Ingulstad Frid - Saga Przepowiednia księżyca 09 - Wybranka.pdf

(750 KB) Pobierz
Frid Ingulstad
Wybranka
Przekład Lucyna Chomicz-Dąbrowska
1296161680.009.png 1296161680.010.png 1296161680.011.png 1296161680.012.png 1296161680.001.png 1296161680.002.png 1296161680.003.png 1296161680.004.png 1296161680.005.png 1296161680.006.png 1296161680.007.png 1296161680.008.png
Rozdział 1
Oslo, dzień przed odpustem świętej Katarzyny, 25 listopada 1353 roku
Ingebjorg najchętniej zapadłaby się pod ziemię i zniknęła bez śladu.
W uszach dźwięczały jej słowa, które Ture cisnął jej w twarz, nim opuścił ją w
gniewie. Straciła go, być może na zawsze. Gdzie indziej zamierzał szukać
pocieszenia i nie była to raczej tylko czcza pogróżka. Nie zauważyła stojącego za
jej plecami Bergtora. Poczuła tylko, że chwycił ją delikatnie za ramię.
— Zaprowadzę cię do tkalni, Ingebjorg. Tam się zebrały kobiety —
powiedział. — Nie możesz tu tak stać, bo jeszcze ktoś cię zobaczy. Wciąż
zjeżdżają się nowi goście.
— Och, Bergtorze. Taki wstyd... — odezwała się, z trudem wydobywając glos
z gardła.
— Może nikt się nie dowie. Przecież pan młody nie powinien pokazywać się w
domu panny młodej dzień przed ślubem.
— Nie wiadomo, czy w ogóle wróci — westchnęła z drżeniem Ingebjorg.
— Wróci — odparł z przekonaniem Bergtor.
Wieczór ciągnął się w nieskończoność, a Ingebjorg przeżywała prawdziwe
katusze, starając się ukryć swą rozpacz. Poczuła wielką ulgę, gdy Gisela i goście
uznali wreszcie, że czas udać się na spoczynek. Sama nie myślała o nawet o tym,
by się położyć. Uznała, że musi poczekać, aż wróci Ture.
Krótko po tym, gdy kobiety opuściły tkalnię, otworzyły się drzwi i wszedł
Bergtor.
— Musisz się trochę przespać, Ingebjarg.
— Nie mogę — odparła i wpatrując się w niego, z trudem powstrzymywała się
od płaczu.
Siadł przy niej i choć widziała, że jest wściekły, rzekł, siląc się na spokój:
— Powiedz mi, o co właściwie poszło?
— W sali biesiadowali członkowie orszaku królewskiego — zaczęła powoli.
— Gdy stamtąd wychodziłam, książę Al— gotsson udał się za mną i zmusił, bym
otworzyła drzwi do pracowni, gdzie przepisuję księgi. Chciał pożyczyć jakąś
księgę od ochmistrza. — Zamilkła, zagryzła wargę i dopiero po chwili wyszeptała:
— I tam próbował mnie wziąć siłą.
Bergtor zacisnął dłonie w pięści, aż pobielały mu kłykcie.
— Błagałam Boga o pomoc — dodała pośpiesznie, by powstrzymać gniew
opiekuna. — I Bóg nie zostawił mnie w potrzebie. Nagle rozpętała się straszliwa
burza i piorun uderzył w stajnię. Rozległy się krzyki, że wybuchł pożar. Książę
wybiegł w pośpiechu, a ja pozostałam półnaga na podłodze. Nim zdążyłam się
ogarnąć, ujrzałam w drzwiach młodego króla Hakona.
Bergtor wpatrywał się w nią z zaciśniętymi zębami, po czym pochylił się i
oparł łokciami o kolana. Utkwiwszy wzrok w podłodze, odezwał się w końcu z
goryczą:
— Oni nie są tacy jak my, Ingebjorg. Przywykli bez najmniejszych skrupułów
spełniać swoje zachcianki. — Zamilkł, a po chwili poderwał się i oznajmił: —
Muszę wracać do izby i wygarnąć żar.
— Pójdę z tobą — odparła pośpiesznie, bo nagle ogarnął ją strach, że miałaby
pozostać sama.
W izbie wszystko już było przygotowane do uczty weselnej. Na długich
stołach, przykrytych białymi obru-
sami, stała srebrna zastawa. Bergtorowi chyba dobrze się wiedzie w handlu,
skoro stać go na srebra, pomyślała Ingebjorg mimochodem, zamykając za sobą
drzwi.
Bergtor tymczasem podszedł do paleniska i zaczął wyśmiać żar do popielnika,
by utrzymał się do następnego dnia.
Ingebjorg, rozejrzawszy się wokół, zachodziła w gło wę, co zrobią, jeśli Ture
nie wróci. Przekonany, że go zdradziła, może odmówić ożenku. Kto chciałby
poślubić kobietę okrytą niesławą i do tego z niechlubną przeszłością? Ture z
pewnością rozpowie wszystkim o jej niewierności. A gdy przestanie być
potrzebna ochmistrzowi do przepisywania ksiąg i dokumentów, straci jedyne
źródło utrzymania. W Saemundgard pola zdążyły porosnąć chwastami, a puste
zabudowania niszczeją. Nie udało się pozyskać służby, pomimo usilnych starań,
nie może więc wrócić do rodzinnego dworu. Bergtor z pewnością nie wyrzuci jej
za drzwi, ale jeszcze trochę, a Gisela dosypie jej trucizny do jedzenia, byleby się
jej pozbyć.
Nagle Ingebjorg wytężyła słuch i odwróciła się do drzwi.
— Wydaje mi się, że coś słyszałam. Chyba ktoś jest na dziedzińcu.
Bergtor wyprostował się i zamarł na moment w bezruchu.
— No, zdaje się, że wrócił — oznajmił po chwili. Odłożył pogrzebacz, zmusił
się do uśmiechu, by ją uspokoić i dodał: — Pewnie się upił gdzieś w gospodzie.
Zajmę się nim.
Rumor ustąpił miejsca głośnym złorzeczeniom i przekleństwom.
Bergtor, kierując się do drzwi, ostrzegł Ingebjorg:
— On cię nie może teraz pod żadnym pozorem zobaczyć. Zgodnie z tradycją
pan młody nie powinien oglądać panny młodej na dzień przed ślubem.
Ingebjorg pokiwała głową, domyślając się, że Bergto- rowi nie chodzi jedynie
o wierność tradycji, a raczej o to, by uchronić ją przed pijanym Turem.
— Zaprowadzę go do sypialni na poddaszu i powiem, że położyłaś się spać w
sypialni Giseii. A ty tu poczekaj, póki nie wrócę.
Wyszedł, pozostawiając ją samą w półmroku izby. Paliła się jedynie lampka
łojowa na beczce przy drzwiach. Wsłuchując się w podniesione głosy na zewnątrz,
modliła się w duchu, by nie doszło do bójki. Trudno jej było wprawdzie wyobrazić
sobie Turego i Bergtora, okładających się pięściami, ale też nigdy nie widziała
jeszcze Turego w takim stanie i nie miała pojęcia, jak się zachowa. Słyszała
zagniewane głosy. Bergtor zareagował gwałtowniej niż się spodziewała,
dowiedziawszy się o tym, co zaszło w izbie, gdzie przepisywała dokumenty.
Oburzyły go zwłaszcza cyniczne oskarżenia księcia Algotssona i to, że Ture dał
tym oskarżeniom wiarę. Przecież zdążył na tyle poznać Ingebjorg, by wiedzieć, iż
nie jest równie rozwiązła jak Gisela.
Na dziedzińcu ucichło. Miała nadzieję, że Bergtorowi udało się zaprowadzić
Turego do sypialni.
Sypialnia dla nowożeńców... Przyozdobiona na najważniejszą noc w ich życiu.
Ingebjorg zagryzła wargi, by powstrzymać się od płaczu. Nagle przypomniało jej
się późne lato ubiegłego roku: matka, która promieniejąc z radości, wyjmowała ze
swej skrzyni posażnej ręczniki, lniane prześcieradło i powłokę, którą chciała oblec
dla młodej pary. Wtedy pościel okazała się niepotrzebna. Czy teraz się przyda?
Pokręciła głową i z trudem przełknęła ślinę.
Nasłuchiwała jeszcze przez chwilę, po czym zdmuchnęła płomyk lampki i po
cichu uchyliła drzwi. Na pogrążonym w mroku dziedzińcu panowała cisza. Na
galerii poddasza, gdzie mieściła się sypialnia dla nowożeńców, w mdłym świetle
ukazała się ciemna sylwetka. Mężczyzna szedł, nie oświetlając sobie drogi,
zapewne po to,
by nie zostać zauważony przez gości, gdyby przypadkiem wyszli za potrzebą.
Czekała, nie ruszając się z miejsca, ciekawa, co Bergtor jej powie.
— Teraz możesz kłaść się spać, Ingebjorg — rzekł cicho, gdy już podszedł
blisko.
— Jak poszło? — zapytała zalęknionym głosem.
— Jest pijany i skory do waśni. Nie panuje nad sobą. Miejmy nadzieję, że jak
się prześpi, to mu minie.
— Dowiedziałeś się, gdzie był?
— Nie. Nie myśl o tym, Ingebjorg. Chodźmy na górę. Już dawno powinniśmy
być w łóżkach.
Stąpając po cichu po schodach, weszli do sypialni Giseli i Bergtora.
Ingebjorg niechętnie przypomniała sobie tę noc, kiedy musiała zatkać sobie
uszy, by nie słyszeć odgłosów miłosnego aktu w łożu małżeńskim. Miała nadzieję,
że teraz Gisela już zdążyła zasnąć.
— Dobranoc, Ingebjorg — wyszeptał Bergtor, udając się w stronę swojego
posłania.
— Dobranoc, Bergtorze, i dziękuję.
Ułożyła się pod przykryciem całkiem wyczerpana, a jednak wiedziała, że nie
zdoła zasnąć. Zastanawiała się, czy mogła zachować się inaczej wtedy, gdy książę
Al— gotsson wdarł się do pracowni. Może powinna była wzywać pomocy? Ale
czy ktoś by ją w ogóle usłyszał?
Jak Ture mógł pomyśleć, że zwabiła księcia, do pustej pracowni, by mu się
oddać? I dlaczego król Hakon potwierdził, że widział ją sam na sam z księciem,
skoro wiedział, co się stało? Pani Bothild przecież zapewniała ją, że król domyślił
się prawdy, gdy zwróciła mu uwagę na zachowanie księcia.
Rozmyślania przerwał jej cichy śmiech Giseli.
— Ależ, Bergtorze — usłyszała w ciemnościach jej głos. — Nie możesz się tak
ode mnie po prostu odwrócić. Nie rozumiesz, że cię pragnę?
— Jestem zmęczony, Giselo. Miałem ciężki dzień, a już niebawem znów
trzeba będzie wstać. Poza tym, nie chcę zaszkodzić dziecku. To nie jest dobre dla
niego.
— Ale jest dobre dla mnie — zachichotała Gisela.
Na chwilę zapadła cisza.
— Mmm... Tak, teraz lepiej. Tym razem ja mogę być na górze.
Ingebjorg słyszała jęki, mimo że zatkała sobie uszy poduszką, ale wróciła
myślami do Turego. Jeśli ladacznice przy ulicy wschodniej potrafią tak kusić
swymi wdziękami jak Gisela, to z pewnością znalazł pocieszenie w ich ramionach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin