Tadeusz Boy-Żeleński - W Sorbonie i gdzie indziej.pdf

(581 KB) Pobierz
Ta lektura,
podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-
line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu
Wolne Lek-
tury
przez
fundację Nowoczesna Polska.
TADEUSZ BOY-ŻELEŃSKI
W Sorbonie i gdzie indziej
(ż )
  ż
Była wiosna — paryska wiosna, wczesna i nerwowa, o cudownych
dniach słonecznych i mglistych wieczorach. Mgły naprowadzają w śród-
mieście zaduch przedmiejskich zapachów, ale słońce rozwija pąki
bzów… Ta wiosna, o której ongi Jehan Rictus, z twarzą bez uśmie-
chu, mówił: „
en
ee e i
¹”
Błąkaliśmy się z Boyem po wybrzeżach, wśród sędziwych murów
Cité, drapaliśmy się po kamiennych schodach od Sekwany, by sta-
nąć w milczeniu wobec nieporównanej fantasmagorii żółtozłotych
świateł, zapalających się w fioletowej mgle, za którą majaczyły wieże
Notre Dame.
Boy był po raz pierwszy w Paryżu, ja byłem „starym paryżani-
nem” tj. jegomościem, który po ukończeniu studiów nauk politycz-
nych zdążył jako tako obejść dokoła labirynt paryskich uciech i prac.
O czym się tylko nie gadało w tych włóczęgach północnych! Pamię-
tam, zajmowała mnie wówczas psychologia Francuzów, z którą nie
umiałem sobie dać rady. Zwłaszcza sprawa uczucia w stosunku do
zmysłów i rozumu. Budowałem sobie teorię o układaniu się w duszy
ancuskiej tych pierwiastków podług schematu magnesu, grupują-
cego na dwóch biegunach sensualizm i racjonalizm, gdy środkiem
na owo „uczucie” brak już materiału. Mówiliśmy o Balzaku, jako
o jedynym autorze, który służyć może dotychczas za przewodnika
w labiryncie paryskim. Pamiętam oczarowanie Boya, gdyśmy weszli
do kabaretu Noctambule przy ul. Champolion, gdzie Gabriel Mon-
toya, Marceli Legay, Hyspa co wieczór pieśnią dawali wtór wypad-
kom dnia. Była to oaza owej uczuciowości w racjonalno-sensualnym
Paryżu, gdzie się upijano pieśnią jak alkoholem. Tu Boy zetknął się
z piosenką ancuską po raz pierwszy.
Delmet śpiewał
oi e
o r,
Montoya na przedartym tenorze,
ale z cudownym temperamentem, rzępolił
n on n n,
Mar-
celi Legay z głębi potężnej piersi wydobywał echa wiejskiej tężyzny
i rzucał je na bruk paryski:
e boe
¹
en
ee e i
(.) — pachnie g…m i bzem.
Piosenka i wiosna paryska mają ten sam rytm, te same zapachy
i miazmaty, tak samo nerwują, ale w piersi z coraz innej struny zry-
wają ton zawsze najczystszy.
Pamiętam, jak raz wyszedłszy z Noctambulów, zawróciliśmy w stro-
nę Panteonu, idąc pod murami Sorbony.
— Byłeś już w Sorbonie? — zapytałem.
Boy się zaasował nie na żarty:
— Wiesz, że nie, jakoś nie wiem, którędy się tu wchodzi…
*
Była wiosna. Paryż szumiał i dzwonił w mroku wieczornym. Roz-
kwitały słoneczniki świateł, otulała się stara Sorbona w fioletowe
mgły.
Z dziennikarskiej loży obejmowałem okiem wielki amfiteatr Sor-
bony i estradę. Amfiteatr, głowa przy głowie, od dołu do najwyższej
galerii, zapełniało morze publiczności. Na estradzie wśród aeropagu
czcigodnych siwizn Boy, zawsze czarnowłosy, trochę pochylony, od-
czytywał, kartka po kartce, arcydzieło spowiedzi literackiej — histo-
rię własnej fenomenalnej pracy od lat dwudziestu. Słuchałem tych
dobrze mi znanych dziejów pod urokiem niewymownej prostoty,
pod czarem tej niby rubasznej finezji, zapominając o sali i estradzie.
Ze słowami Boya błąkałem się to nad Sekwaną, to na Plantach pod
Wawelem, patrząc w znajome a pogasłe twarze, w migotliwe świa-
tła Montmartre'u, Zielonego Balonika, słysząc echa przebrzmiałych
sporów, w akompaniamencie reenów piosenki.
Boy głosił kartka po kartce najwyrafinowańszą mistyfikację, jaką
kiedykolwiek napisał. Bawiło mnie to niewymownie, że dzięki nie-
porównanym manewrom Boya, nikt na sali nie myślał o nim ina-
czej, jak o fenomenalnym tłumaczu, choć jednocześnie cała sala by-
ła pod urokiem poety. I to tak dalece, że i w Sorbonie, i potem
w licznych dyskursach, którymi Boya fetowano, nikt nawet się nie
zająknął o tym, czym były owe „przekłady” Boya — że były strofka-
mi przedziwnego skryto-płciowego kwitnienia tej zupełnie rzadkiej
organizacji poetyckiej, która za temat obrała sobie geniusz rasowy
Francji, a za formę rodzaj misterium o niepoliczonej liczbie odsłon
(przekładów), gdzie geniusz się wypowiada.
Boy, z cicha pęk, prawił o „perwersji” w stosunku do różnych sty-
lów, o „lubieżności” pracy tłumacza, to wreszcie o „całkiem prostym”
fakcie, że kochał to, co robił, więc robił śpiewający.
Ale czuł amfiteatr ten niezawodny prąd uroku, który tylko od
poety bije w tłum: uśmiechnęły się do Boya najpierw oczy młodzieży,
potem zadźwięczały srebrne szmery śmiechu, potem poszły w pląs
dłonie klaszczące — wreszcie zakołysała się sala salwami oklasków…
Na fotelach estrady traciły sztywność oficjalną sylwety ministrów
i akademików. Wreszcie gdy cała młodzież już się w Boyu kochała,
pewien kościany dziadek odkaszlnął, poprawił się w fotelu i filuternie
uśmiechnął.
 -żń
W Sorbonie i gdzie indziej
Poeta, Pozory
Mało takich tryumfów oglądać można, jak to porwanie młodej
sali i starej estrady przez dzieje  „przekładów”, opowiedziane przez
ich poetę. Miałem wrażenie, że jestem świadkiem jakiejś fantastycz-
nej opowieści Hofmana, której bohaterem jest bakałarz miejski, ob-
jawiający się nagle jako cudowny skrzypek. Gdy skrzypek skończył
grać, areopag, który przed chwilą tańczył, wrócił do poprzednio usta-
lonej równowagi, widząc w nim wielce zasłużonego bakałarza, a za-
pominając o skrzypku.
Boy-mistyfikator, szczęśliwy, że skończył przemówienie, uśmie-
chał się asobliwie, zgadzając się zupełnie na to, że juści przekład
jest przekładem. Nie ma to jak rzeczy nazywać po imieniu.
*
Wiosna, Boyu miły, jak bywała wiosna przed laty, pójdziemy przejść
się wśród starych murów, za którymi już pęcznieją bzy. Jeden dłu-
gi dzień od wschodu do zachodu wypełniony zachwyceniem drogi
do przebycia. Jeden dzień, choć o wielu momentach, i jedna dro-
ga, choć o tylu załomach. W długim marszu dobrze zachować rytm:
lżej się wędruje. Zacząłeś ongi, Boyu, nucąc od niechcenia
e o e
czy
ier, n re e
czy
oi e
o r.
Zmieniając stro jedna
na drugą, Villona na Musseta, Moliera na Descartes'a, wyśpiewa-
łeś, Boyu, całą pieśń. Jedną z jej strof, tę właśnie spowiedź literacką
czy mistyfikację „przekładów”, członek Akademii p. René Doumic,
znakomity krytyk, zaszczycił nazwą „najbardziej paryskiego odczytu,
jaki kiedykolwiek słyszał”. To już nieźle. Minister Louis Marin, przy-
piąwszy ci krzyż Legii z powodu tychże przekładów, zwrócił się do
Francuzów, by starali się zrobić zbiorowo, coś ty zrobił w pojedynkę.
To jeszcze lepiej. Wiceprezes ancuskiego towarzystwa literackiego,
profesor Fortunat Strowski, przypomniał, z twojego powodu, pra-
cę polskich pionierów-emigrantów, którzy przez kilka pokoleń po-
mnażali dobytek kultury ancuskiej… Rozległe echa budzi poezja
dokonanego czynu! Te echa — to tyle, ile za każdym razem społe-
czeństwo może wziąć z poezji.
Bo nie może przecież zistoczyć się z samym poetą, który zawsze
„sobie śpiewa, nie komu”, choćby przełożył sto tomów na użytek
całego narodu!
Chodźmy, Boyu, posłuchać, jak na przedziwnym instrumencie
Paryża gra swoje stro większa niż Safo poetka — wiosna.
Antoni Potocki
Paryż,  lutego 
ż
Sięgając myślą do świeżych wrażeń paryskich, chcę przede wszyst-
kim mówić o kobiecie, której fizjognomię powinniśmy dobrze za-
pamiętać. Ja ją nazywam zuchwale Różyczką albo Rozalką, ale nazy-
 -żń
W Sorbonie i gdzie indziej
wa się pani Roza Bailly². Nazwisko to, dobrze znane we Francji, jest
tam dziś jakby symbolem sympatii ancusko-polskich, jest zarazem
cementem organizacji, która z każdym dniem rośnie, umacnia się
i która posiada dla nas pierwszorzędne znaczenie. Organizacja ta, to
e
i e
o ogne³,
stowarzyszenie oparte wyłącznie na Francu-
zach, mające za zadanie krzewić znajomość Polski, sympatie dla Pol-
ski i w danym momencie czynnie wspierać jej interesy. Znaczenie
jego okazało się dowodnie przed plebiscytem górnośląskim, kiedy
pani Bailly zdołała zebrać setki tysięcy podpisów opowiadających się
za przynależnością Śląska do Polski. A było to ledwie w zaczątkach jej
działalności. Dziś posiada to stowarzyszenie potężną grupę poselską
w parlamencie, prezesem jego jest jeden z najwpływowszych polity-
ków, minister Louis Marin, posiada wreszcie sześćdziesiąt kilka filii
prowincjonalnych, a liczba tych filii rośnie, można powiedzieć, z każ-
dym dniem. I wszystko to zdziałała „Różyczka”, rzadkie połączenie
entuzjazmu i w trwałości, polotu i daru organizacji.
Kiedy poznałem bliżej tę bardzo miłą kobietkę, w której oczach
migocą ogniki filuternej i śmiałej inteligencji, byłem oczywiście cie-
kawy dowiedzieć się, jakimi drogami ta rodowita Francuzka, nie
związana żadnymi węzłami z Polską, doszła do tego, aby się oddać
misji, która pochłania wszystkie jej siły, która nadała bieg jej życiu
i kazała jej żyć tylko Polską i dla Polski. Z prostotą opowiada mi
pani Bailly swoje dzieje. Była młodą nauczycielką (pani Bailly jest
wychowanicą
o e nor e
rie re
w Sèvres, gdzie buntowała się
przeciw mądrościom Lansona) w gimnazjum w Cahors; był to rok
oblężenia Verdun, rok , najposępniejszy okres wojny. Nerwy ca-
łej Francji były napięte jak struny. Jednego dnia, Różyczka (jeszcze
nie była wówczas panią Bailly) przeczytała w
i oire
artykuł znanego
przyjaciela Polaków, Jerzego Bienaimé pt.
i e,
obwiniają-
cy Francję o niewdzięczność względem Polski. Artykuł ten poru-
szył głęboko egzaltowaną dziewczynę, w owym momencie sprzyjają-
cym egzaltacji dusz: spłynęło na nią jakby powołanie, wzięła na siebie
obowiązek… Do Polski czuła nieokreśloną sympatię od dzieciństwa
(zabawne, iż jednym ze źródeł tej sympatii była książka dla dzieci pt.
e e nig
⁴ pani de Ségur⁵, z domu Rosjanki), ale nie wiedziała
o Polsce prawie nic; było tedy coś mistycznego w tej wokacji. Wyczy-
²
o
i
(–) — . poetka, propagująca kulturę polską we Francji.
i e
o ogne
(.) — przyjaciele Polski.
³
e
(.: dwie niezgraby) — książeczka dla dzieci, autorstwa księżnej
e e nig
Sophie de Ségur, opublikowana w  r. Opowiada o przygodach rodzeństwa z prowincji
w Paryżu, gdzie Innocenty i Simplicja zaprzyjaźniają się z dwoma polskimi żołnierzami-
-emigrantami.
⁵So
ie e S g r,
z domu
So j io oro n o o in
(–) — córka ro-
syjskiego arystokraty, który wyemigrował do Paryża z powodu niełaski, w jaką popadł,
ratując Moskwę przed Napoleonem w  r. Została pisarką już jako babcia, spisując
bajki, które opowiadała swoim wnukom. Książki księżnej de Ségur ukazywały mniej wy-
idealizowany obraz świata, niż większość ówczesnych publikacji dla dzieci, co zyskało jej
przydomek Balzaka literatury dziecięcej.
 -żń
W Sorbonie i gdzie indziej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin