Beekman Aimee - MOŻLIWOŚĆ WYBORU - KIK.pdf

(740 KB) Pobierz
Beekman Aimee
MOŻLIWOŚĆ WYBORU
Od czegó się to wszystko zaczęło?
Jak coś podobnego mogło się zdarzyć?
Ludzie zanudzani takimi pytaniami na ogół się ociągają z odpowiedzią:
nie wiem, nie pamiętam, to było tak dawno. Samym sobie nie potrafią
wytłumaczyć, dlaczego wszystko ułożyło się właśnie tak, a nie inaczej. Żę
niby niczyja pamięć nie jesit w stanie utrwalić każdego postępku człowieka.
A jednak jest to usprawiedliwienie nazbyt wygodne: cóżeście się tak
przyczepili — iluż ludzi żyje, kierując się zasadą: niech życie toczy się, jak
samo chce. Współcześni nie trzymają się kurczowo własnych wyobrażeń,
zdają się raczej na wolę przypadku.
O ile przyjemniej jest obserwować innych niż samego siebie. Zresztą kto
ma ochotę wkraczać w oświetlony krąg, brać do ręki lustro i zazierać w głąb
własnej duszy. I robić to nie od czasu do czasu, kiedy się jest w
odpowiednim nastroju, lecz dzień po dniu, rok po roku.
Zabawne, ale cała ta historia zaczęła się właśnie od lustra. Od
niewielkiego szklanego krążka, na którego odwrotnej .stronie widnieje
zazwyczaj jakiś bezsensowny obrazek. I właśnie taki krążek trzymała w
rękach Mari, ocierając zeń nalot pudru. Odsunęła lusterko na odpowiednią
odległość i zagłębiła się w kontemplacji, podnosząc jeden po drugim do
twarzy kupony wiszących na stojakach tkanin, aby wybrać odpowiedni
materiał na sukienkę. Świetlówki na suficie sklepu lekko mrugały, a i bez
tego zimne światło jakby natykało się na niewidzialne przeszkody. Za
plecami Mari przechodzili ludzie. Zrobiła się odwilż i na podłodze wyłożonej
linoleum chlupały kałuże wody. Wciąż nowe kobiety przystawały koło Mari,
ocierając się o nią rękami, wszystkie chciały pomacać właśnie ten materiał,
który akurat trzymała w rękach. Mari nie zwracała uwagi, że potrącają ją raz
z lewej, raz z prawej strony. Rzadko szyła sobie coś nowego, ale kiedy już
decydowała się na ten kłopot, działała z najwyższą rozwagą, jakby chodziło o
dzieło sztuki, które ma pozostawić po sobie jakiś ślad w historii. Nie
potrzebuję kupy szmat, odzież ma służyć długo i rzetelnie, podobnie jak
człowiek powinien wypełniać swoje obowiązki. Tak Mari powiedziała kiedyś
Reginie.
Tym razem Regina długo obserwowała przyjaciółkę. Można się było nie
obawiać, że Mari ją zauważy. Potrafiła się idealnie skoncentrować, a poza
tym miała krótki wzrok. Rzadko kiedy pierwsza zauważała kogoś ze
znajomych na ulicy, najczęściej sami musieli do niej podejść.
Napatrzywszy się na przyjaciółkę, Regina dwa razy obeszła długie stoisko.
Mari niby wrośnięta w ziemię przez cały czas stała w jednym miejscu,
oczarowały ją tkaniny w odcieniach lila.
Regina zdążyła dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu, co się znajdowało w
sklepie, w głąb jej świadomości zapadały również zupełnie drugorzędne
szczegóły. Na czarnym plastikowym odwrocie lusterka Mari widniała
maleńka jaskrawa postać hiszpańskiej tancerki z wachlarzem w ręku.
Reginę ogarnął śmiech. Wyszła ze sklepu, na ulicy owionęła ją wilgoć. W
rynnach szemrała woda ze stajałego śniegu, padał rzadki, mokry, nowy
śnieg. Jakiś mądry człowiek powiedział kiedyś, że w określonym momencie
każda kobieta zaczyna przejawiać upodobanie do liliowych strojów. Może i ja
powinnam była stać obok Mari z lusterkiem w ręku i wysuniętym do przodu
podbródkiem, pomyślała Regina. Zresztą jest na to jeszcze za wcześnie,
probowala zapewnić siebie samą. Ale po chwili wzdrygnę—
ła się na myśl: gdzież tam za wcześnie! Nie da się zmienić swojego wieku.
Przywiędłe stare panny, oto kim są, i nie ma co robić sobie jakichkolwiek
złudzeń.
Od wielu lat Regina i Mari odwiedzały się wzajemnie w dniach urodzin,
kiedyś na takich spotkaniach mówiło się w kółku przyjaciółek: ach,
trzydziestka, jak to dobrze, że ta ponura granica jest jeszcze tak daleko! Za
tą liczbą zieje czarna przepaść. Teraz już od dawna nie poruszały tego
drażliwego tematu. Mari skończyła trzydzieści jeden lat, Reginę od tej
ziejącej przepaści dzielił zaledwie rok, do tego zaś bynajmniej nie rok
świetlny.
Mokry śnieg zaczął padać gęściej, wydawało się, że biała zasłona
każdemu, kto szedł ulicą, użycza osobnej, wydzielonej przestrzeni, chociaż
ludzi było mnóstwo. Chodnik okazał się zbyt ciasny, przechodnie zapełnili
jezdnię, samochody posuwały się w żółwim tempie i mimo woli lekko ocierały
się o ludzi; stajały śnieg osiadał na lśniących lakierem bokach wozów i
spełzał w dół, a przy hamowaniu opadał warstwami na ziemię. Ludzie
odważnie miesili błocko, jeżeli ktoś się poślizgnął lub potknął, to i tak zdołał
utrzymać się na nogach, bo po prostu nie starczało miejsca, by upaść.
Bezradnie wyciągnięta ręka szukała oparcia bądź na masce samochodu,
bądź na zapotniałej przedniej szybie albo na ramieniu przechodnia, który
akurat znalazł się obok.
W ten słotny dzień, kiedy Regina przypadkiem zobaczyła w sklepie Mari
wpatrującą się swoimi krótkowzrocznymi oczyma w maleńkie lusterko,
ogarnęły ją wątpliwości, czy nadal — jak dotąd — może się uważać za
człowieka czynu. Żałosne stare panny, żałosne stare panny — łomotało jej w
głowie — możliwe, że również i inne w taki sam sposób, w ciągu jednej
sekundy, uświadamiają sobie, iż życie się im nie udało. Orientują się nagle,
że dreptały w miejscu, usiłując dopędzić wiatr, a pod nogami nie zmieniało
się nic — wciąż tkwiły w tym samym martwym punkcie.
Dlaczego Regina w ten smętny odwilżowy dzień zoba-
czyła nagle w Mari własne odbicie? Wykryła owo nieprzyjemne
podobieństwo, mimo że różniły się zarówno pod względem wyglądu, jak
charakteru.
Poczuła w duszy strach i chłód.
Przed oczyma błyskało jedynie powtórzenie powtórzeń. Czy ma znaleźć dla
życia nową treść?
I jak zrealizować to zuchwałe pragnienie?
W przytłaczającej większości ludzie są z natury konserwatystami. Lękają
się zmian, każdy nowy dzień starają się przeżyć według utartego wzorca.
Chociaż ten ustalony tryb życia oraz ich własna nieśmiałość wywołują
chwilami uczucie nudy, na wszystko, co się w życiu wydarzy, znajduje się
doskonałe usprawiedliwienie: a czymże to ja jestem, jakimś niezwykłym
człowiekiem? Po co mam ryzykować? Po kiego licha mi to potrzebne? W
miarę upływających lat ludzie nabierają coraz więcej rozwagi. Wraz z
doświadczeniem życiowym zaostrza się w nich poczucie niebezpieczeństwa.
Kiedy Regina znowu przypomniała sobie swoją niezgrabną przyjaciółkę
stojącą przy stoisku z materiałami i spoglądającą w maleńkie lusterko,
wydało się jej czymś wręcz niemożliwym, że kiedyś istniała Mari, która
chodziła do liceum medycznego i pasjonowała się sportem
spadochroniarskim. Po latach sama Mari skrytykowała swoją dawną
namiętność: o czym ja wtedy myślałam? A gdyby pewnego razu spadochron
się nie otworzył?
Regina pomyślała, że przez całe swoje życie człowiek jakby przeskakuje ze
schodka na schodek. Z najwyższego, na który wspiąć się jest zuchwalstwem,
na niższy. Na nim stoją po prostu ludzie odważni, i to jest normalne. Jeszcze
jeden maleńki skok w dół i już znajdujesz się w gronie ostrożnych. A ita:
najniższym sitopniu stłoczył się tłum nieśmiałych i nikt nie dostrzega, że
przybył tu jeszcze jeden człowiek. A ¡potem wszyscy powłócząc nogami wloką
się po monotonnej równinie, by w końcu odejść w nicość.
Wieczorem tego słotnego dnia Regina, kontemplując odwieczne prawdy
strzegące człowieka, zaczęła obalać swój program przemian życiowych. Po co
płynąć pod prąd? By
łoby lekkomyślnością odrzucać to, co już jest. Człowiek rozsądny nie pcha
się bez zastanowienia nie wiadomo dokąd. Bo a nuż spadochron się nie
otworzy.
Tym bardziej że wieczorem tego słotnego dnia powtórzyło się wszystko, co
już od dawna było jej znane w najdrobniejszych szczegółach.
Jak zawsze spotkała się z Tiitem w śródmieściu. Tym razem zobaczyła, że
Tiit przygląda się witrynie kwiaciarni. Za szybą, w ustawionych szeregiem
doniczkach pyszniły się cyklameny, prawdopodobnie podświetlone specjalną
lampą. W głębi panował półmrok, sklep był już od dawna zamknięty. Dlatego
Reginie nie mogła przyjść do głowy myśl, że Tiit ma zamiar ofiarować jej
kwiaty. W dzisiejszych czasach kobiety zadowalają się byle głupstwem: tego
wieczoru znalazła Tiita bez większego trudu. Jeszcze na samym początku ich
znajomości wyjaśnił jej i kazał zapamiętać, że czekając na nią nie ma
zamiaru sterczeć jak słup w jednym miejscu i ściągać na siebie spojrzeń
przechodniów. Umawiają się na spotkanie w takim a takim rejonie, o takiej a
takiej godzinie, ale ponieważ kobiety zawsze się spóźniają, Regina musi
polegać na własnej intuicji, zajrzeć w najbliższe uliczki, obejść dokoła plac,
przyjrzeć się ludziom koło kiosków z gazetami i może być pewna, że znajdzie
go w przeciągu dziesięciu minut.
Regina wówczas tylko się roześmiała — każdy mą bowiem swoje
dziwactwa. Teraz spotykali się już drugi rok, Tiit nierzadko zostawał u niej
na noc, w dawnych czasach nazwano by ich kochankami.
Chociaż mógł się niejednokrotnie przekonać, że Regina zjawia się
punktualnie, wciąż kazał się szukać i za każdym razem, jakby celowo, czekał
na nią w jakimś nowym miejscu.
Szła z Tiitem równym krokiem, od czasu do czasu próbowała lekko
podrażnić tego powściągliwego, pedantycznego mężczyznę. Chociaż dzisiaj
kroczyła po chodniku jak żołnierz, nie bawiło jej to ani trochę. To dziwne,
jeszcze tak niedawno wydawało się .jej, że jest odrobinkę zakochana w Tiicie.
Teraz natomiast nie czuła nic poza nudą.
Od czasu do czasu, na swój własny sposób i z dość dużym powodzeniem,
uwalniała się od uczucia pustki: wyjeżdżała za miasto, stawała na
bezludnym brzegu morza i słuchała przenikliwego pokrzykiwania mew. One
krzyczą też w moim imieniu — myśl ta zawsze działała na nią uspokajająco.
Nikomu nie miała odwagi się przyznać, że w taki właśnie sposób uwalnia się
od napięcia. A zresztą komu by się miała z tego zwierzać? Tiit unikał długich
rozmów, jakby się obawiał, że się zbytnio przywiąże do Reginy. Na swój
temat też nie lubił się rozwodzić — nie lubił, by wypytywać go o cokolwiek,
odpowiadał niechętnie, był małomówny i na jego niezadowolonej twarzy
można było wyczytać, że gardzi pustą kobiecą ciekawością. I tak Regina i Tiit
nauczyli się milczeć, żadne z nich nigdy nie musiało sobie robić wyrzutów, że
w chwilowym porywie pozwoliło sobie na zbyt daleko posuniętą szczerość.
Pewnego ranka Tiit szybko dopił w kuchni Reginy kawę, ze stukiem
odstawił pustą filiżankę i zapytał zdecydowanym tonem:
— Dlaczego się nie interesujesz, z kim spędzam pozostałe wieczory?
— Bo mi to obojętne — wzruszając ramionami odparła Regina.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin