Paul Scott - PODZIAŁ ŁUPÓW - KIK.rtf

(4156 KB) Pobierz

 

Scott Paul

PODZIAŁ ŁUPÓW

 

 

Hitler nie żył, w Europie pokój panował już prawie od miesiąca; należało jeszcze tylko skończyć z Japończykami. W czerwcu wicekról opuścił Londyn, przyleciał z powrotem do Delhi, przez niemal dwa tygodnie nie występował publicznie, po czym zwołał w Simli konferencję przywódców indyjskich, aby przedyskutować propozycje, które, jak się spodziewał, załagodziłyby napiętą sytuację polityczną, przyśpieszyły ostateczne zwycięstwo i poprowadziły kraj do upragnionego celu — pełnej niezależności. Dla zapewnienia obecności wszystkich przywódców musiał zarządzić zwolnienie ich z więzień.

Konferencja rozpoczęła się 25 czerwca, załamała zaś dopiero 14 lipca, trwała więc w opinii wielu urzędników angielskich nieoczekiwanie długo, zanim się oka­ zało, że poglądy Kongresu i Ligi Muzułmańskiej na skład nowej zindianizowanej Rady Wykonawczej lub rządu tymczasowego są nie do pogodzenia. Wicekról lord Wavell przyznał się do porażki, wziął winę na siebie i prosił, aby nie oskarżano się wzajemnie. Później, na konferencji prasowej, przywódca partii Wszechindyj- skiego Kongresu, sam muzułmanin, zarzucił przywódcy Ligi Muzułmańskiej, że nieustępliwie domaga się dla Ligi prawa mianowania wszystkich muzułmańskich członków proponowanej Rady Wykonawczej, oraz rządowi brytyjskiemu, że nie przewidział, iż konferencja się załamie, jeśli jednej partii udzieli się prawa weta w kwestii nominacji, co w konsekwencji umożliwi powstrzymanie postępu kraju w kierunku autonomii. Przywódca Ligi Muzułmańskiej potępił kombinację inte­ resów hinduskich popieranych przez „najnowszego wyraziciela koncepcji jedności geograficznej” — tzn. wicekróla — którego plan stanowił, według niego, pułapkę dla interesów muzułmańskich. Pan Nehru określił Ligę Muzułmańską jako twór średniowieczny w swoim założeniu i ostrzegł, że istotnym problemem wolnych Indii nie będą różnice etniczne i religijne, lecz zacofanie gospodarcze.

Po czym uczestnicy konferencji opuścili Simlę, aby przedyskutować sytuację w rozmowach prywatnych. Jeden z pierwszych wyjechał pan Mohammed Ali Kasim, muzułmański członek Kongresu i były premier przedwojennego rządu prowincji Ranpur, który, gdyby Jinnah postawił na swoim, nie mógłby się spo­ dziewać teki w radzie. Podobnie jak kilku innych wybitnych polityków Kongresu,

9

pana Kasima nic widziano publicznie od blisko trzech lat. Chroniony przed repor­ terami przez małą. lecz sprawną świtę kierowaną przez jego młodszego syna Ahmeda, zignorował pytania, jakimi go obrzucono, gdy wychodził z hotelu Cecil. Całą uwagę skupił na podtrzymywaniu wraz z Ahmedcm kruchego starca, w którym widzowie później domyślili się jego wiekowego, schorowanego sekretarza, pana Mahsuda. Kiedy pan Kasim znalazł się wreszcie w bezpiecznym wnętrzu samochodu, odpra­ wił ostro młodego dziennikarza z „Civil and Military Gazette”, który podszedł do okna tak blisko, że mógł zapytać: — Panic ministrze, czy nie da się już uniknąć Pakistanu? — i polecił Ahmedowi podnieść szybę i opuścić żaluzje.

To opuszczenie żaluzji poruszyło wyobraźnię pewnego karykaturzysty indyjskie­ go, który narysował samochód rozpoznany jako własność byłego premiera dzięki widniejącym na drzwiach inicjałom MAK, z wszystkimi oknami, łącznie z oknem kierowcy, zasłoniętymi, odjeżdżający z wielką szybkością (kłęby dymu z rury wy­ dechowej) sprzed okazałych kiedyś, ale obecnie rozpadających się wrót z napisem ..Kongres" w stronę dalekiego horyzontu, gdzie słońce z napisem „Nadzieja na urząd” wschodzi za zrujnowanym bungalowem; na jego roztrzęsionej werandzie pan Jinnah, przywódca Ligi Muzułmańskiej, konferuje ze swymi towarzyszami.

Karykatura zirytowała stronników Kongresu. Zaprotestowali przeciwko insy­ nuacji, że pan Kasim zamierza ich zdradzić i wstąpić do Ligi, jak również przeciw przedstawieniu ich partii jako opuszczonych wrót wiodących donikąd. A znów członkowie Ligi zaprotestowali przeciw przedstawieniu Kaid-e-Azama 1 jako lo­ katora małego, nędznego pomieszczenia widniejącego na rysunku.

Kiedy karykatura się ukazała (w dwa dni po zakończeniu konferencji), libera­ łowie i umiarkowani politycy indyjscy — którzy byliby mogli zaprotestować prze­ ciwko wyśmiewaniu człowieka od ćwierćwiecza szanowanego ogólnie za wiedzę prawniczą i polityczną uczciwość — już się zastanawiali, czy w rzeczywistości pan Kasim jest zdolny działać z myślą o głównej szansie, co potrafili ludzie mniej za­ służeni. Bo czym, pytali, jeśli nie zamierzonym przyłączeniem się do Ligi w nadziei związania własnej przyszłości politycznej z partią, która tak urosła w siły, że potra­ fiła rozbić konferencję zwołaną przez wicekróla, dałoby się wytłumaczyć jego póź­ niejsze tajemnicze zachowanie?

Między Delhi i Ranpurem panu Kasimowi nie tylko udało się uniknąć dzien­ nikarzy, lecz w ogóle zniknąć wraz z całą swoją świtą. Nie było go w pociągu, który przybył do Ranpuru, i nie pojawił się w starym domu Kasimów na ulicy Kandipac- kiej. Dom stał zamknięty, odkąd żona pana Kasima (potem zaś pan Mahsud) wy­ jechała w połowie 1944 roku, aby połączyć się z mężem po jego zwolnieniu z fortu w Premanagarze i oddaniu pod opiekę dalekiego krewnego, nababa Miratu. Zwol­ nienie motywowano rzekomym złym zdrowiem pana Kasima, ale to pani Kasim zmarła w jakieś sześć miesięcy później.

H^^o dziennikarzy, czekających przed wciąż zamkniętą bramą domu przy ulicy

Kandipackiej, by powitać wybitnego muzułmańskiego członka Kongresu po trzech latach więzienia i ograniczenia wolności, przyłączyli się pod wieczór koledzy, którzy równie bezskutecznie czekali na dworcu, potem zaś coraz większy tłum widzów; ci w końcu wdali się w szamotaninę z grupą policjantów przywiezio­ nych ciężarówką, aby ich rozpędzić. Wywiązała się zawzięta bitwa między policjan­ tami uzbrojonymi w kije bambusowe i bardziej krewkimi wielbicielami pana Ka- sima (studentami). To zakłóciło miły nastrój rodzinom przechadzającym się w Ogro­ dzie im. sir Ahmeda Kasima po drugiej stronie ulicy. Aresztowano sporo osób, a później rozeszły się pogłoski poprzez bazar Koti aż na przedmieścia Kandipatu, że: pana Kasima aresztowali Brytyjczycy w pociągu z Delhi, porwali go ekstremiści hinduscy, zamordowali komuniści, zmarł od trucizny podanej mu przez agentów wicekróla. Włamano się do sklepu nielubianego kupca, hindusa, który oszukiwał na wadze, i zrabowano towary, w odwet zaś splądrowano sklep pewnego muzuł­ manina. Nazajutrz studenci ranpurskiego college'u rządowego manifestowali w dzielnicy administracyjnej, niosąc transparenty z napisem „Gdzie jest MAK?", a na bazarze Koti trwał hartal, zarówno ze strony muzułmanów, jak hindusów, w obawie przed rozruchami, podpalaniem i w konsekwencji stratą dochodów.

W tym momencie generalny inspektor policji dyskretnie zawiadomił zarząd miejski, że pan Kasim jest zdrów i cały i powrócił do letniego pałacu nababa Miratu w górach Nanury; tę informację potwierdził jednocześnie telefon od korespondenta z Miratu do redaktora gazety w Ranpurze. Prawdopodobnie pan Kasim z towa­ rzyszami opuścili pociąg z Delhi do Ranpuru na przystanku między stacjami, kilka mil przed stolicą prowincji, i pojechali samochodem na inny przystanek, gdzie czekał prywatny pociąg nababa, który ich zawiózł z powrotem do miejsca aresztu prewencyjnego pana Kasima, chociaż należało przypuszczać, że w tym wypadku powrócił on dobrowolnie, bo odczuwał potrzebę uporządkowania resztek spraw nagromadzonych w ciągu roku, w którym rząd ograniczył jego swobodę ruchów.

Wiadomość natchnęła tego samego karykaturzystę do następnej interpretacji uników pana Kasima. Mirat był graniczącym z prowincją księstwem o przewadze ludności hinduskiej, lecz jego władca wyznawał islam. Na nowej karykaturze MAK siedział ze skrzyżowanymi nogami przy niskim stole w' towarzystwie nababa i pana Jinnaha. Suto zastawiony stół nosił napis „Islam". Poniżej wystawała głowa i ra­ miona szamoczących się Wolnych Indii. Zza filara wyglądała figlarna twarz Winsto- na Churchilla w fezie takim jak fez Jinnaha, co miało oznaczać upodobanie angiel­ skiego przywódcy do muzułmanów i sympatię dla ich dążeń. Ta gładka twarz wy­ rażała zadowolenie na myśl. że książęta indyjscy, lojalni stronnicy Korony w dwóch wojnach światowych, oraz Liga Muzułmańska, która nie chciała mieć nic wspól­ nego z taktyką odmowy współpracy uprawianą przez Partię Kongresową, teraz wspólnie — choć z różnych powodów — będą paraliżować wszelkie posunięcia Kongresu zmierzające do przeforsowania sprawy niepodległości Indii w sposób dla partii najkorzystniejszy. To pozwoli Brytyjczykom spokojnie sprawować wła­ dzę jeszcze w dalekiej przyszłości, a wówczas zdanie: „Przez czas nieokreślony, jeśli nie na wieczność", okaże się właściwe. Nazajutrz nowa karykatura przedsta-

II

wite pana Churchilla przyjmującego owację kretyńskiego (a może źle narysowa­ nego! i pełnego uwielbienia społeczeństwa brytyjskiego, do którego zamierzał apelować o powtórny wybór; na jednym ręku trzymał dziecko z napisem „Zwy­ cięstwo w l umpie”, palce drugiej wyciągniętej ręki rozczapierzył, robiąc słynny /nak \ , olbrzymi w perspektywie, lecz ukazany jak t\. Na jednym z palców widniał napis „Jinnah", na drugim „Indie Książęce”. Z zaciśniętej pod palcami pięści zwisało bezwładne ciało przedstawiające jedność i nacjonalizm indyjski. A potem, w w\niku odwiedzin przedstawiciela CID w gabinecie redaktora naczelnego, przez pewien czas nie ukazywały się karykatury tego autora w tej ani w żadnej innej ga­ zecie.

Wiadomość o powrocie pana Kasima do Miratu spowodowała napływ dzien­ nikarzy do Nanury, podobnie jak ubiegłego roku, kiedy zwolniono go z twierdzy; ale choć obecnie nikł nie ograniczał zapewne ruchów ani działalności pana Kasima, dziennikarzom znów nie udało się uzyskać z nim wywiadu; tym razem nie otrzy­ mali nawet od urzędników dworskich oficjalnych zawiadomień z wyrazami żalu, że pan kasim nie ma nic do powiedzenia. Kilka prób wejścia na teren letniego pa­ łacu spaliło na panewce; sprawa była kosztowna, gdyż należało przekupić służbę i urzędników, a także niebezpieczna, bo groził areszt za wtargnięcie na cudzy te­ ren. może nawet (powiadano) doraźne uwięzienie w jednym z lochów nababa. Dzien­ nikarze zaczęli się więc rozjeżdżać, przesyłając do redakcji fantazyjne korespon­ dencje, aż wreszcie w górskim miasteczku pozostała ich tylko garstka. Popijali w kawiarniach i barach, dyskutowali o interesujących pogłoskach na temat star­ szego syna pana Kasima, Saida, o którym ich redaktorzy nie ośmielali się jeszcze pisać, oraz odwiedzali burdele dla własnej przyjemności, a także w nadziei, że spotkają tam młodszego syna pana Kasima, Ahmeda; mówiono, że to pijak i roz­ pustnik, niepoprawny utracjusz, który o mało nie złamał ojcu serca, zanim został wysłany do Miratu na służbę u nababa, gdzie mógł do woli uganiać się za kobieta­ mi i zapijać na śmierć.

Ahmed Kasim jednak również znikł bez śladu. Wiadomość, że leczy chorobę weneryczną w prywatnej rezydencji doktora Habibullaha, naczelnego lekarza dworskiego, sprawiła, że dziennikarze przebywający jeszcze w górach Nanury zjechali do Miratu, a kiedy rozeszła się pogłoska, iż to MAK wymyślił tę historyjkę, aby się pozbyć prasy i opuścić po cichu Nanurę, część pomknęła z powrotem w góry, inni natomiast wyjechali w ogóle z Miratu do Ranpuru i Indii Brytyjskich. Ci ostatni stwierdzili, że dom Kasima na ulicy Kandipackiej jest nadal zamknięty, pierwszym zaś znów nie udało się przekonać na własne oczy, że nieuchwytny członek Kon­ gresu rzeczywiście przebywa w letnim pałacu.

Dziennikarzom w innych częściach Indii zdawało się, że postawa członków kierownictwa Kongresu wskazuje raczej na pobożne życzenia niż na mocne prze­ konanie o dalszej wierności pana Kasima bliźniaczym sprawom wolności i jed­ ności kraju, którym służył jako polityk; charakterystycznie zagadkowy komentarz Mahatmy (wyrażony nie w słowach, lecz na piśmie, gdyż był to jego dzień milcze-

nła) nie rozproszył podejrzeń, że podczas konferencji w Śimli MAK wyrażał w pry­ watnych rozmowach opinie odmienne niż jego wybitni kołedzy. W odpowiedzi na pytanie, czy mógłby rzucić światło na zasłonę, za którą chyba dobrowolnie chciał się skryć pan Kasim, pan Gandhi napisał: „Tylko Bóg rzuca światło na wszelkie sprawy i w tym świetle możemy od czasu do czasu dostrzec prawdę.”

Dwaj dziennikarze musieli się tym zadowolić, ponieważ Mahatma dał znak. że rozmowa jest skończona. Wyszli więc, aby mógł zażyć kąpieli i masażu.

Kilka dni później zainteresowanie politycznymi intencjami pana Kasima chwi­ lowo wygasło pod wpływem zaskakującej wiadomości, że olbrzymia większość wyborców brytyjskich głosowała na socjalistów i w ten sposób przesunęła arcy- imperialistę Churchilla w chwili jego triumfu na stanowisko przywódcy opozycji torysowskiej, obecnie nielicznej, a więc nieszkodliwej.

*

Informacja, że dowiedziawszy się o tym trzech starszych członków Klubu Bengal­ skiego zmarło na atak apopleksji, okazała się bezpodstawna, choć nie pozbawiona pewnego makabrycznego wdzięku; bez wątpienia jednak na kilka dni nieco ochłodły stosunki między wieloma brytyjskimi oficerami i szeregowcami odbywającymi z poboru służbę wojskową w Indiach, którzy głosowali pocztą lub przez pełno­ mocników; w jednym przypadku stosunki te okazały się wyraźnie napięte i tylko dzięki przytomności umysłu starszego sierżanta sytuacja się nie zaogniła i nie do­ szło do bardzo poważnego naruszenia ładu i dyscypliny wojskowej; ów sierżant stanął między kapitanem i starszym strzelcem, który na dworcu w Punie przyznał, że „głosował na starego Clema p\

              Panie kapitanie — powiedział sierżant — zdaje się, że to lekki udar słonecz­ ny. — Właśnie wtedy padało.

Kompania strzelców pod dowództwem owego kapitana wchodziła w skład bry­ tyjskiego batalionu piechoty udającego się do Kaljanu koło Bombaju, gdzie miał się połączyć z wojskami przygotowującymi się tam do inwazji na Malaje i do ich wyzwolenia w trakcie operacji nazwanej Zipper. Batalion przybył do Kaljanu 30 lipca i zakwaterowany został w jednym z sektorów olbrzymiego obozu złożonego z ba­ raków, który wyglądał ponuro i okazał się ponury. Był to szczyt pory deszczowej. Churchillowski oficer, jak i większość jego kolegów, często jeździł jeepem, by szu­ kać pociechy w Bombaju; tam, na redzie, część floty inwazyjnej już się zakotwiczyła, gotowa do zaokrętowania wojska; szeregowcy nie mieli jednak takich możliwości wyjazdu.

W obozie uprawiano grę hazardową bingo, było tam również kino, a w samej miejscowości prostytutki indyjskie, tanie, lecz stosunki z nimi były wzbronione.

I              błoto. Trudno było sobie wyobrazić, że między innymi na tym ponurym terenie

rozgrywały się kiedyś romantyczne i egzotyczne sprawy królów marackich. Jasno- włosy i elokwcntny sierżant z brytyjskiego wywiadu taktycznego — z dyplomem historii uniwersytetu w Cambridge — usiłował zainteresować ich dziejami znudzo­ ną i niespokojną grupę zamkniętych w obozie londyńczyków, Walijczyków oraz mieszkańców środkowej i północnej Anglii; tym ludziom należało wybaczyć, że się zastanawiają nad tym, co robią w Kaljanie, gdzie wydawano im oporządzenie przed podróżą na Daleki Wschód, choć prawdziwa wojna (ta w Europie) już się skończyła i w Londynie zapalono wszystkie światła, dosłownie i w przenośni. Otrzy­ mane z domu opisy nocnych obchodów Dnia Zwycięstwa podkopały ich, nieznacz­ ne zresztą, zainteresowanie Indiami, które nigdy nie było tak żywe, aby zachęcić do rozważań nad historią czy przyszłością tego kraju. Sierżant z wywiadu taktycz­ nego, nazwiskiem Perron, nie wątpił zatem, że jego słuchaczom obojętne są po­ lityczne machinacje i ambicje terytorialne Madhodźiego i Daulata Rao SindiiI. Ponieważ wygłaszał odczyt i bez entuzjazmu, i bez optymizmu, głośne życzenia, aby skończył już do jasnej..., nie wywołały jego zdziwienia i wcale go nie ubodły. Końcowy opis pewnej damy przewodzącej wojskom, która podobno doprowa­ dzała swych rywali do stanu wojskowej impotencji przyjmując ich po kolei w swej komnacie w noc przed bitwą, wzbudził nastrój bliski histerii. — Dawać ją tu — krzyknął ten sam głos co poprzednio, po czym sala rozbrzmiała gwizdami i tupa­ niem setek fasowanych butów; hałas ten powitał oficera ds. opieki społecznej, który przyszedł sprawdzić, jak idzie sierżantowi Perronowi, i utwierdził go w prze­ konaniu o pożyteczności takich odczytów; tej wiary sierżant Perron mu nie odbie­ rał, ponieważ już na początku swojej kariery wojskowej zdecydował, że życie wtedy jest znośne,- gdy się chroni oficerów przed wszystkim, co mogłoby rozwiać ich złu­ dzenie, iż znają myśli swoich żołnierzy.

Świadomy, że w tej i w innych sprawach nie potrafi oszukiwać sam siebie w stopniu wymaganym od przywódcy, i przekonany, iż życie wśród prostych żołnierzy da mu

o              wiele większą swobodę i pozwoli lepiej poznać zachowanie się ludzi w interesu­ jącym okresie historycznym, grzecznie, lecz uparcie opierał się wszelkim próbom awansowania go na oficera. Tylko część grona stryjów i ciotek, którzy go kolejno wychowywali, oceniła to jako krótkowzroczną politykę. Inni poparli jego decyzję. Uważali ją za mile ekscentryczną i pasującą do radykalnej tradycji wyższych sfer, którą chętnie uważali za cechę wyróżniającą ich jako rodzinę.

              Widać, że dobrze poszło — powiedział oficer ds. opieki społecznej, tłumiąc nieco swój akcent mieszkańca północnej Anglii, gdy w przyjacielskim nastroju opuszczał z Perronem salę wykładową. — Przyznam, że miałem wątpliwości, ale facet, który wie, o czym mówi, łatwiej zarazi słuchaczy entuzjazmem. Musicie mieć wię­ cej takich, wykładów, sierżancie.

              Dobry pomysł, panie kapitanie.

              Te okresy wyczekiwania są cholernie trudne. Niedługo ma tu przybyć transport chłopaków z lotniczo-desantowej. Teraz, kiedy zabawa w Niemczech się skończyła, aż ich będzie świerzbiło, żeby dołożyć Japończykom. Trudno będzie zająć ich czymś i zabawić. Wiem, że macie swoje specjalne obowiązki, ale byłbym wdzięczny, gdybyście mogli któregoś dnia rano znaleźć pół godziny i powiedzieć im coś o historii Indii. Sam postaram się przyjść. I czegoś nauczyć. Rozszerzyć wiedzę poza Czarną Dziurę1. Nigdy nie jest za późno, prawda?

              Właściwie, panie kapitanie — rzekł Perron — jeśli wolno mi być szczerym, powiem, że żołnierze czują się swobodniejsi, kiedy nie ma oficerów.

Kapitan Strang odetchnął z ulgą. Aby upewnić oficera, że docenia jego zaintereso­ wanie, ale nie zamierza wykorzystać jego życzliwości i zachować się niedbale, Perron zasalutował przy pożegnaniu wyjątkowo dziarsko i byłby tupnął obcasami, gdyby nie stał w kałuży. Perron wypracował sobie wspaniały styl karnego żołnierza w każ­ dym calu nie tylko po to, by robić dobre wrażenie zdyscyplinowanego i sprawnego podwładnego, tak krzepiące dla oficerów, ale także (po przykrym doświadczeniu z pewnym kapitanem z pułku Seaforth Highlanders w sali map obozu na równinie Salisbury) po to, aby jego akcent prezentera BBC (jak to określali koledzy pod­ oficerowie) i zainteresowania kulturalne nie budziły w zwierzchnikach podejrze­ nia, iż jest pedałem.

Widok armady zbierającej się w pobliżu Bombaju — dokąd sierżant Perron dość regularnie jeździł teraz służbowo — która ukazywała się, znikała i znów się ukazywała, w miarę jak złowrogo podnosiły się i opadały zasłony deszczu monsu- nowego i mgły, nie wywoływał w nim zwykle depresji. W ciągu czterech lal służby nauczył się uważać wojnę za widowisko amatorskie, cierpiące na niedostateczną liczbę prób i przereżyserowane, które należało dobrze pociąć. Niskie szare kształty transportowców i eskortujących je okrętów, widziane w tym świetle, mogły się wy­ dawać tworami wyobraźni jakiegoś nieznanego, lecz upartego s/tabu planowania operacyjnego, który swymi instrukcjami powołał je do życia. Ta sama wyobraźnia mogła równie dobrze sprawić, że znikną. Żadna rzecz w wojsku nie była absolutnie pewna, póki się nie zmaterializowała, nie zamierzał więc się martwić operacją Zip per ani przewidywać grożącego mu niebezpieczeństwa, zanim okręty podniosą kotwicę, on sam zaś znajdzie się na pokładzie któregoś z nich.

Jednakże owego niedzielnego popołudnia 5 sierpnia, kiedy przejeżdżał koło hotelu Tadź Mahal nowiutkim jeepem, wypożyczonym mu czasowo w zamian za motocykl oddany do konserwacji antykorozyjnej przed transportem na Malaje, zauważył, że w ciągu ostatnich paru dni armada się powiększyła. Być może poczu-

de he/użyteczności, towarzyszące mu od wczorajszego odczytu o Marathach, było głównym źródłem niezwykłego niepokoju, przekonania, że w powietrzu wisi coś, co nic u róży nic dobrego, i nostalgicznych myśli o świecie, w którym przeważają pokój i zdrowy rozsądek.

Miał jeszcze trochę czasu przed spotkaniem z jakimś majorem Beamishem, za­ trzymał więc jeepa i przyglądał się brązowoszarym, rozległym wodom Bombaju. Chociaż sam nigdy nie zrobił nic, by uniknąć powołania do wojska, poza tym, że / radością zgodził się na odroczenie, które umożliwiło mu przystąpienie do końco­ wych egzaminów i zdobycie dyplomu, zdołał jak dotąd przeżyć wojnę z dala od niebezpieczeństwa gwałtownej śmierci; jeden raz tylko znajdował się o pół mili od miejsca wybuchu bomby wyrzuconej przez Heinkla nad Torbay po nocnej wizy­ cie w Bristolu. Zawsze jednak uważał, że i na niego przyjdzie kolej. Kiedy w 1943 roku wysłano go do Indii, sądził, że stanie się to wkrótce, ale oczywiście jego oba­ wom towarzyszyło podniecenie, gdyż po kilku latach zgłębiania dziejów Imperium Brytyjskiego znalazł się w kraju, w którym tak znaczna część tej historii wzięła początek.

Przez pierwszych sześć miesięcy miał szczęście, bo przenoszony z miejsca na miejsce mógł zwiedzić Kanpur, Lakhnau, Fort Sw. Jerzego, Kalkutę, Seringapatam, Hajdarabad, Dźajpur i Agrę; chociaż rozczarował się nieco do tych miejsc, które były świadkami dawnych starć, zawsze potrafił stłumić to uczucie, zanim się umoc­ niło na tyle, by podważyć jego zaufanie do nauki. „Indie — zapisał w notatfriku — okazują się dziwnie odporne na to, co się wie o ich historii. Nigdy jeszcze nie by­ łem w kraju, gdzie poczucie teraźniejszości jest tak silne, gdzie przyszłość zdaje się tak niewyobrażalna (wręcz niemożliwa) i gdzie przeszłość ma tak mały wpływ. Nawet słynne zabytki wyglądają, jakby je zbudowano zaledwie wczoraj, a te zniszczo­ ne. jak gdyby naprawdę zniszczono je na samym początku, i to niedawno temu."

Czasami kusiło go, aby na karb wojny składać własną niezdolność do ustalenia związku między krajem widzianym a tym, co wiedział o jego przeszłości; w takich chwilach sądził, że byłoby bardzo interesujące wrócić do Indii lub w nich pozostać po zakończeniu wojny i zbadać je, kiedy będą zażywały pokoju. Lecz tego po­ południa, patrząc na nieprzyjazną panoramę Morza Arabskiego, które jako chło­ piec uważał za najbardziej romantycznie nazwany ocean świata, poczuł silniej niż kiedykolwiek, że niewiele brakuje, by stracił pewność siebie zdobytą doświad­ czeniem pobytu w Indiach; i zatęsknił za ojczyzną — nie (jak żołnierze, dla któ­ rych wygłosił odczyt) dlatego, że chciał się znaleźć w domu lub korzystać z pierw­ szych owoców nowego układu politycznego (na który głosował pocztą za pośred­ nictwem ciotki Charlotty), ale dlatego, że tam mógłby odzyskać jasność i spokojny rytm logicznego myślenia. Wiedział, że zależą one od ciągłej wiary w to, iż się rozu­ mie każdą kwestię związaną z tematem studiów, Indie zaś wydawały się ostatnim miejscem, gdzie człowiek powinien przebywać, jeśli chce zachować w stosunku do nich poczucie proporcji historycznych.

Wyjął notatnik z zamiarem napisania czegoś, co rozjaśniłoby mu w głowie i wy­ kazało bezpodstawność uprzykrzonego powątpiewania o wartości pracy, jaką

chciał włożyć w poszukiwanie pewnych nieuchronnych prawd; lecz podobnie jak Indie, w których przebywał, zdawały się nie mieć związku z Indiami istniejącymi w jego umyśle, tak nie było związku między papierem i ołówkiem, toteż stronica w notesie pozostała złowieszczo czysta. To go tak przygnębiło, że zapisał ze zdecy­ dowaniem: „Powiedzieć cioci Charlotcie, że Bunbury podupada w szybkim tempie?” 1

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin