Helena Sekuła - Demon z bagiennego boru.pdf

(1879 KB) Pobierz
Helena
Sekuła
demon
z bagiennego
boru
Czytelnik
Warszawa
1981
I
Fotografia przedstawiała dojrzałego mężczyznę w okularach; proporcjonalny nos,
energiczne usta, kształtny podbródek, wyraźnie zarysowana nad czołem linia jasnych,
krótko przyciętych włosów. Nie gładysz. O takim mówią: męski. Na odwrocie zdjęcia
skreślono ołówkiem: dwudziesty stycznia, tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego roku.
Data urodzenia?
Ta twarz wydała mi się znajoma.
- Spójrz, Bej! - podsunąłem mu fotografię; Bej ma dwadzieścia pięć lat, świeżo ukończone
studia, stopień podporucznika i pochodzi z rzutu licznych Bartłomiei, a gdy przybył do
naszego wydziału jako trzeci tego imienia, musieliśmy go przechrzcie. Ofiara mody na
zgrzebne, czerstwe jak razowiec miana. Stąd te falangi Maciejów, Tomaszów, Błażejów,
zaludniające świat. Niemal bez pudła można odgadnąć, z jakiego są rocznika.
- Podobny do Kruposza - waha się Bej. - Tylko Kruposz jest szatynem i nie nosił szkieł.
Głównego księgowego zakładów metalowych ze Szczecina, Wacława Kruposza,
poszukiwano listem gończym, rozpisanym przed dwoma miesiącami. Afera banalna, lecz
straty poważne, kilka milionów nadużyć. Sprawę maglowała centrala, facet znikł, jakby
go nigdy nie było.
- Skąd tutaj jego konterfekt? — na ulicy Wróblej w Warszawie, w domu’ z zadęciem do
willi zmarł śmiercią gwałtowną Tadeusz Stelmaszczyk, szef firmy posadzkarskiej:
układanie, cyklinowanie, lakierowanie parkietów, odświeżanie i czyszczenie wykładzin
podłogowych — tyle szyld na parkanie.
- Wypadek! - zawiadomił oficera dyżurnego klient, który przyszedł tam z zamówieniem.
Szef posłał nas. W sam raz zajęcie dla praktykanta i nowicjusza, czyli Beja i mnie, dopiero
rozpoczynającego samodzielną praktykę kryminalną.
Dom z piętrem w stanie suro wym, tylko z wykończonym parterem. Jego połowę
zajmował olbrzymi salon urządzony masywnymi meblami. Bogato rzeźbione czarne
drewno sprzętów kontrastowało z bielą ścian.
- Zakrystia - rozejrzał się Bej; na długim stole, okolonym dwunastoma krzesłami o
wysokich oparciach, stały przedmioty z cyny: misy, dzbany, talerze, ozdobione reliefami,
nabijane miedzią.
Właściciel leżał na podłodze, zniekształconą twarzą zwrócony do ciężkiej kredensowej
szafy, pozbawionej górnej części.
Głowica z profilowanym gzymsem wieńczącym, mieszcząca w sobie dwie półki
zamykane, teraz z rozwartymi drzwiczkami, stała obok na dywanie. Wokół walały się
skorupy rozbitych naczyń.
- Zdjąłem z niego ten segment—wyjaśnił młody wielkolud, odziany w szykownie
złachmanione farmery. Nazywał się Adam Zapała, plastyk z zawodu. To on zawiadomił o
Zgłoś jeśli naruszono regulamin