Charlene Lunnon, Lisa Hoodless - Uprowadzone.doc

(898 KB) Pobierz
Charlene Lunnon, Lisa Hoodless

 

Charlene Lunnon, Lisa Hoodless

 

 

Uprowadzone

(Przekład: Aleksandra Kamińska)


 

Prolog

28 czerwca 1995 roku pewien mężczyzna wyszedł z wię­zienia w Kent po czterech latach odsiadki za porwa­nie jedenastoletniej dziewczynki i próbę porwania siedem­nastolatki. Miesiąc później przeprowadził się do Eastbourne. Wówczas nie istniał jeszcze Rejestr Przestępców Seksualnych[1], więc po wyjściu z więzienia każdy przestępca mógł swobod­nie przemieszczać się po kraju, a policja nie znała miejsca jego pobytu.

Mężczyzna wynajął ponure mieszkanie nad centrum han­dlowym, ale nie podjął żadnej pracy i z nikim się nie spoty­kał, ponieważ nie miał przyjaciół. Jego jedyną pasją były małe dziewczynki

Trzy lata później, w 1998 roku w Hastings, miejscowo­ści położonej czternaście mil od Eastbourne, poznały się dwie dziesięciolatki. Obie lubiły modne ubrania, słodycze, gry komputerowe i zespół Spice Girls, Miały wiele wspólnych zain­teresowań, dlatego szybko się zaprzyjaźniły; Zaraz po ich dzie­siątych urodzinach rodzice stwierdzili, że są już na tyle duże i odpowiedzialne, że mogą same chodzić do szkoły, która znaj­dowała się niedaleko ich domów; dosłownie dziesięć minut spacerkiem.

 

Część pierwsza

 

Przyjaciółki

Charlene

Zaczęłam się przyjaźnić z Lisą w pierwszym dniu nauki w szkole podstawowej Christchurch. To było w czerwcu 1998 roku. Miałam wtedy dziewięć lat. Odkąd pamiętam, byłam pod nadzorem opieki społecznej i zmieniałam szkołę już kilka razy. Ale wtedy, po latach tułaczki, wreszcie odnalazłam swój prawdziwy dom. Zamieszkałam z tatą. Miałam nadzieję, że tym razem w końcu wszystko się dobrze ułoży, będę mogła zostać tu na zawsze i poznać prawdziwych przyjaciół.

Szkoła wydawała mi się większa niż te, w których do tej pory się uczyłam. W budynku były schody, którymi dochodziło się do klas; z jednej strony znajdowały się pomieszczenia dla młod­szych klas, z drugiej – dla starszych. Po szkole oprowadzał mnie miły chłopiec o imieniu Dan. Byłam jednak zbyt zdenerwowana, przerażona i onieśmielona, żeby z nim rozmawiać.

Na pierwszej lekcji nauczyciel kazał nam coś przepisywać z tablicy do zeszytu. Wtedy właśnie złamał mi się ołówek. Się­gnęłam do piórnika po temperówkę, ale nie mogłam jej znaleźć. Zostawiłam ja w domu.

– Czy możecie mi pożyczyć temperówkę? – zapytałam szep­tem tych, którzy siedzieli najbliżej.

– Mam temperówkę ze Spice Girls – odezwał się ktoś za mną. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam dziewczynkę z krótkimi, kręconymi, jasnobrązowymi włosami, które były związane po bokach w dwa puszyste kucyki. Przypominała księżniczkę Leię z Gwiezdnych Wojen.

– Dziękuję.

Bardzo lubiłam zespół Spice Girls. Na początku byłam fanką Baby Spice, ale teraz wolałam Posh – podobał mi się jej ele­gancki styl.

– Możesz ją zatrzymać – odparła dziewczynka, a ja nie­śmiało się do niej uśmiechnęłam. Po chwili dodała: – Jesteś nowa. Do jakiej szkoły chodziłaś wcześniej?

– Właśnie przeprowadziłam się do Hastings, żeby zamiesz­kać z moim tatą. Wcześniej mieszkałam w Londynie.

– Gdzie jest wasz dom?

Gdy usłyszała nazwę ulicy, ucieszyła się i powiedziała:

– Mieszkam tylko jedną ulicę dalej. Mam na imię Lisa. Chęt­nie pobawię się z tobą na przerwie, jeśli masz ochotę.

Kiwnęłam głową z uśmiechem i już miałam odpowiedzieć: Dobrze, bardzo chętnie, ale wtedy nauczyciel zwrócił nam uwagę i poprosił, żebyśmy przestały rozmawiać i wzięły się do pracy.

Podczas przerwy wyszłyśmy razem na boisko. Nie mogły­śmy przestać rozmawiać Niesamowicie podobały mi się jej buty – takie jasnoniebiesko-zielono-żółte, zapinane na rzepy, z pian­kowa podeszwą podbitą gumą. Lisa z kolei pochwaliła moją czarną, aksamitną opaskę na włosy, na której kolorowe litery tworzyły moje imię. Podziwiałam też jej niebieskie paznokcie w żółte kropki. W ogóle bardzo mi się podobała – była taka malutka, słodka i szczęśliwa. Przez cały czas się uśmiechała, jakby nigdy nie przytrafiło się jej nic przykrego.

Bardzo chciałam spotkać się z nią także wieczorem, dlatego zaprosiłam ją do domu taty. Gdy zobaczyłam Lisę w drzwiach, miała na sobie mały, różowy, cienki sweterek, dżinsowe szorty i niebieskie sandały. Już wtedy czułam, że będziemy się przy­jaźnić. Okazało się, że obie zbieramy misie, i postanowiłyśmy się nimi wymieniać. Tego wieczoru grałyśmy na PlayStation, w karty i układałyśmy sobie włosy. Bardzo miło upływał nam czas, gdy spędzałyśmy go razem. Nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów. Tata cieszył się, że znalazłam sobie przyja­ciółkę, i ja też byłam szczęśliwa.

 

***

W końcu zaczęły się wakacje. Całe lato spędziłyśmy na wspól­nych zabawach albo u mnie w domu, albo u Lisy, Mimo że Lisa miała w ogrodzie huśtawki, częściej bawiłyśmy się u mnie, ponie­waż jej tata był dość surowy i nie znosił hałasu. Organizowały­śmy wodne bitwy w ogrodowym brodziku, budowałyśmy szałas, chodziłyśmy na lody lub zaczajałyśmy się na Jamesa, starszego brata Lisy, żeby zrzucić na niego balonik wypełniony wodą. Ze względu na tatę Lisy nigdy u niej nie nocowałam, za to ona często zostawała u mnie, Zanim zamieszkałam u taty, nie odwie­dzały mnie koleżanki, więc tym bardziej teraz z niecierpliwością czekałam na nasze nocne pogaduszki. Gdy leżałyśmy w łóżkach, jeszcze przez zaśnięciem długo szeptałyśmy, powierzałyśmy sobie sekrety i opowiadałyśmy różne historie.

Moje życie różniło się od życia Lisy. Jej rodzice byli małżeń­stwem i mieszkali razem. Lisa miała brata i dwie siostry. Two­rzyli normalna, miła rodzinę, a przynajmniej tak to wyglądało, U mnie nie było nic normalnego, choć od czasu, gdy zamieszka­łam z tatą, jego żoną Philomeną i jej córką Ceri-Jane, sytuacja się trochę ustabilizowała. Jednak jeszcze parę miesięcy temu moje życie nie wyglądało tak różowo.

Moja mama była alkoholiczką i narkomanką uzależnioną od heroiny. Kilkakrotnie próbowała wyjść z nałogów, ale bezsku­tecznie. Brała narkotyki nawet wtedy, gdy była ze mną w ciąży. Przez to urodziłam się za wcześnie. Byłam bardzo mała, uzależ­niona od metadonu i nie mogłam samodzielnie oddychać. Jako noworodek kilka miesięcy spędziłam w szpitalnym inkubatorze.

Moje dwie przyrodnie siostry, Carol i Rosę, były ode mnie dużo starsze – miały ponad dwadzieścia lat i nie mieszkały z nami. Carol i jej dzieci widywałam od czasu do czasu, a Rosę – wcale. Miałam też kilku znacznie starszych przyrodnich braci, ale o nich zupełnie nic nie wiedziałam, poza tym że istnieją.

Mieszkałyśmy z mamą w obskurnym maisonette[2] w zachod­niej części Londynu, W naszym mieszkaniu było zawsze pełno różnych mężczyzn, którzy przychodzili i wychodzili, wstrzyki­wali sobie narkotyki, a potem szli z mamą do jej sypialni. Naj­częściej spędzałam czas sama. Wtedy głównie oglądałam hor­rory w telewizji. Zza ściany dochodziły różne jęki i dyszenie. Oczywiście, wiedziałam, co się tam dzieje. Kiedy miałam trzy lata, weszłam do sypialni mamy gdy ona kochała się z jakimś mężczyzną, i spytałam:

– Mamusiu, gdzie są herbatniki?

– Na szafce w kuchni – odpowiedziała niespeszona.

Zeszłam więc na dół i poszukałam pudełka z herbatnikami.

Wcale nie czułam się zażenowana tą sytuacją. Nie wiem, kiedy zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi, ale traktowałam to tak, jakbym wiedziała od zawsze.

Innym razem zasnęłam na kolanach mamy, a gdy się obu­dziłam, zobaczyłam, że przed nami stoi jakiś mężczyzna i usi­łuje wepchnąć jej penis do ust. Tacy właśnie byli ci jej tak zwani przyjaciele. Niektórzy z nich krzyczeli na mnie i ze zniecierpliwieniem poszturchiwali, ale żaden nigdy nie zrobił mi krzywdy. Często za to bili się ze sobą. Pamiętam, jakąś bójkę, kiedy jeden dźgnął drugiego nożem w brzuch i poplamił krwią całą sofę. Po tym zdarzeniu nie lubiłam już na niej siedzieć, bo jej widok wywoływał u mnie mdłości.

W szafkach w kuchni nigdy nie było jedzenia, tym bardziej w lodówce, dlatego często byłam głodna. Na szczęście mama posyłała mnie do przedszkola. Tam zawsze dostawałam obiad, pizzę, kanapki albo porcję pieczonego kurczaka. W domu nie jadałyśmy kolacji. Mama zwykle nie pamiętała o tym, żeby kupić jedzenie. Do dziś mam przed oczami taki obrazek: siedzę przed telewizorem i jem prosto z puszki zielony groszek. Był pyszny.

Pomimo tych wszystkich niedogodności bardzo kocha­łam mamę. Kiedy nie była naćpana, bawiła się ze mną i mnie przytulała. Niestety, to były tylko chwile. Częściej musiałam radzić sobie sama. Nie wiedziałam, co brała, ale zdawałam sobie sprawę kiedy, bo wtedy z uśmiechniętej, czułej mamy zmie­niała się w kogoś obcego. Gdy odpływała po narkotykach, leżała na kanapie w bezruchu, z wywróconymi oczami. Gorzej było, gdy się upijała, bo po alkoholu stawała się agresywna. Czasem zabierała mnie ze sobą do centrum miasta. Musiałam wtedy godzinami siedzieć pod pubem i czekać, aż skończy pić.

Któregoś dnia zerwałam dla niej trochę kwiatów z ogrodu, ale kiedy weszłam do domu, była bardzo pijana.

– To dla ciebie – powiedziałam z uśmiechem, wyciągając rękę, w której trzymałam bukiet.

Byłam pewna, że będzie zachwycona.

– Jazda stąd – wycharczała.

Odepchnęła mnie na bok tak mocno, że się przewróciłam, a sama ruszyła w stronę schodów w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Zataczając się, dotarła na górę, po czym zamknęła się z nim w sypialni. Byłam zaszokowana. Gdy tak siedzia­łam na podłodze, ściskając w dłoni połamane kwiaty, i patrząc na schody, czułam wielki ból.

Czasami pytałam o tatę, ale ponieważ mama go nienawi­dziła, w odpowiedzi zawsze słyszałam tylko, że to złodziej, kłamca i ćpun, który pewnie siedzi w więzieniu. Po jakimś cza­sie przestałam więc pytać.

 

***

Gdy miałam cztery lata, zainteresowała się mną opieka społeczna. Jej pracownicy stwierdzili, że jestem niedożywiona i potrzebuję pomocy. Zabrali mnie do domu dziecka i zaczęli szukać dla mnie rodziny zastępczej. W ciągu dwóch lat byłam u czterech takich rodzin. Oczywiście, miało to swoje pozytywne strony – byłam najedzona, umyta i uczesana, miałam ładne i czyste ubrania, a nawet czytano mi bajki na dobranoc. Mimo to cały czas tęskniłam za mamą. Wolałam być z nią, niż miesz­kać u obcych ludzi. Brakowało mi jej poczucia humoru. Potra­fiła być taka zabawna, gdy była trzeźwa.

Odwiedzała mnie raz w tygodniu. Spotkania odbywały się pod czujnym okiem pracownika opieki społecznej, w specjalnej sali wypełnionej zabawkami. Z niecierpliwością wyczekiwałam jej wizyt. Często się jednak nie pojawiała, a gdy już przycho­dziła, była zwykle na haju. Ciągle składała podania w mojej spra­wie, bo chciała mnie odzyskać. No i za którymś razem udało się – gdy miałam pięć lat, wróciłam do domu na kilka miesięcy. Mama nie brała już narkotyków, ale nadal piła. Jednego dnia była wspaniała i czuła, a drugiego – tak agresywna, że stara­łam się schodzić jej z drogi. Pracownicy opieki społecznej chyba nadal nie wierzyli, że mama może się mną zająć, bo wkrótce znowu zabrali mnie do domu dziecka.

Byłam już na tyle duża, że musiałam rozpocząć naukę. Cho­dziłam do szkoły podstawowej. Czułam się inna niż reszta dzieci, dlatego trudno mi było z kimkolwiek się zaprzyjaźnić. Wszyscy mieli mamusie i tatusiów, normalne domy, urządzali przyjęcia urodzinowe, w święta Bożego Narodzenia dostawali prezenty od św, Mikołaja i od czasu do czasu zostawali na noc u swoich przyjaciół. Ja oczywiście nie mogłam nikogo zapro­sić, a. kiedy ktoś chciałby żebym to ja go odwiedziła, musiałby wypełniać mnóstwo papierów, bo tego wymagał dom dziecka. Zajmowało to mnóstwo czasu i mogło zrazić nawet najmilszego rodzica. W efekcie nie miałam więc przyjaciół. Poza tym trudno było nawiązać trwałe przyjaźnie, jeśli szkoły zmieniałam tak czę­sto jak rodziny zastępcze.

Gdy miałam sześć lat, Vera, siostra mojego taty, i jej maż Harry postanowili mnie wziąć do siebie, Mieli już dwóch wła­snych, dużo starszych ode mnie synów – Scotta i Stevena. Gdy pojawiłam się u nich w domu, Scott miał siedemnaście lat, a Steven już nie mieszkał z rodzicami. Moja ciocia Vera była wprost cudowna. Chyba bardzo chciała mieć córeczkę, bo z przyjem­nością kupowała mi mnóstwo pięknych rzeczy Miałam różowe buty Barbie i pięćdziesiąt dwie lalki Polly Pocket, a także mia­steczko, busik turystyczny, konia, dom i różne piękne drobia­zgi – wszystko z tej samej kolekcji. Cała moja sypialnia była w różowym kolorze, od narzuty na łóżko i kosz na śmieci po lampkę nocną.

Ciocia Vera zapisała mnie na lekcje aktorstwa, śpiewu i do klubu tańca irlandzkiego. Zachwycało mnie wszystko, co miało związek ze sztuką. Za to samej szkoły i nauki nie lubi­łam. Okazało się, że mam dysleksję, i choć wszyscy nauczyciele mówili, że świetnie mi idzie, zdawałam sobie sprawę, że nie naj­lepiej czytam i w swojej klasie jestem na szarym końcu. Przez to uważałam się za głupią.

Właśnie gdy mieszkałam u cioci, w moim życiu pojawił się tata. Zjawił się w pewne niedzielne popołudnie wkrótce po moim przyjeździe. Siedzieliśmy wszyscy razem w salo­nie, piliśmy herbatę i jedliśmy ciasto. Bałam się tego spotkania, bo od mamy słyszałam o tacie same najgorsze rzeczy. Dlatego nawet nie uściskałam go na powitanie, a podczas spotkania sta­rałam się trzymać od niego z daleka.

– Pamiętasz mnie? – zapytał, a ja pokręciłam głowa. Prze­straszyłam się, że mogło to być niegrzeczne i tata już się do mnie nie odezwie, ale on zaraz dodał: – Spotkaliśmy się już parę razy, kiedy mieszkałaś z mama, ale byłaś wtedy bardzo mała. Pewnie dlatego mnie nie pamiętasz.

Miał miłą twarz. Podobało mi się, że kiedy do mnie mówił, patrzył mi w oczy. Wyjaśnił, że kiedyś tak samo jak mama był uzależniony od heroiny, ale poddał się leczeniu w ośrodku odwykowym w Bexhill i udało mu się pokonać nałóg. Powie­dział też, że jak tylko dowiedział się, że zabrała mnie opieka spo­łeczna, zaczął się starać o przyznanie mu prawa do opieki nade mną. Wnioski jednak ciągle odrzucano, gdyż jakiś czas spędził w więzieniu za kradzieże, których dokonał jeszcze wtedy, gdy był uzależniony.

– Mieszkam teraz w Hastings i jestem terapeutą w ośrodku odwykowym. Pomagam innym wyjść z narkotykowego nałogu – oznajmił.

– Mógłbyś pomóc mamie? – spytałam naiwnie.

W pokoju zapadła cisza i wszyscy dorośli spojrzeli na siebie.

– Nie wiem, czy mama jest na to gotowa – odpowiedział i dodał: – Jeśli chcesz, możesz przyjechać do mnie do Hastings w odwiedziny. Mógłbym d wszystko pokazać. To jest nad morzem. Chciałabyś?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo chociaż był moim tata, zupełnie go nie znałam.

– Czy ciocia Vera mogłaby pojechać ze mną? – zapytałam.

– Oczywiście, I wujek Harry też.

Nie od razu nawiązaliśmy bliski kontakt, ale z czasem zorien­towałam się, że czekam na spotkania z tatą. Podobało mi się, że rozmawiał ze mną jak z dorosła osobą, a nie jak z dziec­kiem. Zawsze też słuchał i pamiętał, co powiedziałam, a później dopytywał o szczegóły. Jeśli na przykład wspomniałam, że będę miała klasówkę z matematyki, pytał, jak mi poszło. Wiedział, jak miała na imię moja przyjaciółka, i zawsze pytał, co u Toni. Po jakimś czasie zaczęliśmy wychodzić razem na obiad. Zawsze jedliśmy w McDonaldzie, bo wiedział, że to moje ulubione miejsce.

Co weekend widywałam się z mamą. Spotykałyśmy się w ośrodku opieki społecznej, w sali pełnej zabawek. Nabrałam już wtedy tyle pewności siebie, że nawet zaczęłam z mamą tro­chę pogrywać i ją szantażować.

– Jak nie kupisz mi batonika, to zamieszkam z tatą – mówi­łam, bo czułam, że trafiłam w jej czuły punkt.

Nie mogła znieść tej myśli, więc zawsze kupowała mi batonik i mówiła;

– Nie możesz tego zrobić, kochanie. Jak tylko uda mi się przekonać urzędników, znowu zamieszkamy razem.

Gdy skończyłam osiem lat, mama zaczęła się starać jesz­cze bardziej. Była tak zdeterminowana, żeby mnie odzyskać i żebyśmy znowu były razem, że przestała brać narkotyki i przez pół roku nie tknęła alkoholu. W opiece społecznej stwierdzili, Że jeśli wytrzyma jeszcze kilka tygodni, będę mogła wrócić do domu i z nią zamieszkać. Na samą myśl o tym byłam bardzo podekscytowana.

Widywałyśmy się teraz w każdą sobotę i zawsze przywoziła mi mój ulubiony batonik Lion. Wyglądała naprawdę dobrze. Wynajęła nowe, ładne mieszkanie i zaręczyła się z uroczym Malcolmem, który nie miał nic wspólnego z jej narkotykowym towarzystwem. Zarzekała się, że zerwała kontakty ze wszyst­kimi przyjaciółmi, i teraz spotyka się tylko z normalnymi ludźmi. Tym bardziej nie mogłam się doczekać zamieszkania z moją ukochaną mamą.

Którejś soboty mama się jednak nie zjawiła. Wujek Harry zawiózł mnie do ośrodka. Przez godzinę czekaliśmy w sali wizyt wypełnionej zabawkami i gwarem innych dzieci, które rozmawiały ze swoimi rodzicami. Kiedy tak siedzieliśmy w mil­czeniu, poczułam strach i nagle przeszedł mnie zimny dreszcz. Przeczuwałam, że stało się coś złego. Mama na pewno nie zapo­mniałaby o spotkaniu. Bardzo jej zależało na tym, żeby mnie odzyskać. Przyszło mi do głowy, że nie żyje. Tak właśnie pomy­ślałam, jakbym wiedziała

Dwa dni później potwierdziły się moje podejrzenia. Właśnie oglądałam telewizję z ciocią Verą i wujkiem Harrym, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam otworzyć i okazało się, że to moja przyrodnia siostra Carol.

– Mam złą wiadomość. Mama nie żyje – powiedziała bez ogródek.

Stałam bez ruchu, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Nawet nie spytałam, jak to się stało. Domyśliłam się, że musiało to mieć coś wspólnego z narkotykami,

Carol jeszcze przez chwilę stała przed drzwiami.

– Dam ci znać, kiedy będzie pogrzeb – dodała i odeszła.

– Kto to? – spytała ciocia, gdy już weszłam do salonu.

– Carol – odpowiedziałam, – Powiedziała, że mama nie żyje.

Ciocia Vera jęknęła i szybko mnie przytuliła, ale ja nawet nie zapłakałam. Ogarnęło mnie otępienie. Niedługo potem zwyczajnie poszłam się bawić z przyjaciółmi i ani słowem nie wspomniałam o tym, co zaszło. Tak jakby faktycznie nic się nie wydarzyło.

Tydzień później, w małej sali w krematorium, odbył się pogrzeb mamy. Wtedy też zachowywałam spokój. Przy­szło tylko kilka osób i ceremonia nie trwała długo. Większość jej przyjaciół zmarła z przedawkowania na długo przed nią.

Po śmierci mamy ciągle mi się śniło, że się budzę, a ona żyje. Nadal to do mnie nie docierało. Zareagowałam z dużym opóź­nieniem, dopiero po roku. Przedtem zachowywałam się tak, jakbym w tym czasie była na środkach uspokajających, które nagle przestały działać. Żal eksplodował ze zdwojoną siłą. Dopiero wtedy zapytałam ciocię Verę, co się właściwie wyda­rzyło, a ona wszystko mi wyjaśniła.

Mama pokłóciła się z Malcolmem, po czym on rozgniewany wybiegł z mieszkania. Była tak zrozpaczona, że złamała się i wzięła działkę. Po półrocznym odwyku jej organizm nagle przestał funkcjonować. Kiedy Malcolm wrócił do domu, zastał mamę w łóżku. Myślał, że śpi, więc położył się obok niej i zasnął. Dopiero nad ranem, kiedy odwrócił się, żeby ja przytulić, poczuł, że jest zimna jak lód.

Płakałam nieustannie przez kilka miesięcy. Zaczęłam też mieć problemy w szkole, bo nie potrafiłam się skoncentrować. Byłam tak rozkojarzona, że nie mogłam się uczyć, dlatego ciągle zostawałam w domu. Ciocia zachowywała się wtedy wspaniale, aleja tęskniłam za mamą, której nie mogłam już nigdy przytulić, pośmiać się z nią ani pożartować. Nie chciałam się z tym pogo­dzić. Ból po jej stracie był straszny, najtrudniejszy, z jakim kiedy­kolwiek musiałam się zmierzyć.

Nawet po latach, gdy razem z Lisa leżałyśmy pod ciepłymi kołdrami, i mówiłyśmy o swoich sekretach, nie mogłam jej opo­wiedzieć o wszystkim, co mi się przytrafiło. Niektóre przeżycia były tak bolesne, że nikomu nie potrafiłam się z nich zwierzyć. Nigdy. Jak się później okazało, utrata mamy był tylko począt­kiem jeszcze gorszych wydarzeń.

 

Lisa

Historia, którą opowiedziała mi Charlene, była niewiarygodna. W porównaniu z jej rodziną moja wydawała się zwyczajna i nudna. Mimo to cieszyłam się, że jest właśnie taka. Miałam nadzieję, że nigdy nie doświadczę tego, co spotkało moją przyjaciółkę. Na szczęście w domu czułam się bezpiecznie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin