Poul Anderson Najdłuższa podróż Zawartoć: Najdłuższa podróż - Hugo 1961 Nie będzie rozejmu z władcami - Hugo 1964 Pod postaciš ciała - Hugo 1969 Królowa powietrza i mroku - Hugo, Nebula, Locus 1972 Pień pasterza - Hugo, Nebula 1973 Księżyc łowcy - Hugo 1979 Psychodrama - Hugo, Nebula 1982 Najdłuższa podróż Po raz pierwszy usłyszelimy o Statku Nieba kiedy bylimy na wyspie o trudnej do powtórzenia, barbarzyńskiej nazwie Yarzik. Minšł już prawie rok, od kiedy Złoty Skoczek wypłynšł z Lawre i przypuszczalimy że jestemy w połowie drogi dookoła wiata. Nasza biedna karawela tak była oblepiona wodorostami i muszlami, że przy pełnych żaglach ledwie wlokła się przez morze. Reszta słodkiej wody w beczkach pozieleniała i stęchła suchary roiły się od robaków i u niektórych członków załogi wystšpiły pierwsze objawy szkorbutu. Nie ma rady zdecydował kapitan Rovic musimy dopłynšć do jakiego lšdu. W jego oczach pojawił się znajomy błysk. Pogładził rudš brodę i mruknšł: Poza tym, dawno już nie pytalimy o Złote Miasta. Może tym razem uda nam się czego dowiedzieć... Podšżalimy w kierunku tej potwornej planety, wznoszšcej się coraz wyżej w miarę jak posuwalimy się na zachód. Otaczała nas tak bezmierna pustka, że załoga znów zaczęła się buntować. W głębi duszy nie miałem do nich żalu. Wyobracie sobie tylko. Dzień po dniu nie widzielimy nic prócz bezmiaru wód i pienistych fal, obłoków na tropikalnym niebie, słyszelimy tylko wiatr, szum fal, skrzypienie drewna i czasem w nocy dziwne odgłosy wydawane przez morskie potwory. Już samo to było wystarczajšco przerażajšce dla zwykłych żeglarzy, nieowieconych ludzi, którzy nadal wierzyli, że Ziemia jest płaska. A tu jeszcze Tambur wisiał nieustannie nad bukszprytem tak, że wszyscy wiedzielimy, iż w końcu będziemy musieli przepłynšć pod tym posępnym stworem... A co go trzymało w powietrzu załoga szemrała w kajutach. Czy rozzłoszczony Bóg nie spuci go nam na głowy? Tak więc wysłali delegację do kapitana Rovica. Ci krzepcy, nieokrzesani mężczyni stanęli przed nim oniemieleni i pełni szacunku, proszšc by zawrócił z drogi. Ale reszta zebrała się na pokładzie muskularne, spalone słońcem postacie w zniszczonych kitlach, ze sztyletami i kołkami w rękach. Prawda, że my, oficerowie, mielimy szable i pistolety. Ale było nas zaledwie szeciu, liczšc przerażonego chłopca, czyli mnie i sędziwego Froada astrologa, któremu szata i biała broda nadawały wielce czcigodny wyglšd, ale który nie na wiele zdałby się w walce. Po wysłuchaniu żšdania Rovic stał długš chwilę w milczeniu. Ciszę zakłócał jedynie głuchy gwizd wiatru. Wspaniale wyglšdał nasz kapitan, bo spodziewajšc się przybycia delegacji włożył czerwone pończochy, buty z dzwoneczkami, hełm i zbroję wypolerowanš jak lustro. Nad olepiajšcym stalowym hełmem powiewały pióra, a brylanty na placach rzucały błyski na ozdabiajšce rękojeć szpady rubiny. Jednak kiedy wreszcie przemówił, nie były to słowa rycerza Królowej, ale prosty andyjski dialekt, którym posługiwał się w dzieciństwie. Wiec chcecie do domu, chłopaki? Jak jużemy przepłynęli połowę drogi przy dobrym wietrze? Jacy wy inni niż wasi ojcowie! Czycie zapomnieli, że jak osi legenda ongi wszystkie rzeczy robiły to co człowiek kazał i włanie przez lenistwo pewnego Andyjczyka teraz ludzie muszš sami odwalać robotę? Mało mu było, że siekiera cięła dla niego drzewo, chciał żeby drwa same poszły do domu, ale i tego było za mało i kiedy powiedział, żeby go zaniosły, Bóg się zgniewał i zabrał mu jego władzę. Ale żeby go zanadto nie ukrzywdzić, obdarzył wszystkich Andyjczyków powodzeniem na morzu, w grze w koci i w miłoci. Czego więcej bycie chcieli, chłopcy? Zakłopotany takš odpowiedziš, przedstawiciel załogi zaczerwienił się, spucił oczy i jškajšc się mówił, że wszyscy zginiemy marnie... z głodu, pragnienia, potoniemy, albo nas zmiażdży ten straszny księżyc, albo dopłyniemy do krawędzi wiata i spadniemy... Złoty Skoczek dotarł dalej niż jakikolwiek inny statek od czasu Upadku Człowieka i jeli wrócimy to i tak okryjemy się sławš... A czy sława da się zjeć, E1ien? zapytał Rovic, nadal sepokojny i umiechnięty. Bilimy się i przeszlimy burze i pohulalimy wesoło, alemy nie widzieli ani ladu Złotego Miasta, a głowę daje, że gdzie tu musi być, pełne skarbów dla pierwszego kto przybędzie je zagarnšć. Co taki strachliwy? Niełatwy rejs? A co by ludzie powiedzieli? Ale by się pyszałki z Sathaynu i te brudasy z Woodland miały nie tylko z nas, ale z całego Montaliru gdybymy wrócili ! Tak oto ich uspokoił. Tylko raz dotknšł szabli, na wpół jš wycišgajšc, jakby w roztargnieniu, kiedy wspominał o walce z huraganem w Xingu. A wszyscy pamiętali o buncie, który potem wybuchł i o tym jak ta szabla przebiła trzech uzbrojonych marynarzy, którzy go zaatakowali Zrozumieli, że nie będzie przypominał tego co było, jeli i oni nie będš do tego wracali. Obietnica nowych zabaw i rozkoszy wród lubieżnych, prymitywnych plemion, opowieci o legendarnych skarbach i odwołanie się do ich dumy jako marynarzy i Montaliriaficzyków rozwiały ich strach. A kiedy zobaczył, że zmiękli postšpił krok do przodu. Ponad jego głowš łopotała wyblakła flaga Montaliru, a on przemówił tonem rycerza Królowej. Rozumiecie teraz, że zamierzam wrócić dopiero, gdy okršżymy całš kule ziemskš i przywieziemy jej Królewskiej Wysokoci podarunek, zaszczyt wręczenia którego przypadł nam w udziale. Nie będzie to złoto ani niewolnicy, ani nawet wiedza odległych miejsc. Nie tego pragnie ona i jej Spółka Wypraw Handlowych. Tego dnia, gdy znów staniemy w doku Lavre, złożymy jej w hołdzie nasze osišgnięcie: czyn, na który nikt w wiecie do tej pory się nie odważył. Stali jeszcze chwile w ciszy zakłócanej jedynce szumem morza. Potem powiedział cicho: Rozejć się. Odwrócił się i odszedł do swojej kajuty. Tak wiec płynęlimy dalej. Załoga była cicha, ale pogodna, a oficerowie starali się ukrywać swoje wštpliwoci. Ja bytem zajęty nie tyle obowišzkami duchownego, za co mi płacono, czy też kształceniem się na przyszłego kapitana, ile pomaganiem astrologowi Froadowi. Przy tak wspaniałej pogodzie często pracował na pokładzie. Jemu było obojętne czy utoniemy, czy będziemy płynšć, przeżył już tak wiele i liczyła się dla niego tylko wiedza o niebie, którš tutaj mógł pogłębiać. W nocy, kiedy stał na dziobie statku z kwadrantem, astrolabium i teleskopem, oblany srebrnš, powiatš, przypominał więtego z witraży kocioła w Provien. Spójrz tam, Zhean. Wšskš dłoniš wskazał na Tambur, zawieszony na purpurowym niebie w otoczeniu kilku gwiazd, które odważyły się mu towarzyszyć. O północy ukazywał się w całej pełni, ogromna lazurowa tarcza, po której przesuwały się smugi złej czerni. Mały wietlik księżyc, który nazwalimy Siett, migotał tuż przy mglistej krawędzi giganta. Zobacz stwierdził Froad nie ma wštpliwoci, widać jak obraca się wokół swojej osi, jak burze szalejš w atmosferze. Tambur przestał być najbardziej tajemniczš ze strasznych legend i przerażajšcš zjawš, która pojawiła się przed nami na nieznanych wodach, on istnieje naprawdę. To wiat taki jak nasz. O wiele większy, to pewne, ale po prostu sferoida w przestrzeni, wokół której porusza się nasza planeta, zwracajšc zawsze tę samš półkulę w stronę swego władcy. Przypuszczenia starożytnych zostały potwierdzone. Nasz wiat nie tylko jest okršgły, ba, to dla każdego jest oczywiste... ale w dodatku okršża większe centrum, które z kolei odbywa rocznš podróż dookoła słońca. Ale, w takim razie, jak duże jest to słońce? Siett i Balant to wewnętrzne satelity Tambura starałem się uporzšdkować swoje wiadomoci. Vieng, Darou i inne księżyce, które często widać u nas w kraju, poruszajš się po szlakach leżšcych na zewnštrz naszego wiata. No tak! Ale jak to wszystko się trzyma? Tego nie wiem. Może kryształowa kula, zawierajšca gwiazdy wywiera na nie nacisk. Ten sam nacisk spowodował to, że znalelimy się tutaj, w czasie Upadku z Nieba. Noc była ciepła, ale zadrżałem jak z zimna. W takim razie szepnšłem ludzie mogš być również ... na Sietcie, Balansie, Viengu... nawet na Tamburze? Kto wie? Wiele lat upłynie zanim się dowiemy. I jakie to będš lata! Dziękuj Bogu, Zhean, że urodziłe się w zaraniu nadchodzšcego wieku. I Froad ponownie zajšł się obliczeniami. Pozostali oficerowie uważali to za nudne zajęcie, ale ja już poznałem matematykę na tyle, by zrozumieć, że dzięki tym niekończšcym się tabelom można dowiedzieć się, jakie sš prawdziwe rozmiary ziemi, Tambura, słońca, księżyców i gwiazd, jakie sš ich drogi w przestrzeni i gdzie leży Raj. Tak więc proci marynarze, którzy przechodzšc obok naszych instrumentów czynili znaki i mruczeli zaklęcia, byli bliżsi prawdy niż dżentelmeni Rovica: bo Froad doprawdy miał do czynienia z potężnš siłš. Już z daleka dostrzeglimy pływajšce po powierzchni wodorosty, ptaki, skłębione masy chmur wszystkie oznaki lšdu. Trzy dni póniej dobilimy do wyspy. jej zieleń przy tak spokojnym niebie wydawała się bardzo intensywna. Gwałtowniejsze niż na naszej półkuli fale przybrzeżne rozbijały się o wysokie skały i spienione wracały z rykiem. Płynęlimy ostrożnie wzdłuż brzegu, wypatrujšc odpowiedniego podejcia, a kanonierzy stali przy działach z zapalonymi zapalnikami. Niebezpieczeństwo stanowiły nie tylko nieznane pršdy i mielizny mielimy już kilka potyczek z pływajšcymi czółnami kanibalami. Najbardziej balimy się zaćmienia. Możecie sobie wyobrazić, jak na tamtej półkuli słońce codziennie zachodzi za Tambur. Na tamtej szerokoci geograficznej działo się to około południa i trwało prawie dziesięć minut. Był to budzšcy grozę widok: główna planeta bo tak nazywał jš Froad pokrewna Diellowi i Cointowi, stawała się otoczonym czerwonš powiatš czarnym kršżkiem na nagle pełnym gwiazd niebie Wiał zimny w...
ssonja