Tajemnica czerwonych rybek.doc

(169 KB) Pobierz

Tajemnica czerwonych rybek

 

Kto o nas pamięta

 

W szklanym naczyniu żyły dwie czerwone rybki. Poruszając się leniwie wzdłuż szkla­nych ścian miały dość czasu, by filozofować. Pewnego dnia jedna z rybek zapytała drugą:

«Czy wierzysz w Boga?»

«Oczywiście!»

«A skąd o Nim wiesz?»

«A kto, według ciebie, zmienia wodę w naczy­niu każdego dnia?».

 

Jak spokojna rzeka płynie w nas życie i to jest cudem.

Ale my przywykliśmy również do cudów.

Każdy dzień jest nowym darem, czystą stroną do zapisania.

Bóg zmienia nam wodę każdego dnia.

 

Bóg nie odchodzi w dniu ustania wiary w osobową boskość; to my umieramy w dniu, w którym nasze życie zamyka się na światło promieniujące nieustannie i odnawiające każdego dnia cud przewyższający od początku wszelki rozum.

 

Wybór

 

Pewien człowiek wiecznie czuł się przygnę­biony trudnościami życia. Pewnego razu po­skarżył się znanemu mistrzowi życia ducho­wego.

«Nie mogę tak dłużej! Życie stało się nie do zniesienia».

Mistrz wziął garść popiołu i wrzucił do szklan­ki z kryształowo czystą wodą do picia, która stała przed nim i rzekł:

«To są twoje cierpienia».

Woda w szklance zabrudziła się, zmętniała. Mistrz wylał ją.

Mistrz wziął garść popiołu, tak jak poprze­dnim razem i rzucił w morze. W jednej chwili popiół rozproszył się w mo­rzu, a woda morska pozostała tak samo czysta jak przedtem.

«Widzisz?» zapytał mistrz. «Każdego dnia musisz zdecydować, czy masz być szklanką wody, czy morzem».

 

Zbyt wiele jest małych serc, zbyt wiele dusz za­lęknionych, zbyt wiele zamkniętych umysłów i spa­raliżo­wa­nych ramion. Najpoważniejszym brakiem naszych czasów jest brak odwagi. Nie chodzi o głupią zuchwa­łość, nieświadomą pochopność, ale o prawdziwą odwagę, która w obliczu każdego problemu pozwala powie­dzieć: «Z pewnością jest jakieś rozwiązanie i będę go szukał, i znajdę to rozwiązanie».

 

Pokusa

 

W gorący letni dzień najemny robotnik otrzy­mał od bogatego właściciela ogrodów polece­nie skopania ogrodu. Z niechęcią zabrał się do pracy. Wymyślał na Adama, gdyż według nie­go był on odpowiedzialny za wykorzystywa­nie ludzi.

Bluźnierstwa i przekleństwa doszły do uszu właściciela ogrodu. «Dlaczego przeklinasz? Założę się, że na miejscu Adama uczyniłbyś to samo» rzekł do robotnika.

«Na pewno nie», odparł sucho robotnik. «Ja nigdy bym nie uległ pokusie!». «Zobaczymy!» odrzekł właściciel, po czym zaprosił go na obiad.

O ustalonej godzinie robotnik zgłosił się do domu pracodawcy. Ten wprowadził go do pokoju, w któ­rym stał stół zastawiony przeróżny­mi pokarmami.

«Możesz jeść wszystko, co zechcesz, ale wazy na rogu stołu nie dotykaj, dopóki nie wrócę» powiedział pracodawca.

Robotnik nie czekał ani chwili, usiadł za sto­łem i natychmiast zaczął próbować po kolei wszystkich potraw, które stały na stole. W końcu jego wzrok zatrzymał się na przykry­tej wazie ustawionej na rogu stołu.

Ciekawość doprowadzała go do szału. Była tak silna, że w końcu nie wytrzymał i ostrożnie uchylił pokrywkę naczynia. Ledwo ją uniósł, na zewnątrz wyskoczyła duża mysz. Chciał ją złapać, ale mysz wyśliznęła się z dłoni i ucie­kła. Rozpoczął pogoń, w czasie której prze­wrócił krzesła. Hałas przyciągnął uwagę wła­ściciela.

«Widzisz?» rzekł właściciel śmiejąc się i gro­żąc. «W przyszłości nie będziesz przeklinał na twojego praojca Adama i nie będziesz wytykał jego błędu».

 

«Na pewno nie ja! Przecież jestem inny. Nigdy bym tak nie postąpił!».

«Ale byłeś głupi! Powinieneś to zrobić w ten sposób...».

Na ile sposobów wytykamy innych palcem. Ale ten, kto wyciąga palec wskazujący na innego, na siebie kieruje trzy inne palce. Pewien uczeń opowiadał mistrzowi o zawiści i przemocy ludzi tego świata, zbyt lekceważą­cym tonem.

Na to Mistrz odparł: «Przypominasz mi wilka, który chwilowo przeżywał okres dobroduszności. Kiedy jednak zobaczył kota goniącego mysz, obrócił się do swego kolegi i zbulwerso­wany rzekł: „Nie wydaje ci się, że przyszedł czas, aby zrobić porządek z tymi chuligana­mi?».

 

O zachodzie słońca

 

Wiele lat temu pewien misjonarz wraz ze swo­im indiańskim przewodnikiem przeprawiał się przez Góry Skaliste.

Codziennie wieczorem, dokładnie w chwili, gdy tarcza słońca chowała się za horyzontem, młody Indianin oddalał się od misjonarza, zwracał w stronę słońca i zaczynał rytmicznie poruszać nogami. Śpiewał przy tym półgłosem słodką, nostalgiczną piosenkę.

Ten młodzieniec tańczący i śpiewający do za­chodzącego słońca wzbudzał podziw i cieka­wość misjo­na­rza. Pewnego dnia misjonarz za­pytał swojego przewodnika: «Co oznacza ta dziwna ceremonia, którą co wieczór odpra­wiasz? ».

«Nic nadzwyczajnego» odpowiedział przewo­dnik. «Tę piosenkę ułożyłem razem z moją żoną. Gdy nie możemy być razem, każde z nas, gdziekolwiek się znajduje, zwraca się do słoń­ca w momencie zachodu i za­czyna tańczyć i śpiewać. W ten sposób, nawet gdy jesteśmy daleko do siebie, śpiewamy i tańczymy wspól­nie.

 

A z kim ty tańczysz, gdy zachodzi słońce?

 

Pewna mistyczka żyjąca w IX wieku zostawiła taką modlitwę:

«Panie mój!

Błyszczą gwiazdy,

zamykają się powieki kochanków.

Każdy kochanek

sam na sam z ukochaną,

a ja sama jestem tylko z Tobą!».

 

Szczegół

 

Proboszcz z pewnej wioski szczególną wagę przykładał do zewnętrznego przygotowania świąt i uro­czystości parafialnych. W szczegól­ny sposób dbał o procesję Bożego Ciała. Chciał, aby to święto było najważniejszym wydarzeniem jego miejscowości. Już trzy miesiące wcześniej powołał specjalny komitet organizacyjny i przydzielał zadania wszystkim grupom parafialnym. W dniu świę­ta całe miasteczko było zmobilizowane. Punktualnie o godzinie 10.30 wyruszył ufor­mowany wcześniej orszak rozpoczynając uro­czystość.

Na początku szli ministranci, za nimi przed­szkolaki w strojach regionalnych, dziewczynki w białych sukienkach rzucające kwiaty, mło­dzież z parafialnej grupy sportowej, oratorium, bractwa, mężczyźni ze sztandarami, orkiestra i wreszcie wszyscy wierni. Jednym słowem, wspaniała procesja.

Gdy orkiestra uroczyście zagrała pieśń eucha­rystyczną, z kościoła wyszło majestatycznie czterech młodzieńców niosących baldachim. Pod baldachimem szedł proboszcz, odziany w najlepszą kapę, unosząc ciężką, drogocenną, złoconą i zdobioną drogimi kamieniami monstrancję.

Nagle obok proboszcza pojawił się ksiądz wi­kary, który pilnował ministrantów. Podbiegł i zatrwożony wyszeptał: «Księże kanoniku, w monstrancji brakuje Hostii!». Proboszcz odparł sucho: «Czy nie widzisz, ile rzeczy mam na głowie? Nie mogę zajmować się wszystkimi szczegółami!».

 

Czy Pan Jezus to tylko szczegół? Może dla nie­których, dla wielu tak właśnie jest.

 

Pewnego dnia świętej Teresie objawiło się Dzieciątko Jezus. Gdy zadzwonił klasztorny dzwonek wzywający na modlitwę, święta nie zawahała się ani chwili. Udała się na modli­twę. Ten budujący przykład opowiedziano świętej Bernadecie, gdy była w nowicjacie i zapytano, co o tym myśli. Święta wizjonerka z Lourdes spokojnie odpowiedziała: «Ja rów­nież postąpiłabym tak samo». Po chwili namysłu dodała:

«Oczywiście, poszłabym na modlitwy zabiera­jąc z sobą Dzieciątko Jezus. Z pewnością nie jest ciężkie».

 

Życzenia

 

Karolek był dzieckiem bardzo nieśmiałym, wrażliwym i spokojnym. Pewnego dnia przychodząc do domu oznajmił mamie, że z okazji walentynek koniecznie chce przygotować kartki z życzeniami dla wszystkich koleżanek i kolegów ze swojej klasy. «To przecież nie ma sensu!» wykrzyknęła zde­nerwowana mama.

Każdego dnia obserwowała dzieci wracające ze szkoły. Karolek zawsze szedł na końcu. In­ni byli roześmiani, tworzyli wesołą i krzykli­wą bandę, a Karolek zawsze był na uboczu. Jednak po pewnym czasie mama zdecydowała się pomóc synowi w realizacji jego zamiarów. Kupiła kolorowe kredki, kartoniki i wszystko, co było potrzebne. Przez trzy tygodnie, dzień po dniu, Karolek spędzał wieczory skrupulat­nie malując kartoniki, aż przygotował trzy­dzieści pięć walentynkowych życzeń. Nadeszły walentynki. Karolek z przejęciem poukładał kartki, włożył je do tornistra i wy­biegł do szkoły. Mama zdecydowała, że przy­gotuje mu ulubione ciastka i filiżankę gorącej czekolady. Chciała, aby po powrocie ze szkoły czekała go niespodzianka. Wiedziała, że każ­demu przygotował życzenia i przeczuwała, że sam nie otrzyma żadnej kartki. Obawiała się, że może wrócić zawiedziony. Chciała tym pro­stym gestem złagodzić jego ból. Po południu wszystko było przygotowane. Gdy usłyszała zgiełk dzieci, wyjrzała przez okno. Zobaczyła gromadkę dzieciaków. Karo­lek, jak zwykle, był na końcu i sam. Wbiegł do domu i rzucił tornister na krzesło. Nie miał niczego w rękach, więc mama ocze­kiwała, że wybuchnie płaczem. Ze ściśniętym gar­dłem wyszeptała: «Mama przygotowała ci ciasto i czekoladę». Ale on zdawał się nie sły­szeć tych słów. Przeszedł obok stolika i z pro­mieniejącą twarzą wykrzyknął: «Nie pominą­łem nikogo! Nikogo!». Matka spojrzała zaniepokojona. On powtórzył: «O nikim nie zapomniałem. Nie pominąłem nikogo».

 

«Jest wolą Tego, który Mię posiał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym (J 6,39). Nikogo!

 

Naśladowanie

 

W ośrodku dla bezdomnych Szymon od daw­na uzależniony do alkoholu radykalnie zmienił swoją postawę. Zauważył hojność pracujących tam wolontariuszy, ludzi dobrej woli i to go zmieniło. Od pew­nego czasu stał się tak usłuż­ny i dobry, że nie rozpoznawali go ani mieszkańcy, ani pracownicy ośrodka. Udzielał się niezmordowanie dniem i nocą. Żadna praca go nie upokarzała. Gdy należało posprzątać pokój jakiegoś alkoholika, który źle się poczuł, przetkać rury w zlewie czy w ubikacji, Szymon bez słowa to robił. Wszy­stko robił z uśmiechem, czasem miało się wra­żenie, że jest bardzo wdzięczny za to, że może w czymś usłużyć. Można było na nim polegać, gdy należało nakarmić lub położyć do łóżka tych, którzy nie mogą zrobić tego samodziel­nie.

Pewnego wieczora kapelan schroniska prze­mawiał w jednej z sal do zwykle gromadzącej się tam grupy. Mówił, że należy modlić się do Boga o to, by można było się zmieniać i sta­wać się lepszym. Niespo­dzie­wanie jeden mło­dy chłopak przecisnął się na środek, tuż przed sam ołtarz, padł na kolana i zaczął krzyczeć: «O Boże, spraw, abym stał się taki jak Szy­mon! Spraw, bym stał się taki jak Szymon!».

Kapelan, pochylając się nad nim, powiedział: «Chłopcze, byłoby lepiej, gdybyś się modlił: „Boże, spraw, bym się stał podobny do Jezu­sa!».

Młodzieniec spojrzał na kapelana i zapytał. «Dlaczego? Czy Jezus jest taki jak Szymon?».

 

Jeżeli ktoś cię pyta: «Jaki jest chrześcijanin?». «Popatrz na mnie!» to jest jedyna odpowiedź godna zaakceptowania.

Przecinek

 

Był sobie pewnego razu jeden przecinek, który bardzo się denerwował tym, że wszyscy go lekceważą. Nawet dzieci z podstawówki nie zwracały na niego uwagi. Bo jakie znaczenie ma dzisiaj przecinek? W gazetach prawie nikt go nie używa, umie­szczają go przypadkowo.

Aż pewnego dnia przecinek się zbuntował. Jeden z prezydentów, po długich rozmowach z prezydentem strony przeciwnej, napisał su­chą notatkę: «Rozbrojenie, niemożliwe użycie broni» i pośpiesznie przekazał ją generałowi. W tym momencie rozzłoszczony przecinek postanowił wykonać swój mściwy plan i prze­skoczył o jeden wyraz.

Generał otworzył list, w którym przeczytał: «Rozbrojenie niemożliwe, użycie broni». I wybuchła wojna.

 

W puszczy w Kolorado turyści podziwiają re­sztki olbrzymiego drzewa, które ma około 500 lat. Gdy Krzysztof Kolumb dotarł do Ameryki, rosło na tym miejscu małe drzewko.

Przetrwało burze, trzęsienia ziemi, tysiące wyładowań atmosferycznych, śnieżne lawiny. Aby objąć ten pień potrzeba dwadzieścia osób z rozpo­startymi ramionami.

Pewnego razu niewielki, prawie niewidoczny szkodnik, złożył na korze gałęzi trochę mikroskopijnej wielkości jajek. Narodziły się nie­wielkie larwy o niepohamowanym apetycie. W kilka miesięcy gigant puszczy, który prze­trwał burze, został zniszczony.

Uważaj na drobnostki, bo one są zarodkiem wielkich rzeczy.

 

Młodzi

 

Pewien młody chłopiec, uczestniczący w bie­gu przez pustynię, zagubił się pomiędzy niezliczonymi wydmami i skałami. Nie mógł od­naleźć właściwego kierunku. Jednak nie upadł na duchu, lecz z odwagą podjął wędrówkę. Po kilku godzinach błądzenia słońce i upał zaczę­ły mu dokuczać. Siły go opuściły. Osłabiony wsparł się na skałach obok skrzyżo­wania trzech szlaków, które znikały w oddali. «Wody!» zaczął szeptać ochryple. Przejeżdżał tam znany ze swych doświadczeń lekarz. Zmierzył chłopca wzrokiem i zawyro­kował: «Młodzieńcze, pamiętaj, że twój orga­nizm potrzebuje codziennie przynajmniej dwóch litrów wody. Najważniejsza jest woda, a nie jakieś świństwa, które wy pijecie». Przejeżdżał naukowiec, który przystanął i z sa­tysfakcją wyjaśnił właściwości H2O oraz cud, dzięki któremu atomy łącząc się z sobą tworzą trzeci, bardzo użyteczny element. Jedną ze ścieżek przejeżdżał ksiądz i powie­dział chłopcu krótkie kazanie. Wyjaśnił mu, że jego pragnienie wody jest całkiem słuszne i zrozumiałe oraz zapro­po­no­wał, by w oparciu o to doświadczenie pomyślał również o pra­gnieniu wyższych rzeczy.

Przejeżdżał również pijak, który pokazał butelkę wódki i kpiąco powiedział, że to coś bar­dziej wartościowego od wody. Wszyscy przejechali i oddalili się w swych po­jazdach, wznosząc w powietrze tumany kurzu. Młodzieniec pozostał na swoim miejscu, na rozdrożu, leżąc na piasku i prosząc coraz cich­szym głosem: «Wody!».

 

Przygnębiającą monotonię nie kończących się dróg Ameryki Południowej przerywają pryzmy kamieni, zwane «ceferinos». Na każdej z tych pryzm znajduje się butelka z wodą. Butelki z wodą zostawiają kierowcy ciężaró­wek, na pamiątkę pewnej historii. Niegdyś na jednej z tych równin zabłądziła matka z maleńkim dzieckiem. Dziecko umiera­ło z pragnienia, więc matka nakarmiła go wła­sną krwią.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin