nad drugim człowiekiem nie przynależš do siebie. Modlitwa zostaje brutalnie przerwana, kiedy zaczynamy krytykować brata czy siostrę. (Krytyczne "uczucia" nie muszš być wprawdzie niebezpieczne, nie wolno jednak im ulegać.)
I odwrotnie, kiedy zaczynamy się modlić za kogo, krytyczne nastawienie zaczyna mijać. Zaczynamy poznawać tę drugš osobę, takš jaka jest naprawdę, czyli takš, jaka jest w oczach Boga. Klaus Hem-merle opowiadał: "Kiedy niedługo po przyjęciu sakry biskupiej po raz pierwszy wizytowałem klasztor klauzurowy w mojej diecezji, sędziwa przeorysza powitała mnie słowami: "Znam księdza biskupa bardzo dobrze". Byłem zaskoczony i zaczšłem goršczkowo szukać w pamięci, lecz na próżno. Ona za mówiła dalej: "Kiedy człowiek tyle się za kogo modli, to go
zna"".
Trzeciš przeszkodš jest stres. Stres blokuje kontakt z Bogiem. Oznacza, że chcę wszystkiego dokonać na własnš rękę, bez Bożej pomocy i nie liczšc na Niego. Biorę życie w swoje ręce, zamiast złożyć je w rękach Boga.
Stres jest często symptomem subtelnego buntu przeciw Bogu: buntu, że powierza mi zbyt wiele, a równoczenie daje zbyt mało czasu, by temu sprostać. A bunt przeciw Bogu nie da się pogodzić z modlitwš kontemplacyjnš.

ŻYCIE JAK MODLITWA
Kto jest wierny, ten wkrótce spostrzeże, że całe jego życie powoli staje się modlitwš. Nie ma już tak wielkiego ryzyka, że pracujemy za dużo albo zbyt dynamicznie i przez to zatracamy swojš duszę. Kiedy pojęlimy, naprawdę pojęlimy, że Bóg nas zna, że nas ukochał, że w nas żyje, wówczas możemy mu się oddać, nie gubišc siebie. Jestemy jedno z Bogiem, z Nim, który zawsze działa: "Ojciec mój działa aż do tej chwili i Ja działam" (J 5,17).
Jednak tak naprawdę pojmujemy, że jestemy przez Boga kochani dopiero wtedy, kiedy zrozumiemy, że miłoć Boża nie abstrahuje od naszego grze chu, lecz że nawet grzech otoczony jest miłociš. Kiedy wiemy, że wszystko w nas jest zntopiome w miłoci, nawet nasz grzech, to nic nie może stanšć na przeszkodzie, by Bóg uczynił wielkie rzeczy w nas. Koniec z lękiem i małodusznociš! (...) Teraz możemy już uwierzyć, ze On chce się nami posługiwać pomimo naszej ułomnoci.
Bóg ma szczególne upodobanie w tym, co niemożliwe. Cała historia zbawienia jest obrazem tego upodobania. Teraz możemy wierzyć w tę strategię niemożliwego i w to, że sami jestemy w niš wpisani.
Całe nasze życie, wszystko, cokolwiek robimy, coraz bardziej przenika to boskie "na poczštku". Nie pozwalamy zastraszyć się "nadludzkim" zadaniom. Odkšd Bóg stał się człowiekiem, żadne zadanie nie jest ponad nasze siły. Zadanie bowiem nie zawiera w sobie nic ponad to, co Bóg powierza nam w danej chwili, w tym włanie momencie. Nie potrzeba nam więcej sił, jak tylko tyle, by uczynić kolejny krok.
Jestemy jak alpinici. Wejcie na szczyt może się z poczštku wydawać zupełnie niemożliwe. Możemy jednak wykonać jeszcze jeden krok. Jeli będziemy postępować w ten sposób wystarczajšco często, niespodziewanie dojdziemy do szczytu.
Wystarczy, nowy poczštek, nowe stworzenie każdy najmniejszy nawet krok. Nie potrzeba ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin