Po wojnie.doc

(500 KB) Pobierz

Autor: Lampira
Beta: Hebi22
Ostrzeżenia: Raczej słodkie snarry, skupiające się na relacjach rodzinnych. Kanon już dawno uciekł i się już nie pojawi.

Chapter 1

Skończył się kolejny okres dla czarodziejskiego świata. Ten, Którego Imienia Nie Wymawiano, Czarny Pan vel Voldemort, został zgładzony podczas ostatniej bitwy przez wychudzonego, rozczochranego nastolatka w zbyt dużych ubraniach. Kto by się spodziewał, że mroczny czarodziej umrze przez dekapitację, gdy Harry zaślepiony gniewem machnie na oślep mieczem Godryka. Zarówno śmierciożercy jak i jasna strona byli zaskoczeni takim obrotem sytuacji, jednakże szybko szok zamienił się w panikę.

Niektórzy zwolennicy Voldemorta od razu się poddali, a inni aportowali, chcąc uniknąć aresztowania. Aurorzy wiwatowali, gdy członkowie Zakonu Feniksa rozbrajali ostatnich przeciwników. Wojna jednak nie skończyła się bez ofiar.

Podczas jednego z ataków na mugolskie miasta zginęła rodzina Hermiony. Po tym zdarzeniu zaopiekowali się nią Weasleyowie. Podczas walk zginęli również: Moody, Percy, Tonks i wielu innych czarodziei i mugoli. Większą część stanowiły niewinne ofiary. Ludzie, którzy nie chcieli mieć do czynienia z wojną. Zginęli starcy, młodzi i dzieci. Czarodziejski świat nigdy nie był tak mało liczny. Najbardziej ucierpiały czysto krwiste rodziny, które popierały Voldemorta. Członkowie szlachetnych rodów albo zginęli podczas ostatecznej bitwy, albo zostali skazani na dożywocie w Azkabanie, czy pocałunek dementora. Zadziwiające było to, że rodzinna Malfoyów niezbyt ucierpiała przez wojnę.
Jedynie Lucjusz trafił do więzienia, zaś jego żonę uznano za ofiarę małżonka i została skazana na areszt domowy. Ich syn nie poniósł żadnych konsekwencji. Zawdzięczał to przede wszystkim Potterowi, który stawił się za nim podczas sprawy sądowej.

Snape, do końca uznawany za lojalnego śmierciożercę, oczyszczony został przez list Dumbledore’a, który został tak zaczarowany, by pojawił się dopiero po pokonaniu Czarnego Pana. Okazało się, że mistrz eliksirów od samego początku był szpiegiem i dostarczał wyznaczonemu pracownikowi w Ministerstwie informacje o planach Voldemorta. Kobieta pod Veritaserum potwierdziła autentyczność listu i pokazała swoje wspomnienie, w którym Snape przekazuje jej istotne informacje. Mężczyzna został oczyszczony ze wszystkich zarzutów i dostał order Merlina. Powrócił do Hogwartu, gdzie zaczął uczyć obrony przed czarną magią. Nie zgodził się przyjąć swojego starego stanowiska stwierdziwszy, że eliksiry są jego pasją, a nie czymś, co musi wbić w głowy niewdzięcznym bachorom.

Uczniowie, którzy przeżyli wojnę, wrócili do Hogwartu, by kontynuować naukę. Wielu z nich musiało powtórzyć rok, ponieważ podczas tego burzliwego okresu woleli być razem z rodziną lub aktywnie uczestniczyli w wojnie. Złota Trójca również wróciła do szkoły i wydawało się, że wszystko jest tak jak dawniej. Wciąż odczuwało się smutek i stratę z powodu brakujących osób, ale obowiązki i szkolna rutyna, powodowały pewną apatię. Uczniowie coraz bardziej się rozluźniali, a w korytarzach i na błoniach zaczął rozbrzmiewać śmiech. Na początku nieśmiało, ale z czasem młodzież zaczęła oddawać się tej czynności znacznie częściej i odważniej. Ponownie zdarzały się wycieczki na Wieżę Astronomiczną oraz próby przekroczenia linii Zakazanego Lasu. Woźny wrzeszczał na uczniów, którzy przemycili na teren placówki nielegalne przedmioty, by teraz używać ich do woli. Wszystko wracało do normy i nie można było mieć im tego za złe. Po prostu chcieli odreagować. Ludzie potrafią otrząsnąć się z każdej, nawet największej tragedii. Harry, którego niemal całe życie kręciło się wokół wojny, zaczął z niego korzystać.

Nie musiał już mieszkać u krewnych. Był pełnoletni, a żaden szaleniec z wężową twarzą nie czekał na niego w ciemnym zaułku. Po raz pierwszy nikt nie kierował jego życiem. Mógł robić to, na co tylko miał ochotę. Wreszcie wynajął sobie małe mieszkanie w pobliżu Hogwartu i kupił własne ubrania. Nie był już zabiedzonym nastolatkiem w znoszonej koszulce kuzyna. Co prawda wciąż był chudy i drobny, co rzucał na karb głodzenia w dzieciństwie przez Dursleyów. Nabrał również trochę ciała i nawet urósł kilka cali. Co z tego, że Ron się śmiał, że ma tylko metr sześćdziesiąt siedem. Nie każdy musi mieć ponad dwa metry, nawet, jeśli część dziewczyn była od niego wyższa. Cieszył się wolnością i czasem spędzonym z przyjaciółmi. Nie spodziewał się, że pewnego słonecznego dnia, jego życie ponownie wywróci się do góry nogami.

OoO


— Tato, tato! Mogę iść z tobą?! — krzyczała mała dziewczynka, podskakując na jednej nodze, gdy próbowała założyć na drugą trzewiczek. Szarpnęła mocniej, chcąc włożyć stopę do buta bez rozsznurowywania i straciła równowagę. Przed upadkiem uchronił ją mocny chwyt mężczyzny, który objął ją w pasie.

— Elizabeth, jesteś młodą damą, więc zachowuj się tak, jak na nią przystało. — Pomógł jej stanąć prosto i uklęknął, luzując wiązanie, by mogła go założyć.

Dziewczynka spokojnie czekała, patrząc na swojego tatę. Lubiła, gdy klękał, ponieważ wtedy mogła ujrzeć z bliska jego twarz. Dopiero niedawno go spotkała i chciała zapamiętać jak wygląda, gdyby chciał ponownie ją opuścić. Często mu mówiła, że ma piękne oczy, jednak on zawsze zaprzeczał i dotykał jej nosa, mówiąc, że to ona jest ładna. Elizabeth jednak wiedziała, że to nieprawda. Jej matka i krewni zawsze mówili, że jest paskudna, a jej oczy są najgorsze.

— Mogę iść z tobą? — zapytała ponownie, gdy ojciec chwycił jej nogę i pomógł założyć but.

— Elizabeth. — powiedział surowo. Znała ten ton, ale się go nie bała. Tata często go używał, ale nigdy jej nie uderzył. — Mam obowiązki. Nie możesz iść ze mną.

— A później? Jest taka ładna pogoda. — jęknęła.

Mężczyzna spojrzał na magiczne okno, które ukazywało błonia. Dziewczynka miała rację. Słońce świeciło jasno mimo wczesnej pory i było w miarę ciepło. Idealna wręcz pogoda na spacer, zwłaszcza dla dziecka, które rzadko wychodziło na zewnątrz. Nie mógł jednak wyrazić na to zgody, nawet jeśli czuł się przez to jak ostatni drań.

— Nie.

— Nie lubisz mnie? — W jej oczach pojawiły się pierwsze łzy.

— Nie. — powiedział ostro. Nie wiedział jak radzić sobie z tak małymi dziećmi. — Po prostu nikt nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Znajdę jakiś sposób, byś mogła wychodzić swobodnie. Dobrze? — Położył dłoń na jej ramieniu. — Poczekasz jeszcze trochę.

— Spróbuję. — Pociągnęła nosem, ale starała się być dzielna. Wiedziała, że nie może płakać. Dorośli nigdy tego nie pochwalali.

— Postaram się wrócić jak najszybciej. — Szybko przeanalizował, swoje obowiązki. Warknął w myślach, gdy przypomniał sobie o czymś. — Nie będzie mnie dzisiaj na obiedzie.

— Dobrze. — Wiedział, że jest zawiedziona, ale nic nie mógł na to poradzić. Musiał, co jakiś czas pojawić się na posiłku w Wielkiej Sali, by nie zaczęto wokół nich węszyć.

— Wychodzę.

Dotknął jej włosów, nie wiedząc jak inaczej ma pokazać, że jest mu przykro z tego powodu, ale dziewczynka nie zareagowała, a on nie mógł dłużej czekać. Wyszedł, zostawiając ją samą. Upewnił się wcześniej, by miała najróżniejsze zabawki, ale zauważył, że Elizabeth zamiast się bawić, siada na parapecie i obserwuje błonia. Będzie musiał szybko coś wymyślić, by mogła niezauważalnie wychodzić na zewnątrz.

OoO


Kiedy wyszedł, Elizabeth wspięła się na parapet. Jedynym oknem na świat było te, które wyczarował jej ojciec. Czasami miała wrażenie, że z powrotem jest u swojej matki i siedzi zamknięta w pokoju, by nikt nie zobaczył jak wygląda. Tak bardzo pragnęła poczuć wiatr i słońce na twarzy. Nagle, tuż przy jej twarzy mignął złoty punkcik, a w ślad za nim poleciał chłopak na miotle. Był tak blisko, że widziała jego wzrok, skupiony na maleńkiej piłce. Wstrzymując oddech, patrzyła jak nastolatek leci z oszałamiającą prędkością, goniąc swój cel. Przytknęła pięść do ust, kiedy zauważyła jak pikuje w dół. Kilka metrów dzieliło go od ziemi, wstrzymała oddech, gdy w ostatnim momencie poderwał trzonek miotły, nie pozwalając na zderzenie. Zaciśniętą pięść trzymał w górze i Elizabeth wiedziała, że osiągnął swój cel.

Cieszyła się, że nieznajomemu nic się nie stało. Po chwili uśmiechnęła się, widząc, że ten sam nastolatek o włos minął piłkę rzuconą przez innego chłopaka. Odwrócił się i musiał coś powiedzieć, ale winowajca tylko wzruszył ramionami i poleciał dalej. Młodzieniec wzruszył potrząsnął głową, chowając swoją zdobycz do kieszeni i rozsiadł się wygodnie na swojej miotle, by kontrolować innych zawodników.

Elizabeth oparła się o okno, policzkiem dotykając chłodnej szyby. Najbardziej lubiła, gdy właśnie ten zawodnik grał. Zawsze był taki skupiony, że ledwie zauważał innych. Często miała wrażenie, że wpadnie na któregoś z pozostałych graczy, jednak nie tracił kontroli nad grą nawet wtedy, gdy gonił złoty punkcik. Zawsze mijał ich w ostatniej chwili. Kiedyś, gdy zauważył, że jedna z dziewczyn ma problem ze swoją miotłą, od razu porzucił pościg i podleciał do niej, by jej pomóc. Kiedy nastolatek łapał swój cel, chował go i obserwował drużynę, udzielając wskazówek. Wiedziała to, ponieważ zwracała szczególną uwagę na jego gesty i to, jak inni kiwali głowami w potwierdzeniu, że zrozumieli. Nie mogła dostrzec ich twarzy, widziała jedynie kolor ich włosów. Jednakże dzięki niechlubnej fryzurze ich kapitana, udawało jej się zlokalizować chłopaka. Kiedyś chciała zobaczyć jak będzie wyglądała z takimi włosami, ale kiedy tata ją zobaczył, zaczął krzyczeć, więc porzuciła próby, upodobnienia się do swojego idola. Zadowalała się obserwowaniem uczniów, zwłaszcza tego. Czasami w myślach nazywała go swoim.

Chciałaby wyjść na zewnątrz i zobaczyć tę grę z bliska. Była drobna, a w ukrywaniu się nabrała wprawy przez te wszystkie lata. Potrafiła nawet przemknąć z jednego pokoju do drugiego tak, by nie obudzić taty. Dlaczego więc by nie spróbować…

Spojrzała na drzwi, zastanawiając się, czy warto ryzykować gniew ojca, a później znowu na okno i z powrotem na drzwi. Nikt by się nie dowiedział, gdyby wymknęła się na chwilę. Obejrzałaby tylko z blisko błonie i szybko udała się do pokoju. Tata wróci dopiero wieczorem, więc nawet nie zauważy jej zniknięcia, a ona miała już dosyć przebywania w zamkniętych pomieszczeniach. Pozostawał jeden, znaczący problem. Nie wiedziała, czy zdoła wydostać się z komnat.

Zeskoczyła z parapetu i poprawiając sukienkę podeszła do drzwi. Spojrzała na węża wyrytego w drewnie. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad słowem, którym tata zwracał się do gada, gdy chciał wyjść. Nazwa rośliny, tylko jakiej? Przygryzła wargę jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiała. Kiedy już pojawiały się pierwsze ślady krwi, przypomniała sobie wreszcie tę nazwę.

— Sasanka! — wykrzyknęła uradowana.

Wyrzeźbiony wąż otworzył oko i spojrzał na nią. Wysyczał coś, czego nie zrozumiała, ale zamek kliknął. Wystarczyło, że pociągnęła za klamkę i już była w zimnym korytarzu. Zadrżała, temperatura była całkiem inna, niż ta w komnatach. Już się odwracała, aby wrócić po płaszcz, ale zamiast przed drzwiami, stanęła przed kamienną ścianą.

— Sasanka! — krzyknęła hasło, ale nic się nie stało.

Przełknęła nerwowo ślinę. Tego nie przewidziała. Zostało jej jedynie odnalezienie taty i narażenie się na jego gniew. Nie chciała go gniewać, ale nie wiedziała nawet jak go znaleźć, a nie smak jej było również siedzenie tutaj do wieczora. Równie dobrze mogła iść tam, gdzie zaplanowała. Może przynajmniej na dworze będzie cieplej niż tutaj.

Z tym postanowieniem ruszała przed siebie. Szybko przebiegała przez ciemne korytarze, by zwolnić przy zapalonych pochodniach. Próbowała sobie przypomnieć, którędy szła, gdy tata zabrał ją do siebie. Pamiętała, że kierowali się w dół, wiec teraz powinna iść w górę, ale wszystko wydawało się takie same. Każdy korytarz był taki sam, ale ona się nie poddawała. Zakasała sukienkę i zaczęła biec jak najszybciej; mogła jedynie cieszyć się, że nie spotkała nikogo na korytarzu. Oczywiście istniało ryzyko, że na kogoś wpadnie, ale jak najszybciej chciała się wynieść z tego mroku. Wreszcie zauważyła mocniejsze światło. Pobiegła ile sił w nogach i wypadła do oświetlonego korytarza. Wyglądał całkowicie inaczej niż te, którymi szła. Był jaśniejszy, posiadał duże okna, na podłodze był miękki dywan, a na ścianach wisiały gobeliny i obrazy.

Uspokoiwszy oddech, zaczęła iść przed siebie rozglądając się z ciekawością. Ostatnim razem nie miała okazji do tego, teraz każdy szczegół ją zachwycał.

— Co ty tu robisz? — Podskoczyła na to niespodziewane pytanie. Spojrzała na obraz przedstawiający siedzącego na pieńku, starego rycerza. Opierał się na swoim mieczu i spoglądał na nią podejrzliwie. — Jesteś zbyt mała jak na ucznia tej szkoły. Jak się tutaj dostałaś?

— Przepraszam. — Stanęła przed obrazem i dygnęła wdzięcznie. — Nazywam się Elizabeth Swan. — Rycerz uniósł brew na takie powitanie. — Przyjechałam razem z tatusiem.

— Twierdzisz, że przyprowadził cię tu ojciec. — Zakręcił wąs na palcu. — Przybliż się, Elizabeth. Chcę ci się przyjrzeć z bliska. — Dziewczynka bez wahania wykonała polecenie. Stanęła na palcach, by znaleźć się jak najbliżej płótna. — Widzę pewne podobieństwo między tobą, a tym mężczyzną. Nie masz jego oczu, ale są równie niesamowite. — Słysząc tę uwagę, spuściła wzrok. — Jeśli cię uraziłem, racz przyjąć me najszczersze przeprosiny. — Wstał i ukłonił się dworsko. — Jestem Sir Deladis. — Usiadł z powrotem. — Powiesz mi, dokąd zmierzasz, młoda damo?

— Chciałam wydostać się na zewnątrz, ale chyba się zgubiłam. — powiedziała speszona.

— Nie musisz się tego wstydzić. Wiele pierwszoroczniaków gubi się tu przez pierwsze tygodnie. Zdarza się, że nawet starsze roczniki nie mogą sobie poradzić.

— To naprawdę jest szkoła? — zapytała zaciekawiona.

— Tak, największa szkoła magii, ale teraz nie spotkasz zbyt wiele uczniów na korytarzach. Większa część z nich ma właśnie lekcje, a jeśli chcesz wyjść na błonie to mogę ci wskazać najprostszą drogę.

— Byłabym bardzo wdzięczna, sir Deladis.

— Dobrze. — Kiwnął głową, będąc wciąż zdziwionym jej dobrymi manierami. — Idź wzdłuż tego korytarza, a później skręć w czwarty z kolei po prawej stronie. Dojdziesz do wielkich drzwi, które prowadzą na zewnątrz. Jest jakieś konkretne miejsce, gdzie chcesz się udać?

— Tam, gdzie latają na miotłach! — Jej oczy zabłysły, a ona sama klasnęła ze szczęścia, jednak, gdy zdała sobie sprawę z tego co zrobiła, szybko się wyprostowała. — Przepraszam.

— Nie przepraszaj za okazywanie swojej radości. Jeśli chcesz udać się na boisko Qudditcha, skieruj się w stronę jeziora. Zobaczysz jego blask zaraz po wyjściu z zamku, a później, gdy spojrzysz w lewo, powinnaś dostrzeż boisko. Jeśli dobrze pamiętam, któraś z drużyn ma właśnie trening.

— Dziękuję bardzo. – Dygnęła jeszcze raz. – Do widzenia.

– Żegnaj młoda damo, przyjdź czasem ze mną porozmawiać.

– Dobrze. – Pobiegła we wskazanym kierunku machając dłonią na pożegnanie.

– Omijaj schody! Nigdy nie wiadomo, dokąd cię zaprowadzą! – Obserwował jej niknącą sylwetkę. – Tak podobna do tego ponurego dzieciaka, a równocześnie taka inna. Hmmm…. Trzeba uprzedzić inne obrazy, by na nią uważały. – Zniknął ze swego płótna, by poprosić innych mieszkańców zamku, by mieli na uwadze tą małą damę.

OoO


Gdy tylko Elizabeth znalazła wyjście na zewnątrz, otworzyła jedno ze skrzydeł masywnych drzwi i wyskoczyła na świeże powietrze. Przymknęła oczy, gdy poczuła, pierwszy od dwóch miesięcy, powiew wiatru na twarzy. Byłoby idealnie gdyby nie niska temperatura. Zadrżała, obejmując swoje nagie ramiona. Jeśli nie chce się przeziębić to powinna jak najbardziej wrócić.

Obróciła się dookoła, chcąc znaleźć jezioro. Już po chwili ujrzała światło odbijające się od tafli wody. Szybkim krokiem podążyła według wskazówek rycerza. Na szczęście nie została przez nikogo zauważona. Wystarczyło, że któryś z uczniów lub pracowników szkoły wyjrzałby teraz przez okno, a ujrzałby małą dziewczynkę, która ubrana w błękitną sukienkę, drżała z zimna. Sama Elizabeth była tak zachwycona swoim wyjściem na zewnątrz, że na nic konkretnego nie zwracała uwagi, będąc skoncentrowana na słońcu i świeżym powietrzu, dlatego dopiero, gdy stanęła pośrodku boiska zorientowała się, że jest na miejscu.

Uniosła głowę, obserwując nastolatków w kolorowych szatach wykonujących najróżniejsze manewry. Nie dostrzegła swojego, więc skupiła się na pewnym rudzielcu, który wisiał w powietrzu tuż przy trzech obręczach i starał się nie dopuścić, by piłka rzucona przez innych graczy trafiła celu. Tak się na niego zapatrzyła, że nawet po cichu zaczęła mu kibicować. Nie było to tak zachwycające, jak obserwowanie pościgu za małą piłeczką, ale mogło być, zwłaszcza, że teraz widziała to z bliska, będąc po tej samej stronie szyby, co grający.

– Uważaj! – Zaskoczona popatrzyła w prawo, skąd dobiegł okrzyk, jednak jedyną rzeczą, którą zdążyła zauważyć, była zbliżająca się do niej z niesamowitą prędkością piłka. Zamarła niczym sarna w świetle reflektorów.

– Schyl głowę! – Automatycznie posłuchała rozkazu.

Sekundę później coś w nią uderzyło.

Chapter 2

Harry obserwował swoją drużynę. Czasami miał wrażenie, że bardziej się bawią niż trenują. Wciąż się śmiali i próbowali wciąż nowych sztuczek. Nigdy nie potrafił wprowadzić takiej dyscypliny jak poprzedni kapitanowie. Być może było tak, ponieważ sam się bawił podczas ścigania znicza. Rzadko, kiedy myślał o wygranej. Pogoń była dla niego zabawą. Wiatr we włosach, manewry, gdy znicz niespodziewanie skręcił. Jednak, gdy pościg się kończył, chował znicz i obserwował wygłupy innych zawodników. Poważnieli dopiero przed samym meczem, ale nie skarżył się na to. Zauważył, że wiele sztuczek, które stosowali podczas treningów, by nawzajem sobie imponować, mają swoje późniejsze zastosowanie podczas meczu. Przeciwnicy zawsze myśleli, że to spontaniczne zagrywki, nigdy nie widzieli jak są one doskonalone podczas ćwiczeń, gdy to inni gracze musieli omijać tłuczek odbity w ich stronę lub lecącej pałki, gdy ktoś inny wypuścił je z rąk.  

Harry właśnie, dlatego po pierwszym czy po drugim złapaniu znicza, nie kontynuował swojego treningu. Wolał obserwować kolegów z drużyny, by móc zareagować, gdy któryś z straci kontrolę nad miotłą, piłką czy pałką podczas swoich wygłupów. Dlatego to on pierwszy zauważył, że źle odbity tłuczek leci w stronę ziemi, na której ktoś stał. Nie wiedział, kim jest ta osoba, dostrzegł tylko, że wciąż stoi w miejscu, nie dostrzegając zagrożenia. Nie zastanawiając się, zanurkował krzycząc:

— Uważaj! — Dziewczyna odwróciła głowę. Zobaczyła tłuczka, ale nie ruszyła się z miejsca. Harry nie miał wyboru, przyśpieszył. — Schyl głowę! — Automatycznie go posłuchała.

Nastolatek tuż przed samą ziemią zeskoczył ze swojej miotły i uderzył całym impetem w dziewczynkę. Powalił ją na ziemię i osłonił własnym ciałem. Zdążył w ostatnim momencie. Tłuczek nie uderzył w nią, tylko w jego bark. Spiął się, gdy poczuł przeszywający ból w łopatce i przymknął oczy, starając się nie krzyczeć. Czuł jak nieznajoma drży pod nim ze strachu. Na ich szczęście tłuczek po jednym uderzeniu stracił zainteresowanie nimi i odleciał w stronę innych zawodników.

Gdy pierwszy ból minął, otworzył oczy spoglądając na dziewczynę, którą uratował. Była o wiele młodsza niż się spodziewał. W pierwszej chwili myślał, że jest może pierwszoklasistką, która się zgubiła, ale była za mała jak na jedenastolatkę, nie zmieniało to jednak faktu, że jest przerażona. Ściskała w dłoniach rękawy jego szaty. Czarne włosy zasłaniały jej twarz.

— Wszystko w porządku? — zapytał odgarniając je. Dopiero teraz mógł zobaczyć jak wygląda.

Miała bardzo jasną cerę i delikatne rysy. Wąskie usta i trochę zbyt duży nos. Jednak najbardziej wyróżniające były oczy. Jedno ciemnobrązowe wręcz czarne, a drugie jasnozielone.

— Tak — powiedziała cicho, wpatrując się w niego. Gdy ich spojrzenia się spotkały, szybko odwróciła głowę. — Przepraszam.

Harry chciał jeszcze o coś zapytać, ale w tym momencie reszta drużyny wylądowała.

— Kumplu nic ci nie jest?! — zapytał Ron, podbiegając do nich.

— Nie, nic mi nie jest. — Nie wspomniał o bolącym barku. Uznał to za nic wielkiego, czasami był w gorszym stanie. — A z tobą na pewno wszystko w porządku? — zapytał ponownie dziewczynkę, wstając.

— Tak — odpowiedziała, również się podnosząc.

Widząc jak zawodnicy ich okrążają schowała się za Harrym, chwytając jego szatę. Ukryła się za nim niemal całkowicie. Tylko jej jedno oko obserwowało uczniów.

— Przepraszam, Harry. Chciałem go odbić w ziemię, ale nie sądziłem, że ktoś jest pod nami — odezwał się winowajca całego tego wydarzenia. Był nim piątoklasista, który dopiero niedawno doszedł do drużyny.

— Mogłeś trafić kogoś postronnego lub kogoś z drużyny — powiedział ostro. Wciąż w jego organizmie grążyła adrenalina i niezbyt dobrze panował nad emocjami.

— Przepraszam — wyjąkał chłopak, opuszczając głowę.

— Nie ma sprawy... — westchnął, kładąc automatycznie dłoń na głowie dziewczynki, która spojrzała na niego i uśmiechnęła się — ...ale radzę ci nigdy więcej nie stosować tego manewru. Nie wiadomo, kto jest pod nami — kontynuował nieświadom spojrzeń innych członków drużyny.

— Eeee… Harry?

— Tak, Ron?

— Skąd ona się tu wzięła? — Harry spojrzał na dziewczynkę, która oddała mu spojrzenie.

— Nie wiem — odpowiedział szczerze.

— Jej, ona jest taka słodka! — krzyknęła Ginny, klękając przed nią. Dziewczynka natychmiast schowała się bardziej za Harrym.

— Nie strasz jej. — Chłopak spojrzał na nią ostro, głaszcząc dziecko po głowie.

— Nie chciałam jej wystraszyć. — Ginny spojrzała na nią. — Przepraszam. — Dziewczynka schwyciła bardziej szatę Harry’ego ukrywając w niej twarz.

— Widzisz ona się nas boi.

— Nie ciebie — powiedziała urażona, że ktoś nie zapałał do niej sympatią od pierwszego spotkania.

— Co? — Harry wydawał się zmieszany.

— Ona nie boi się ciebie — wyjaśnił Ron.

— Ale ja ją widzę pierwszy raz. Może się mnie nie boi, bo ją uratowałem.

— Nie sądzę. — Ginny przyglądała się jej z uwagą. — To musi być coś innego.

— Mmmmm — wymotała dziewczynka.

— Słucham?

Harry uklęknął przed nią. Uśmiechnął się, przez co dziewczynka się zarumieniła, ale wkrótce wyprostowała się i patrząc mu prosto w oczy powiedziała z całą mocą.

— Jesteś moim zawodnikiem. — Słysząc to oświadczenie, Ron wybuchł nieopanowanym śmiechem.

— Słyszałeś to?! Masz kolejną fankę do swojego fanklubu. Tylko jej w sobie nie rozkochaj. Jest za młoda, żeby mieć złamane serce! — Niemal zwijał się ze śmiechu.

— Ron! Przestań. — Harry speszył się, gdy reszta drużyny również zaczęła się śmiać. — Hej, to nie jest śmieszne.

— Tak, tak. — Klepnął go w plecy, wciąż zrywając boki.

— Dlaczego uważasz, że jest twoim „zawodnikiem”? — zapytała Ginny, która jedna z nielicznych zachowała spokój.

— Zawsze go oglądam przez okno! — Dziewczynka stała się bardziej ożywiona, gdy zaczęła mówić o Harrym. — Jest najlepszym zawodnikiem! Chwyta znicz w kilka sekund, a później uważa na innych. Jest sprawiedliwy i zawsze się uśmiecha, chociaż… — spojrzała na nastolatka, który wciąż przed nią klęczał — ...czasami jego uśmiech jest smutny tak jak tatusia, gdy myśli, że go nie widzę.

— Jak to go obserwujesz? — zapytała Ginny, niezbyt zadowolona jej odpowiedziami — Najbliższa wioska to Hogsmeade, a z niej nie widać boiska. Nawet gdyby Harry wzleciał dość wysoko to i tak mieszkańcy nie mogliby mu się przyjrzeć.

— Nazywasz się Harry? — Dziewczynka klasnęła, nie zwracając uwagi na Weasley. — Mogę się tak do ciebie zwracać? Ale i tak będziesz moim zawodnikiem — uśmiechnęła się.

— Jak to możliwe, że nie zna twojego imienia? — zdziwił się Ron. Harry nie zwrócił na to uwagi. Uznawał, że to miła odskocznia od wszystkich innych, którzy znali jego imię nim on ich spotkał.

— Tak. Oczywiście, że możesz mnie tak nazywać. — Pogłaskał ją po głowie, przez co jej uśmiech stał się jeszcze większy. Zmrużyła oczy i przechyliła się do przodu, łaknąc więcej dotyku. Nikt oprócz ojca jej nie dotykał. To było miłe. — Ale odpowiedz na pytania. Skąd mnie obserwowałaś?

— Z domu — odpowiedziała zadowolona, że ten poświęca jej całą uwagę.

— A gdzie on jest? — Drążył dalej, uciszając innych, którzy chcieli zadać swoje pytania.

— W zamku — powiedziała, nie wiedząc, dlaczego ją tak wypytuje.

— Masz na myśli Hogwart? — Zmarszczył brwi, pokazując na szkołę.

— Tak — przytknęła.

— A gdzie twoja rodzina?

Coraz bardziej martwił się o nią. Mimo że nie bała się go, to jednak co rusz zerkała na resztę drużyny upewniając się, że żaden z nich się do nich zbytnio nie zbliżył.

— Tata mieszka razem ze mną — powiedziała Elizabeth.

W tym samym momencie spojrzała na rudowłosą dziewczynę, która na nią patrzyła nieprzychylnie. Natychmiast opuściła wzrok i odsunęła się lekko. Z doświadczenia wiedziała, że nie wolno jej patrzyć na innych. Była odrażająca, a jeśli już zwróciła na siebie uwagę to lepiej żeby jak najszybciej zeszła z widoku. Nie czuła się jednak zagrożona, gdy jej zawodnik, a raczej Harry skupiał na niej uwagę. Był delikatny i ją obronił.

— Jest uczniem?

— Uczniem? — przechyliła głowę — Ja… nie wiem, ale musi często wychodzić, ponieważ ma obo… obo…

— Obowiązki — podpowiedział jej.

— Tak! — klasnęła w dłonie. Harry był naprawdę uprzejmy. Nie krytykował jej tylko pomagał. Był naprawdę świetny.

— Dzisiaj również wyszedł? — skinęła głową. Chłopak westchnął. Ciężko było z niej cokolwiek wyciągnąć. — Czemu po raz pierwszy cię widzimy?

— Właśnie! — Drgnęła, gdy odezwał się wysoki chłopak. — Przecież każdy by wiedział, że jest w zamku!

— Ron — syknął Harry — Mówiłem, żeby jej nie straszyć.

— Hej, spoko kumplu — uniósł dłonie — Nie musisz się tak wściekać, przecież nie chciałem.

— Przepraszam, ale ona i tak już jest wystraszona.

— Nie boję się – powiedziała. Może i była na początku trochę przestraszona, ale czym dłużej była przy swoim zawodniku tym czuła się odważniejsza. — Jestem ostrożna. Tata zawsze powtarza, że ostrożność jest ważna.

— Ślizgońska rzecz — prychnął Ron. — Jej ojciec musi być oślizgłym draniem.

— Nie jest! — krzyknęła. Nikt nie mógł obrażać jej taty — Mój tata jest dobry, a ty paskudny — powiedziała dziecinie.

Zawodnicy uśmiechnęli się, a Ron zarumienił się ze wstydu. Harry był odrobinę zawiedziony zachowaniem przyjaciela. Uważał, że obrażanie rodziców jest czymś nieodpowiednim. Sam nie cierpiał, gdy ktoś źle mówił o jego ojcu lub o matce. Mógł ich nie znać, mogli mieć swoje wady, ale byli jego rodzicami. Czuł się zobowiązany do ich obronny. Obrażanie rodziców było czymś, co mógł robić… no cóż… Snape.

— Wróćmy do wcześniejszego tematu. Dlaczego dopiero teraz cię widzę?

— Ja… —Opuściła głowę, wiercąc się w miejscu. — Tata zabronił mi opuszczać pokoju, ale ja chciałam cię zobaczyć. Chociaż raz. — Spojrzała na niego spod rzęs. — Kiedy tata wyszedł ja…

— Również wyszłaś — pomógł jej.

— Tak, ale kiedy chciałam wrócić po płaszcz, drzwi już nie było. — Potarła w nerwowym ruchu ramiona, na których pojawiła się już gęsia skórka. Gdy Harry to zauważył ściągnął z siebie pelerynę, krzywiąc się jednocześnie z bólu, i otulił nim dziewczynkę.

— Dziękuję. — Rozpromieniła się, tuląc policzek do materiału. Wyglądała naprawdę uroczo.

— Kiedy się obróciłaś, co zobaczyłaś zamiast drzwi?

— Ścianę.

— Ślizgoni — powiedział cicho Ron, ale i tak każdy to usłyszał.

— Wiesz jak twój tata ma na imię?

— Nie — pokręciła głową — Tata jest tatą.

To było trudniejsze niż Harry mógł przypuszczać.

— A jak ty jak masz na imię?

— Elizabeth Swan.

Harry, z pytaniem na ustach, odwrócił się do kolegów z drużyny.

— Czy ktoś zna ucznia o takim nazwisku? — Jak można było się spodziewać, nikt nic nie wiedział.

— Czego się spodziewasz, kumplu? — Ron wzruszył ramionami. — Jej ojciec to pewnie Ślizgon. Nie zadajemy się z nimi.

— To co mamy z nią zrobić?

Harry z westchnięciem stanął na nogi. Elizabeth natychmiast chwyciła go za rękę. Nie przeszkadzało mu to. Czuł się całkiem dobrze, że mała na nim polega. Hermiona stwierdziłaby, że odzywa się jego kompleks bohatera.

— Nie wiem. Zabierz ją do McGonagall lub coś. Ona coś z nią zrobi i wyrzuci jej ojca za to, że trzyma nielegalnie córkę w dormitorium.

Ron wyszczerzył zęby. Sama myśl, że może zaszkodzić komuś z domu Slytherin’a wprawiał go w dobry nastrój.

Elizabeth słysząc to, ścisnęła mocniej dłoń Harry’ego. Zrozumiała, że nastolatek chce skrzywdzić jej tatę. Już zaczęła puszczać rękę swojego zawodnika, by uciec i znaleźć samodzielnie tatę, ale powstrzymało ją przed tym kolejne słowa Harry’ego.

— Może ma jakiś powód, że trzyma ją w ukryciu.

— Tak jassssne… — wywrócił oczami. — Wstydzi się nieślubnego dziecka. Wiesz... — machnął dłonią — ...czystokrwiste sprawy. Lepiej jej będzie bez kogoś takiego. Jeszcze wyrośnie na Ślizgonkę.

— Och zamknij się! — warknął na przyjaciela. — Lepiej milcz, jeśli już masz gadać głupoty. Ja mam zamiar poszukać jej ojca. Z twoją pomocą lub sam. A wy... — spojrzał na pozostałych — ...macie milczeć w tej sprawie. Nie wiedzieliście jej, jasne? — skinęli głową.

Widzieli błysk w oczach Harry’ego, który zapowiadał, że jeśli się z nim nie zgodzą to czeka ich niezła awantura. Czasami magia Potter’a wyrywała mu się spod kontroli i rozbijała najróżniejsze rzeczy. Uczniowie się tego bali. Sam Harry miał obawy, że kiedyś skrzywdzi kogoś przez swój niepohamowany charakter, ale dorośli powtarzali mu, że z czasem mu to minie. Miał nadzieję, że szybciej niż później.

— I jak masz zamiar znaleźć jej ojca? — zabrała głos Ginny.

— Nie wiem, ale nie mam zamiaru pozwolić, byście przy niej obrażali ojca. Chodź, Eli — Pociągnął ją w stronę zamku.

— Eli? — spytała zdziwiona, gdy się trochę oddalili od boiska.

— Tak, nie podoba ci się? — Zmartwił się. Wiedział, że dzieci są wrażliwe na różne przezwiska i niki.

— Nie. — Pokręciła gwałtownie głowa, tak że jej włosy zawirowały w powietrzu. — Eli — powtórzyła tak jakby smakowała to słowa na języku. — Podoba mi się.

— Zatem Eli, poszukajmy twojego ojca.

— Tak. — Przytaknęła, patrząc na Harry’ego z uwielbieniem.

Jej zawodnik bronił ją i jej tatę. Dotykał jej delikatnie i ani razu nie wspomniał o jej defekcie. Był niesamowity. Tata na pewno go polubi tak jak i ona.

Chapter 3

— Eli.

Harry powiedział zdrobniale imię dziewczynki, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Przez ostatnie pół godziny wędrowali pustymi korytarzami starając się omijać innych uczniów, mając nadzieję, że dziewczynka rozpozna okolice i zaprowadzi ich do miejsca, gdzie żyła wraz ze swoim ojcem. Niestety dla Elizabeth wszystko było nowe i ekscytujące. Wydawało się, że nigdy tak naprawdę nie opuściła swego pokoju. W pewnym momencie zapiszczała ze strachu, a później zaśmiała się rozbawiona, gdy schody, po których właśnie wchodzili zaczęły się poruszać. Każdy, kto wędrował po zamku wiedział, jak zdradliwe jest poruszanie się po nich, ale ona nie. Harry czuł żal i smutek w jej imieniu. Mała dziewczynka nigdy nie powinna być ograniczona do jednej przestrzeni, gdzie nie mogła mieć kontaktu z innymi.

— Tak? — spytała, spoglądając na niego.

— Czy wiesz, z jakiego domu jest twój tata? — zapytał ją.

— Domu? — zmarszczyła brwi.

— No wiesz, czy jest Gryfonem czy oślizgłym Ślizgonem? — wtrącił się Ron, który razem z nimi wędrował przez ostatni czas. Nie chciał zostawiać swojego przyjaciela samego z obcym dzieciakiem.

— Ron, nie mów tak! – krzyknął na niego. Elizabeth wzdrygnęła się na jego podniesiony głos. — Przepraszam, Eli. — Pogłaskał ją po głowie. Dziewczynka była przez chwilę spięta, ale po chwili się rozluźniła pod jego dotykiem. — Ron jest bardzo uprzedzony — stwierdził, piorunując przyjaciela wzrokiem. — Nie lubi niektórych osób z powodu tego, gdzie należą.

— Ty też będziesz mnie nie lubić? — Opuściła wzrok, będąc nagle markotna.

— Nie. — Uklęknął przed nią. — Kiedyś, jak byłem młodszy, mógłbym nie zwrócić na ciebie uwagi, ale po ostatnich wydarzeniach wiem, że nie wolno oceniać nikogo przez to, do którego domu należał, kim jest jego rodzina. Trzeba poznać tę osobę, by stwierdzić, czy się ją lubi, czy nie. A ciebie... — uśmiechnął się serdecznie —...już polubiłem. — Elizabeth również uśmiechnęła się nieśmiało. — A teraz wracając do poprzedniego pytania. Czy pamiętasz, jakie kolory miał na sobie twój tata, gdy wychodził? Spójrz. — Wskazał na swój czerwonozłoty symbol na szacie. — Czy miał taki sam, czy może w innych kolorach?

— Nie. — Elizabeth potrząsnęła głową. — Mój tata ma czarną szatę bez innych kolorów. Ma również fioletową koszulę! — zawołała dumna z siebie.

Ron prychnął z rozbawieniem na jej entuzjazm. Harry tylko się uśmiechnął się szerzej.

— To świetnie. — Pochwalił ją. — A pamiętasz coś jeszcze?

— Jak szłam do ciebie to wchodziłam po schodach. Po wieeeelu schodach.

Harry i Ron spojrzeli na siebie. Obaj pomyśleli o tym samym. Żeby dość na boisko musiała wejść po wielu schodach, co oznacza, że musiała znajdować się dużo pięter niżej, czyli lochy. A kto ma dormitorium w lochach? Ślizgoni.

— Świetnie się spisałaś, Eli. — Wstał, chwytając ją za rękę. — Dzięki temu o wiele łatwiej znajdziemy twojego tatę.

— Ron, idziesz? — spojrzał na chłopaka, który westchnął głęboko.

— Tak, tak, idę razem z tobą do kłębowiska węży. Merlinie, co ja się wpakowałem — jęknął, podążając za nimi.

OoO


— Harry, to bez sensu — jęknął po raz kolejny z rzędu Ron. — Nawet, jeśli spotkamy o tej porze jakiegoś Węża, to niby co powiesz? Hej, znalazłem podczas naszego treningu tę dziewczynkę. Wiesz, kto może jest jej ojcem? Oczywiście to, że w regulaminie zabronione jest przemycanie do zamku osób trzecich nie ma znaczenia.
Harry spojrzał z rozbawieniem na Rona.

— Od kiedy to zmieniłeś się w Hermione? Nie przepuszczałem, że znasz regulamin szkolny.

— Nie zmieniam się w nią. — Skrzywił się. — Pamiętam, jak na pierw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin