04 Ancestral- rozdział 1-7.pdf

(167 KB) Pobierz
Cassandra O'Donnell-Rebecca
Kean 04-Ancestral
Rozdział 1
Było zimno, byłam zmęczona i powinnam spokojnie leżeć na kanapie oglądając
ostatni sezon Teen Wolf
z moją córką Leonorą. Zamiast tego, słuchałam Hectora, flegmatycznego
angielskiego kamerdynera
Raphaela, z długimi zaczesanymi brązowymi włosami i neutralnym wyglądem,
robiłam szczegółowy
plan na armię szalonych i warczących wampirów, które zabrały się przy naszych
granicach.
- Według naszych szpiegów prawie połowa z ich żołnierzy ma ponad pięćset lat.-
zakończył nie starając
się ukrywać swoich obaw.
- Jesteś niesamowicie silną osobowością, Hectorze, to prawdziwa uczta cię
słyszeć.- westchnęłam,
chrupiąc jabłko z nogami na biurku.
Wampir wzruszył mechanicznie ramionami.
- Nie jestem odpowiedzialny za złe wieści, Pani, ja je tylko przekazuje.
„Pani”… cholera, gdybym miała pod ręką Raphaela, już ja bym mu pokazała,
przeszłaby mu ochota na
robienie głupich żartów. No ale tak naprawdę, powierzyć bezpieczeństwo klanu
wampirów czarownicy
wojny było jak… nie wiem… wprowadzić rekina do szkoły tuńczyków, grzechotnika
w gniazdo mysz,
Berlusconiego do szkoły dla dziewcząt. Było to jak los na loterii i całkowicie wbrew
naturze.
- Więc, jeśli dobrze rozumiem, armia stu trzech wampirów…
- Stu dwóch.- poprawił mnie natychmiast.
- Ok. Stu dwóch wampirów wyląduje tu w ciągu jednej lub dwóch godzin, aby
zlikwidować nas
wszystkich? A wszystko to bez negocjacji lub możliwości poddania?
- To trochę proste, ale dość dobre podsumowanie.- Zaczynałam rozumieć, dlaczego
niektórzy posłańcy
czasem kończyli nadziani na pal…
- Dobrze więc, przynajmniej ma tę zaletę, że jest oczywiste.- skrzywiłam się
niedbale rzucając ogryzek
jabłka do kosza na śmieci.
Gdybym miała przyznać jedną rzecz Mortefilis, Wysokiej Radzie wampirów, byłoby
to, że nie byli
skąpcami. Wysyłanie armii, aby zniszczyć gniazdo składające się właściwie z
samych noworodków,
było niespotykane. Nie wiedziałam, co się dzieje w Nowym Yorku między
Raphaelem – mistrzem
Vermont, a jego przełożonymi, ale musiał ich bardzo mocno zdenerwować, skoro
podjęli decyzję by
zdziesiątkować jego klan w połowie negocjacji.
- Podejrzewam, że nadal nie udało Ci się połączyć z Raphaelem, aby poinformować
go o naszym małym
problemie?- Spytałam.
- Nie, Mistrzyni.
Czułam jak strach zaciska się na moich wnętrznościach. Wiedziałam od początku,
że Mortefilis próbuje
wciągnąć w pułapkę Raphaela, zrobiłam wszystko, aby przekonać go do rezygnacji,
z przyjazdu na
wezwanie rady, ale ten uparty osioł mnie nie wysłuchał.
- Czy to kiedykolwiek się już stało? To znaczy… powinniśmy być w stanie
skontaktować się z
Lucjuszem lub niektórymi członkami jego ochrony?
Kamerdyner starał się zachować niewzruszony wyraz twarzy, ale tak naprawdę
wcale mu się to nie
udało.
- Tak, powinniśmy mieć… Chyba Mortefilis znaleźli sposób na całkowite odcięcie
komunikacji.
Gapiłam się przez kilka sekund bez słowa, a potem zaciągnęłam się głęboko przed
zapytaniem cicho:
- Czy uważasz, że Raphael…?- Potrzasnął zdecydowanie głową.
- Nie, on jest moim stwórcą, czułbym gdyby coś się stało.
- Nawet z tej odległości?
- Odległość nie ma nic wspólnego z magią krwi… odległość nie uległa zmianie, być
może moja więź z
Raphaelem, zaczęła mu poważnie szkodzić, kiedy współdzieliłem ją z mistrzem. Od
kilku godzin nie
mogę wyczuć jego mocy ani nie mogę się z nim komunikować telepatycznie.
- I jeśli można, należy przestać się martwić o mistrza, madame, to jest zbyt silne by
uruchomić realne
zagrożenie.- dodał.
Hmm… Nie chciałam popsuć jego morale, ale nie znam nikogo, ani niczego na tym
świecie, co nie może
zostać zabite przy odrobinie ciężkiej pracy i dobrej woli.
- Podziwiam twoje zaufanie, Hector, zwłaszcza w momencie, kiedy armia Mortefilis
praktycznie stoi u
naszych drzwi.
Wzruszył nonszalancko ramionami.
- Wysoka Rada nigdy nie odważy się bezpośrednio skonfrontować z Raphaelem,
oni chcą po prostu go
ujarzmić. Myślę, że wydaje im się, iż gdy zniszczą jego dom, nie będzie miał już
gdzie wracać i przyjmie
ich propozycję.
Członkowie Mortefilis od lat próbują przekonać Raphaela by wstąpił do Wysokiej
Rady, ale mistrz
wampirów wciąż utrzymywał nieodmiennie swoje zdanie, odmawiając. Gardził ich
politycznymi
kombinacjami, ich małostkowością i ich ciągłą walką o władzę.
- Jeśli tak jest, to mają dziwną taktykę perswazji.
Miał rozbawiony uśmiech.
- Pani, ty myślisz jak śmiertelniczka, a Pan ma dwa tysiące pięćset lat. Jesteśmy dla
niego niczym. Nie
mówię, że nie będzie zdenerwowany, mówię, że myśli inaczej niż większość ludzi.
Nie mylił się. Rafael był jednym z niewielu ludzi, których reakcji nigdy nie umiałam
przewidzieć. Był
tak nieprzewidywalny jak tornado czy trzęsienie ziemi, a czasami równie
przerażający. Ale to nie było
to samo, odkąd odzyskał zdolność do odczuwania emocji. Moja magia pozwoliła mu
doświadczać
uczuć, które były mu obce od bardzo dawna, takich jak miłość, nienawiść, przyjaźń
lub zazdrość. Ale
udawało mu się to jeszcze ukryć, że ma trochę mniej z tego nieczułego skurwysyna,
którym był.
Tyle tylko, że Hector, jak i Mortefilis o tym nie wiedzieli…
- Eh dobrze, wiem to jak ty mój przyjacielu, ale nie mam zamiaru ułatwiać tego tym
pokręconym
świrusom.- powiedziałam zdecydowanym tonem.
Uniósł brwi.
- Czemu?
- Co masz na myśli, pytając „czemu”?
Lokaj patrzył prosto przed siebie, starając się zachować neutralny i flegmatyczny
wyraz twarzy jak
zawsze, ale wystarczyły zaciśnięte pięści i sztywne plecy, aby dowiedzieć się, ile
kosztowała go ta
dyskusja.
- Czemu się słuchasz i walczysz po naszej stronie, za nas?- Gapiłam się na niego.
- To podchwytliwe pytanie?
- Jesteś Wiedźmą Wojny, nie jedną z nas. Nie masz powodu, żeby się dla nas
poświęcać.
Byłam Wiedźmą Wojny, tak. I nie tak dawno temu, spojrzałabym na śmierć tych
cholernych pijawek
spokojnie popijając cole i przegryzając popcorn przed wykończeniem niedobitków.
Ale wszystko się
zmieniło. Ja się zmieniłam.
- Zgadza się mój przyjacielu, ale obiecałam twojemu Panu pilnować jego ludzi i nie
będę tą, która mu
przekaże…
Uśmiechnął się smutno.
- Ta walka jest już stracona, będziemy zmasakrowani. Ja to wiem, ty to wiesz i
wszyscy inni to wiedzą.
Trudno mi było się z nim sprzeczać. Sto starych wampirów zdeterminowanych i
napędzonych
przeciwko tylko piętnastu zmiennym i pięćdziesięciu niemowlętom… Sytuacja była
dość rozpaczliwa.
Ale dopuszczenie do nieprzyjemnej rzezi przez hordę wampirów nie leżało w moich
planach…
najbliższej przyszłości, a nawet poza nią.
- Jak ty, czuję, że ani ja, ani Faucheuse, nie jesteśmy całkowicie gotowi na to
spotkanie, Hector.
Schylił twarz bardzo blisko do mojej, więc mogłam poczuć lekko drzewny zapach.
- Więc dlaczego nie starasz się tego uniknąć?
Dobre pytanie, ale ja nie miałam na nie prawdziwej odpowiedzi. Owszem, zawsze
mogłam mu
powiedzieć, że dałam słowo, że nie mogłam znieść myśli o ucieczce Mortefilis i jej
armii, że gdzieś
głęboko w środku krwiożerczy wojownik czekał tylko, aż będzie znów mógł
mordować dziesiątki
pijawek. Ale prawda była taka, że nie uważałam już – od jakiegoś czasu –
wszystkich wampirów za
zwykłe szkodniki nadające się tylko do zgniecenia, i nie mogłam pozwolić by
niewinni ludzie zostali
zarżnięci, bez mrugnięcia okiem. Potrzebowałam znaleźć się pod ścianą, bym
mogła w końcu
wyspowiadać się sama przed sobą.
- Nie wiem, mówią, że jestem szalona, albo głupia, albo oba jednocześnie.-
skłamałam, uśmiechając się.
Myślał przez chwilę, a jego ciemne oczy wwiercały się we mnie.
- To jest możliwe… ale mam inną teorię.
- Naprawdę?
- Długo cię obserwowałem i myślę, że wielu ludzi źle cię ocenia.
- To znaczy?
- Nie jesteś bezdusznym potworem, jak każdy sobie wyobraża.
Wygięłam usta w chytrym uśmieszku.
- Doprawdy!
- Nie. Jesteś twarda, tak samo bezlitosna, ale zawsze starasz się robić to, co
uważasz za słuszne i chronisz
osoby, za które jesteś odpowiedzialna. Myślę, że to twoja natura…
Nie. Moja natura raczej namawiała mnie do skoku do jego gardła i powolnego
odbierania mu życia, aż
wykończy się w agonii. Ale hej, nikt nie jest doskonały…
- Bawisz się w psychologa, Hectorze?- Powiedziałam, wstając z fotela, w którym
leżałam.
Uśmiechnął się.
- Oczywiście…
Zacisnęłam usta, aby powstrzymać się od uśmiechu i włożyłam kurtkę, mój szalik i
czapkę przed
wyruszeniem do drzwi.
- Myślę, że nadszedł czas by sprawdzić, czy wszystko jest gotowe na przyjęcie
naszych gości.
-
Bonne chance
1-
powiedział po francusku, a ja położyłam rękę na klamce.
-
Bonne chance à vous
2
-
Odpowiedziałam w moim ojczystym języku przed
przekroczeniem biura.
W korytarzu czekało na mnie wiele wampirów. Pozdrowiłam ich skinieniem głowy, a
one natychmiast
ukłoniły się z szacunkiem.
- Gdzie jest kapitan Jenco?- Zapytałam wychudzonego wysokiego blond wampira
młodszego niż sto lat.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin