Chalker Jack L. - Świat Studni 02 Wyjście.txt

(673 KB) Pobierz
Chalker Jack L. - Świat Studni 02 Wyjście

Spis treści
Czas
Laboratoria Gemezjun, Makewa
Na pokładzie frachtowca Assateaque
Nowe Pompeje
Na dole — godzina 10.40
Górna strona Nowych Pompei — godzina 11.00
Nowe Pompeje — dolna półkula
Nowe Pompeje — godzina 11.50
Teliagin, południowa półkula Świata Studni
Południowa strefa biegunowa w Świecie Studni
Winda zbliża się do górnej stacji na Nowych Pompejach
Strefa Południowa
Teliagin
Uchjin, Północna Półkula
Teliagin
Strefa Południowa
W pobliżu granicy Teliagin-Kromm, o zmroku
Strefa Południowa
Makiem
Dasheen
Agitar
Lata
Djukasis
Strefa Południowa
Lata
Trójkąt Tuliga-Galidon-Olborn, o zmroku
Granica Palim i Gedemondas
Gdzieś w terenie
Obóz 43, Gedemondas
Na ścieżce w Gedemondas
Na górskim szlaku
Gdzieś w terenie
Strefa południowa
Na pokładzie statku w pobliżu Glathriel

Czas 
Książka składa się z wielu odrębnych epizodów, które łączą ze sobą perypetie kilkorga głównych bohaterów. Zmieniają się, i to szybko, uczestnicy akcji, wydarzenia następują po sobie w szybkim tempie. Czytelnik przywykły do tradycyjnego pojmowania wszechświata, ludzi, stworzeń, kształtów i związanej z tym narracji może mieć niejakie trudności z wyobrażeniem sobie bytów i umiejscowieniem zdarzeń w czasie i w przestrzeni. Dlatego właśnie powinien pamiętać, że zmiana planu zachodzi równolegle z poprzedzającą ją akcją, i to niezależnie od wielości takich zmian. Dzieje się tak, dopóki nie pojawią się znowu pierwotne postaci. Taki układ może się wydawać zbyt skomplikowany, jednakże w trakcie lektury nie powinien nastręczać kłopotów.


Laboratoria Gemezjun, Makewa 
Nie to było dziwne, że laborantka Gilgama Zindera miała koński ogon; naprawdę zdumiewające było to, że ona sama nie widziała w tym najwyraźniej niczego dziwnego czy niezwykłego.
Zinder był wysokim, chudym, raczej ponurym facetem o szpakowatych włosach i długiej, siwiejącej capiej bródce. Z tym wyglądem sprawiał wrażenie starszego niż był naprawdę i bardziej wyczerpanego. Również jego szaroniebieskie oczy, zaczerwienione i okolone ciemną obwódką, zdradzały przepracowanie. Nie miał głowy do jedzenia przez ostatnie dwa dni, a o śnie nie było co marzyć.
Samo laboratorium też wyglądało dość niezwykle. Zaprojektowano je w kształcie amfiteatralnym, z okrągłym podnoszonym podium, wystającym jakieś 40 centymetrów ponad zwykłą podłogę, i służącym za scenę. Nad nim zawieszono urządzenie przypominające działo, zakończone niewielkim zwierciadłem, z którego wystawało w środku cienkie ostrze.
Wzdłuż ścian aparaturę obiegała galeryjka. Zapewniała ona dostęp do tysięcy zamontowanych na nich wskaźników, przełączników i zegarów, migających światełkami, a także do czterech rozmieszczonych w równych odstępach tablic rozdzielczych. Przed jedną z nich właśnie zasiadał Zinder; przy pulpicie naprzeciwko siedział znacznie od niego młodszy mężczyzna w połyskliwym ochronnym kombinezonie, który kontrastował ze strojem laboratoryjnym Zindera, sprawiającym wrażenie zeszłowiecznego.
Kobieta stała na okrągłym podeście i wyglądała dość zwyczajnie. Jej trochę zbyt obfite i obwisłe kształty pani przed czterdziestką prezentowałyby się pewnie znacznie lepiej w odpowiednim opakowaniu niż w stroju Ewy.
Gdyby nie ten koński ogon, długi i bujny.
Popatrzyła w górę na obu mężczyzn z odrobiną zdziwienia i zniecierpliwienia.
— No dobra, dajcie spokój! — zawołała. — Może byście coś wreszcie zrobili? Tu jest naprawdę zimno.
Ben Julin, młodszy badacz, uśmiechnął się i przechylił przez balustradę.
— Pomachaj jeszcze chwileczkę ogonem, Zetta. Szybciej nie możemy! — zawołał dobrodusznie.
I rzeczywiście, stała tam, machając ogonem, jakby chciała w ten sposób rozładować frustrację.
— Naprawdę nie widzisz różnicy, Zetta? — spytał Zinder swoim cienkim, piskliwym głosem.
Popatrzyła zdziwiona, a potem przesunęła dłońmi po ciele, nie omijając ogona, jakby chciała sprawdzić.
— Nie, doktorze Zinder. Niczego nie zauważyłam. Dlaczego miałabym... Czy coś się we mnie... zmieniło? — odpowiedziała niepewnie.
— Czy wiesz, że masz ogon? — podsunął Zinder.
Zrobiła zdumioną minę.
— Oczywiście, że wiem — odpowiedziała takim tonem, jakby posiadanie końskiej kity było czymś najnormalniejszym w świecie.
— I nie masz wrażenia, że jest to... no... dziwne, czy niezwykłe? — wtrącił Ben Julin.
Teraz kobieta wyglądała na naprawdę zmieszaną.
— Nie, dlaczego, oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym się temu dziwić?
Zinder rzucił spojrzenie swojemu asystentowi, piętnaście metrów na drugą stronę laboratorium.
— Ciekawa ewolucja — zauważył.
Julin kiwnął głową.
— Kiedy zrobiliśmy miskę fasoli czy zwierzątko laboratoryjne, wiedzieliśmy mniej więcej, na co nas stać, ale nie sądzę, bym się spodziewał czegoś takiego.
— Przypomnij sobie teorię — podsunął Zinder.
Julin kiwnął znowu.
— Zmieniamy prawdopodobieństwo w polu. To, co się dzieje z czymś czy kimś w polu, jest przez obiekt odczuwane jako normalne, ponieważ zmieniliśmy również jego podstawowe równanie utrzymujące równowagę. Fascynujące. Gdybyśmy mogli rozszerzyć skalę eksperymentu... — Urwał, zafascynowany perspektywą.
Zinder zamyślił się.
— Tak, to prawda. Cała populacja mogłaby doznać przemiany, której nigdy by nawet nie dostrzegła. — Odwrócił się i jeszcze raz rzucił okiem na kobietę z ogonem.
— Zetta? — zawołał. — A czy wiesz, że my nie mamy ogonów? Że nikt z naszych znajomych nie ma ogona?
Przytaknęła bez wahania.
— Tak, wiem, że wydaje się to wam niezwykłe. Ale w końcu o co ten cały hałas? Przecież wcale nie próbuję się z nim kryć.
— Czy twoi rodzice mają ogony, Zetta? — spytał Julin.
— Oczywiście, że nie! — odparła. — Powiedzcie mi wreszcie, o co tu w tym wszystkim chodzi!
Młodszy uczony znowu popatrzył w stronę swego starszego kolegi.
— Będziemy to jeszcze ciągnąć? — spytał.
Zinder lekko wzruszył ramionami.
— A dlaczego nie? Pewnie, najchętniej zrobiłbym badanie głębinowe i przekonał się, jak daleko można pójść, ale jeżeli możemy to zrobić raz, to możemy to robić kiedykolwiek. Sprawdzajmy lepiej po kolei.
— Dobra — zgodził się Julin. — Od czego zaczniemy?
Zinder zastanawiał się przez chwilę. Potem nagle sięgnął ręką i dotknął tablicy obok zagłębienia mieszczącego mikrotelefon.
— Obie? — powiedział do mikrofonu.
— Słucham, doktorze Zinder? — odpowiedział głos komputera, mieszczącego się za ścianami galeryjki. Taki sobie przyjemny, fachowy i... ludzki... tenor.
— Zauważyłeś, że obiekt nie dostrzegł, byśmy go w jakikolwiek sposób zmienili?
— Owszem — przyznał Obie. — Czy chcesz, żeby odczuła zmiany? W takiej sytuacji równania nie są już takie stabilne, ale na pewno nie puszczą.
— Nie, nie, w porządku — odparł Zinder pośpiesznie. — A co sądzisz o postawie bez zmian w psychice? Czy to możliwe?
— Znacznie mniejsza zmiana — odpowiedział komputer. — Ale właśnie dlatego łatwiejsza do przeprowadzenia i łatwo odwracalna.
— A więc dobrze, Obie. Wprowadziliśmy konia do macierzy systemu, masz więc całego konia i całą Zettę.
— Konia już nie mamy — zauważył Obie.
Zinder westchnął ze zniecierpliwieniem.
— Ale przecież masz jego dane? Przecież stąd się wziął ten ogon, prawda?
— Tak, doktorze — odpowiedział Obie. — Znowu się przekonałem, że nie zawsze trzeba brać wszystko dosłownie. Przepraszam.
— W porządku — uspokoił Zinder maszynę. — Pomyśl no, a może byśmy się wzięli do czegoś większego? Czy masz w pamięci słowo i opis centaura?
Obie zastanawiał się najwyżej milisekundę.
— Tak. Przy takiej przemianie trzeba by się jednak trochę napracować. Poza wszystkim są takie kwestie, jak system wewnętrznego transportu płynów ustrojowych, systemu naczyń krwionośnych, dodatkowych połączeń nerwowych itp.
— Ale mógłbyś to zrobić? — wtrącił Zinder pośpiesznie, trochę zaskoczony.
— O tak!
— Ile by to trwało?
— Dwie do trzech minut — odpowiedział Obie.
Zinder wychylił się przez barierkę. Dziewczyna z ogonem nerwowo kręciła się na podeście, wyraźnie zirytowana sytuacją.
— Asystent Halib! Proszę przestać się miotać i wrócić na środek kręgu! — skarcił ją. — Jesteśmy już prawie gotowi, a ty zgłosiłaś się do doświadczeń dobrowolnie.
— Przepraszam, doktorze — odpowiedziała z westchnieniem i stanęła w zaznaczonym miejscu.
Zinder popatrzył na Julina.
— Na mój znak! — zawołał, a tamten potwierdził skinieniem głowy.
— Teraz!
Mała lustrzana tarcza pod sufitem poruszyła się, mały szpic pośrodku skierował się w dół i nagle cały krąg poniżej zalała bladobłękitna poświata, która opalizowała na obrysie ciała kobiety. Wydawało się, że zastygła, niezdolna do najmniejszego ruchu. Potem nagle jej obraz zamigotał, tak jakby był wyświetlony na niewidocznym ekranie, a wkrótce zniknął zupełnie.
— Znane nam równanie utrzymujące równowagę obiektu zostało zneutralizowane — powiedział Julin do automatycznej sekretarki. Spojrzał na Zindera.
— Gil? — zawołał, lekko zdenerwowany.
— No? — mruknął Zinder, myśląc o czymś innym.
— A co będzie, jeżeli nie sprowadzimy jej z powrotem? To znaczy... jeśli ją po prostu zneutralizowaliśmy? — powiedział Julin nerwowo. — Czy ona będzie istnieć, Gil? Czy kiedykolwiek jeszcze zaistnieje?
Zinder oparł się w fotelu, zastanawiając się.
— Nie, w takim razie przestałaby istnieć — powiedział. — Co się tyczy innych spraw... no cóż, spytamy Obiego. — Pochylił się i włączył linię komputera.
— Tak, doktorze? — dobiegł ich spokojny głos maszyny.
— Nie zakłócam procesu, prawda? — spytał Zinder ostrożnie.
— O, nie — odparł komputer pogodnie. — Zajmuję się tamtą sprawą jedną ósmą mojego potencjału.
— Czy możesz mi wyjaśnić: gdyby obiekt nie został powtórnie ustabilizowany — czy mógłby w jakiś sposób istnieć? Czy kiedykolwiek ta dziewczyna będzie jeszcze istniała?
Obie się zastanawiał.
— Nie, oczywiście, że nie. Stanowi ona mniejszą część podstawowego równania, oczywiście, nie mogłoby to więc wpłynąć na rzeczywistość taką, jaką znamy. Nastąpiłyb...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin