Atropina jest moją bronią - Jerzy Edigey.pdf

(1394 KB) Pobierz
1256384736.001.png
WIECZORNY dyżur w wałbrzyskim pogotowiu przebiegał
spokojnie, Raz czy dwa razy wzywano karetkę do jakiegoś
drobnego wypadku. Dyspozytor ka Brygida Barth rozmawiała z
pielęgniarzem Czesławem Urbańskim. Dyżurny lekarz,
Władysław Bednarski, czytał książkę. Nagle ostro zadźwięczał
dzwonek telefonu. Brygida podniosła słuchawkę.
— Tu pogotowie.
— Przyjeżdżajcie Szmid ta 16. Otruto mnie...
W tej chwili rozmowa została przerwana. Dyspozytorka
powtórzyła kilka razy: hallo, hallo” i usłyszała inny, kobiecy
głos:
— Nie słuchajcie pijane go. Nie trzeba przyjeżdżać.
Nie upłynęło nawet pół minuty, gdy znowu zadzwonił telefon.
— Na miłosierdzie boskie natychmiast przyjeż dżajcie
Szmidta 16...
Znowu ktoś przerwał roz mowę.
Za parę sekund po raz trzeci rozległ się głos dzwonka.
— Ratujcie, ratujcie...
Pielęgniarka słyszała, jak głos w telefonie zamiera tak, jak
gdyby mówiący tracił przytomność. Dosz ły ją potem
odgłosy szamotania, wreszcie spokojny kobiecy głos:
— Lekarz jest na miej scu. To tylko pijany. Nie
potrzebnie wzywa pogoto wie.
Dyspozytorka wiernie powtórzyła doktorowi Bednarskiemu
rozmowę i odgłosy zasłyszane przez telefon. Cała trójka
naradzała się Co robić. Może to rzeczywiście pijany?
— Lepiej jednak sprawdzić — zadecydował lekarz —
jedziemy.
— Może wziąć milicjan ta do asysty — zapropono wał
pielęgniarz — nie wia domo, co się tam dzieje.
Za chwilę zawarczał motor stojącej na ulicy karetki.
Samochód ruszył całym pędem w stronę ko misariatu MO.
Krótka rozmowa z dyżurnym komi sariatu i jeden z
milicjan tów znalazł się w środku wozu. Po paru
minutach jazdy auto zatrzymało się przed domem nr 16
przy ul. Szmidta.
Gdy lekarz zadzwonił otworzyła drzwi młoda, przystojna
kobieta ubrana w szlafrok. Dr- Bednarski poznał w niej swoją
koleżankę, lekarkę Marię Stankiewicz.
— Niepotrzebnie pan doktór się fatygował. Mąż sobie
podpił i urządził awanturę. Przyszła mu fantazja
zadzwonić do pogotowia. Bardzo pana prze praszam.
— Chciałbym Jednak obejrzeć chorego — powie dział
dr Bednarski, musimy wszystko sprawdzić — dodał
milicjant.
Pani doktór wzruszyła ramionami.
— Jak panowie chcą proszę — i wypuściła ich do
mieszkania.
Władysław Stankiewicz leżał w swoim pokoju na tapczanie.
Był w piżamie. Robił wrażenie nieprzytomnego.
— Gdy zbyt dużo wypije — tłumaczyła żona — to
najpierw jest bardzo pobudliwy, a potem do staje ataku
i traci przytomność.
Lekarz zbliżył się do le żącego, ujął go za rękę. Puls był
słaby, przerywany. Człowiek ten nie rea gował na żadne
bodźce. Tylko szeroko otwarte o czy z wielkimi
źrenicami patrzyły nieruchomo przed siebie:
Dziwna rzecz. W oddechu rzekomo pijanego Władysława
Stankiewicza nie czuć było alkoholu.
— Koleżanko, chyba weźmiemy go jednak do szpi tala.
Lepiej przepłukać żołądek. Puls jest bardzo nierówny.
ŻONA usiłowała protestować, ale wobec stanowczej
postawy lekarza musiała ustąpić. Pielęgniarz przy
pomocy milicjanta ułożył chorego na noszach i za parę
minut Władysław Stankiewicz znalazł się w szpitalu.
Tutaj lekarka dyżurna, dr Irena Dolniak stwierdziła, że chory
ma przerywany puls, źrenice wybitnie rozszerzone, nie rea-
gujące na światło. Zastosowano zastrzyki na wzmocnienie akcji
serca i przepłukano żołądek. Po pewnym czasie dzięki tym za-
biegom chory odzyskał przytomność, lecz dostał ataku szału.
Musiano go nawet przywiązać pasami do łóżka.
Tak skończyła się ta noc. Na drugi dzień dyżur w
szpitalu wałbrzyskim objął dr Marian Kopito, który po
zbadaniu chorego stwierdził, że musi to być zatrucie
jakimś związkiem atropiny i zarządził przewiezienie
Stankiewicza na oddział nerwowo cho rych, gdyż pacjent
stale miewał halucynacje wzro kowe. Łapał na pościeli
urojone pluskwy z zieloną obwódką i dostawał ata ków
szału. Dr Kopito rozpoznawszy zatrucie atro piną
zastosował
również
odpowiednią
kurację,
co
niewątpliwie uratowało życie choremu.
Stan zdrowia pacjenta powoli się poprawiał. Ma jaki
minęły, Stankiewicz odzyskał wzrok i słuch, zaczął
mówić. Po dwutygodniowej kuracji można go było
wypisać ze szpitala.
A tymczasem milicjant który asystował przy prze -
wożeniu chorego do szpitala, złożył odpowiedni raport.
Komisariat MO przekazał sprawę Komendzie Miejskiej
w Wałbrzychu. Ta z kolei, po otrzymaniu ze szpitala
świadectwa stwierdzającego zatrucie atropiną, wszczęła
dochodzenie. Wkrótce sprawa przybrała taki obrót, że
zajęła się nią Prokuratura Wojewódzka we Wrocła wiu.
Historia usiłowania otrucia Władysława Stankiewicza ma
bardzo głęboki podkład. Aby ją zrozumieć, aby nieomylnie
dojść do tego, że tylko jedna ręka mogła Stankiewiczowi podać
truciznę, trzeba się cofnąć aż do okresu lat 1918—1920.
NA Śląsku ciągle jeszcze funkcjonują urzędy niemieckie.
Ludność Śląska raz po raz wysyła delegacje do Polski, do
Warszawy, do Paryża, gdzie toczą się rokowania pokojowe. Gdy
to nic nie pomaga, chwyta za broń. Wybuchają kolejno cztery
Śląskie Powstania. Gdy lud śląski walczy o prawo sa -
mostanowienia i przyłączenia się do Polski, Niemcy
pośpiesznie ściągają bojówki złożone z byłych reakcyjnych
elementów cesarskiej armii dla stłumienia powstań. W
tych walkach po stronie niemieckiej odznacza się por.
Emil Postawka. Odznacza zarówno odwagą, jak i
bezwzględnością w likwidowaniu Polaków.
Tylko drobna część tych ziem wróciła wtedy do Macierzy.
Por. Emil Postaw ka osiedla się w niemieckim wówczas
Bytomiu, tam zakłada rodzinę i tam prowadzi dobrze
prosperujący sklep mięsny.
Po 1933 r. widzimy Emila Postawkę jak paraduje po
ulicach Bytomia w brązowym mundurze SA. Interes nadal
idzie dobrze. Dzieci chodzą już do szkoły. Sy nowie należą
do Hitlerjugend, a jedyna córka Marlenne Postawka jest
członkiną BDM (Bund Deutsches Madei — hitlerowska or -
ganizacja dla dziewcząt).
Spotykając się ze swoimi Parteigenosse, Herr Postaw ka
przy kuflu piwa chętnie opowiada o swoich boha terskich
wyczynach w czasie Powstań Śląskich. Śmieje się, że
„ferfluchte Polen" dużo by dali, aby go zła pać w swoje
ręce. Toteż on nawet nie zbliża się do granicy. Ale
przyjdzie czas, gdy pójdzie w tamtą stro nę za swoim
wodzem.
Ta chwila nadeszła 1 września 1939 r.
Emil Postawka nie wahał się ani chwili. Serce mówiło,
aby wraz z ukochanym führerem iść na front, rozum
tłumaczył, że właśnie teraz nastał najodpowiedniejszy
czas do robienia interesów. Postawka poszedł za głosem...
rozumu. Pozostał w Bytomiu w swoim interesie mię snym,
który dzięki korzystnej koniunkturze wojennej, szybko
rozwinął się w poważne przedsiębiorstwo.
Natomiast dzieci pana Postawki wychowane w duchu
hitlerowskim były wierne rozkazom wodza. Dwaj synowie
przywdziali mundury „Waffen SS”, a osiemnastoletnia
Marlenne jako ochotniczka wojskowej służby pomoc-
niczej ukończyła kurs pielęgniar ski i pojechała ze swoim
polowym szpitalem na front.
Inaczej jednak wyobrażał sobie Herr Postawka i jego
Parteigenosse „Paradenmarsch” po Polsce i innych krajach
Europy, a inaczej potoczyły się losy wojny. W walkach pod
Warszawą poległ „zum Fuhrer und Vaterland” jeden z młodych
Postawków. Drugi w trzy lata później zginął bez wieści na
bezkresnych stepach Ukrainy między Stalingradem a
Zgłoś jeśli naruszono regulamin