McPhee Margaret -Zemsta i miłość.pdf

(565 KB) Pobierz
Margaret McPhee
Zemsta i miłość
Tłumaczenie:
Ewa Nilsen
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hounslow Heath, Londyn 1810
To był idealny dzień na ślub. Październikowy poranek budził
się rześki i słoneczny, a błękitu nieba nie przesłaniała nawet jedna
chmurka. Wrzosowisko Hounslow wciąż się zieleniło, podczas gdy
otaczające je dęby i buki przybrały najpiękniejsze odcienie
czerwieni i złota. Jednak jadąca paradnym powozem lady
Marianne Winslow nie zauważała piękna przyrody.
– Powinniśmy się modlić, by Pickering wciąż czekał na nas
w kościele. Nie zdziwiłbym się, gdyby zmienił decyzję i wrócił do
domu. Nikt nie mógłby go za to potępić. Ma przecież swoją dumę.
Cóż przez tyle czasu robiłaś w swojej sypialni?
George Winslow, hrabia Misbourne, wyciągnął z kieszonki
złoty zegarek i otworzył go.
Marianne zastanowiła się, co ojciec by powiedział, gdyby
poznał prawdę, bowiem przez ostatnie dwie godziny wpatrywała
się w lustro i usiłowała się zmusić do poślubienia człowieka
prawie w wieku jej ojca, którego widziała zaledwie dwa razy w
życiu i który spoglądał na nią takim wzrokiem, jakby była młodą
klaczą. Ale ojciec nie czekał na odpowiedź.
– Jesteśmy już czterdzieści pięć minut spóźnieni, a nie
dojechaliśmy jeszcze do Staines. Dobry Boże, dziewczyno, po tej
historii z Arlesfordem nie możemy ryzykować, że zniechęcisz też
Pickeringa.
– Ale papo… to małżeństwo… nie jestem pewna, czy
potrafię…
– Marianne, jak powiedziała ci już twoja matka, to, co teraz
czujesz, to zwykłe przedślubne zdenerwowanie. Rzecz u młodej
damy całkiem zwyczajna. Przeżywaliśmy już to…
– Tak, ale…
– Ale co?
– Myślałam, że po zaręczynach będę mogła przywyknąć do
pana Pickeringa i do myśli, że zostanę jego żoną. Potrzebuję na to
więcej czasu. Pierścień zaręczynowy dostałam przecież zaledwie
przed miesiącem.
Spojrzała na ciężki sygnet, który miała na palcu.
– Tymczasem, papo, ja prawie go nie znam.
– Wkrótce poznasz. Pickering nie jest człowiekiem
wymagającym. Będzie dla ciebie dobry.
Złoty pierścień od Pickeringa zabłysnął w świetle słońca.
– Rozumiem, że nie wydaje ci się najbardziej pociągającym
panem młodym. Ale to człowiek stały, solidny i można na niego
liczyć. Jest nie tylko właścicielem znacznej fortuny, ale także
człowiekiem wpływowym. Stanowi naprawdę znakomitą partię. –
Ojciec przerwał na chwilę, a potem kontynuował: – Ślub musi się
odbyć, więc już nie staraj się niczego kwestionować. I rób, moje
dziecko, jak ci się mówi.
Marianne spojrzała na bukiet ślubny. Bladoróżowym różom,
ściętym w oranżerii tego ranka, towarzyszyły białe drobne kwiatki
zwane tchnieniem dzieciątka. Marianne znała wszystkie argumenty
ojca. Wiedziała też, że ojciec ma rację. Jednak żadna z tych rzeczy
nie czyniła myśli o ślubie z Charlesem Pickeringiem bardziej
możliwą do przyjęcia.
Powóz wziął zakręt tak ostro, że Marianne, próbując
przytrzymać się zabezpieczającej pętli, upuściła bukiet na podłogę.
– Papo, czy nie możemy jechać wolniej i ostrożniej?
– Mamy zbyt mało czasu, Marianne. Utrata Pickeringa
kosztowałaby nas zbyt dużo. – Ojciec odwrócił wzrok z dziwnym
wyrazem oczu. Zacisnął usta, a po chwili mówił dalej: – Stangret
ma polecenie nadrobić stracony czas. A poza tym to wrzosowisko
to miejsce niebezpieczne. Nie należy tutaj zwalniać, nawet za dnia.
Ojciec podniósł bukiet z podłogi i wręczył go córce.
Marianne zadrżała.
– Nie myślisz chyba, że ten rozbójnik… – zaczęła i chciała
mówić dalej, lecz ojciec jej przerwał.
– Wiesz, że ponad dwa miesiące temu ślad po nim zaginął.
Teraz, gdy jest ścigany, przeniósł się z pewnością gdzie indziej. A
gdyby nawet był gdzieś w pobliżu, godzina jest zbyt wczesna.
Leży pewnie pijany w jakiejś tawernie… Nie zaryzykujemy
jeszcze większego spóźnienia.
– No tak. Zawsze kończy się na jednym. To znaczy na moim
ślubie – powiedziała Marianne z ciężkim sercem i odwróciła
wzrok.
– Córko. – Ojciec westchnął i ujął jej dłoń. – Wiesz przecież,
ile dla mnie znaczysz.
Kiwnęła głową.
– I wiesz, że wszystko robię dla twojego dobra?
– Tak, papo.
– A zatem uwierz mi, moje najdroższe dziecko, że ślub z
Pickeringiem to rzecz dla ciebie najlepsza.
Kiwnęła głową ponownie. Wyjdzie za pana Pickeringa, bo
ojciec zaaranżował dla niej to małżeństwo… No i dlatego że… tak
trzeba. Powóz zwolnił, zbliżając się do wąskiego mostu, a przez
okienko wpadł snop słonecznego światła, oświetlając twarz ojca
uśmiechającego się do córki. Jego spojrzenie było serdeczne, a
dłonie, w których trzymał jej dłoń, bardzo ciepłe. Wszystko
naokoło zdawało się jakby uśpione. Nie słychać było nawet turkotu
kół ani śpiewu ptaków. Nastąpił moment czystego spokoju w
złotym świetle, gdy nagle padł strzał, po czym rozpętało się piekło.
Lokaje krzyczeli, stangret głośno przeklinał, konie rżały.
Powóz zachwiał się, a potem przystanął. Coś dużego i twardego
uderzyło o jego ścianę. Marianne, przerażona, aż podskoczyła na
siedzeniu. Spojrzała w stronę, z której dobiegały hałasy, i kątem
oka dostrzegła ciemny cień przesuwający się za oknem. Rozległ
się tętent kopyt i krzyki. I tupot nóg. A potem zaległa cisza.
Ojciec z kieszeni w drzwiczkach powozu dobył dwa pistolety
i czekał w pogotowiu, trzymając je w dłoniach. Przyczajony,
spoglądał to na jedne drzwiczki, to na drugie.
– To musi być ten rozbójnik – wyszeptała Marianne z
bijącym sercem.
Ojciec, oddychając ciężko, czekał z zaciśniętymi zębami.
– Daj mi jeden pistolet, papo, proszę.
– Nie mów głupstw, Marianne.
Czekali, ale nic się nie działo. Sekundy dłużyły się w
nieskończoność. Strach i przerażenie były niemal obezwładniające.
Ojciec wycedził przez zęby: „No chodź, pokaż się”. Jednak ten,
kto był na zewnątrz go nie usłuchał.
W powietrzu panowały napięcie i bezruch.
Marianne zastanawiała się, czy napastnik przypadkiem nie
uciekł. Ojciec najwyraźniej pomyślał tak samo, bo dał jej znak
głową, że ma być cicho. Przytaknęła milcząco, patrząc, jak ojciec
przesuwa się ku wejściu. W tej samej chwili drzwiczki otworzyły
się gwałtownie.
Pistolet ojca wypalił z tak ogłuszającym hałasem, że
Marianne zabolały uszy, a jej oczy w chmurze niebieskiego dymu
zaczęły łzawić. Chciała się poruszyć, lecz ojciec schwycił ją
mocno za przegub.
– Zostań tam, gdzie jesteś, Marianne! – rozkazał.
Cisza, która zapadła po wystrzale, dzwoniła jej teraz w
uszach. Poprzez dym zobaczyła jakiś cień przesuwający się za
drzwiczkami powozu i usłyszała ochrypły męski szept.
Ojciec wystrzelił w stronę cienia z drugiego pistoletu i
wyskoczył z powozu przez otwarte drzwiczki.
Rozległo się głuche stuknięcie o ścianę powozu, od którego
pojazd zakołysał się. Marianne usłyszała jęk, a potem zapadła
złowroga, mrożąca krew w żyłach cisza.
– Papo?
Sprawdziła, czy w schowkach na drzwiczkach nie ma
trzeciego pistoletu, a gdy go nie znalazła, mimo to wyskoczyła z
powozu. Dym już się rozproszył i nie przesłaniał jej widoku.
Konie zostały wyprzężone i puszczone wolno. Po stangrecie i
lokajach nie było śladu. Jej ojciec stał oparty plecami o ścianę
powozu, twarz miał białą jak kreda, z kącika ust sączyła mu się
krew, jednak jego czarne oczy patrzyły przed siebie z gniewem
człowieka gotowego walczyć. Marianne wiedziała, że rozbójnik
Zgłoś jeśli naruszono regulamin