Allende Isabel - Portret w sepii.pdf

(1104 KB) Pobierz
P
ORTRET
W SEPII
Isabel Allende
Carmen Balcells i Ramonowi Huidobro – urodzonym tego samego dnia
pod znakiem Lwa
Dlatego muszę wrócić w miejsca,
które dopiero mnie czekają,
by spotkać tam samego siebie
i szukać prawdy o samym sobie,
za świadka mając tylko księżyc;
potem z radości mogę gwizdać
depcząc po skałach i po grudach,
za cel jedyny mając życie,
a za rodzinę tylko drogę.
Paulo Neruda
Wiatr (z
tomu
Koniec świata)
1
1
El viento
from
Fin de Mundo
by Pablo Neruda (© 1969)
Część pierwsza
1862-1880
P
rzyszłam na świat pewnego jesiennego wtorku 1880 roku
w San
Francisco, w przywodzącym na myśl labirynt domu moich dziadków
ze strony matki. Kiedy moja matka dyszała niczym wspinający się
pod górę piechur, jej waleczne serce waliło jak oszalałe, a kości rozsuwały się
w rozpaczliwym trudzie utorowania mi drogi wyjścia, za oknami kipiało już
nieokiełznane
życie
chińskiej
dzielnicy,
unosił
się
wieczny
aromat
egzotycznych potraw, głośno szumiał potop krzykliwych dialektów, sunął
nieprzebrany tłum zmierzających w różnych kierunkach ludzkich mrówek.
Urodziłam się o świcie, ale w Chinatown czas rządzi się własnymi prawami i
jest to właśnie pora targu, na ulice wyjeżdżają dwukołowe wozy i słychać
smutne poszczekiwania psów oczekujących w klatkach na rzeźnicki nóż.
Okoliczności, w jakich przyszłam na świat, poznałam dopiero, kiedy
dorosłam, ale byłoby gorzej, gdybym nigdy się o nich nie dowiedziała:
mogłyby wówczas rozpłynąć się na zawsze w przepastnych zakamarkach
niepamięci. W mojej rodzinie jest tyle tajemnic, że na rozwikłanie wszystkich
może mi nie starczyć czasu: prawda jest ulotna, obmywana potokami
deszczu. Dziadkami przyjęli mnie ze wzruszeniem – mimo że zdaniem
naocznych świadków byłam brzydactwem – i położyli mojej matce na piersi,
gdzie leżałam skulona przez kilka jedynych minut, jakie dane nam było być
razem. Pptem wuj Lucky chuchnął mi prosto w twarz, żeby przekaż mi swoje
szczęście w życiu. To był szczodry gest, a i metoda niezawodna, bo jak na
razie, przez pierwszych trzydzieści lat mam się dobrze. Ale chwileczkę, nie
powinnam wybiegać do przodu. To długa historia, a rozpoczyna się wiele lat
przed moim narodzeniem. Trzeba cierpliwości, aby ją opowiedzieć, i należy
uzbroić się w jeszcze większą cierpliwość, aby ją wysłuchać. Skoro
powinniśmy zacząć od jakiegoś konkretnego momentu, zacznijmy od roku
1862 i powiedzmy, ot tak, na chybił trafił, że ta historia rozpoczyna się od
pewnego mebla o niewiarygodnych rozmiarach.
Łóżko Pauliny del Valle zostało zamówione we Florencji, rok po
koronacji
Wiktora
Emanuela,
kiedy
w
nowym
Królestwie
Włoch
pobrzmiewało jeszcze echo strzałów wojsk Garibaldiego. Rozebrane na części
przepłynęło ocean w ładowni genueńskiego transatlantyku, wyładowano je w
Nowym Jorku w dniach krwawego strajku i przeniesiono na pokład jednego z
parowców towarzystwa żeglugowego należącego do Rodriguezów de Santa
Cruz, czyli do moich dziadków ze strony ojca, Chilijczyków osiadłych w
Stanach Zjednoczonych. Odbiór skrzyń, opisanych jednym tylko słowem po
włosku:
nayades,
pokwitował kapitan John Sommers. Ten krzepki angielski
marynarz, po którym został mi tylko wyblakły portret i pełen intrygujących
rękopisów kufer ze skóry zniszczonej podczas niezliczonych przepraw
morskich, był moim pradziadkiem, jak dowiedziałam się niedawno, gdy
powikłana historia mego wczesnego dzieciństwa zaczęła wreszcie się
rozjaśniać po latach tajemnic. Nie znałam kapitana Johna Sommersa, ojca
Elizy Sommers, mojej babki ze strony matki, ale odziedziczyłam po nim
zamiłowanie do włóczęgi. Temu wilkowi morskiemu, przywodzącemu na myśl
niezmierzoną
dal
i
słoną
wodę,
przypadło
w
udziale
przewiezienie
florenckiego łoża aż na zachodnie wybrzeże kontynentu amerykańskiego.
Musiał wymknąć się z blokady Jankesów i zmylić pościg konfederatów,
dotarł do południowych kresów Atlantyku, przepłynął zdradzieckie wody
Cieśniny Magellana, wpłynął na Ocean Spokojny, po drodze zawijając na
krótko do kilku portów południowoamerykańskich, i skierował statek ku
północnej Kalifornii, niegdysiejszemu eldorado. Otrzymał wyraźne polecenie,
by otworzyć skrzynie na molo w San Francisco, dopilnować okrętowego
stolarza, aby nie uszkodził rzeźbionych ozdób, gdy będzie składał niczym
łamigłówkę poszczególne części łóżka, a potem miał położyć na wierzchu
materac i brokatową narzutę w kolorze rubinowym, wreszcie umieścić ciężki
mebel na dwukółce i kazać wieźć go powoli do centrum miasta. Woźnica miał
przykazane objechać dwa razy Plaza de la Unión i zrobić jeszcze dwie rundy,
dzwoniąc dzwoneczkiem pod balkonem konkubiny mojego dziadka, a dopiero
potem zawieźć łóżko do miejsca przeznaczenia czyli do domu Pauliny del
Valle. Wszystko to działo się w chwili, gdy wokół szalała wojna domowa,
oddziały Jankesów i konfederatów masakrowały się wzajemnie na południu
kraju i nikomu nie były w głowie żarty ani jakieś dzwoneczki. John Sommers
wydał stosowne instrukcje, przeklinając w duchu, bo podczas miesięcy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin