Katarzyna Michalak
Przystań Julii
Cykl „Trylogia kwiatowa” tom 3
Prawdziwa miłość
trwa nie tylko w dni radości,
Rozdział 1
Krokus – jest symbolem wiosny, ale i hartu ducha. Oto delikatna roślina przebijająca się przez śnieg ku słońcu... czyż może być coś bardziej wzruszającego? Polana obsypana tysiącem krokusów, zupełnie jakby z nieba spadło tysiąc zadziwiającej barwy gwiazd, zachwyci każdego.
Fioletowe, czasem białe kielichy kwiatów skrywają złote wnętrze, a długie dwubarwne liście tylko dodają tej niezwykłej roślinie uroku. Trudno sobie wyobrazić wiosnę w górach bez tych kwiatów.
Julia przemierzała drogi i bezdroża Podkarpacia starą terenową hondą, mając w bagażniku i na tylnym siedzeniu dorobek całego życia: parę toreb z rzeczami, ukochane drobiazgi, które kiedyś znów ozdobią jej dom, kilka wyrobów rękodzielniczych na sprzedaż i nosidełko z Bezą, kotką, którą już raz ktoś opuścił i nikt inny nie chciał. Tak jak teraz nikt nie chciał Julii. To, co wiozła w samochodzie, było całym jej majątkiem. To i jeszcze sklepik internetowy, „Kącik Julii”, w którym próbowała sprzedawać cudeńka, jakie wyszły spod jej rąk.
Tak, on też, chociaż miałby się dużo lepiej, gdyby życie nagle się jej nie rozpadło, a ona nie straciła kilku miesięcy na wędrówkę po sądach i adwokatach. Może tu, na końcu świata, odbuduje i to życie, i stracony dom, i sklepik?
– Uda mi się, co, Bezuniu? – odezwała się na głos.
Kotka miauknęła w odpowiedzi, zawsze gotowa wesprzeć swą nową, ale już kochaną panią, dobrym, choć jedynie kocim słowem. Sporo czasu, pracy i miłości kosztowało Julię doprowadzenie zabiedzonego, skołtunionego zwierzaka o chudym, wygłodniałym pyszczku i pełnych strachu niebieskich oczach do przyzwoitego stanu. „Czapka z filcu”, jak mówiła o kotce pół roku temu Sandra, była teraz chmurką białego puchu. A Sandra...
Kobieta poczuła ukłucie bólu na wspomnienie córki. Wgryzło się w serce, szarpnęło duszę, wycisnęło z oczu łzy.
– O nie, kochana. Nie możesz pozwolić sobie na płacz. Jeszcze nie teraz. – Julia otarła oczy wierzchem dłoni. – Dojedziesz do domu, gdziekolwiek się on znajduje, weźmiesz gorącą kąpiel, wypijesz wino, które wieziesz ze sobą przez pół Polski, i już w swoim łóżku, w swoim nowym łóżku, będziesz mogła płakać do woli. W takiej właśnie kolejności: kąpiel, wino, łóżko, łzy.
Kotka, myśląc, że pani znów mówi do niej, miauknęła twierdząco, a Julia podziękowała losowi, że chociaż Bezy jej nie odebrał. Chyba zwariowałaby przez tę wielogodzinną podróż w nieznane, gdyby została zupełnie sama.
Honda wjechała na wyboistą leśną drogę, pnącą się pod całkiem sporym kątem między skarpą a brzegiem strumienia. Choć reszta kraju już cieszyła się wiosną, tutaj w lasach nadal widać było łaty śniegu, ale krokusy wyglądały już na świat, wyciągając do słońca delikatne fioletowe płatki.
Julia zapragnęła zatrzymać się, odetchnąć pachnącym wiosną, choć jeszcze mroźnym powietrzem, nacieszyć oczy nieskażoną przez cywilizację i człowieka przyrodą. Po prostu pobyć sama ze sobą.
Zatrzymała samochód pośrodku drogi – nikogo przez ostatnie pół godziny nie mijała, zresztą nie odejdzie daleko – sięgnęła na tylne siedzenie po kurtkę, narzuciła ją na ramiona i po chwili stawiała pierwsze kroki na ziemiach Podkarpacia, których maleńki kawałek (nie taki znowu maleńki, całe dwa hektary!) należał ponoć do niej, Julii Staneckiej, swego czasu Stern.
Podeszła do strumienia i ślizgając się po kamieniach, przykucnęła zapatrzona na krystalicznie czystą wodę, mknącą przed siebie z pierwotną radością, i zasłuchała się w jej śpiew. Bór wznosił się po obu stronach drogi, majestatyczny i spowity mrokiem, choć do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu.
Na drogę kilkanaście metrów dalej wyszły dwie sarny. Przyjrzały się kobiecie bez strachu i spokojnie, wcale nie zdziwione jej obecnością, weszły w las po drugiej stronie. Julia, która na chwilę wstrzymała oddech, by ich nie spłoszyć, teraz zaczerpnęła pełną piersią powietrza, pachnącego żywicą, nagle smutna i szczęśliwa zarazem. To pierwsze uczucie było jej znane od dawna. To drugie dawno zapomniane.
Ale teraz nie chciała się smucić.
Wstała, wyciągnęła ręce ku niebu, rozciągając obolały od długiej jazdy kręgosłup i przeskakując z kamienia na kamień, weszła w las po drugiej stronie strumienia. Dotknęła pytająco pnia wiekowej jodły. Kiedyś przytulała się do drzew, ale było to tak dawno, że zdawało się snem albo wydarzeniem z poprzedniego wcielenia. Mimo to, a może właśnie dlatego, zapragnęła teraz, zaraz, natychmiast poczuć w sobie siłę drzewa. Będzie jej potrzebna! Objęła ramionami potężny pień i przytuliła się z całych sił, przyciskając policzek do chropowatej kory.
Zamknęła oczy, zwolniła oddech i pozwoliła swojej duszy na zjednoczenie się z duchem drzewa. Pragnęła poczuć napływ nadludzkiej siły, ale... poczuła tylko, jak bardzo jest zmęczona.
Łzy znów zapiekły pod powiekami, choć Julia była pewna, że wypłakała wszystkie.
Gdy wracała na drogę, przyspieszyła kroku, bo z przeciwnej strony nadjeżdżał samochód. Tak samo terenowy jak jej i tak samo stary.
– Przepraszam! Przepraszam! – zamachała rękami, biegnąc do hondy.
Już obawiała się wściekłego trąbienia klaksonu, którym powitano by zastawiające drogę auto na ulicach Warszawy, ale... nie. Tutaj nie pospieszano podróżnych, nie traktowano ich też jak śmiertelnych, znienawidzonych wrogów.
Julia usiadła za kierownicą wpatrzona przepraszająco w kierowcę tamtego samochodu, przekręciła kluczyk i... nic. Honda nawet nie udawała sprawnego, gotowego do dalszej drogi auta. Nawet nie zakasłała, nie zakrztusiła się paliwem, by odmówić posłuszeństwa, po prostu nie zareagowała na prośby i groźby Julii.
Kierowca drugiej terenówki wysiadł i zaczął się zbliżać. Kobieta rzuciła mu spłoszone spojrzenie. Nie miała ochoty na konfrontację w lesie z nieznajomym facetem, który sprawiał wprawdzie wrażenie całkiem nieszkodliwego, ale który psychopata sprawia inne?
– Dzień dobry, coś się stało? – zapytał niskim, miłym dla ucha głosem, gdy Julia odkręciła do połowy boczną szybkę.
Był niewiele starszy od Julii – miał może trzydzieści osiem, trzydzieści dziewięć lat – ale na pewno od niej wyższy i lepiej umięśniony. Jeżeli ten mężczyzna ma dobre zamiary, nie warto go do siebie zrażać nieuprzejmą odpowiedzią – zresztą nieuprzejmość była Julii obca – jeśli zaś złe, lepiej być podwójnie grzeczną i... nie opuszczać samochodu!
– Wyszłam na chwilę, rozprostować nogi, a teraz nie mogę odpalić.
Raz jeszcze przekręciła kluczyk, ale bez skutku.
– To może być świeca. Ma pani na zmianę? W autach tak wiekowych jak nasze zawsze się przydaje.
– Co się przydaje? Świeca? Po co? – wyszeptała Julia, robiąc wielkie oczy. Przecież nie zamierzała tu nocować! Nagle roześmiała się, a ten śmiech ujął jej lat i zmartwień. – Mówi pan o świecy samochodowej?
– A pani myślała, że o takiej z wosku? – zawtórował jej śmiechem.
Już widziała oczyma wyobraźni siebie nocą w samochodzie, gdy temperatura spada do minus pięciu stopni, jak czyta Bezie książkę w blasku ś...
jusiag