Europa-walczy-1939-1945-Nie-tak-Norman-Davies-_1_.pdf

(13621 KB) Pobierz
Norman Davies
Europa walczy
1939-1945
Nie takie proste zwycięstwo
Przekład
Elżbieta Tabakowska
Wydawnictwo Znak
Wstęp do polskiego wydania
Znaczna część tej książki została napisana w Polsce, przede wszystkim podczas naszego długiego
pobytu w Krakowie w latach 2004–2006. Jeśli dobrze pamiętam, rozdział 1 nabierał kształtu w pięknie
zasypanej śniegiem Krynicy. Wstęp – zawsze pisany na końcu – powstał w Kołobrzegu, w środku
burzliwego lata na wybrzeżu Bałtyku.
Byłoby zatem rzeczą bardzo interesującą sprawdzić, czy moi polscy czytelnicy zauważą w tekście coś,
co by przypominało polskie klimaty. Bo przygotowując anglojęzyczne wydanie, byłem zdecydowany
ograniczyć polski kontekst do minimum. Jestem przekonany, że konflikt między Niemcami i Związkiem
Sowieckim w sferze militarnej oraz konflikt między faszystami i komunistami w sferze politycznej
stanowią sedno wszystkich wydarzeń, jakie rozegrały się w Europie w latach 1939–1945. Chciałem więc
mieć pewność, że gigantyczne zderzenie między Hitlerem i Stalinem zostanie należycie wyeksponowane.
Chciałem także pokazać, że wojskowe i polityczne wpływy zachodnich mocarstw nie zasługują na
honorowe miejsce, jakie się im zazwyczaj przyznaje. Krótko mówiąc, o wynikach wojny w znacznej
mierze przesądziły wydarzenia na froncie wschodnim i takie bitwy, jak Stalingrad czy Kursk. Wobec tego
wydaje mi się, że byłoby niewłaściwe, gdybym utrwalał konwencjonalny obraz Wielkiej Brytanii i
Stanów Zjednoczonych, który każe w centrum wojennej sceny sytuować lądowanie w Normandii i
późniejsze „wyzwolenie” Europy. Stąd też ważny podtytuł: Nie takie proste zwycięstwo.
Pomysł tej książki zrodził się w trakcie pracy nad
Powstaniem ’44.
Opowiadając o Powstaniu
Warszawskim różnym grupom słuchaczy – najpierw w Wielkiej Brytanii, a potem w Stanach
Zjednoczonych – uprzytomniłem sobie, że zbyt mało ludzi ma taką podstawową wiedzę na temat wojny,
która by im pozwoliła zrozumieć znaczenie poszczególnych wydarzeń. Jeśli Powstanie Warszawskie
można uznać za jakiś dowód, to dowodzi ono, że rzekomo wszechmocni zachodni alianci okazali się
niezdolni do zapobieżenia tragedii w samym sercu Europy, gdzie o wszystkim decydowały tytaniczne
zapasy między hitlerowską Trzecią Rzeszą i Związkiem Sowieckim. A jednak wielu ludzi, których
spotykałem, przed lekturą mojej książki albo obejrzeniem któregoś z filmów, dla których była inspiracją,
nie potrafiło odróżnić powstania w getcie z 1943 roku od Powstania Warszawskiego z roku 1944. Jeśli
wiedzieli o powstaniu z 1944 roku, to mieli niewielkie pojęcie zarówno o jego skali, jak i o sprawach,
których dotyczyło. W efekcie uprzytomniłem sobie również, że problem nie leży w ignorancji czy złej
woli, ale raczej w silnie utrwalonym i nadmiernie uproszczonym spojrzeniu na drugą wojnę światową,
propagowanym przez minione pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat. Niemal każdy z moich rozmówców
uważał wojnę za nieskomplikowany, dialektyczny konflikt między „nami” i „nimi”, między „Dobrem” i
„Złem”. „My” oznaczało aliantów, których krucjatę w dążeniu do Wolności, Sprawiedliwości i
Demokracji nieodmiennie utożsamiano z „Dobrem”. „Oni”, czyli wyjątkowo zły wróg, przeciwko
któremu zjednoczyły się wszystkie zdrowo myślące siły, byli utożsamiani wyłącznie z Trzecią Rzeszą.
Powstał więc schemat redukcyjny, dwubiegunowy i w moim przekonaniu z gruntu niewłaściwy. Pomaga
on natomiast zrozumieć, dlaczego powstanie w warszawskim getcie – centralny punkt Holokaustu – było
łatwe do wytłumaczenia i wobec tego godne pamiętania, podczas gdy powstanie z 1944 roku było
uważane za pełne niejasności i dlatego niewarte pamięci. Argument brzmiał: „Wszyscy walczyliśmy z
Hitlerem. A Stalin stał po właściwej stronie, prawda? Wobec tego, skoro Stalin nie pomógł polskiemu
podziemiu, to z pewnością miał jakiś ważki powód, żeby wstrzymać pomoc, a może to zadanie było po
prostu niewykonalne”.
Druga wojna światowa była oczywiście bardzo ważnym tematem w mojej karierze historyka. A opinię
na temat i Stalina, i Hitlera wyrobiłem sobie już dawno temu. Jako tak zwany ekspert do spraw Europy
Wschodniej wiedziałem, że walki na froncie wschodnim były bez porównania cięższe i bardziej rozległe
niż wszystko, co działo się na Zachodzie. Wiedziałem również, że reżim stalinowski był potwornym
tyranem i że – podobnie jak hitleryzm – dopuszczał się masowych morderstw i utrzymywał obozy
koncentracyjne, hołdując fanatycznej ideologii i wyznając niemal całkowitą pogardę dla ludzkiego życia.
Poza tym prawie codziennie natrafiałem na coś, co mi przypominało o wyraźnym braku równowagi w
postawach opinii publicznej wobec tych dwóch totalitaryzmów. „Zwolennicy hitleryzmu” tracili pracę, a
„kłamców oświęcimskich” stawiano przed sądem. Apologetów Związku Sowieckiego i takich, którzy
przeczyli istnieniu gułagów, można było spotkać w większości instytutów naukowych. Argument brzmiał:
„Mają prawo do swoich z lekka ekscentrycznych poglądów” albo „Są wprawdzie lewicowi, lecz
absolutnie przyzwoici”.
Podobny brak równowagi powstał w dziedzinie historiografii i dokumentacji historycznej. Poczynając
od lat sześćdziesiątych XX wieku, Trzecia Rzesza w ogóle, a Holokaust w szczególności stały się
głównymi przedmiotami zainteresowania. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent komentarzy miało (zupełnie
słusznie) negatywny wydźwięk. Mnożyły się kursy na temat historii hitleryzmu, bestsellery i
superprodukcje filmowe, obsypywane nagrodami pamiętniki i wspomnienia. Współczesna historia
Niemiec cieszyła się prestiżem i była zbudowana na rzetelnych podstawach. Natomiast historię sowiecką
nadal pozbawiano głosu. Wydanie w latach siedemdziesiątych książek Aleksandra Sołżenicyna wyrwało
wielu ludzi z błogostanu samozadowolenia. Ale nowe informacje przeciekały na zewnątrz powoli;
przestrzegający surowych zasad antysowieccy historycy w rodzaju Roberta Conquesta byli celem
nieustających ataków; posiadający legitymacje partyjne komuniści w rodzaju Erica Hobsbawma
kierowali najwybitniejszymi uniwersyteckimi katedrami, energiczna klika prosowieckich apologetów
zazdrośnie strzegła dobrego imienia swojego ulubionego kraju; „rozsądnych” naukowców awansowano
za propagowanie idei „umiarkowania”: złotego środka leżącego między rywalizującymi z sobą
ekstremami. Przecież w końcu Związek Sowiecki – w odróżnieniu od Trzeciej Rzeszy – wciąż jeszcze
istniał. Dobrze pamiętam, jak jeden ze starszych rangą analityków historii ZSRR z uśmiechem zacytował
stare stalinowskie powiedzonko, że „nie da się zrobić omletu, nie rozbijając jajek”. (Gdyby się odważył
powiedzieć to samo o polityce Hitlera, czekałby go proces). Kiedy sowiecki dysydent Andriej Amalrik
pojawił się w 1974 roku na uniwersytecie w Londynie i publicznie wystąpił w obronie swojej tezy, że
ZSRR może upaść w ciągu następnych kilkunastu lat
[ ]
, jego wystąpienie wywołało burzę sprzeciwów.
Na szczęście ta długotrwała sytuacja uległa zmianie w wyniku upadku ZSRR w 1991 roku. Nowe
pokolenie historyków mogło teraz podnieść historię sowiecką do poziomu dorównującego poziomowi
historii niemieckiej. Udało im się zarówno spenetrować byłe sowieckie archiwa, jak i sporządzić w
pełni udokumentowane analizy kluczowych zagadnień sowieckiej przeszłości. Wiele spośród tych
udanych prac odnosiło się do wybuchu, przebiegu i konsekwencji drugiej wojny światowej. Na przykład
Stalingrad
(1998; wydanie polskie 2008) Antony’ego Beevora pokazywał natężenie i skalę walk w
nieznany dotąd sposób, odsłaniając niejeden z dawniejszych tematów tabu – na przykład potworny
sposób traktowania żołnierzy Armii Czerwonej przez ich własnych rodaków. To był wartościowy
bestseller na światową skalę. Mimo brzmienia swojego nazwiska Simon Sebag Montefiore jest młodym
historykiem angielskim, który większą część lat dziewięćdziesiątych XX wieku spędził w Rosji, w Gruzji
i w państwach będących wcześniej republikami sowieckimi, gromadząc wspomnienia ocalałych
członków rodzin i przyjaciół ludzi z najbliższego otoczenia Stalina. Jego książka
Stalin. Dwór
czerwonego cara
(2003; wydanie polskie 2006) przynosi nie tylko nową perspektywę, ale także
oszałamiającą mnogość straszliwych szczegółów – z każdej stronicy wyziera widmo potwora. Anne
Applebaum jest amerykańską dziennikarką i historyczką, która spędziła pewien czas w Oksfordzie;
prywatnie jest żoną ministra Radka Sikorskiego. Jej przygotowane z fantastyczną dokładnością studium
1
Gułag (2003; wydanie polskie 2005) otrzymało w Nowym Jorku Nagrodę Pulitzera (a także prestiżową
Nagrodę Duffa Coopera w Londynie, do której nominowane było również
Powstanie ’44).
Książka
rozprawia się ze wszystkimi wahaniami co do przestępczej natury i niewyobrażalnego zasięgu
sowieckiego systemu karnego, który – jak wyjaśnia autorka – osiągnął apogeum w 1939 roku. Należy też
wymienić dalsze nazwiska, między innymi Richarda Overy’ego, Roberta Service’a i Catherine
Merridale. Wspólnie autorzy ci nie pozostawili światu wątpliwości co do dwóch podstawowych prawd.
Po pierwsze bez względu na to, jakiej się użyje miary, stalinowski reżim kwalifikuje się jako „Zło” w
taki sam sposób jak Trzecia Rzesza. Po drugie to siły zbrojne tego złego reżimu, Armia Czerwona,
odegrały główną rolę w zwalczeniu sił drugiego złego reżimu. Żaden z tych wniosków nie był dla mnie
czymś całkowicie nowym – podobnie jak nie mógł być nowy dla nikogo, kto zna tę część Europy, w
której siali zamęt zarówno hitlerowcy, jak i Sowieci. Ale w pewnym sensie poczułem się wyzwolony.
Mogłem teraz głosić moje własne poglądy z o wiele większą pewnością.
Wobec tego zabrałem się do pracy nad realizacją projektu, który niewielu zawodowym historykom
chciałoby się podejmować: zamierzałem stworzyć krótki przegląd wszystkich aspektów drugiej wojny
światowej w Europie, łącząc dobrze znane z mniej znanym. Zaplanowałem trzyczęściową konstrukcję.
Część pierwsza miała wprowadzić dwa podstawowe wątki – wojskowy i polityczny – i poprzedzić to
wprowadzenie systematyczną analizą czynników, które zadecydowały o podjętym przeze mnie wyborze.
Część druga miała przynieść opis wojennych doświadczeń żołnierzy i ludności cywilnej w sposób, który
by unikał konwencjonalnego podziału na „my” i „oni”. Na przykład wszyscy grabieżcy – bez względu na
to, skąd się wywodzili – znaleźli się w jednym podRozdziałe zatytułowanym Grabież. Wszystkie obozy
koncentracyjne – bez względu na to, kto nimi kierował – znalazły się w jednym podRozdziałe pod tytułem
Obozy koncentracyjne.
Część trzecia wreszcie – rozdział
Portrety
– miała stanowić przegląd długiej
listy gatunków pisarstwa historycznego i rodzajów sztuki – od filmu i fotografii po poezję i prozę
literacką – które przez ostatnie sześćdziesiąt lat wpływały na sposób rozumienia wojny przez opinię
publiczną. Podejrzewałem, że niektóre elementy tej konstrukcji mogą zostać uznane za dość radykalne.
Recepcja anglojęzycznego wydania dostarczyła mi powodów do optymizmu. W odróżnieniu od
niektórych moich poprzednich książek ta nie weszła na listy „dziesięciu największych bestsellerów”. Na
tle chóru przychylnych recenzji zabrzmiała garstka wrogich głosów. Najwyraźniej zirytowałem członków
brytyjskiego obozu patriotycznego, którzy wyrazili sprzeciw wobec umniejszania zasług zachodnich
aliantów. Obraziłem kilku kolegów historyków, którzy kręcili nosami na brak „nowych materiałów” i na
próżno szukali wzmianek o własnych arcydziełach. Rozdrażniłem obrońców Holokaustu, rzekomo
zawyżając liczby i mnożąc nieszczęścia ofiar nie będących Żydami. Sprowokowałem też gniew
przynajmniej jednego recenzenta, który schwycił w nozdrza woń przeklętej „polonofilii”, odkrywając, że
w indeksie wymieniono więcej odniesień do Katynia niż do lądowania w Normandii.
(Odpowiedziałbym, że podczas masakry katyńskiej zabito niemal dziesięć razy więcej ludzi, niż ich
zginęło na plażach Normandii, i że mimo wszystko zasadniczy opis operacji „Overlord” zajął w książce
zdecydowanie więcej miejsca niż opis sprawy katyńskiej). Mimo to wiedziałem, że książka znajduje
wielu czytelników, i mam nadzieję, że wywołuje, jeśli nie sensację, to przynajmniej stały ferment.
Wydanie amerykańskie (w wydawnictwie Viking Penguin) jeszcze się nie ukazało. Czekam spokojnie na
reakcję Ameryki, która może przynieść sporo hałasu.
Wydanie polskie jest w zasadzie takie samo jak angielski oryginał. Konstrukcja pozostała
niezmieniona. Nie dokonano też żadnych skrótów. Wprowadziłem natomiast dwa rodzaje uzupełnień. Z
jednej strony są to obszerne cytaty z takich książek, jak
Wojna Iwana
(2005) Catherine Merridale czy
Przy obieraniu cebuli
(2006) Güntera Grassa, które dopiero niedawno się ukazały. Drugi rodzaj
uzupełnień stanowi około stu dodatkowych akapitów uszczegółowiających lub poszerzających polski
wymiar danego tematu – z myślą o polskim czytelniku. Chciałbym jednak podkreślić, że napisany przez
Zgłoś jeśli naruszono regulamin