Gerritsen Tess - Opary szaleństwa.pdf

(1586 KB) Pobierz
Tess Gerritsen
Opary Szaleństwa
PrzełoŜyła Barbara Gadomska
Podziękowania Timowi i Elyse.
Winna jestem podziękowania: memu męŜowi
Jacobowi, po
tylu latach wciąŜ najlepszemu przyjacielowi; Meg Ruley, mojemu aniołowi stróŜowi
i cudotwórcy, która chodzi po wodzie; Jane Berkey i Donowi Cleary’emu za ich
wskazówki; mojej wspaniałej redaktorce, Emily Bestler; paniom z klubu
śniadaniowego
za cotygodniową dawkę zdrowego rozsądku;
św.
pamięci Perleyowi Sprague’owi,
komendantowi policji w Rockport. Jego
Ŝyczliwość
stanowiła inspirację; i w końcu
miasteczku Camden w stanie Maine, najlepszym miejscu na ziemi dla pisarza. MoŜecie
być pewni,
Ŝe
ta ksiąŜka nie jest o was.
Prolog
PrzecieŜ jej nie znajdzie, jeśli ona będzie siedzieć cicho i nieruchomo. Pewnie myśli,
Ŝe
zna wszystkie jej kryjówki, ale nigdy nie odkrył tej sekretnej niszy, tego zagłębienia
w
ścianie
piwnicy, za półkami, na których mama trzyma przetwory. Kiedy była mała,
zawsze wślizgiwała się tu podczas zabawy w chowanego i chichotała cichutko, kiedy on
szukał jej we wszystkich pokojach. Czasem bawili się tak długo,
Ŝe
zasypiała w kryjówce
i budziła się dopiero po kilku godzinach, słysząc pełne niepokoju wołanie mamy.
Teraz znów się tu wsunęła, w swoją piwniczną kryjówkę. Tylko
Ŝe
nie jest juŜ
dzieckiem. Ma czternaście lat i z trudem mieści się we wnęce. Ale tym razem nie chodzi
o beztroską zabawę w chowanego.
Słyszała, jak szuka jej na górze. Miotał się po domu, przeklinając i rozwalając meble.
Błagam, błagam, niech ktoś nam pomoŜe. Niech ktoś go spłoszy.
Słyszała, jak wywrzaskuje jej imię: IRIS! Kroki rozlegały się teraz w kuchni, zbliŜały
do drzwi piwnicy. Zacisnęła dłonie w pięści. Serce waliło jej jak młotem.
Nie ma mnie tu. Jestem daleko stąd, uciekam, lecę przez nocne niebo...
Drzwi do piwnicy otwarły się gwałtownie, uderzając o
ścianę.
Na tle rozświetlonego
otworu u szczytu schodów zarysowała się jego sylwetka.
Sięgnął do sznurka lampy i blask nagiej
Ŝarówki
rozjaśnił nieco przepastną piwnicę.
Kuląc się za słoikami z domowymi przetworami z pomidorów i ogórków, Iris słyszała,
jak schodzi po schodach. KaŜde skrzypnięcie przybliŜało go do niej. Wcisnęła się głębiej
we wnękę, niemal rozpłaszczając się na kruszących się kamieniach i zaprawie,
i zamknęła oczy,
Ŝałując, Ŝe
nie moŜe stać się niewidzialna. Poprzez głośne bicie serca
słyszała,
Ŝe
zszedł na sam dół.
Niech mnie nie dostrzeŜe. Niech mnie nie dostrzeŜe.
Kroki rozległy się obok półek z przetworami i skierowały w odległy kąt piwnicy.
Kopnął pudło. Puste słoiki rozbiły się na kamiennej podłodze. Teraz wracał i słyszała
jego głośny oddech, przerywany jakby zwierzęcym charkotem. Ona sama oddychała
płytko i szybko, a dłonie zacisnęła tak mocno,
Ŝe
omal nie pękły jej kości. Doszedł do
półek z przetworami i zatrzymał się.
Otworzyła oczy i przez szczelinę między słoikami zobaczyła,
Ŝe
on stoi dokładnie
naprzeciw niej. Zsunęła się niŜej, skuliła jeszcze bardziej, usiłując się usunąć z jego linii
widzenia. Sięgnął po słoik i cisnął nim o podłogę. Wokół rozszedł się ostry, octowy
zapach pikli. Sięgnął po drugi słoik, potem nagle odstawił go z powrotem, jakby
przyszedł mu do głowy lepszy pomysł. Odwrócił się i poszedł na górę, przed wyjściem
pociągnąwszy za sznurek wyłączający
światło.
Znów znalazła się w ciemnościach.
Kroki na górze przeszły na front domu, a potem zapanowała cisza.
Czy wyszedł? Czy wreszcie sobie poszedł?
Trwała na miejscu bez ruchu, nie
śmiejąc
nawet drgnąć. Mijały minuty. Liczyła je
powoli w myślach. Dziesięć. Dwadzieścia. Łapały ją skurcze, tak bolesne,
Ŝe
musiała
zagryzać wargi, by nie jęczeć głośno.
Godzina.
Dwie godziny.
WciąŜ
Ŝadnych
odgłosów z góry.
Powoli wysunęła się z kryjówki. Stała w ciemnościach, czekając, aŜ krew znów
zacznie krąŜyć w jej
Ŝyłach,
aŜ do nóg wróci czucie. Nasłuchując, cały czas nasłuchując.
Nic nie słyszała.
W piwnicy nie było okna, nie wiedziała więc, czy na dworze wciąŜ jeszcze jest
ciemno. Przeszła nad rozbitym szkłem i zbliŜyła się do schodów. Wspinała się powoli,
zatrzymując się na kaŜdym stopniu i nasłuchując. Gdy w końcu dotarła na szczyt, jej
dłonie były tak lepkie,
Ŝe
przed otwarciem drzwi piwnicy musiała je wytrzeć o bluzkę.
W kuchni paliło się
światło
i wszystko wyglądało zdumiewająco zwyczajnie.
Mogłaby niemal uwierzyć,
Ŝe
horror ostatniej nocy był tylko koszmarnym snem.
Ścienny
zegar tykał głośno, wskazując piątą rano. Na dworze wciąŜ panowały ciemności.
Na palcach podeszła do drzwi kuchni i zajrzała do holu. Jeden rzut oka na rozbite
meble i plamy krwi na tapetach powiedział jej,
Ŝe
nie
śniła.
Jej dłonie znów były lepkie
od potu.
W holu nie było nikogo, a drzwi frontowe stały otworem.
Musi wydostać się z domu. Pobiec do sąsiadów, na policję.
Ruszyła przez hol. KaŜdy krok przybliŜał ją do wolności. PrzeraŜenie wyostrzyło jej
zmysły do tego stopnia,
Ŝe
rejestrowała kaŜdą drzazgę leŜącą na kwiecistym dywanie,
kaŜde tyknięcie kuchennego zegara. Dotarła juŜ niemal do drzwi.
Minęła balustradę schodów i zobaczyła matkę, leŜącą na stopniach głową w dół. Nie
mogła oderwać od niej wzroku. Długie włosy mamy spływały po schodach czarną
kaskadą.
Mdłości podeszły jej do gardła. Rzuciła się do wyjścia.
Stał tam, trzymając w ręku siekierę.
Odwróciła się ze szlochem i pobiegła w górę po schodach. Mało brakowało,
a poślizgnęłaby się na krwi matki. Słyszała,
Ŝe
on gna za nią na górę. Zawsze była od
niego szybsza, a przeraŜenie dodało jej sił, więc mknęła jak spanikowany kot.
Na piętrze mignęło jej ciało ojca, leŜące w drzwiach sypialni. Nie było czasu, by
o tym myśleć, by potworność tego, co się dzieje, mogła w pełni do niej dotrzeć. Dobiegła
na górę i wpadła do pokoju w wieŜyczce.
W ostatniej chwili zatrzasnęła drzwi i zasunęła zasuwkę.
Ryknął z wściekłością i zaczął się dobijać do pokoju.
Rzuciła się do okna i otworzyła je. Spojrzała w dół i uświadomiła sobie,
Ŝe
skok stąd
byłby
śmiertelny.
Ale pokój miał tylko jedne drzwi.
Zerwała firankę.
Lina. Muszę zrobić linę!
Przywiązała jeden koniec firanki do rury
kaloryfera, zdarła drugą firankę i dowiązała do pierwszej.
Rozległ się huk i poczuła uderzenie małego kawałka drewna. Zerknęła za siebie
i z przeraŜeniem zobaczyła tkwiący w drzwiach czubek siekiery. Zaraz znikł, bo siekierę
uniesiono do zadania kolejnego ciosu.
Za chwilę rozwali drzwi!
Zerwała trzecią firankę i drŜącymi rękami dowiązała do poprzednich.
Siekiera znów uderzyła. Szczelina w drewnie drzwi rozszerzyła się, kolejne drzazgi
poleciały do pokoju.
Szarpnęła czwartą firankę, ale wiąŜąc ostatni węzeł, wiedziała juŜ,
Ŝe
lina nie będzie
wystarczająco długa. Zrozumiała,
Ŝe
jest za późno.
Odwróciła się, by stanąć twarzą do drzwi. Siekiera przebiła je właśnie na wylot.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin