2000 lat Drang Nach Osten.doc

(3147 KB) Pobierz
O Królu Stasiu, czyli Jak Nie Popełniać Stale Tego Samego Błędu

2000 lat Drang Nach Osten

dr Zbigniew Hałat

Przytaczamy poniżej fragment strony internetowej, która robi wiele dobrego dla odświeżenia Pamięci Polaków o tym o czym nigdy nie wolno nam zapominać. Przytaczamy ją nie po to żeby nienawidzić, lecz po to żeby każdy mógł LEPIEJ ZROZUMIEĆ.

 

Tu na początek bardzo ciekawa mapa słowiańskich nazw z Wendlandu:

 

Zainteresowanych całością materiałów i poznaniem tej problematyki głębiej odsyłamy na stronę Zbigniewa Hałata: http://www.halat.pl/drang_nach_osten.html#

 

 

 

 

 

 

Przedmowa do przekładu „Germanii” Tacyta

ks. bp. Adam Naruszewicz (1733-1796)

 

"DRANG NACH OSTEN"

Byliśmy nad Łabą.
Uchylono nas za Odrę.
Przemoc już się i tam ciśnie, gdzie nigdy German, chyba wędrowny, stopy swojej nie postawił.
Nauczony klęskami swoimi Polak... może znowu powróci do owych wieków Tacyta, gdy między Germanami a Sarmaty wzajemna bojaźń była granicą.
Nie lękali się nas Germanowie, lecz ani my onych, mając w ręku równie ostre szable i skuteczniej pisząc żelazem dzierżaw zakresy, niżeli z cyrklem i tablicami.
 

***

 

W Dziele „Prahistorja Ziem Polskich” - (Słowiańszczyzna pierwotna. Początki polskiej kultury i organizacji)

Włodzimierz Dzwonkowski
Warszawa 1918

 

Pierwsze wtargnięcie Germanów na ziemie słowiańskie
nastąpiło już w pierwszym tysiącleciu przed n. Ch.
i rozpoczęło pochód Germanów na wschód
ten wieczny odtąd „Drang nach Osten”



***

 

W tym samym dziele mapa
SŁOWIAŃSZCZYZNA ZACHODNIA I GERMANIA,
a w niej zaznaczone czerwonymi punktami zachodnie granice osadnictwa słowiańskiego:
Hamburg, rzeka Ilmenawa, Brunszwik, góry Harcu, Fulda,Wuerzburg, rzeka Wernica
oraz zakreślony czerwoną linią ciągłą Limes Sorabicus, przeprowadzony w r. 808-808 przez Karola Wielkiego (granica oddzielająca jego monarchię od Słowiańszczyzny zachodniej)

duży format powyższej mapy z ozdobna ramką (pdf)

Z dzieła „Prahistorja Ziem Polskich” napisana przez Włodzimierza Dzwonkowskiego. Mapa Słowiańszczyzny Zachodniej i Germanii oraz oraz zakreślonej czerwoną linią ciągłą Limes Sorabicus, przeprowadzony w 808-808 roku przez Karola Wielkiego (granica oddzielająca jego monarchię od Słowiańszczyzny Zachodniej).

 

Powiększenie: nazwy plemienne – Słowianie po granicę Jutlandii (Danii) – Wagrowie, Reganiccy nad Regnicą (dziś Regensburg) także w Bawarii, Berlin głęboko w ziemiach Słowiańskich, Postupim – dziś Poczdam

 

Powiększenie – granica zasięgu osadnictwa (linia przerywana), Słowianie sięgają nad Ren (Grań), Radencę i Men (Mień), a także w Bawarii nad rzekę Lech, która tak się nazywa nie bez powodu. Starogród to dzisiejszy Salzburg.

 

„Ziemia Gromadzi Prochy”

Józef Kisielewski
Wydanie drugie, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań, 1939
fragment

(...)

Było tak: pomiędzy Polską a Niemcami na samym początku naszych dziejów znajdował się szeroki, pionowy pas ziemi, od Bałtyku aż na południe, który stanowił jakby przedpole; ścierały się na nim, zmagały i brały za łby wpływy tych dwóch państw. Granica Polski w wieku jedenastym kończyła się na Ziemi Lubuskiej (szmat ziemi, gdzie się schodzi Warta z Odrą), granica cesarstwa niemieckiego kończyła się na rzece Łabie. Między tymi dwoma granicami, w pośrodku były różne państewka słowiańskie: na południu Łużyczanie, na północy przy Bałtyku Weleci, czyli Lutycy, a w pośrodku właśnie owo przedpole.

 

Jeśli kto od Poznania pociągnie prostą linię na zachód, spotka naprzód miasta: Frankfurt, Lebus, Berlin z przedmieściem Kopenick, następnie Brandenburg, a w końcu Magdeburg. Polska stała fortecą w Lubuszu, Niemcy stały fortecą w Magdeburgu. W pośrodku były państwa mniejsze, buforowe, jakby dziś powiedzieli wyznawcy idei federacyjnej.
Etnograficznie rzecz biorąc, te drobne ludy należały do grupy lutyckiej, były jej najbardziej południową odnogą, jak Chyżanie naprzeciw wyspy Rugii byli skrzydłem najbardziej północnym.


Owe ludy południowe mieszkały w dorzeczach niewielkich rzek Sprewy i Hoboli, od których wzięły swoje nazwy – Sprewian i Hobolan (albo Stodoran). Rozmaite dokonywały się tu przemiany i ugrupowania. W czasach, które nas obchodzą, to znaczy, od końca panowania Mieszka I do wieku dwunastego układ stosunków tutejszych już się zarysował wyraźnie: bliżej Polski istniało państewko Sprewian, w którym władał książę Jaksa, ze stolicą w Kopaniku (należał do niej teren dzisiejszego Berlina), i drugie bliżej Niemiec państewko Przybysława, który stolicę swą posiadał na wyspie nazywającej się naprzód Branibor, później Brennaburg, lub Brandenburg. O Berlinie, oczywiście, żadnej wieści.


Jak się łatwo domyślić, księstewko bliższe Niemcom, braniborskie, stało pod wpływem niemieckim; księstewko Jaksy było szczerze przywiązane do Polski i ku niej ciążyło.
I teraz fakt w historii tych stron nie zwykłej wagi. Jak wiadomo, dia ekspansji ku wschodowi tworzyli cesarze niemieccy tak zwane marchie. Marchia Północna (czyli Stara Marchia – Altmark) leżała na lewym brzegu Łaby, akurat naprzeciw Braniboru. Od roku 1134 władał tą marchią Albrecht hrabia z Ballenstiidtu, dla obyczajów swych i zachowania Niedźwiedziem zwany. Ten Albrecht Niedźwiedź, jakby w przeczuciu, że stworzy całą rodową dynastię, zwaną w dziejach dynastią askańską, niesłychanie był łakomy ziemi i potęgi.
On to drogami bardzo zawiłymi zdołał księcia Przybysława nakłonić, aby księstwo Braniboru po swej śmierci zapisał jego synowi. Gdy Przybysław rychło umarł, Niedźwiedź sam zajął Branibor.


Aneksja nie poszła gładko. Wystąpił bowiem ze słusznymi pretensjami Jaksa z Kopaniku, najbliższy krewny Przybysława. Wszak po wszelkim prawie boskim i ludzkim jemu się ta ziemia należała, jemu ci ludzie, którzy mówili językiem jego ojczyzny. Jaksa zawinął się koło uzyskania posiłków z Polski i zdobył na Niemcach Branibor. Trzymał go przez czas jakiś, ale w końcu musiał ustąpić przed silą przeważającą.

 

Teraz rozpoczyna się najsmutniejszy okres historii polskiej, ten okres, który zadecydował o całym przyszłym kierunku rozwojowym Polski: okres podziałów po śmierci Krzywoustego, czyli po prostu okres kłótni i sporów, okres podziału państwa na partie, koterie i rozłamy. Ziemia Lubuska przypadła w udziale Piastom śląskim. Byli wśród nich ludzie dzielni i z otwartą głową, jak Henryk Pobożny, ale byli i inni. Syn tegoż Henryka, Bolesław Rogatka, zniemczony do gruntu, przy tym lekkomyślnik i hulaka, jedna znajpaskudniejszych postaci w galerii ówczesnych książąt, naprzód połowę Ziemi Lubuskiej oddał arcybiskupstwu magdeburskiemu (1249), potem pozbył się całego tego terenu na rzecz następców Albrechta. Ziemia Lubuska utracona została w roku 1251. Straty szły kolejno w górę Odry: naprzód Pomorze Zachodnie, później Ziemia Lubuska, jeszcze tylko Śląsk był przy Polsce. Ale i on już niedługo zostaje stracony. Im dalej od pierwszych Piastów, tym mniej rozumie się doniosłość linii Odry.


Albrecht Niedźwiedź wyszedł ze Starej Marchii, utworzonej na lewym brzegu Łaby, czyli na ziemiach słowiańskich zdobytych przez Karola Wielkiego. Gdy Askańczycy zagarnęli Branibor, z tej nowej zdobyczy oraz części Ziemi Lubuskiej utworzono nową redutę wypadową: Średnią Marchię. Wraz z postępem zaboru przesuwał się punkt ciężkości tego nowego organizmu państwowego, który oto rósł jako szósta, nowa dzielnica cesarstwa. Stolicą posiadłości Askańczyków był naprzód Magdeburg, następnie na wiele stuleci stał się nią Brandenburg, od którego poszła nazwa całej prowincji. I tak słowiańska nazwa Branibor zasiliła słownik niemiecki nowym przekręceniem. Nie pierwszy raz.

 

O Berlinie w dalszym ciągu nie słychać. W dokumentach nazwa ta pojawia się po raz pierwszy w roku 1244. Wobec czego rocznicę należałoby przesunąć o dobre lat kilka. A i wtedy nawet miałoby się do czynienia z rocznicą dosyć wątpliwą, było to bowiem wówczas miasto i małe i nic nie znaczące, w każdym razie nieprzydatne na jubileuszowy wzór.
Przesuwanie na wschód odbywało się pomału. Na razie potęgą był Brandenburg. O wielkiej karierze Berlina zdecydował kierunek, jaki się począł motać z dwóch miejsc środkowej Europy: z Brandenburgii ku Prusom krzyżackim i na odwrót. Oba te ogniska niemieckiego ducha w podobnych znajdowały się warunkach, obydwa żyły tymi samymi celami, obydwa tak samo, w sposób najplugawszy użyły imienia bożego dla oszustwa. Czy można się dziwić, iż powstał pomysł, że się z tych dwóch podobnych sobie kawałków ziemi wyciągną ręce i splotą jednym, jednoczącym uściskiem. Nie zaraz to nastąpiło, ale nastąpiło: urosła na tym cała potęga Prus, uratowała się niemczyzna, która z powodu systemu feudalnego popadła już w zupełne rozbicie, i dokonało się odcięcie Polski od morza. Wszystko za jednym zamachem.

·         1319 – wymierają Askańczycy;

·         1415 – władzę obejmują Hohenzollernowie (burgrabiowie z Norymbergi);

·         1510 – Albrecht Hohenzollern zostaje W. Mistrzem Zakonu;

·         1525 – sekularyzacja Zakonu;

·         1618 – połączenie Brandenburgii z Prusami (zatwierdza Zygmunt III Waza).

I jeszcze jedno: poniżyło Brandenburg, a wywyższyło Berlin. z którego bliżej i łatwiej podać rękę ku Prusom Wschodnim. Lecz mimo wszystko długo, bardzo długo zostaje ten Berlin miastem małym, cherlawym, byle jak stawianym. Zaczyna róść dopiero od Fryderyków, którzy zagnieździli się w Poczdamie. Odtąd dopiero znaczenie jego się gruntuje. W przeciągu lat dwustu pięćdziesięciu wydyma się i obrasta tą obszerną brzydotą, przeciw której wystąpił kanclerz Hitler.


Wiadomo więc dziś z całą pewnością, że data roku 1937 datą jubileuszową nie jest; nie jest nią również data 1944, lecz jakaś daleko późniejsza. W ogóle miasta na tym terenie to sprawa osobna. Trzeba ją postawić tak, jak się miała naprawdę, a nie tak, jakby się ją chciało w Niemczech dzisiejszych widzieć.


Zdobywając nowe ziemie Niemcy zakładali na nich miasta. Z kilku powodów: ażeby mieć punkty zaczepienia w niechętnych stronach. ażeby stwarzać ośrodki życia dla kolonistów z głębi kraju sprowadzanych, ażeby w tych miastach tworzyć administrację kościelną, ażeby wreszcie przeciwstawić się swoim prawem handlowym prawom handlowym słowiańskim.


Bo i taka walka toczyła się na zdobytych terenach, oprócz politycznej i religijnej: biło się prawo z prawem. Prawo magdeburskie z prawem słowiańskim. Trzeba to zaznaczyć: ziemie tutejsze, jak wszystkie zachodnie ziemie słowiańskie, były dostatnie, obfitujące w rozliczne dobro i bogactwo. Poza tym prowadziły ożywiony handel wymienny z szerokim światem. Jak wszędzie w Słowiańszczyźnie, były tu grody, a każdy gród miał obok siebie tak zwane „podgrodzie” (suburbium) przeznaczone właśnie na targi, na handel. Wszystko: organizacja rodowa, organizacja książęca i organizacja handlowa związane były razem, w jedną całość.
U Niemców inaczej. Niemcy zapożyczyli ustrój miejski, jak niemal wszystko, co przynosili, z tradycyj rzymskich (poprzez wpływy włosko-flandryjskie; Kolonia i Trewir to dawne obozy rzymskie), dodając trochę swojej feudalnej przymieszki. Było więc i osobne prawo dla miast, które w tych stronach państwa zwało się prawem magdeburskim. Dawało ono dużo przywilejów warstwie mieszczan, kupców i rzemieślników, którzy wyodrębniali się z ogółu ludności, posiadali własny samorząd i własne prawa.


W tych stronach było to prawo jeszcze jednym instrumentem politycznym. Występowało do walki z ładem zastanym. Opierając się na nim, zakładali Askańczycy na tutejszych terenach miasta: Spandawę, Przecław i Kolno (1237 – dziś Colln), która to ostatnia miejscowość dziś do granic wielkiego Berlina została włączona. Tym trybem Kiedyś i Berlin założony został.
W niedawnych jeszcze czasach głośno podtrzymywano opinię, że te wszystkie miasta, które za praniemieckie się uznaje, przez Niemców na pustkowiach zupełnych założone i wyhodowane zostały czyli że taka zasługa i takie dla cywilizacji znaczenie. Ale kilka dokładniejszych ostatnich odkryć wskazało, że we wszystkich nieomal wypadkach te rzekomo niemieckie nowości powstały na gruncie i w obrębie grodów oraz podgrodzi słowiańskich. Dość wskazać na Lubekę, pod której kamienną powłoką kryje się wspaniała słowiańska cywilizacja. Cywilizacja drewniana. Podobnie z Wołyniem [czyli Wolinem]. Zapadający się rynek tego za „urdeutsch” ogłoszonego miasteczka odkrył oczom wspaniałe miasto słowiańskie i poraził prawdą, że długo przedtem, nim ktokolwiek mową niemiecką tu zagadał – wielkie słowiańskie rozsiadło się miasto. Miasto i port.

 

Tak samo musiało być z miastami w Brandenburgii, tak samo, tylko o wiele później, z Berlinem. I nie wiadomo, czy warto tak te czasy z rozczuleniem wspominać. Obraz nie był znów tak bardzo rozgłosu godny. Te chude, szczupłe miasta były rzadkimi wyspami w wielkim słowiańskim morzu. Historia czyni jeszcze jeden błąd perspektywiczny, jak tyle innych: wspomina tylko o paru miastach, o kilku tysiącach kolonistów, a zapomina, a nic nie mówi o setkach tysięcy ludzi tych stron, którzy przecież nadawali przez stulecia charakter tutejszej ziemi i nadają jej ten charakter do dziś.

 

Nie, bynajmniej nie przesada!

 

Przed trzema laty przyjechała na kongres z Polski do Niemiec wycieczka polskich uczonych, mniejsza z tym, jakiej specjalności. Pewien sędziwy uczony niemiecki, tak sędziwy i tak prawego serca, że nie bał się żadnych prześladowań, w następujące powitalne-a najzupełniej prawdziwe i autentyczne odezwał się do Polaków słowa:

Witajcie na ziemi, która jest ziemią waszych przodków. Witajcie wśród ludzi, którzy – kto wie – czy nie są tej samej, co wy krwi.

Ten stary pan wiedział, co mówi. Historia tych ziem od wieku trzynastego do dziś dnia jest niczym innym, jak przerabianiem krwi słowiańskiej w krew niemiecką. Jeśli się w te sprawy głęboko i dobrze wmyślić, to można łatwo dojść do nowej a nagłej prawdy, że dzisiejsi mieszkańcy tych stron są w tej samej co najmniej mierze Słowianami, co Niemcami. Bo cóż nazwa?! Nazwa jest tylko przyodzieniem treści. A jeśli treść jest inna niż nazwa, jeśli. się z nią jawnie kłóci, cóż wart jest dźwięk?


W tym miejscu krótka dygresja, która jest równocześnie salutem i hołdem. Dziś jeszcze, w roku 1938, w roku Anschlussu i „obudzenia się wielkich Niemiec”, pięć kilometrów od Berlina, w Spreewaldzie wieśniacy mówią słowiańskim językiem. Można ustanowić rocznicę 700-lecia Berlina, ale można być bezradnym wobec takiej prawdy: że trwanie narodu jest długie i niezmożone mimo prześladowań i sposobów takich, na jakie umiały się zdobyć Prusy.


A niedaleko od Berlina, w Spreewaldzie są ludzie, którzy mówią jeszcze po słowiańsku! Warto zanotować ten fakt na wieczną rzeczy pamiątkę. Może się zdarzyć, że systemy germanizacji zostaną ulepszone i że za lat kilkanaście Spreewald czyli „Błota Szprewiańskie” zamilkną, zgnębione ostatecznie, ale ta wiadomość powinna zostać: w roku wyjścia niniejszej książki z druku – mowa słowiańska w najbliższej okolicy Berlina jeszcze do cna nie wygasła!

Ten szlak zresztą w miarę oddalania się ku południowi tężeje i wzmaga się. Bowiem kilkadziesiąt kilometrów od Berlina przybiera nazwę Dolnych i Górnych Łużyc. Mocno to skupiona wyspa słowiańska, która zachowała do dziś dnia swój obyczaj, swój strój, swoją mowę. Mowę, która jest słowo w słowo podobna do kaszubszczyzny, do języka polskiego. Zachowały swój język i odmienność słowiańską zwłaszcza Łużyce Górne o sporej ilości katolików. Protestanckie Łużyce Dolne łatwiej ulegają germanizacji.

 

Gdyśmy w sierpniu roku zeszłego jechali od Frankfurtu do Drezna, kusiło nas, aby zwiedzić Łużyce. Ale Łużyce akurat od owego sierpnia rozpoczynały swoją nową żałobę. Którą to z rzędu?! Znowu padł rozkaz: Zlikwidować ten żywy wyrzut sumienia! Roznieść Łużyce! Zamknęły się szkoły łużyckie, zanikły domy ludowe, stanęły maszyny drukarskie, zapełniły się więzienia; wielu Łużyczan poszło do obozów koncentracyjnych, z których nie wyszli do dziś.

 

Jest ich w Niemczech 200.000. Wydawałoby się, że państwo, które cały swój program oparło na pojęciu narodu, powinno mieć szacunek: i ella tego narodu, który wykazał taką wytrwałość, takie bohaterstwo ducha. Ale znać, że liczą się tylko bohaterstwa liczebnych nilrodów. Swojego narodu. Cudzych narodów – nie!


Gdym opowiadał w Polsce o tych 200.000, ktoś podał profekt: wymienić za polskich Niemców, nie dać zginąć szczepowi, który jest korzeniom naszego narodu najbliższy. Projekt, który powinien pójść pod rozwagę. Mogliśmy przyjąć po wojnie pół miliona rosyjskich Żydów, czemu nie moglibyśmy przygarnąć Łużyczan?


Ale jakkolwiek jest, jakkolwiek będzie, na słowo Łużyce powinien bić apel, powinna padać komenda „baczność”.


Baczność! Prezentuj broń. Łużyce, lud, który za Chrobrego żył w granicach Polski, rozpoczął agonię.

 


Siedem stuleci temu, może o tej samej godzinie zbliżał się pod wały słowiańskiego grodziszcza Berlina inny pochód: Karol Boromeus Mueller na łaciatej chabecie zjawiał się we własnej kupieckiej osobie, aby nędzne paciorki i świecidła wymienić na bogactwa słowiańskiej ziemi.


(...)

1. W czworoboku o granicach: płd. brzeg Bałtyku – linia prosta od ujścia Łaby przez Czeski Las ku Dunajowi – Dunaj – Wisła trwa od końca neolitu wielka kultura rolnicza – prarodzic Słowiańszczyzny. Tu w II okresie epoki brązowej wyłania się jako zwarta i jednolita całość wybitnie rolnicza kultura cmentarzysk popielnicowych typu łużyckiego, z której wywodzimy się wraz z resztą Słowian.

2. Już od młodszej epoki brązowej poczynając uderzają w nas od zachodu przybyłe ze Skandynawii ludy koczownicze. Tym samym szlakiem idzie później poprzez całe wieki napór niemiecki.

3. Niektóre z tych ludów przejściowo zajmują nasze ziemie, ale opuszczają je niebawem, znęcone widokiem łupów i wygodniejszego życia na terytorium rozpadającego się cesarstwa rzymskiego.

STĄD WNIOSKI:

1. Na ziemiach tych siedzimy z górą... cztery tysiące lat. Wyrośliśmy z kultury rolniczej, która przede wszystkim tworzy cywilizację, a nie z włóczęgi.
2. Ziemie te zraszają dwie rzeki: Odra i Wisła. Rzeki te są odwiecznie nasze.

3. Na ziemiach tych byliśmy, jesteśmy i będziemy.

 

 

Błyskawicznie spadł nalot niemczyzny (liczby ilustrują % Niemców)
 

 

 

 

 


 

Kartograficzne wydawnictwa niemieckie oraz niemiecka literatura polityczna wprowadziły pojęcie „Zwangsgrenzen” – granic wymuszonych. Z tysiąca kilometrów granicy polsko-niemieckiej na swoim wschodzie uznają Niemcy [w 1939r.] tylko kilkudziesięciokilometrowy odcinek między Kępnem a Lublińcem. Reszta to „Zwangsgrenzen”.

 

 

 

 

 

SPÓR O GRANICĘ autor: Wacław Boratyński, poległ w 1939 roku ↓
 

 

 

 

Inne fragmenty dzieła „Ziemia gromadzi prochy”
na stronie

 

Der Krieg würde bis
zur völligen Vernichtung Polens geführt
mit größter Brutalität und ohne Rücksichten.

Ansprache Hitlers
vor den Oberbefehlshabern der Wehrmacht
auf dem Obersalzberg 22. August 1939

„Unsere Stärke ist unsere Schnelligkeit und unsere Brutalität. Dschingis Khan hat Millionen Frauen und Kinder in den Tod gejagt, bewußt und fröhlichen Herzens. Die Geschichte sieht in ihm nur den großen Staatengründer. Was die schwache westeuropäische Zivilisation über mich behauptet, ist gleichgültig. Ich habe den Befehl gegeben – und ich lasse jeden füsilieren, der auch nur ein Wort der Kritik äußert – daß das Kriegsziel nicht im Erreichen von bestimmten Linien, sondern in der physischen Vernichtung des Gegners besteht. So habe ich, einstweilen nur im Osten, meine Totenkopfverbände bereitgestellt mit dem Befehl, unbarmherzig und mitleidslos Mann, Weib und Kind polnischer Abstammung und Sprache in den Tod zu schicken. Nur so gewinnen wir den Lebensraum, den wir brauchen. Wer redet heute noch von der Vernichtung der Armenier?”

Hitler
na odprawie dowódców formacji Wehrmacht
Obersalzberg, 22. sierpnia 1939

"Naszą siłą jest nasza szybkość i brutalność. Dżyngis Chan rzucił na śmierć miliony kobiet i dzieci świadomie i z lekkim sercem – historia widzi w nim tylko wielkiego założyciela państw. Nie ma znaczenia, co o mnie sądzi słaba cywilizacja zachodnioeuropejska. Wydałem rozkaz – i zastrzelę każdego, kto wyrazi choć jedno słowo krytyki – że celem wojny nie jest osiągnięcie jakiejś linii geograficznej, ale fizyczna eksterminacja wrogów. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf (Z TRUPIĄ GŁÓWKĄ), dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową. Kto w naszych czasach jeszcze mówi o eksterminacji Ormian?"

Hitler’s speech
to the WehrmachtCommanders-in-Chief,
at Obersalzberg, 22 August 1939.

"Our strength is our quickness and our brutality. Genghis Khan had millions of women and children hunted down and killed, deliberately and with a gay heart. History sees in him only the great founder of States. What the weak Western European civilization alleges about me, does not matter. I have given the order – and will have everyone shot who utters but one word of criticism – that the aim of {translator: this} war does not consist in reaching certain {translator: geographical} lines, but in the enemies’ physical elimination. Thus, for the time being only in the east, I put ready my Death’s Head units, with the order to kill without pity or mercy all men, women, and children of the Polish race or language. Only thus will we gain the living space that we need. Who still talks nowadays of the extermination of the Armenians?"

 

***

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin