Kay Guy Gavriel - Tigana.pdf

(2030 KB) Pobierz
GUY GAVRIEL KAY
TIGANA
(P
RZEŁOŻYŁA
: A
GNIESZKA
W
ITECKA
)
SCAN-
DAL
Podziękowania
Przy powstawaniu tego dzieła służyło mi pomocą oraz udzieliło wsparcia bardzo wiele
osób. Serdecznie im za to dziękuję. Sue Reynolds po raz kolejny zaproponowała mi mapę, która
nie tylko odzwierciedlała rozwój mojej opowieści, lecz także nim kierowała. Rex Kay i Neil
Randall wspierali mnie swoim entuzjazmem oraz służyli wnikliwymi komentarzami od
początkowych stadiów powieści do ostatnich poprawek. Jestem im za to ogromnie wdzięczny.
Skorzystałem z wiedzy bardzo wielu osób. Ze szczególną przyjemnością daję wyraz swemu
podziwowi dla “Nocnych bitew” (I Benandanti) Carlo Ginzburga. Wiele zawdzięczam też dziełom
między innymi Gene Bruckera, Lauro Martinesa, Jacoba Burckhardta, Iris Origo i Josepha
Huizingi. Chciałbym także złożyć hołd pamięci dwóch ludzi, których od dawna darzę głębokim
szacunkiem i których dzieła oraz źródła inspiracji wytyczyły mi drogę: Josepha Campbella i
Roberta Gravesa.
W końcu, mimo że wzmianka autora o roli współmałżonka przy tworzeniu książki często
sprawia wrażenie rytuału lub czynności rutynowej, chciałbym dać wyraz swej wdzięczności oraz
miłości do mojej żony Laury i podziękować jej za podtrzymywanie mnie na duchu i za rady,
którymi służyła mi podczas pisania Tigany w Toskanii i w domu.
O wymowie
Mając na uwadze czytelników, którzy do takich spraw przywiązują wagę, winienem może
wyjaśnić, że większość imion własnych występujących w tej powieści należy wymawiać zgodnie z
zasadami języka włoskiego. I tak na przykład wymawia się wszystkie końcowe samogłoski: Corte
ma dwie sylaby, a Sinave i Forese po trzy. Początkowa głoska w wyrazie Chiara jest taka sama, jak
w chianti, lecz Certnndo zaczyna się podobnie jak cztery lub czapka.
Naprzód porzucisz najsłodsze kochania:
To pierwsza będzie z twych losów przygody
Strzała puszczona po łuku wygnania.
Poznasz następnie, jakie gorzkie gody
Spożywać cudzy chleb; jak uciążliwa
Droga wstępować na nie swoje schody.
Dante, Boska Komedia, Raj
Pieśń XVII, 55-60 (tłum. Edward Porębowicz)
Cóż może zapamiętać płomień? Jeśli pamięta odrobinę mniej, niż jest to konieczne, gaśnie;
jeśli pamięta odrobinę więcej, to też gaśnie. Gdybyż tylko mógł nas nauczyć, w czasie gdy płonie,
jak pamiętać wiernie.
Jorgos Seferis, “Marynarz Stratis opisuje człowieka”
Prolog
Oba księżyce stały wysoko, przyćmiewając swoim blaskiem prawie wszystkie gwiazdy. Na
brzegach rzeki płonęły ciągnące się daleko obozowe ogniska. Księżycowe światło i pomarańczowe
błyski odbijały się w spokojnie płynącej wodzie.
Siedział na brzegu rzeki, oplótłszy rękoma kolana, rozmyślając o śmierci i o swoim życiu.
Ta noc jest wspaniała. Głęboko wdychał łagodne, letnie powietrze, czuł zapach rzeki,
wodnych kwiatów i trawy, patrzył na refleksy błękitnego i srebrzystego światła słuchał delikatnego
szmeru Deisy i przytłumionego śpiewu, dobiegającego od strony ognisk. Po drogiej stronie rzeki,
gdzie obozował wróg, tez śpiewali Jakoś trudno było ślepo znienawidzić te melodyjne głosy -
chociaż tak dyktowałby obowiązek żołnierza. Ale Saevar właściwie nie był żołnierzem i nigdy nie
potrafił naprawdę nienawidzić.
Nie dostrzegał ludzi na przeciwległym brzegu. Widział natomiast ogniska i bez
najmniejszych trudności potrafił ocenić, o ile więcej było ich niż czekających brzasku Jego
rodaków. Dla większości z nich będzie to ostatni świt Nie miał złudzeń - nikt ich nie miał,
przynajmniej od czasu bitwy, która rozegrała się nad tą samą rzeką przed pięcioma dniami. Mieli
tylko odwagę i przywódcę, któremu prawie dorównywali walecznością dwaj jego młodzi synowie
obecni w obozie.
Obaj byli nad wyraz urodziwi. Saevar żałował, ze nigdy nie miał okazji wyrzeźbić posągu
żadnego z nich. Oczywiście książę z którym pozostawał w przyjaźni, był jego modelem wiele razy.
Saevar nie uważał, by prowadził życie bezużyteczne czy puste. Miał swoją sztukę, radość i
podnietę, jakie mu dawała, i doczekał się pochwał od możnych swojej prowincji, a w istocie -
całego półwyspu.
Poznał też miłość. Pomyślał o swojej żonie, a potem o dzieciach. O córce, której narodziny
przed piętnastu laty przekonały go po części o sensie życia. I o synu, za młodym, by pozwolono
mu wyruszyć na północ na wojnę. Pamiętał wyraz twarzy chłopca, kiedy się rozstawali. Nim
targały te same uczucia. Przytulił dzieci, a następnie długo, w milczeniu, obejmował żonę. Potem
szybko się odwrócił, aby ukryć łzy, niezgrabnie dosiadł konia, nie przyzwyczajony do miecza u
boku, i odjechał z księciem na wojnę przeciwko tym, którzy najechali ich zza morza.
Nagle z tyłu, z lewej strony, usłyszał lekkie kroki. Tam właśnie płonęły obozowe ogniska i
stamtąd dobiegały głosy splecione w pieśni granej na syrenii. Odwrócił się.
- Uważaj - zawołał cicho - chyba że chcesz potknąć się o rzeźbiarza.
- Saevar? - zapytał ktoś rozbawionym głosem, którego brzmienie natychmiast rozpoznał.
- Tak, mój książę - odrzekł. - Widziałeś kiedyś, panie, tak piękną noc?
Valentin podszedł bliżej - było na tyle jasno, że widział, gdzie stawia nogi - i przysiadł
obok.
- Chyba nie - zgodził się. - Spójrz. Vidomniego przybywa, a Ilariona odpowiednio ubywa.
Oba księżyce razem tworzyłyby całość.
- Dziwną całość - rzekł Saevar.
- Bo i dziwna jest ta noc.
- Czyżby? Czy jest inna przez to, co robimy tu, na dole? My, śmiertelnicy, pogrążeni w
szaleństwie?
- W naszych oczach tak - odparł cicho Valentin. - Piękno, które teraz dostrzegamy, objawi
się całkowicie dopiero o poranku.
- A co on nam przyniesie, panie? - wyrwało się Saevarowi. Podświadomie wierzył, że jego
łaskawy i dumny książę zna odpowiedź na pytanie, co czeka ich za rzeką. Odpowiedź na wszystkie
ygratheńskie głosy i ygratheńskie ogniska płonące na północ od nich. Odpowiedź, co
najważniejsze, na straszliwego króla Ygrathu i jego czarną magię oraz nienawiść, którą
przynajmniej on, Saevar, wzbudzi w sobie jutro rano bez trudu.
Valentin siedział w milczeniu i patrzył na rzekę. Saevar spostrzegł spadającą gwiazdę,
która przecięła niebo na zachód od nich, by pogrążyć się w otchłani morza. Żałował swoich słów -
nie była to pora na zadawanie księciu takich pytań.
W chwili, kiedy już miał za nie przeprosić, Valentin odezwał się cichym głosem, tak by nie
być słyszanym poza ich ciasnym kręgiem ciemności.
- Chodziliśmy wśród ognisk razem z Corsinem i Loredanem, niosąc pociechę, by pomóc
ludziom zasnąć. Cóż więcej można zrobić?
- Obaj są dzielnymi chłopcami. Właśnie myślałem, że nie wyrzeźbiłem podobizny żadnego
z nich.
- Szkoda - rzekł Valentin. - Jeśli przetrwa po nas cokolwiek, to właśnie sztuka, to, co
robisz. Nasze księgi i muzyka, zielono-biała wieża Orsarii w Avalle. - Przerwał, a po chwili
powrócił do poprzedniego wątku. - Tak, to odważni chłopcy. Mają jednak szesnaście i
dziewiętnaście lat i gdybym mógł, kazałbym im zostać z ich bratem... i twoim synem.
Był to jeden z powodów, dla których Saevar kochał Valentina: książę pamiętał o jego
chłopcu i nawet teraz, w takiej chwili, stawiał go w myślach obok swego najmłodszego syna.
Na wschodzie, gdzieś za ogniskami, nagle zaczęła śpiewać trialla i obaj mężczyźni
zamilkli, wsłuchani w jej srebrzysty głos. Saevara ogarnęło wzruszenie, ale wstrzymywał łzy, które
Zgłoś jeśli naruszono regulamin