Jeanie Gould - Gwiazda przewodnia.pdf

(1155 KB) Pobierz
Gwiazda przewodnia - Całość
Jeanie Gould
Wydawnictwo M. Arcta, Warszawa, 1924
Pobrano z Wikiźródeł dnia 08.08.2017
JOANNA GOULD
GWIAZDA PRZEWODNIA
POWIEŚĆ
TŁUMACZYŁA Z ANGIELSKIEGO
ZOFJA HARTINGH
WYDANIE PIĄTE
1924
WYDAWNICTWO M. ARCTA W WARSZAWIE.
CZCIONKAMI DRUKARNI „GŁOSU NARODU“ W KRAKOWIE.
ROZDZIAŁ I.
 Był
mroźny, przykry, zimowy poranek. Śnieg, padający
przez całą noc, zaściełał białym całunem ziemię, a ostry wiatr
północny tamował oddech w piersiach.
 Mieszkańcy
małej wioski Wyn chronili się przed zimnem w
szczelnie opatrzonych domach, które wyglądały posępnie i
szaro wśród cieni brzasku zaledwie budzącego się dnia. Jedynie
tylko wiejska gospoda, o żółto malowanych wrotach i
zielonych okiennicach, której okna były oświetlone, zdradzała
ślady życia wewnątrz. Na ganku jej, jako tako od wichru
osłonionym, stały trzy osoby, zbite w jedną gromadkę.
 —
Coś się dzisiaj spóźnia ta kareta — zauważył barczysty
mężczyzna, zajęty zeskrobywaniem śniegu z progu.
 —
I nie dziwota, na taki psi czas — odparł drugi, zawiązując
silniej dokoła szyi czerwony włóczkowy szalik.
 —
Dokądże ta mała jedzie, Barneju?
 —
Do Seybrock (Sejbruk) — odparł zapytany. — Do brata
Darbiego, Mac-Keona (Mak Kiona). Jak wam wiadomo, Sandy,
ten poczciwiec Darbi zmarł wczoraj. Panie świeć nad jego
zacną duszą! A Judyta... Cóż, Margie (Mardżi) kochanie —
przerwał, zwracając się do stojącej obok dziewczynki — nie
boli cię już rączka, w którą cię żona Darbego tak silnie
uderzyła?
 Zagadnięta
w ten sposób dziewczynka podniosła ku
mówiącemu bladą swoją twarzyczkę, na której wyraźne były
ślady cierpienia, i próbowała uśmiechnąć się smutnie.
 —
Więc to ta mała — rzekł Sandy — o której
opowiadaliście mi kiedyś, Barneju, że...
 —
Tak, tak — szybko przerwał Barnej wybitnym irlandzkim
akcentem, świadczącym wymownie o jego zamorskiem
pochodzeniu. — Ale nie wspominajcie o tem. Widzicie —
dodał, zniżając głos — mała jest nad wiek swój rozwinięta i
gdyby wiedziała o wszystkiem, dopuszczałaby sobie
niepotrzebne myśli do główki...
 —
Rozumiem — odparł Sandy, potakując głową. — No i
cóż, mała? — dodał, zwracając się do dziecka — czy chętnie
jedziesz w drogę?
 —
Judyta biła mnie — zwięźle odparła dziewczynka.
 Sandy
popatrzył na nią bacznie. Nie zdawała się jednak
zwracać na to uwagi, tylko drobne jej, przeziębłe paluszki
zacisnęły się silniej dokoła spracowanej dłoni Irlandczyka.
 —
He! he! — zauważył Sandy. — Widzę, że masz stary
rozum w młodej główce!... Ale skądże to poszło, Barneju, że
powzięliście myśl wysłania jej do Seybrock?
 —
O tem opowiem wam kiedyś — przerwał Barnej. — No!
no! nie płacz, maleńka! — rzekł do niej, widząc dużą łzę,
płynącą powoli ze smutnych oczu sierotki. Przyjdę cię
odwiedzić od tej niedzieli za tydzień; przyniosę ze sobą
skrzypce i dopieroż nam będzie wesoło!... Zobaczysz!... Ale
oto i kareta!...
 U
podnóża góry ukazał się ciężki, pocztowy dyliżans,
zaprzężony w cztery konie. Barnej, dla rozweselenia swojej
małej przyjaciółki, zaczął jej opowiadać ciekawą bajkę o
Zgłoś jeśli naruszono regulamin