Linia piękna - Alan Hollinghurst.rtf

(2710 KB) Pobierz

 

 

 

Linia piękna

Alan Hollinghurst

 

Tłumaczenie Lesław Haliński

 

 


 

 

Dla Francisa Wyndhama


 

 

Pragnę wyrazić głęboką wdzięczność

ośrodkowi pracy twórczej w Yaddo,

gdzie powstało kilka części

niniejszej powieści

A. H.


 

 

Co wiesz o tej sprawie? rzekł Król do Alicji.

Nic, odrzekła Alicja.

W ogóle nic? nalegał Król.

W ogóle nic, powiedziała Alicja.

To bardzo istotne! powiedział Król, zwracając się do przysięgłych. Ci już zaczęli pisać na tabliczkach, kiedy Biały Królik im przerwał: Jego Królewska Mość ma oczywiście na myśli: nieistotne! rzekł tonem pełnym szacunku, ale równocześnie marszcząc się do niego i wyczyniając miny.

Oczywiście miałem na myśli: nieistotne zawtórował mu pośpiesznie Król i dalej powtarzał sobie półgłosem: istotne nieistotne nieistotne istotne…” jak gdyby próbował, które słowo lepiej mu zabrzmi.

 

Przygody Alicji w Krainie Czarów, rozdział 12

(przeł. Robert Stiller)


 

 

AKORD
MIŁOSNY

(1983)


 

 

1

 

Książka Petera Crowthera o ostatnich wyborach parlamentarnych właśnie trafiła do dystrybucji. Nosiła tytuł Torysi jak lawina, a pomysłowy sprzedawca w księgarni Dillons przystroił witrynę na podobieństwo klęski żywiołowej, do której autor porównał przytłaczające zwycięstwo konserwatystów: złotawy wizerunek triumfującej pani premier wyrywał się ku klientom spośród połyskliwej masy toczących się kamieni. Nick zatrzymał się przed witryną, po chwili zaś wszedł do księgarni, by przekartkować jeden z egzemplarzy. Zetknął się kiedyś osobiście z Crowtherem, o którym ktoś mówił mu, że jest ledwie drętwym pismakiem, a który zdaniem innego rozmówcy zasługiwał na miano zgryźliwego analityka. Wertując książkę, Nick uśmiechał się niepewnie; trudno mu było orzec, czy bliżej prawdy jest opinia pierwsza, czy może stan faktyczny lepiej oddaje drugie z zasłyszanych określeń. Szybkość, z jaką ten tytuł ukazał się na rynku, raptem dwa miesiące po wyborach, wskazywała raczej na tendencyjność publikacji, co siłą rzeczy musiało odbić się na jakości tekstu. Z kolei cała zgryźliwość wydawała się koncentrować wyłącznie w działalności polityków opozycyjnych. Nick uważnie przyjrzał się zdjęciom, ale tylko na jednym z nich znalazł Geralda; była to zbiorowa fotografia stu jeden nowych torysów w Izbie Gmin, na której za sprawą przebiegłości bądź szybkiego refleksu Gerald siedział w pierwszym rzędzie nowo wybranych. Jego spojrzenie i uśmiech pozwalały przypuszczać, że oczyma wyobraźni widział się już w roli jednego z ministrów. Tenże uśmiech, myślał zapewne, ten biały kołnierzyk przy ciemnej koszuli i lekko zagięta chusteczka w górnej kieszeni marynarki zyskają niebawem wielką sławę, podczas gdy wyszczerzone zęby i zmarszczone czoła kolegów z tylnych rzędów pokryją się patyną zapomnienia. W samym tekście nazwisko Geralda Feddena, nowego posła z okręgu Barwick, figurowało jednak tylko dwa razy: dostrzeżono w nim partyjnego bon vivanta oraz przedstawiciela wymierającego gatunku parlamentarzystów konserwatywnych, którzy skończyli prywatne liceum i studia w Oksfordzie lub Cambridge. Wychodząc, Nick obojętnie wzruszył ramionami, lecz na ulicy poczuł spóźnioną dumę przecież w promowanej książce zamieszczono wizerunek znanego mu osobiście człowieka.

Umówiona wcześniej randka w ciemno miała odbyć się o ósmej, toteż gorący dzień sierpniowy falował nerwowo, a ulgę dawały jedynie krótkie orzeźwiające chwile zmysłowych fantazji. Randka była nie tyle w ciemno, ile prędzej na półciemno, jak wyraziła się Catherine Fedden, gdy Nick pokazał jej zdjęcie i list. Nadawca, mężczyzna imieniem Leo, przypadł jej do gustu, ponieważ był strasznie w jej typie. Zaniepokoił ją tylko jego charakter pisma, który z jednej strony świadczył o staranności, z drugiej wszakże wskazywał na impulsywną osobowość. Catherine korzystała z książki Grafologia. Umysł jak na dłoni, ostrzegającej ją przed ludźmi o takich czy innych skłonnościach bądź zahamowaniach (Artysta czy wariat?, Czuły czy brutal?). Te ogromne akcenty górne, kochany tłumaczyła. Ja tutaj widzę wybujałe ego. Oboje pochylili się z zagryzionymi wargami nad kwadracikiem taniego, błękitnego papieru listowego. Jesteś pewna, że to nie jest po prostu silny popęd seksualny? zapytał Nick. Nie sądzę usłyszał w odpowiedzi. Był podniecony, a nawet w pewnym sensie rozczulony otrzymanym od nieznajomego liścikiem. Mimo to musiał przyznać, że te czytane raz po raz słowa nie budziły jednoznacznych oczekiwań. Cześć Nick! W odp. na twój list. Pracuję: Dział Kadr (Londyn, Urząd Okręgu Brent). Możemy się spotkać. Omówić «pasje» i «cele życiowe». Powiedz gdzie i kiedy. I zamaszyste L skrót od Leo na prawie pół niezapisanej strony.

Do białego przestronnego domu Feddenów w Notting Hill Nick wprowadził się zaledwie przed kilkoma tygodniami. Jego pokój mieścił się na poddaszu, należącym do młodszego pokolenia i wciąż tchnącym aurą młodzieńczego buntu i nastoletnich sekretów. Niezmiennie zadbana izdebka Tobyego położona była naprzeciw schodów, pokój Nicka wychodził na balustradę, a lokum Catherine znajdowało się na samym końcu korytarza. Nick, który nie miał rodzeństwa, uważał się za odszukanego po latach brata obojga najmłodszych Feddenów. Sprowadził go tutaj Toby, który chciał, by jego przyjaciel mógł spędzić długie ekscytujące wakacje z dala od swojej niezbyt atrakcyjnej rodziny ten sam Toby, którego roznegliżowaną obecność ciągle wyczuwało się na całym poddaszu. Toby nie wiedział zapewne, dlaczego w ogóle zaprzyjaźnił się z Nickiem, lecz dobrodusznie ten fakt zaakceptował. Od kilku miesięcy, jakie minęły od ukończenia oksfordzkich studiów, rzadko pojawiał się w domu, poleciwszy wcześniej swego uniwersyteckiego kompana uwadze młodszej siostry i gościnnych rodziców. Nick został więc przyjacielem rodziny, budząc jej zaufanie swoją powagą i swoiście powściągliwą ogładą towarzyską, której on sam w sobie nie dostrzegał, a która pomogła mu zdobyć status lokatora Feddenów. Kiedy Gerald wygrał w okręgu Barwick, czyli w rodzinnych okolicach Nicka, układ ten okrzyknięto z humorem iście poetyckim zrządzeniem losu.

Gerald i Rachel byli jeszcze we Francji, a ich planowany na koniec miesiąca powrót budził w Nicku ledwo zauważalne uczucie niechęci. Codziennie rano przychodziła gosposia, aby przyrządzić posiłki dla domowników, i również co dzień wpadała na chwilę sekretarka Geralda, ażeby w okularach słonecznych na czubku głowy przejrzeć ogromną ilość napływających do Geralda listów. Ogrodnik anonsował się rykiem kosiarki do trawy, a pan Duke, majster od wszystkiego (tytułowany przez Feddenów Jego Miłością”[1]), pracował tu i ówdzie nad tym i owym drobiazgiem do naprawienia. Nick czuł się tam niemalże jak u siebie w domu. Lubił wracać wieczorem do Kensington Park Gardens, gdy szeroka, bezdrzewna ulica przyjmowała ostatnie promienie słońca, a dwa rzędy białych domów patrzyły sobie w błyszczące okna z tolerancją typową dla bogatych sąsiadów. Lubił otwierać trzy zamki w zielonych drzwiach wejściowych, lubił zamykać je za sobą. Napawał się emanującym z domu poczuciem bezpieczeństwa, kiedy zaglądał do pomalowanej na czerwono jadalni, gdy wchodził po schodach do podwójnego salonu, gdy piął się wyżej jeszcze, mijając uchylone drzwi białych pokoi sypialnych. Z parterowego holu na pierwszą kondygnację wiodły schody marmurowe, na wyższe zaś piętra wchodziło się po trzeszczących intymnie stopniach dębowych. Nick wyobrażał sobie, że prowadzi nimi któregoś z nowych przyjaciół, na przykład Leo, pokazując mu dom Feddenów, jakby należał lub miał należeć w przyszłości do niego wraz ze wszystkimi obrazami i falistymi francuskimi meblami, które tak bardzo kontrastowały z otoczeniem znanym mu z domu rodzinnego. Ich ciemne, połyskliwe drewno zawsze towarzyszyło Nickowi serią wątłych, ulotnych refleksów. Zdążył już wcześniej spenetrować cały ten gmach: od trójkątnych kredensów na poddaszu aż po piwniczną rupieciarnię, ów gabinet osobliwości, nazywany przez Geralda trou de gloire. Nad kominkiem w salonie wisiał obraz Guardiego Capriccio of veneziano w pozłacanej rokokowej ramie, a przeciwległą ścianę zdobiły dwa okazałe lustra, których obramowanie również pokryto warstwą pozłoty. Podobnie jak jego idol, Henry James, Nick sądził, że umie znieść duże nagromadzenie złoceń.

Kiedy Tobyemu zdarzało się zawitać w rodzinne progi, z salonu dobiegała głośna muzyka. Miał też zwyczaj przesiadywać w ojcowskim gabinecie, mieszczącym się w tylnej części domu, skąd wydzwaniał za granicę i gdzie sączył dżin z tonikiem. Nie czynił tego bynajmniej na przekór rodzicom, ale przeciwnie naśladował ich swobodny sposób bycia we własnym domu. Potem schodził do ogrodu, szybkim ruchem ściągał koszulę i wyciągnięty na leżaku, zagłębiał się w dział sportowy dziennika Daily Telegraph. Dojrzawszy go z balkonu, Nick czym prędzej zbiegał na dół, świadom, że wysportowane ciało Tobyego lubi być oglądane, że piękno odznacza się szerokim gestem. Gdy pili razem piwo, Toby pytał: Z moją siostrunią wszystko w porządku? Mam nadzieję, że się za bardzo nie rozszalała. A Nick odpowiadał: Ma się dobrze, gwarantuję i zasłaniając oczy przed zachodzącym sierpniowym słońcem, posyłał przyjacielowi uspokajający uśmiech, w którym kryły się także inne, niewypowiedziane emocje.

Chwiejne nastroje Catherine należały do mitologicznej osnowy domostwa Feddenów, jaka wytworzyła się w umyśle Nicka. Toby opowiedział mu o nich w sekrecie jeszcze na studiach, kiedy pewnego wieczoru rozmawiali ze sobą nad jeziorem. Ona jest bardzo chimeryczna mówił, najwyraźniej zadowolony z wyboru odpowiedniego przymiotnika. Taaa Miewa humory. Od tej chwili dom Tobyego wypełnił się w wyobraźni Nicka migotliwymi nastrojami jego siostry i zaczął tętnić od nadmiaru emocji, tak jak oksfordzkie powietrze tętniło zapachem jeziornej wody. Wiesz Ona cięła się żyletką po rękach. Toby wzdrygnął się i pokiwał głową. Dzięki Bogu, jakoś z tego wyrosła. To już zabrzmiało groźniej niż zwykłe humory, więc kiedy Nick ujrzał Catherine po raz pierwszy, mimowolnie skierował wzrok na jej ręce. Na jednym przedramieniu widniała para równoległych linii o długości kilku centymetrów, na drugim zaś wzorek z prostokątnych blizn, które do złudzenia przypominały litery i mogły układać się w wyraz ELLE. Te dawno już zagojone rany stanowiły bodaj jedyny ślad po wypartym z pamięci dramacie. Zdarzało się, że Catherine wodziła po nich machinalnie którymś z palców.

Zaopiekuj się naszą Kotką[2] – tak Gerald zwrócił się do Nicka przed wyjazdem, sugerując, że zadanie jest proste, acz odpowiedzialne. Wprawdzie to Catherine była tu u siebie, lecz właśnie Nickowi przypadł w udziale nadzór nad domem. Catherine sprawiała wrażenie osoby pomieszkującej tu kątem, jakby to ona, nie Nick, podnajmowała tylko jeden z pokoi. Dziwiła się uwielbieniu, jakim on darzył te majestatyczne wnętrza, i podkpiwała z jego nabożnego stosunku do obrazów i mebli. Okropny z ciebie snob śmiała się prowokacyjnie. Jako że w pewnym sensie to jej własna rodzina miała być przedmiotem owego snobizmu, Nick poczuł się cokolwiek urażony. Niezupełnie odparł, jakby zawarte w tym słowie niepełne potwierdzenie mogło najłatwiej zadać kłam usłyszanemu zarzutowi. Po prostu lubię piękne przedmioty. Catherine rozglądała się dokoła komicznie, jak gdyby otaczała ją zbieranina bezwartościowych gratów. Pod nieobecność rodziców wykazywała umiarkowaną skłonność do zachowań buntowniczych, co w jej przypadku oznaczało na ogół palenie papierosów i zapraszanie do domu zupełnie obcych ludzi. Pewnego wieczoru Nick zastał ją w kuchni ze starym czarnoskórym taksówkarzem, któremu przy drinku zdradzała wartość polis ubezpieczeniowych na ten czy inny przedmiot w domu.

Miała ledwie dziewiętnaście lat, a już mogła się pochwalić długą listą nieudanych związków. Każdy z jej byłych facetów oznaczony był pogardliwym epitetem Kompociarz, Szybkoschnący lub Kontroler Jakości i bardzo często do jednego z takich określeń sprowadzała się cała wiedza Nicka na temat tych panów. Wielu z nich wybrała zapewne tylko dlatego, że nie pasowali do Kensington Park Gardens. Tyczyło się to walijskiego trampa po czterdziestce, którego poznała w komisie płytowym, urodziwego punka z wytatuowanym na szyi słówkiem JEBAĆ, a także mieszkającego po sąsiedzku rastafarianina, który jęczał coś o Babilonie i wieścił upadek Margaret Thatcher. Pozostali rekrutowali się spośród uczniów prywatnych liceów bądź należeli do młodych elegancików, którzy wykonując wolne zawody, próbują wyrobić sobie pozycję na coraz bardziej kurczącym się rynku. Catherine była osóbką drobną, ale zarazem nader odważną; to, co mężczyzn w niej pociągało, umiało również odstraszyć. Nick, sam jeszcze skrycie niewinny, odczuwał swoisty respekt dla jej doświadczenia z mężczyznami wszak taka ilość porażek musiała się wiązać z pokaźnym odsetkiem wstępnych sukcesów. Nie był w stanie ocenić jej urody. Geny dwojga przystojnych rodziców objawiły się tutaj w innej konfiguracji niż u dyskretnie pięknego Tobyego: duże, serdeczne usta Geralda gnieździły się nieforemnie na owalnej twarzy Rachel To właśnie na te usta przelewały się wszystkie emocje Catherine.

Upodobała sobie ton sarkastyczny, a gdy wypiła trochę alkoholu, zręcznie naśladowała głosy członków rodziny; Nickowi wydawało się wtedy, że jej rodzice nigdzie nie wyjechali. Zaczynała od Geralda, imitując jego krotochwilny bas, jego wysublimowany gust, jego ulubione cytaty z Alicji. Och, Catherine. Z tobą nawet ostryga by się wściekła”[3]. Albo: Pamiętasz, Nick, cztery rodzaje arytmetyki? Wodowanie, obejmowanie, mrożenie i obrzydzielenie. Nick wtórował jej ze świadomością, że łamie zasady dobrego wychowania. Bardziej odpowiadał mu styl Rachel, pobrzmiewający arystokratyczną cudzoziemszczyzną. Słowo group”[4] miało w jej wydaniu coś germańskiego, a wyraz philistine[5], wymawiany z francuska, odnosił się automatycznie do każdego, kto artykułował go inaczej. Nick wypróbował to na Catherine, która roześmiała się wprawdzie, lecz nie wyglądała na szczerze zachwyconą. Tobyego nie ruszała w ogóle, bo i trudno go było uchwycić. Naśladowała za to pociesznie swą matkę chrzestną, księżnę Flintshire, de domo Sharon Feingold, z którą Rachel przyjaźniła się w szkole Cranbome Chase i której obecność w życiu rodziny łączono komicznie z Jego Miłością. Poślubiony przez Sharon książę miał przetrącony kręgosłup i kruszejący zameczek, stąd też fortuna Feingoldów, pochodząca zresztą z wyrobu octu, okazała się dlań nadzwyczaj przydatna. Nick nie znał księżnej osobiście, lecz ujrzawszy, jak Catherine wciela się w ten bezmyślny wulkan energii, uznał, że dostąpił już owego zaszczytu, nie narażając się przy tym na nieuchronne zażenowanie.

Nigdy nie zdradził się przed Catherine ze swoją słabością do jej brata. Obawiał się, że byłaby tym jedynie rozbawiona. Często jednak, właściwie przez cały ten rozedrgany tydzień niecierpliwego oczekiwania, poruszali temat randki z Leo. Wiedzieli o nim tyle co nic, lecz ich bogata wyobraźnia umiała stworzyć wiarygodną postać, opierając się na kilku wątłych przesłankach. Mieli zatem błękitny liścik z podejrzanymi akcentami górnymi; mieli do dyspozycji głos, słyszany wyłącznie przez Nicka w trakcie nienaturalnie swobodnej rozmowy telefonicznej głos o akcencie londyńskim, niekoniecznie należący do mężczyzny czarnoskórego, choć wyróżniający się specyficzną ironią; mieli wreszcie barwną fotografię, z której wysnuli prosty wniosek: jeżeli nawet Leo nie jest tak przystojny, za jakiego sam się uważa, to tak czy inaczej warto na nim zawiesić oko. Na zdjęciu Leo, ubrany w ciemną skórzaną kurtkę, widoczny tylko od pasa w górę, siedział na ławce w parku i trudno było wobec tego oszacować jego wzrost. Patrzył gdzieś w bok, marszcząc brwi, co nadawało jego rysom wyraz posępnej powagi. Za jego plecami majaczyła srebrnoszara rama opartego o ławkę roweru.

Treść anonsu (Czarn. facet pod 30-stkę, b. przystojny, pasje: kino, muzyka, polityka, pozna inteligentnego faceta o podob. zainter., lat 18-40) zatarła się już nieco pod wpływem fantazji Nicka oraz złowróżbnych przeczuć Catherine, która umiejscowiła Leo w znanej jej dobrze sferze marnego seksu i zakłamania. Nick musiał nawet co pewien czas przypominać sobie, że na tę randkę umówił się on, nie zaś jego przyjaciółka. Wracając do domu owego wieczoru, raz jeszcze przebiegł myślą oczekiwania przyszłego kochanka. Bał się, że nie spełni jego wymagań. Był co prawda inteligentny, skończył z wyróżnieniem studia w Oksfordzie, ale muzyka i polityka posiadały przecież odmienne znaczenie dla różnych ludzi przekonał się o tym w domu Feddenów. Otuchy dodawał mu za to szeroki przedział wiekowy. Nick miał dopiero dwadzieścia lat, lecz mógłby mieć ich dwakroć więcej, a Leo i tak chciałby się z nim spotkać. Może nawet będą ze sobą przez dwie kolejne dekady, taką to bowiem obietnicę odczytał Nick między wierszami anonsu.

Poranna korespondencja ciągle leżała rozrzucona w holu. Z góry nie dobiegał żaden dźwięk, ale wyczuwalne w całym domu napięcie mówiło Nickowi, że nie jest sam. Zgarniając listy, zauważył adresowaną do siebie pocztówkę od Geralda. Widniało na niej czarno-białe zdjęcie romańskiego portalu, z figurami świętych po bokach i jaskrawym wizerunkiem Sądu Ostatecznego na tympanonie. Eglise de Podier, XII siècle. Gerald pisał niecierpliwie, dużymi literami, z których wiele ginęło pod jego grubą stalówką. Autor Grafologii dostrzegłby tu zapewne ego równie wybujałe, jak u Leo, ale kartka robiła nade wszystko wrażenie kreślonej w ogromnym pośpiechu. Końcowe pozdrowienie mogło brzmieć ukłony albo całuję lub nawet, zupełnie już absurdalnie, witam, tak że trudno było określić, jaki jest właściwie stosunek nadawcy do adresata. Nick stwierdził teraz jedynie, że Feddenowie przyjemnie spędzają wakacje. Z jednej strony ucieszyła go ta pocztówka, z drugiej jednak przypomniała mu, że sierpniowa idylla z wolna dobiega końca.

Wszedł do kuchni, w której Catherine bo któżby inny zostawiła istne pobojowisko po porannej wizycie Eleny. Wysunięte z szafek szuflady ze sztućcami przechylały się ciężko ku podłodze, a w całym pomieszczeniu wyczuwało się obecność nieproszonego gościa. Nick pobiegł do jadalni, gdzie skonstatował, że na kominku dalej tyka Boulleowski zegar, że srebrny sejf ciągle jest szczelnie zamknięty, że Lenbachowskie portrety protoplastów Racheli spoglądają w przestrzeń równie posępnie, jak Leo na fotografii. W salonie na piętrze okna wychodzące na łukowaty balkon były otwarte, dolna szafka w ozdobnej biblioteczce straszyła rozwartymi drzwiczkami, lecz błękitna laguna Guardiego wciąż mieniła się nad kominkiem. Mieszkając w takim domu, człowiek otoczony był nieustannie aurą włamania i grabieży. Nick wyjrzał z balkonu, lecz w ogrodzie nie dostrzegł żywej duszy. Spokojniejszy już, pokonał dystans dzielący go od poddasza. Gdy trema przed randką z Leo znów dała znać o sobie, przyjął ją z ulgą jako chwilową przerwę w obowiązkowych lękach o bezpieczeństwo domu. Spostrzegłszy, że Catherine jest u siebie, zawołał ją po imieniu. Przeciąg zatrzasnął drzwi do jego pokoju, w którym zrobiło się bardzo duszno; leżące na biurku pod oknem notatki i książki parzyły w dłonie. Przez chwilę myślałem, że ktoś się włamał krzyknął Nick, ale wszelkie obawy z tym związane zdążyły już go opuścić.

Zdjął z wieszaków dwie koszule i przeglądał się właśnie w lustrze, gdy do pokoju weszła Catherine. Od razu poczuł, że ma ochotę go dotknąć, lecz nie jest zdolna tego uczynić. Nie patrzyła na odbicie w lustrze; jej wzrok spoczął na jego ramionach, jak gdyby to one wiedziały, co teraz winno się wydarzyć. Na ustach błąkał się jej niepewny uśmiech osoby, która dopiero co wygrała z bólem. Nick uśmiechnął się szeroko; wolał przedłużyć tę chwilę o kilka sekund i stworzyć iluzję, że to tylko jedna z ich wielu wspólnych zabaw. Niebieska czy biała? zapytał, przykładając do torsu obydwie koszule, aby po chwili opuścić je na podłogę. Widział już zbliżający się wieczór, widział, jak Leo wraca rowerem do domu w Willesden. Obie są kiepskie, prawda?

Catherine usiadła na łóżku, pochyliła się i spojrzała na niego, posyłając mu swój słabiutki, acz złowieszczy uśmiech. Codziennie widywał ją w tej kusej kwiecistej sukience, w której lubiła paradować po mieście. Kupiła ją na targu staroci na Portobello Road, bo pewnie uznała, że właśnie w czymś takim należy tam chodzić, lecz teraz ta kiecka na ramiączkach, odsłaniająca całe plecy i prawie całe nogi, wyglądała.raczej na część bielizny. Nick usiadł przy Catherine, objął ją i pogładził po ramionach, jakby miał do czynienia ze zziębniętą dziewczynką, chociaż w istocie jej ciało było ciepłe niczym u złożonego gorączką dziecka. Pozwoliła mu na to, lecz moment później odsunęła się nieco. Jak mam ci pomóc? Gdy zadawał to pytanie, uświadomił sobie, że jego samego też trzeba by pocieszyć, W głębi lustra dostrzegł dwoje młodych ludzi, pogrążonych w nieskrywanym kryzysie.

Proszę cię, zabierz te rzeczy z mojego pokoju powiedziała. Tak, zanieś je na dół.

Okej.

Nick poszedł do jej pokoju, w którym jak zwykle zaciągnięte były zasłony, a w powietrzu unosił się kwaśny fetor nikotyny. Na lampie wisiała gęsta czerwona gaza o niepokojącym zapachu, nadając specyficzne zabarwienie rozrzuconej dokoła pościeli, bieliźnie i płytom g...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin