Tytuł oryginału: Second Chance Summer Copyright © 2012 by Morgan Matson. Published by arrangement with Folio Literary Management, LLC and GRAAL Literary Agency. Polish language translation copyright © 2014 by Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna Redakcja: Anna Pawłowicz Projekt okładki: Joanna Wasilewska Zdjęcia na okładce: Sylwetki: © Charmaine Paulson | Dreamstime.com Widok: © Masta4650 | Dreamstime.com ISBN 978-83-7686-261-3 Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2014 Adres do korespondencji: Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna ul. Kazimierzowska 52 lok. 104 02-546 Warszawa www.wydawnictwo-jaguar.pl Wydanie pierwsze w wersji ebook Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2014 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. Spis treści Dedykacja Podziękowania Letni dom Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Metamorfoza Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Zgubione, znalezione Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Prawdy i wyzwania Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty drugi Rozdział dwudziesty trzeci Początek pięknej przyjaźni Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Rozdział dwudziesty siódmy Rozdział dwudziesty ósmy Rozdział dwudziesty dziewiąty Najlepsze i najgorsze czasy Rozdział trzydziesty Rozdział trzydziesty pierwszy Rozdział trzydziesty drugi Rozdział trzydziesty trzeci Rozdział trzydziesty czwarty Rozdział trzydziesty piąty Rozdział trzydziesty szósty Rozdział trzydziesty siódmy Rozdział trzydziesty ósmy Rozdział trzydziesty dziewiąty Rozdział czterdziesty Dla Mamy i Jasona Love is watching someone die – Death Cab for Cutie Podziękowania a książka nie powstałaby bez pomocy niezastąpionej Alexandry Cooper. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz T dziękuję za Twoją cierpliwość, wiarę i nadzwyczajne zdolności redaktorskie. Dziękuję wszystkim wspaniałym pracownikom wydawnictwa Simon & Schuster: Justinowi Chandzie, Amy Rosenbaum, Annie McKean, Venessie Williams. Ogromne podziękowania dla Lucy Ruth Cummins za prześliczną okładkę. Dziękuję Rosemary Stimoli za wykazanie się mocami nadprzyrodzonymi jako moja agentka i za wiarę w tę książkę od samego początku. Dziękuję zespołowi z Wielkiej Brytanii: Jane Griffiths, Kat McKennie, Mary-Anne Hampton i France Bernatavicius. Dziękuję Lauren Strasnick, nadzwyczajnej przyjaciółce korespondencyjnej, za przyjaźń i nieocenioną pomoc przy książce. Dziękuję mojej matce, Jane Finn, za wszystko, czego nie dałoby się tutaj wymienić… Ale przede wszystkim za wszystkie magiczne wakacje w Pensylwanii. Chociaż ta książka była pisana w większości w Los Angeles, wprowadzałam w niej poprawki w wielu innych miejscach i jestem wdzięczna wszystkim tym, którzy mnie gościli: Dziękuję Susan MacTavish-Best za możliwość wykorzystania jej prześlicznie urządzonego domu w Mill Valley, Ericowi Berlowowi za wypożyczenie mi swojej letniej willi w Sierra Nevada – nigdy nie pracowałam w piękniejszym miejscu, a także Nancy Quinn i Ginger Boyle, które ułatwiły mi wynajęcie domu w górach Poconos. Na koniec chciałabym wyrazić najgłębszą wdzięczność Aleksowi MacDonaldowi. Dziękuję, że pomagałeś mi wyszukiwać miejsca do pracy nad tekstem, smażyłeś jajecznicę, kibicowałeś mi i zawsze wiedziałeś, kiedy potrzebuję lodów. Nie poradziłabym sobie bez Twojego wsparcia i zaangażowania. Letni dom Rozdział pierwszy chyliłam drzwi sypialni, żeby sprawdzić, czy korytarz jest pusty. Nikogo nie zauważyłam, więc U zarzuciłam na ramię torbę i po cichu zamknęłam za sobą drzwi, i zeszłam po dwa stopnie po schodach do kuchni. Była dziewiąta rano, za trzy godziny mieliśmy wyjeżdżać do letniego domu, a ja zamierzałam uciec. W kuchni leżały obszerne listy rzeczy do zrobienia, przygotowane przez moją matkę, stały torby z jedzeniem i przyborami kuchennymi oraz pudełko pełne pomarańczowych buteleczek z lekami dla ojca. Starałam się nie patrzeć na nie, kiedy skradałam się przez kuchnię do tylnych drzwi. Chociaż od lat nie wymykałam się już z domu, wydawało mi się, że to tak samo, jak z jazdą na rowerze – której, tak w sumie, też od lat nie próbowałam. Dzisiaj rano obudziłam się zlana zimnym potem, z walącym sercem; instynkt podpowiadał mi, że powinnam stąd wyjść, że wszystko będzie lepiej, jeśli tylko znajdę się gdzieś – gdziekolwiek indziej. – Taylor? Zastygłam w miejscu, a potem odwróciłam się i zobaczyłam, że w drzwiach kuchni stoi Gelsey, moja dwunastoletnia siostra. Miała jeszcze na sobie prastarą piżamę w brokatowe baletki, ale jej włosy były już związane w idealny koczek. – Co znowu? – zapytałam, cofając się o krok od drzwi i starając się wyglądać możliwie nonszalancko. Zmarszczyła brwi, a jej spojrzenie pobiegło do mojej torby, zanim znowu skoncentrowało się na mojej twarzy. – Co ty tu robisz? – Nic – odparłam. Miałam nadzieję, że udało mi się swobodnym ruchem oprzeć o ścianę, chociaż chyba nigdy w życiu nie opierałam się o żadną ścianę. – Czego chcesz? – Nie mogę znaleźć iPoda, nie zabrałaś go? – Nie – odparłam krótko, opierając się pokusie, by przypomnieć jej, że nie dotknęłabym jej iPoda, wypełnionego wyłącznie muzyką baletową i koszmarnym boysbandem, na punkcie którego miała ostatnio świra. Nazywał się The Bentley Boys, a w jego skład wchodzili trzej bracia z nieskazitelnie potarganymi grzywkami i wątpliwym talentem muzycznym. – Zapytaj mamę. – Okej – odparła, patrząc na mnie podejrzliwie. Zrobiła piruet i wybiegła z kuchni, wołając po drodze: – Mamo!!! Zdążyłam właśnie dojść do wyjścia, kiedy drzwi otwarły się gwałtownie, zmuszając mnie, żebym odskoczyła. Mój starszy brat Warren wszedł z trudem, niosąc pudełko z piekarni i tacę z kawą na wynos. – Cześć – powiedział. – Hej – mruknęłam, patrząc tęsknie ponad jego ramieniem na zewnątrz i żałując, że nie spróbowałam ucieczki pięć minut wcześniej – albo, co miałoby nawet więcej sensu, że nie wyszłam po prostu przez drzwi frontowe. – Mama kazała mi kupić kawę i rogaliki – wyjaśnił, stawiając jedno i drugie na blacie. – Lubisz z sezamem, prawda? Nie cierpiałam sezamu – tak naprawdę Warren był jedyną osobą w rodzinie, która go lubiła – ale nie zamierzałam mu teraz o tym przypominać. – Jasne – odparłam szybko. – Super. Warren wybrał jeden kubek z kawą i wypił łyk. Chociaż miał dziewiętnaście lat i był starszy ode mnie tylko o dwa lata, założył jak zwykle spodnie khaki i koszulkę polo. Wyglądał, jakby lada moment spodziewał się zaproszenia na zebranie rady nadzorczej lub na partyjkę golfa. – Gdzie są wszyscy? – zapytał po chwili. – Nie mam pojęcia – odparłam z nadzieją, że sam pójdzie ich poszukać. Skinął głową i wypił jeszcze łyk, jakby miał dla siebie cały czas świata. – Chyba słyszałam mamę na górze – dodałam, kiedy stało się jasne, że mój brat zamierza spędzić całe przedpołudnie, sącząc kawę i gapiąc się w przestrzeń. – Powiem jej, że już wróciłem – zdecydował i w końcu odstawił kawę. Skierował się do drzwi, ale jeszcze zatrzymał się i odwrócił do mnie. – Czy tata już wstał? Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem – rzuciłam lekko, jakby to było po prostu rutynowe pytanie. Jeszcze kilka tygodni temu było całkowicie nie do pomyślenia, żeby mój tata o tej godzinie spał – a nawet żeby w ogóle był w domu. Warren znowu skinął głową i wyszedł z kuchni. Kiedy tylko zniknął mi z oczu, wypadłam na zewnątrz. Przebiegłam przez nasz podjazd i odetchnęłam głęboko, kiedy znalazłam się na ulicy, a potem ruszyłam możliwie jak najszybszym krokiem wzdłuż Greenleaf Road. Prawdopodobnie powinnam była wziąć samochód, ale pewne rzeczy wchodzą człowiekowi w nawyk, a kiedy ostatni się stąd raz wymykałam, od zdobycia prawa jazdy dzieliło mnie kilka lat. Odchodząc coraz dalej od domu, zaczęłam się uspokajać. Racjonalna cząstka mojego mózgu podpowiadała mi, że w jakimś momencie będę musiała wrócić, ale nie miałam ochoty jej słuchać. Chciałam tylko udawać, że ten dzień – całe to lato – nigdy się nie wydarzy, a to stawało się tym łatwiejsze, im większy dystans dzielił mnie od domu. Szłam już dłuższą chwilę i właśnie zaczęłam szukać w torbie ciemnych okularów, kiedy usłyszałam metaliczny brzęk klamerek i podniosłam głowę. Poczułam się od razu gorzej, ponieważ zobaczyłam Connie z białego domu naprzeciwko nas, która szła z psem i machała do mnie. Była mniej więcej w wieku moich rodziców; w jakimś momencie wiedziałam, jak ma na nazwisko, chociaż teraz nie mogłam sobie tego przypomnieć. Wrzuciłam futerał okularów do torby obok czegoś, co – jak teraz zauważyłam – było iPodem Gelsey (ups), który musiałam pomylić z moim własnym. Nie mogłam uniknąć rozmowy z Connie inaczej niż ostentacyjnie ją ignorując albo obracając się na pięcie i uciekając między drzewa. Miałam przeczucie, że wybór którejkolwiek z tych opcji spowodowałby, że moja matka natychmiast by się dowiedziała o moim zachowaniu. Westchnęłam i zmusiłam się do uśmiechu, kiedy Connie podeszła bliżej. – Cześć, Taylor! – pomachała mi z szerokim uśmiechem. Jej pies, duży i głupi golden retriever, napiął smycz i pociągnął ją do mnie, sapiąc i machając ogonem. Popatrzyłam na niego i zrobiłam pół kroku do tyłu. Nigdy nie mieliśmy psa, więc chociaż teoretycznie je lubiłam, nie miałam specjalnego doświadczenia we wzajemnych kontaktach. Obejrz...
damdamok