Weller M. - Samowar.rtf

(1645 KB) Pobierz

 

Weller Michaił

SAMOWAR

 

ROZDZIAŁ 1

 

1 KWIETNIA 1994

 

Tak!

              No?

|p Właśnie na ciebie czekałem.

Chociaż nie znacie mnie przyjaciele, a ja nie znam was — usiądź­cie przy ogniu, posłuchajcie opowieści... O miłości i o bombardowa­niu, o wielkim pancerniku „Marat”, o tym, jak kilka razy zostałem ranny, broniąc Leningradu. Czego jeszcze trzeba, chłopie?

- Żeby było ciekawie.

— Obraża mnie pan, panie kierowniku. Znam się na rzeczy. Jak zaczniesz słuchać, to nawet zapomnisz, że chciałeś do toalety. Kiedyś paryscy agenci konwojując przez miasto groźnego prze­stępcę, wbijali mu w delikatną skórę krocza haczyk rybacki, a żyłkę nawijali sobie na palec. I straceniec szedł cichutko, dla postronnych obserwatorów — jak dobrowolny towarzysz podróży. Myślę, że tak powinna zacząć się ta historia.

              Żeby i o miłości coś było.

              Miłość burzy krew i wraz z głodem rządzi światem; a jakże! Nasze polityczne kredo: Zawsze!

              A szczęście? Czy spełni się obiecane szczęście?

              Niezaprzeczalnie. Tylko z tego względu owa rozmowa się zaczęła. Zbyt wiele żądasz. Jedzie pociąg z daleka, na nikogo nie czeka.

              I jeszcze strzelanina, pościgi, niebezpieczeństwa.

              Jeśli wolisz bentleya od jaguara, browninga High Powera od kolta Pythona i słyszałeś, jakim ciężkim basem grzmi fugas — będziemy mieli o czym pogawędzić.

H — Bardzo chciałbym być bogaty.

              Właśnie. Zabiłbym tego, kto wymyślił biedę.

              Powinna być jeszcze straszna tajemnica, która zostaje roz­wiązana na koniec.

              Duszyczko moja, nie zdajesz sobie sprawy, jak straszna jest ta tajemnica. Zdołamy ją odkryć, tylko razem — i to pod sam koniec.

              A będzie można się pośmiać?

              Śmiech to rzecz święta. Śmiech bywa różny: „cha, cha, cha”, „che, che, che”, „chi, chi, chi”, „chy, chy, chy”, „bu-cha, cha” Jest też śmiech wywołany łaskotkami.

              Boleśnie dużo tutaj wszystkiego. Nie ma W tym jakiegoś taniego chwytu reklamowego?

              Bynajmniej, powiedział hrabia i powalił hrabinę na for­tepian. Na centralnym placu w Tel Awiwie stoi pomnik Jurija Ga­garina; to on pierwszy powiedział: „Pajechali!” — i rozpoczęła się żydowska emigracja z zssr.

Pomodlili się i pojechali.

Czterdzieści wieków patrzy na was z wysokości egipskich pi­ramid. Osłów i trubadurów — po połowie!

2.              AUTOR

Główny bohater tej książki to młody romantyk i awanturnik, który przeżył tragiczną miłość. A ściśle mówiąc, nie przeżył jej, bo go rozstrzelano.

Został oskarżony o zabójstwo i szpiegostwo, a winę mu udo­wodniono. Przyczyną zabójstwa była popędliwość, szpiegostwa — miłość, a aresztowania — głupota. To znaczy, jak to zwykle bywa, jedno z drugim nie miało nic wspólnego.

Mieszkał w mieście, którego już nie ma, a które nazywało się Leningrad, w kraju, którego już nie ma — w Związku Radzieckim. Było to największe i najgroźniejsze imperium na świecie, które ist­niało tylko siedemdziesiąt lat, przeprowadziło kilka wielkich wojen i unicestwiło ćwierć swoich mieszkańców. Posiadało najmężniejszą na świecie armię, najlepsze czołgi i automaty oraz najpiękniejsze kobiety.

Wszyscy ludzie byli państwowymi niewolnikami. Całe życie musieli pracować na państwo i nie mieli własności prywatnej. Byli przy tym patriotami, kochali swoją Ojczyznę i uważali ją za najlep­szą na świecie. A dla poprawienia nastroju pili czterdziestoprocen- towy roztwór spirytusu etylowego w wodzie, nazywany wódką.

Tych, którzy nie chcieli pracować, zsyłano na katorgę na Sy­berię. A na Syberii były bezkresne głuche lasy, śnieg i siarczyste mrozy.

Pod groźbą katorgi nie pozwalano również posiadać broni, żeby nie można było sprzeciwić się władzy, zabronione były wy­jazdy za granicę i w ogóle jakiekolwiek kontakty z obcokrajow­cami, żeby przypadkiem nie odkryto, że w innych krajach żyje się lepiej.

W święta śpiewano pieśń narodową z wesołej komedii Cyrk: „Nigdzie w świecie kraju nie znajdziecie, gdzie tak wolnym byłby każdy człek”. Dyktator imperium zarządził, aby najważniejszą sztuką dla narodu było kino.

Ponieważ ogromne imperium zajmowało szóstą część ziem­skiego lądu, niektórzy młodzi i silni mężczyźni jeździli z jednego krańca na drugi, na pustynie, w góry, tundrę i do lasów, mieszkali tam między miejscowymi i często zmieniali zajęcie. W ten sposób zaspokajali pragnienie podróży, zmian i egzotyki.

Przedstawicieli władzy tam w zasadzie nie było i ludzie sami rozsądzali spory według własnych zasad.

Nasz autor pracował kiedyś jako poganiacz bydła w dzikich górach Ałtaju. Poganiacz bydła to biedny, pozbawiony broni kow­boj na kiepskim koniu.

Pewnego razu zdarzył mu się nocleg w pobliżu osady, popi­

jawa z miejscowymi chłopakami przy ogniu, kłótnia i prawdziwy pojedynek na noże.

A zimą, gdy wrócił do. Leningradu, spotkał dziewczynę i pierw­szy raz w życiu pokochał. Dziewczyna była podobna do włoskiej gwiazdy filmowej. Miała zgrabną figurę, jędrną pierś, piękny głos, złote włosy, dziecięcą twarz i ogromne, błyszczące, brązowe oczy

o              gęstych rzęsach.

Kończyła uniwersytet. I chciała wyjść za niego za mąż. Zawio­zła go nawet do swoich rodziców w Moskwie, aby się poznali.

Jej ojciec był admirałem z dwiema gwiazdkami, dowódcą lot­nictwa morskiego Sowieckich Sił Powietrznych. Był podobny do pewnego znanego aktora. Mieszkał w ogromnym mieszkaniu, gdzie w holu znajdowała się skóra białego niedźwiedzia i cztery telefony. Zielony telefon co sześć godzin składał sprawozdanie z bojowego dyżuru powietrznego patrolu sowieckich bombowców strategicznych, wyposażonych w bomby wodorowe w pobliżu ame­rykańskich granic.

Naszego bohatera zdziwiło serdeczne przyjęcie. Przecież nie był pożądanym narzeczonym: młody, biedny, bezrobotny i w do­datku Żyd.

Narzeczona okazała się lesbijką. Mieszkała z ukochaną przy­jaciółką. Jej rodzice trzymali się zacofanych heteroseksualnych poglądów. Strasznie cierpieli i starali się rozdzielić przyjaciółki, marzyli, aby wydać córkę za mąż za jakiegokolwiek normalnego mężczyznę.

Chcieli umieścić partnerkę córki w domu wariatów za jej sek­sualne odchyły. Dziewczyny przygotowały plan obrony. Po drugie, wydać pięknotkę za mąż dla zamydlenia oczu. A po pierwsze, ze­brać materiały kompromitujące tatę, żeby w razie konieczności po­tajemnie przekazać je amerykańskim gazetom. Wybuchnie skan­dal, admirała usuną z armii i oddadzą przed trybunał.

To był dramat dla wszystkich, bezpośrednio związanych z tym osób. Narzeczony był w stanie pozbyć się rywala, ale w stosunku do rywalki czuł się bezsilny. Stracił nerwy, był rozkojarzony, płakał i był gotów na wszystko.

Narzeczona szpiegowała tatę, a narzeczony zanosił dowody do pewnego znajomego, który miał krewnych za granicą. Tak to wymyśliła ostrożna i przewidująca przyjaciółka.

Ów znajomy jednak został zwerbowany zarówno przez 2. Od­dział cia, jak i rv Zarząd Główny kgb. Otrzymawszy cenną część informacji, Amerykanie kazali mu następnie, dla swoich celów, wydać całe to towarzystwo Rosjanom. Aresztowali wszystkich.

Ale narzeczony zdołał się ukryć. Ukrywał się trzy miesiące. Kontrwywiad był bezsilny.

Potem sam się ujawnił i poddał. Wziął na siebie całą winę i opowiedział o sobie wszystko. Żyć bez ukochanej nie chciał i nie potrafił.

W ciągu tych trzech miesięcy zdążył napisać tę książkę.

3. KSIĄŻKA

Książka ma równo tysiąc stron. Przepisano ją na przenośnej maszy­nie do pisania zrobionej z kruppowskiej stali w 1942 roku w pań­stwowych zakładach Roberta Leya w iii Rzeszy Niemieckiej, i ma­jącej rosyjską czcionkę dla Kresów.

Teczka miała dziesięć i pół centymetra i ważyła cztery kilo­gramy i osiemset gramów.

Przemycenie takiej cegły przez sowiecką granicę było niemoż­liwe.

Autor pożyczył od przyjaciela aparat fotograficzny Zenit z obiektywem Helios — iv, a uprosiwszy pewnego fotografa pra­cującego dla gazety, kupił od niego pięć metrów kliszy o czuło­ści iooo, z bardzo małym ziarnem, co pozwala na znaczne powięk­szenie zdjęć. Taka klisza była wykorzystywana w fotokarabinach lotniczych i sprzedawana przez lotników za wódkę.

Sfotografował rękopis, rozkładając po 9 stron w kadrze, wy­szło 112 kadrów. O wywołanie kliszy musiał poprosić tego samego fotografa — nie znając się na rzeczy, można bowiem wszystko

U

zniszczyć, w atelier natomiast czegoś takiego nie wezmą, a jak we­zmą, to sfotografowany tekst wywoła podejrzenia, bo to przecież typowe szpiegowskie sztuczki, i dlatego wszystkim zakładom fo­tograficznym przyglądał się ten sam iv Zarząd Główny kgb. Fo­tografa trzeba było podpić, nie przekraczając miary: przed pracą

              do utraty podejrzeń, ale nie pozbawiając zdolności wykonania zadania, po pracy — w trupa, do pełnej utraty wspomnień.

Otrzymał rulon o średnicy 2,5 centymetra i wadze 60 gramów.

Skończywszy książkę, autor poczuł wybaczający i krótko­trwały przypływ miłości oraz wstrętu do życia. Marzył o sławie, bogactwie i szczęściu wolności w Ameryce. Ale książkę trzeba tam dostarczyć i wydać jak najszybciej. Czy on sam zdoła się wydostać, a jeśli tak, to kiedy?...

Zabawne: dochodzenie kgb sprawiało, że bał się zaszkodzić sobie i swojej rodzinie publikacją w usa pod własnym nazwiskiem. A publikacja anonimowa budziła obawę, że ktoś (szczególnie w ra­zie jego śmierci) przypisze innemu twórcy (lub sam ukradnie) au­torstwo jego arcydzieła.

Dlatego na jednym dodatkowym kadrze sfotografował klap­kowy kalendarz elektroniczny, znajdujący się nad interesantami Poczty Głównej. Autor, który będzie się chciał ujawnić, powinien udowodnić, że znajdował się na poczcie w owym dniu. A na dru­gim — kawałek powierzchni ziarnistej, granitowej balustrady new­skiego nabrzeża w ukośnym, słonecznym świetle. Relief z takimi detalami jest niepowtarzalny, jak odciski palców. Takich granitów w Leningradzie są setki kilometrów, więc tylko autor będzie w sta­nie wskazać dzielnicę, z której dany granit pochodzi.

Tym sposobem autorstwo książki było ukryte, ale i zabezpie­czone.

Niedługo zostanie ujawnione.

A rulonik kliszy został włożony w rączkę damskiej parasolki, co na ekranach urządzenia prześwietlającego bagaż wyglądało jak naturalne urządzenie mocowania trzonu w rączce, i dzięki osobom trzecim opuścił kraj.

Dowód na to włainie czytacie.

Piękne imię to wielki honor. Jak żyję, nie widziałem psa o wymyśl­nym imieniu, który byłby cokolwiek wart. Imię zobowiązuje, wiele determinuje, a nawet przesądza o losach. Istnieją na przykład pe­chowe nazwy statków; zmiana imienia jest niebezpieczna, o tym wiadomo od dawna. Największy na świecie pancernik „Juliusz Ce­zar” został przechrzczony na „Noworosijsk”, w rezultacie wybuchł i zatonął jeszcze w porcie, a wraz z nim poszło na dno siedmiuset marynarzy. Cesarzowi niepisane jest umrzeć śmiercią naturalną.

Z początku książka nosiła tytuł „Uwodziciel”. Autor zamyślił pasjonującą powieść o sztuce miłości — każdy, kto by ją przeczytał, mógł nauczyć się, jak zdobyć serce ukochanej osoby.

Potem zaczęła nazywać się „Zmowa supermocarstw”, dlatego że fbi i kgb dogadały się w sprawie usunięcia swoich prezydentów, którzy przeszkadzali im w pracy. W rezultacie Kennedy został za­bity, a Chruszczowa tylko obalono i trzymano w areszcie domo­wym do końca życia.

Od tego miłosno-politycznego thrillera oddzielił się jeszcze jeden tytuł: „Zmowa po rosyjsku”. Szczegółowo przestudiowano w nim problem unicestwienia sowieckiej władzy w Rosji, został przedstawiony również wszechstronny plan przewrotu. Najbar­dziej wstrząsające jest to, że piętnaście lat później takiego prze­wrotu dokonano w rzeczywistości.

Podobne tematy przywodzą do uogólniających rozmyślań, któ­rych skutkiem był tytuł „Wszystko o życiu”. Właśnie tak. Ni mniej, ni więcej. „Wszystko o życiu”, jasne? Przeczytaj tę książkę, a inne nie będą ci już potrzebne. I tak już będziesz wszystko wiedział.

Ponieważ, mimo wszystko, nie jest to traktat filozoficzny, tylko powieść, to i nazwa wydała się jakaś taka nazbyt kunsztowna i rzucająca się w oczy. Dlatego wymyślono: „Rosyjska matrioszka”. W tytule zawierała się wskazówka co do szkatułkowości — niepo­zorna z wyglądu figurynka, wspaniale ozdobiona, a w środku od­najdujemy nieskończenie wiele podobnych, o innych rozmiarach i barwach. Plus koloryt & la russe w rodzaju „rosyjskiej ruletki”.

Opasła książka z takim tytułem na okładce może zostać uznana za album wspomnianych matrioszek. Zatem w końcu za nazwę posłużyło proste i krótkie słowo — „Samowar”.

Samowar — sam warzy, charakterystyczny przedmiot rosyj­skiego bytu. Wewnątrz znajduje się ogień, otoczony przez wodę. Korpus jak lustro: jasne, ale wypaczające. Z rurki na górze idzie dym. System samowystarczalny. Na dole — kranik.

Ponadto słowo „samowar” ma jeszcze jedno znaczenie, bardzo ważne w tej książce.

5.              EPIGRAF

Zasadniczo „epigraf” to po grecku dowolny napis na dowolnym przedmiocie. Ponieważ zamyślono go w czasie istnienia tytułu „Wszystko o życiu”, więc chciano oddać poprzez to coś wszech­ogarniającego. Jeśli płoty i ściany także będzie się uważać za przedmioty, to najbardziej rozpowszechniony epigraf naszej rze­czywistości jest wam dobrze znany. Jedna z liter tego rosyjskiego wulgarnego słowa ukośnym pismem przypominającym krzyż świętego Andrzeja przekreślała pierś imperatorskiego orła. Jego symbolika jest oczywiście bogata, falliczna — korzeń życia. Ale postanowiono zrezygnować z tego dość prymitywnego żartu.

Epigrafem oddajemy cześć autorowi, który ongiś go stworzył. Tylko po kiego grzyba piernikowi wiatrak, skoro grzyby wszystkie I wiatrem przeminęły.

Oczywiście, na różne sytuacje w życiu dobra jest Biblia. Ale czytelnik może mieć własne odczucia względem religii, a i religii na świecie jest wiele. Grzechem jest nadaremnie rozbierać Pismo Święte na cytaty, aby ubarwić swoje wywody.

Zatem ze skarbnicy światowej literatury zostają mniej lub bar­dziej skrzydlate wyrażenia i brodate frazy oraz powszechny i ni­czyj folklor.

Teraz oceńcie niezłomnoić chłopaka, który ukrywa się na

M

śmietnisku pośród slumsów i kopcąc niedopałek, siedząc na pustej bańce po wodzie w pozie Rodinowskiego myśliciela w cieniu roz­łożystego krzaka kaliny, ochrypłym głosem ogłasza światu:

              Teraz ja tu będę siedział, to mieszkanie dla niedźwiedzia.

6.              DEDYKACJA

Cervantes poświęcił Don Kichota księciu Broglio.

*              >t- Kto tó taki? Dlaczego go nie znam? Powinienem pójść na studia po wojnie, poduczyć się trochę...

Po krótkiej walce w redakcji odrzucono dedykację Chinie Człek. Chociaż jest, zawsze jest pokusa, aby zadedykować dzieło tak, żeby dużo później grono onegdaj pięknych dam pluło sobie nawzajem w twarz.

Oczyszczone spluwaczki lśniły niewinną miedzią, ale jeśli spojrzeć na cudowną, kafelkową podłogę, zaczynamy rozumieć, dlaczego Południowcy przegrali bitwę pod Nashville.

Poświęcanie książki komuś z rodziny to brak taktu względem pozostałych członków familii. Dedykowanie wszystkim naraz jest niemożliwe, ponieważ taka książka jest jedyna. A jeśli poświęci się ją od razu wszystkim, takie przypadki bywały w historii, to otrzy­mamy list rodzinny, który czyta się nieswojo, i nie ma sensu, by czytali go postronni.

Poza tym jak można dedykować innym to, w co zostałeś wta­jemniczony przez Pana. Wyobraźcie sobie dedykację na Biblii: „Naszemu Bogu”. Albo lepiej: „Ojcu Świętemu". Jakaś świętokrad­cza brednia.

Gińcie wszyscy!

Nie dotykać — zakaz wstępu.

To bardzo nieprzyzwoita książka. Dużo w niej nieprzyzwoi­tych słów, nieprzyzwoitych scen i co najważniejsze — nieprzyzwo­itych myśli. Dlatego nie wolno jej dawać dzieciom, lepiej również, aby nie czytali jej ludzie z chwiejną psychiką. Nie powinni czytać jej ci, którzy nie lubią nieprzyzwoitości.

Szczerze mówiąc, dobrze by było, gdybyś i ty jej nie czytał. Możliwe, że w ogóle nie należałoby jej czytać.

8.              INTRODUKCJA

Jest również preambułą, wstępem, uprzedzeniem, prologiem, za­czynem i przedmową.

Zakończone.

Powoli, łagodnie ściągajcie szaty ze starożytnych idoli.

A układając modlitwę — z trzecim nożem na cara.

Boże, pomóż mi pomyślnie się załatwić.

9.              PORTRET I PEJZAŻ

Brzoza wpisywała się w sklepienie niebieskie tak, że poranne słońce, unoszące się nad koroną, okrywało światłem liście. Za łąką pyszniło się poszycie, przechodzące w mocną gęstwinę, a pobliską połać trawy ucinało żółte urwisko. Pód urwiskiem szumiała woda, szlifująca delikatnym strumieniem piaszczystą plażę.

Przesuwający przezroczystą perspektywę miraż, warstwowy koniczynowy par był przetkany wyraźnym brzęczeniem koników polnych i wiolonczelową wibracją pszczół.

Spod korzeni brzozy wydostał się trzmiel — 1 zaparłszy się

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin