Watała Elwira - Miłosne igraszki rosyjskich caryc.doc

(9052 KB) Pobierz
Mi?osne igraszki rosyjskich caryc

             
 

             
 

             
 

Z języka rosyjskiego przełożyła Anna Strózik

 

 

 

Wprowadzenie

 

                  Autorskie kanony zobowiązują mnie do tego, abym nie zachłystywała się własną książką. Powiem więc krótko, węzłowato i nader skromnie - to jest dobra lektura, lecz nie dla wszystkich czytelników. Tym, którzy są przyzwyczajeni do akademickiej „suchości” leksyki językowej, do ściśle jednolitej narracji i określonego gatunku literackiego radzę TEJ KSIĄŻKI NIE CZYTAĆ! Będzie drażniła i prowokowała.

                  Po pierwsze: imperatywną bezwzględnością autorskiej postawy, nie dopuszczającej innego poglądu aniżeli własny punkt widzenia. Jestem subiektywna w ocenie postaci bohaterów i rozważaniach filozoficznych, mimo iż nie ma w tej książce ani krzty wymysłu, bądź fikcji literackiej.

                  Po drugie: być może zbyt natarczywie chcę zjednać sobie przychylność czytelnika. Temu celowi służyć ma rzadko obecnie stosowany w tworzywie literackim zwrot per „drogi czytelniku”, stwarzający atmosferę poufałości i intymności. Zapraszam czytelnika do lektury „do poduszki”: odprężającej, lekkiej. To prawda, nienawidzę książek historycznych, które czyta się jak książkę telefoniczną, pełnych akademickiej i beznamiętnej narracji z prawidłowym rozstawieniem podmiotów i orzeczeń. A niechże w mojej książce przywrócę trochę zapomniany gawędziarski styl Boccacia, Brantome’a, Zagoskina czy Stanisława Wasylewskiego.

                  Moja książka to rezultat kilkuletnich badań historycznego materiału w archiwach i bibliotekach moskiewskich. Stanowi niepełny przekład monografii, która w ostatnich latach była trzykrotnie wznawiana w Rosji.

                  Wreszcie po trzecie: moja książka może irytować czytelnika tym, że co rusz w tok spokojnej narracji wdzierają się kaskadą elementy dygresyjne, język literacki przeplata się z potocznym, z regionalizmami bądź filozoficznymi rozważaniami. Językowego estetę będzie to drażnić i irytować, ale tak sobie postanowiłam, pamiętając o znanym rosyjskim przysłowiu: „Na wszystkie gusta nie dogodzisz, zaś sobie mocno zaszkodzisz”. Nie boję się krytyki, świadoma, iż zapewne znajdą się akademiccy esteci, którzy zmieszają z błotem ten mój „groch z kapustą” jako danie niestrawne. No cóż! Pokrzepię się wówczas myślą, że na książkach markiza de Sade również psy wieszano i... po cichutku w nich się zaczytywano. Oby tak było z moją książką.

                  A teraz na serio. Książka obejmuje historyczny okres Rosji przełomu XVII i XVIII wieku, gdy carskim domem Romanowów rządziły kobiety. Została przedstawiona plejada caryc: Eudoksja Łopuchina, Anna Iwanowna, Anna Leopoldowna, Elżbieta Piotrowna i Katarzyna Wielka. Tylko ta pierwsza, żona Piotra I, Eudoksja Łopuchina, nie była osobą panującą. Siedząc losy kolejnych rosyjskich caryc postawiłam przed sobą trudne zadanie: opisałam je przez pryzmat ich życia intymnego.

                  Wątkom politycznym, tematom wojen i sprawom państwowym poświęciłam w tej książce niewiele miejsca. Stanowią zaledwie tło dla losów bohaterów. Przed oczami czytelnika, niczym barwny korowód, przesuwają się sceny z życia carskiego dworu epoki Piotra I i lat późniejszych: faworyci, bale, maskarady, uczty, stroje, zdrady, zabójstwa i cala paleta erotycznych namiętności.

                  W rozdziale o Eudoksji Łopuchinie czytelnik dowie się nie tylko o okrucieństwie Piotra I, o jego wymyślnych torturach, jakie stosował wobec własnego syna i bliskich mu osób, o jego ulubionej metodzie odrąbywania głów toporem, ale zapozna się również z torturami i kaźniami, a zwłaszcza z odcinaniem głów przez władców w dziejach świata.

                  Analizując epokę Anny Iwanowny z jej zamiłowaniem do patriarchalnego trybu życia i przywiązaniem do różnego rodzaju „hołoty”: kuglarzy, plotkarek, żebraków, dygresyjnym wątkiem opowiadam o światowym kuglarstwie. Opis Lodowego Domu carycy, który miał na celu oszołomić świat, oparty został na całkowicie sprawdzonych i autentycznych materiałach źródłowych.

                  Opisując epokę Elżbiety Piotrowny, z jej sybaryckim trybem życia, zamiłowaniem do wszelkiego rodzaju uciech (bale, maskarady, uczty, polowania, kuligi), uważałam za stosowne włączyć w ten wątek przykłady podobnego życia w Imperium Rzymskim.

                  I wreszcie rozdział o Katarzynie Wielkiej. Polacy nie mają powodu, żeby kochać tę carycę, która trzema rozbiorami doprowadziła Rzeczpospolitą do ruiny, tym niemniej należy obiektywnie ocenić tę nieprzeciętną postać - polityka, dyplomaty i kobiety. Skupiałam się na Katarzynie jako kobiecie, z jej negatywnymi i pozytywnymi cechami. Z jednej strony była to kobieta czarująca, szczodra, wiecznie uśmiechnięta, ubóstwiana przez dworzan, z drugiej zaś władcza i podporządkowująca swej chuci całe państwo. To ona wyniosła instytucję faworyta na piedestał, to ona w czasie swego panowania wydoiła z państwa sto milionów rubli na swoich kochanków.

                  Obaliłam powszechnie panujący mit, znajdujący wyraz nawet w źródłach naukowych, o seksualnej patologii Katarzyny Wielkiej, która jakoby cierpiała na zoofilię.

                  Stosunkowo nowy jest mój pogląd jakoby Katarzyna Wielka nie ulegała w sprawach państwowych wpływom faworytów. Informacje o Grigoriju Potiomkinie i o Platonie Zubowie, napisane w oparciu o historyczne dokumenty, obalają tę teorię.

                  Mam nadzieję, że moja opinia będzie zgodna z opinią czytelnika, że ta książka historyczna, oparta na autentycznym materiale, będzie czytana z nie mniejszym zainteresowaniem niż dzieło beletrystyczne.

              Elwira Watała

 

 

              Eudoksja Łopuchina, czyli Awdotia Fiodorowna, córka znanego bojara, była pierwszą żoną rosyjskiego cara Piotra I. Ożenił się z nią 28 stycznia 1689 roku, nie z własnej woli, ale ulegając namowom swojej matki, Natalii. Eudoksja była biedną, nieszczęśliwą i nieśmiałą kobietą. Całe życie spędziła w klasztorach i więzieniach, lejąc gorzkie łzy nad swym losem. Za co tak znienawidził ją car, trudno powiedzieć. Znienawidził i już. Chociaż aż trzech synów mu urodziła (dwóch zmarło) i „łapeńką Pietruszą” męża nazywała tkliwie, do niczego się nie wtrącała, no chyba, że orgie pijackie zbyt głośno car urządzał, wówczas ośmielała się wyrazić swoje niezadowolenie. Nic jej to nie pomogło.

                  Piotr już od pierwszych dni małżeństwa poczuł do niej wstręt i nie chciał widzieć obok siebie. Całymi dniami i tygodniami nie zaglądał do jej apartamentów, wolał pić, hulać i rozpustę uprawiać z Anną Mons, córką karczmarza, piękną i rozwiązłą kobietą, emanującą seksapilem. Tak to trwało aż dziewięć lat. Eudoksja płakała, żarliwie modliła się i błagała o mężowską przychylność. Na próżno. Piotr I swego stosunku do żony nie zmienił. Zbyt cichą, posłuszną i głupią wydawała się Eudoksja Piotrowi. Nie tolerowała namiętności męża do innych kobiet i do mocnych trunków. Swój niemy protest wyrażała tym, że godzinami stała na kamiennej posadzce w kaplicy, zalewając się łzami i szepcząc modlitwy.

                  Car, jak wiadomo, nie znosił najmniejszego sprzeciwu, ani w sprawach państwowych, ani w życiu osobistym, a zwłaszcza gdy dotyczył jego pragnień i przyzwyczajeń. I tak po dziewięciu latach nieszczęśliwego małżeństwa nadszedł groźny rozkaz cara: syna od matki zabrać, a ją do klasztoru na postrzyżyny i w szaty zakonne przebrać.

                  A cóż to tak rosyjscy carowie rozochocili się, żeby swoje niekochane żony do klasztorów wysyłać? Zakrawało to wprost na jakąś epidemię. Jak tylko coś im nie pasowało, a wystarczyło najdrobniejsze przewinienie, od razu caryca lądowała w klasztorze. Ileż biednych caryc, Bogu ducha winnych niewiast, rozesłał Iwan Groźny do monastyrów! Historia jest pełna przykładów, kiedy żona, za dnia jeszcze caryca, a wieczorem na lichej szkapinie do klasztoru jako mniszka podąża. Nie liczyli się carowie z „Domostrojem”. Zachodnich reguł nie znamy, a w rosyjskim „Domostrojem” czarno na białym jest napisane: „Tylko chorych i ułomnych do klasztoru wysyłać, a młodych i zdrowych nie wolno”. Eudoksja była młodą, zdrową kobietą i synów carowi zapewne by jeszcze narodziła. Lecz ignorując przepisy „Domostroju”, w klasztorze ją uwięziono, izolując od syna Aleksieja. A los syna okaże się tragiczny. Będzie chowany bez matki. Tylko jeden raz, będąc już dorosłym, uda mu się odwiedzić potajemnie matkę w suzdalskim klasztorze, za co zresztą zostanie surowo skarcony przez ojca. Aleksiej się ożeni, lecz niedługo potrwa jego szczęście małżeńskie. Dokładnie dziesięć dni po narodzinach syna umiera mu żona. Syn na krótko stanie się rosyjskim carem, Piotrem II, i umrze na nieuleczalną wówczas chorobę - ospę. Aleksiej wychowywał się na dworze w towarzystwie wiecznie pijanej macochy i znienawidzonej ciotki Natalii Aleksiejewny, której zarzucano intrygi i zdradę państwa. Potem ucieknie do Wiednia, lecz stamtąd będzie deportowany i osadzony w Pietropawłowskiej twierdzy, gdzie więziono bardzo groźnych przestępców. Będzie nieludzko torturowany na oczach swojego ojca i umrze, nie wytrzymawszy mąk. Według innej wersji został otruty. O tym wszystkim dowie się jego matka Eudoksja, która przeżyje wszystkich: eksmęża, jego drugą żonę, nawet własnego wnuka.

                  Piotr I bez skrupułów wysyłając do klasztoru żonę, podtrzymywał rosyjską tradycję. Od dawna było przyjęte w Rosji, że zamiast rozwodu „niewygodne” żony umieszczało się w klasztorze. To na Zachodzie, we Francji, Anglii czy też we Włoszech królowie zawracali sobie głowy rozwodowymi procesami. Bywało, że królowie latami czekali na papieskie pozwolenie na rozwód. Nieraz procesy takie trwały dziesiątki lat. Tak było z królową Margot, żoną Henryka IV. Biedny francuski król gnuśniał w oczekiwaniu na rozwód, a jego kochanka, pretendentka na żonę, umrzeć już zdążyła, a pozwolenia od papieża na rozwód dalej nie było.

                  A co przechodził biedny wielokrotny żonkoś Henryk VIII, król angielski? Z jakiego powodu pokłócił się z papieżem? Naturalnie z powodu nieotrzymania pozwolenia na rozwód. Król usycha z miłości do Anny Boleyn, która bez ślubu nie chce z nim iść do łóżka, a papież zwleka z zezwoleniem na rozwód z pierwszą żoną, której król już nie kocha. Dziewięć lat spała Anna Boleyn z królem i co, nagle wyrzuty sumienia zaczęły ją dręczyć, a może zachciało jej się zostać królową angielską? Jak wiadomo, droga do tronu często przez łóżko wiodła. Cierpliwie znosił kaprysy papieża Henryk VIII, aż wreszcie nie wytrzymał i postanowił: „A co tam, pluję na papieża. Obejdę się bez jego błogosławieństwa”. Prawowitą żonę wygnał z pałacu, a z Anną Boleyn ożenił się, nikogo o zgodę nie pytając, a siebie ogłosił zwierzchnikiem Kościoła anglikańskiego. Oto na co stać prawdziwie zakochanego króla. Potem z taką samą determinacją rozkaże ściąć głowę żonie (niejednej zresztą), by móc ożenić się z następną kochanką.

                  Nie chcemy nikogo, drogi czytelniku, usprawiedliwiać, lecz nieraz w dziejach był to jedyny sposób na pozbycie się niekochanych już żon.

                  Francuski król Franciszek August również nie usłuchał papieża, który grzecznie mu radził żony nie porzucać, bo w przeciwnym razie interdykt nałoży. Klątwa papieska jest straszna dla narodu. Nawet zmarłych po chrześcijańsku chować nie wolno. Lecz król francuski, mimo szantażu papieskiego, do swej żony nie powrócił, z którą przez dwadzieścia lat wspólnego pożycia tylko raz był w łóżku - w noc poślubną!

                  Nieśmiały król angielski Henryk II nie wpadł na to, by rozstać się z żoną Eleonorą, ignorując papieski zakaz. Król błagał papieża ze łzami, ważkie argumenty przytaczając, a to, że Eleonora dziewicą już nie była, że zdążyła pobyć już żoną francuskiego króla Ludwika VII, zanim na angielski tron się połakomiła, a to, że o całe dwanaście lat była od męża starsza. Nic nie pomogło. Papież uparł się jak osioł i za nic rozwodu nie daje, argumentując, że Henryk z Eleonorą ma już sześcioro dzieci. Wówczas to król Henryk II, następny kontrargument wysuwa: żona chciała otruć jego ulubioną kochankę Rozamundę i prawdopodobnie niecny zamiar doprowadziła do skutku, skoro Rozamunda zmarła w swoistym „labiryncie Minotaura”. Papież i ten argument odrzucił. Nic więc nie pozostawało Henrykowi II, jak wbrew papieskim zakazom pójść za przykładem rosyjskich carów i uwięzić żonę w twierdzy pod strażą.

                  Rosja, świadoma trudności udzielania rozwodów carom, pozwalała bez zbędnych formalności wtrącać żony do klasztorów. Tu wszystko było bardzo proste. Nie musiał car, gdy mu się jakaś młodsza czy piękniejsza niewiasta nawinęła, prosić prawosławne władze o pozwolenie na wymianę żony. Decyzję podejmował on sam. Postępował nader humanitarnie. Na śmietnik żony nie wyrzucał, nie truł jej (no, czasami truto) i grzechu na swoją duszę nie brał. Dla zbędnej żony droga była jedna - monastyr.

                  I tak Iwan Groźny z ośmiu swych żon, dwie w klasztorze uwięził. A jego ojciec, Wasyl Iwanowicz, który przeżył lata w zgodzie i miłości, wprawdzie w bezdzietnym związku, ze swoją ukochaną żoną Salomonią Saburową, nagle zakochał się w młodej Litwince, Helenie Glińskiej i nie umiejąc sobie poradzić z tym nowym uczuciem, wygłupiał się. Czarną brodę rosyjską ściął i ogolił się na litewską modłę. Na kolanach błagał Saburową, by ta wolność mu zwróciła, żeby mógł, jak serce jego chciało, ożenić się z Heleną Glińską. Saburowa była kobietą ambitną, śmiałą i nie miała zamiaru lekko męża innej kobiecie oddawać. Takie histerie zaczęła w drewnianym Kremlu urządzać, że dla uspokojenia nerwów wychłostano ją zdrowo. Nie uspokoiła się wszakże i pocierając obolały tyłek, stojąc przed popem w trakcie obrzędowego obcinania włosów, takie przekleństwa rzucała na męża i Glińską, że uszy więdły. Musieli ją po raz wtóry wychłostać. I już kompletnie obolała, z ranami na sempiternie, krwią ociekając, nie uspokoiła się i znowu stojąc przed popem zaczęła zawodzić swoje: „Bóg wszystko widzi i odpłaci mojemu prześladowcy”. „Prześladowca”, carski sługa, bojarzyn Iwan Szygon, kułakiem jej wygraża, dając do zrozumienia, że znowu bić zacznie. Pop obrzędową modlitwę szybko czyta, a Salomonia nadal kalumniami rzuca w kierunku męża i jego nowej żony. No i cóż się wydarza? Kogóż rodzi Helena Glińska, przeklęta przez pierwszą żonę cara? Największego sadystę świata! Największego szaleńca! Iwana Groźnego!

                  Car Wasyl Iwanowicz nie od razu zdecydował się wygnać Salomonię do klasztoru. Długo się wahał, mając dylemat: „Czy zostawić carycę na dworze, a z Glińskiej kochankę uczynić, czy wypędzić Salomonię, a Glińską carycą uczynić”. Jego wątpliwości rozwiał Iwan Szygon rosyjskim przysłowiem: „Niepłodne drzewo z korzeniami się wyrwa, innego wyjścia nie ma”.

                  Historia na ogół jest bardzo surowa w stosunku do niepłodnych caryc czy królowych. Przypomnijcie sobie, drodzy czytelnicy, o tragicznych losach Katarzyny de Braganza - żony angielskiego króla Karola II, czy Elżbiety, żony francuskiego króla Karola IX, czy Luizy Luksemburskiej, żony Henryka III. Wszystkie były bezpłodne, dzieci królom nie rodziły i były napiętnowane na dworze. Wszyscy odnosili się do nich z pogardą, a faworyty królewskie, które regularnie rodziły królom dzieci, niemalże opluwały „ułomne” królowe.

                  Czegóż nie robiła Katarzyna Braganza, by ponownie stać się płodną? Oswojony lis wszedł do jej łóżka, a ta, będąc w ciąży, tak się przestraszyła, że poroniła. Już nigdy nie było jej dane być brzemienną.

                  A Elżbieta - bezpłodna żona Karola IX? Ona przecież spojrzeć prosto w oczy ludziom nie mogła, modląc się dniami i nocami już nie o to, żeby dziecko urodzić, ale żeby z pałacu jej nie wygnano!

                  A Luiza Luksemburska? Przecież to nie jej wina, że mąż, Henryk III, folgując swoim homoseksualnym skłonnościom, żonę trzymał na kolanach nie dla pieszczot miłosnych, a po to, żeby w jej włosy perły wplatać. Prosiła ją po dobroci teściowa, Katarzyna Medici, zatroskana o losy państwa francuskiego, żeby z paziem się przespała. Cnotliwa Luiza umrzeć raczej była gotowa bez seksu, niż małżonka zdradzić. Czyż nie głupia? No i zwiędło państwo francuskie bez potomka.

                  Warto sobie przypomnieć o smutnym losie Józefiny, żony Napoleona Bonaparte. Ze swoją ukochaną imperator zmuszony był wziąć rozwód, bowiem rozwiązła żona nadwerężyła swój organ płciowy licznymi miłosnymi podbojami i drugiemu mężowi (chociaż z pierwszym miała dwoje dzieci) nie mogła już urodzić potomka.

                  Słusznie czy niesłusznie wyrzucił car bezpłodną żonę Saburową do klasztoru, nie nam sądzić.

                  Bezlitośnie postąpił car Piotr I z Eudoksją Łopuchiną, która niczemu nie była winna. Synów posłusznie mu rodziła, a mimo to posadzono ją na furę i do klasztoru pognano. I za co? „Głupia ona” - mówił car. O nie, Eudoksja głupią nie była. Ona była uosobieniem rosyjskiej carycy owych czasów, wychowanej w duchu „Domostroja” i prawosławnych kanonów. Żona męża rzadko widywała. Nawet podczas obiadów nie udawało jej się ujrzeć cara-batiuszki, bowiem jadali osobno. On w jednym skrzydle pałacu, ona w drugim. Nie wolno było żonie bez pozwolenia zaglądać do pokojów męża. Wyszła z tego kiedyś niezła afera, gdy żona cara Michała Fiodorowicza, Eudoksją Łukianowa, stęskniwszy się za czułościami męża, popędzana seksualnym pragnieniem, co było wstydliwe w tamtych czasach, a którego zaspokoić mąż nie kwapił się już od dłuższego czasu, przejęła inicjatywę i bez pozwolenia męża postanowiła zakraść się do jego sypialni. Lecz po drodze spotkała posłów zagranicznych, których potem, niemal torturując, dopytywano: „W jakim celu wyciągnięto carycę z jej prywatnych apartamentów, czyżby to spisek na cara?” Z trudem posłom udało się udowodnić, że ani uwodzicielskich, ani politycznych zamiarów w stosunku do żony cara nie mieli, a spotkanie nastąpiło przypadkowo z powodu niesubordynacji carycy i wbrew regułom „Domostroja”: „Żona samodzielnie na miłosne uciechy do męża chadzać nie może. Siedź i czekaj, kiedy mąż ciebie zechce” - było napisane. A jeśli „nie zechce”? Jeśli ma inną kobietę? Wówczas możesz się modlić i płakać do woli.

                  Dawniej żona swoje miejsce znała i zawsze pamiętała o własnej „niższości” - z mężowskiego żebra przecież była stworzona. To obecnie ród żeński tak się rozpasał, że odebrał władzę płci męskiej we wszystkim, nawet w alkowie. Rewolucja seksualna pokazała kobietom, że należą im się seksualne rozkosze na równi z mężczyznami. Mężów i kochanków zmuszają do poszukiwania w nich jakichś miejsc erogennych, punktów G, o których dawniej nawet nie słyszano. Jakieś tam broszury o przedłużaniu orgazmu studiują, bezceremonialnie przebierają w sztucznych fallusach, poszukując dla swej anatomii odpowiednich. W mechanizmach wibratorów bez najmniejszej żenady grzebią, jakby nie w seks shopie się znajdowali, a do super marketu po maszynkę do mięsa wpadły. Co za wstyd! O nie, dawniej takiej rozwiązłości nie było. Kobieta znała swoje miejsce na ziemi i w łożu męża. Dobrze wiedziała, że jej dola - dzieci rodzić i żadnej w łóżku przyjemności doznawać. Krótko i węzłowato - leż cicho i nie myśl o żadnej rozkoszy cielesnej. Bo to grzech! I taka oto zgwałcona przez katolika protestancka markiza z trudem uchodząc z życiem podczas masakry w noc św. Bartłomieja, pyta swego spowiednika, czy popełniła grzech? Spowiednik odpowiada: „Jeśli ty, córo moja, odczuwałaś podczas gwałtu przyjemność, to jest wielki grzech. Jeśli wstręt, to grzechu nie ma”. Biedna markiza kilka nocy nie spała, rozgryzając dylemat - było jej miło, czy nie?

                  Wracając do wątku Eudoksji Łopuchiny stwierdzamy, drogi czytelniku, że nie taka pokorna żona, która wiecznie płacze, modli się i w łóżku nieruchomo jak kłoda leży, potrzebna była Piotrowi I. On potrzebował takiej żony, która, według historyka Kotoszychina, „nie płakałaby, nie biadoliła, a dźwięcznym śmiechem, delikatnymi pieszczotami, żartobliwym słówkiem odgarniałaby smutek męża, łagodziła jego gniew i rozpraszała smutki. Taka, która by nie tylko nie osądzała jego orgii, lecz sama w nich by uczestniczyła, namiętnie by je polubiła, tańcząc do upadłego i chętnie opróżniając puchary z winem, na równi z chłopami. Zgrabna, rzucająca się w oczy, mocna w kościach, o wysoko podniesionej jędrnej piersi, z namiętnymi ognistymi oczyma, dowcipna i zawsze wesoła”.

                  Gdzie taki cud, taką perłę znajdzie Piotr? A znajdzie właśnie. Tylko, że trochę później. Wyrwie ją z objęć żołnierzy, zabierze ją swojemu przyjacielowi ministrowi Mienszykowowi i zrobi z niej rosyjską carycę, zabraniając narodowi nazywać ją „żołnierską dziewką”. Kochać ją będzie gorąco i nigdy nie wytknie jej niskiego urodzenia.

                  Zewnętrznie Eudoksja Łopuchina była nawet miła. Przyjrzyjmy się dwóm jej portretom. Jeden, to rycina w wydaniu angielskim, a drugi w wydaniu niemieckim autorstwa Fridenburga. Pierwszy przedstawia Eudoksję bogato ubraną w carskie szaty - korona wysadzana perłami na głowie, duże złote kolczyki w uszach, suknia obszyta gronostajami. Na drugim portrecie przedstawiona została w przebraniu mniszki z modlitewnikiem w dłoniach i różańcem u pasa. Oba portrety trafnie uchwyciły typ rosyjskiej kobiety o przyjemnej okrągłej twarzy, z wydatną dolną wargą, o dużych oczach i... martwym, apatycznym spojrzeniu. Twarz nieuduchowiona, bez tej żywości i oryginalności, które tak zachwyciły Piotra I w drugiej żonie, Katarzynie I. O tak, nie jest głupia Eudoksja, lecz zbyt prymitywna. Prosta i postna.

                  I oto Eudoksja jedzie w lichej bryczce, zaprzężonej w dwie marne szkapy, do swej niewoli, drogą w kierunku Suzdala, do Pokrowskiego żeńskiego klasztoru, zupełnie jak zwykła śmiertelniczka. I jak zwykłej śmiertelniczce nic już jej się nie należy. Wszystko jej zabrano. Nawet imię. Teraz jest biedną mniszką Heleną z jedną służką, bez odprawy i zapomogi. Nawet jej dwóm siostrom, które Piotr również rozkazał zamknąć w klasztorze, dał apanaże i pozostawił im osobiste rzeczy. Eudoksji zaś nic. Żeby nie umrzeć z głodu, pisze żałosne listy do swych krewnych, prosząc o pomoc.

                  Oto jeden z jej listów: „Nie proszę o nic szczególnego, ale przecież trzeba jeść. Nie piję ani wina, ani wódki, lecz chciałabym mieć możliwość ugościć innych. Tutaj niczego nie ma. Wszystko zepsute. Dopóki jeszcze jestem żywa, błagam, z miłosierdzia nakarmcie mnie, napójcie, dajcie mi jakiś żebraczy przyodziewek”. Tak żałośnie pisze Eudoksja do swego brata Awraama, nie przeczuwając, że wkrótce Piotr I zetnie mu głowę za udział w spisku przeciw niemu.

                  Eudoksja ma dwadzieścia lat i jeszcze całe dwadzieścia łat spędzi w pustelniczej celi, dokładnie połowę swego życia. Po dziesięciu latach niewolniczego życia spotka swoją wielką miłość i to będzie nie miłość do Boga, a najzwyklejsza ziemska miłość, w której zmysłowe uczucie pogrążyło się w duchowej namiętności zmęczonej i delikatnej duszy, przez nikogo nie rozumianej i przez nikogo nie docenionej.

                  Żeby zrozumieć, jak jej udawało się przez całe osiem lat spotykać się ze swoim kochankiem - majorem Glebowem, będąc uwięzioną w klasztorze, trzeba znać klasztorne obyczaje panujące w owych czasach nie tylko w Rosji, ale i na Zachodzie. A może to właśnie ze „zgniłej” Europy przeniknęły rozpustne obyczaje do prawosławnych klasztorów?

                  Boccaccio w swoim nieśmiertelnym „Dekameronie” zbytnio z prawdą się nie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin