Wscieklosc 12 - Colin Forbes (Collin Forbes).pdf

(1422 KB) Pobierz
Podobnie jak poprzednie moje książki, powieść ta jest thrillerem, kryminałem i opowieścią
przygodową, a głównymi jej postaciami są: Tweed, Paula Grey i Bob Newman.
Jest zarazem hołdem złożonym pamięci mojej zmarłej żony, Jane. Była niezwykłą kobietą, wiem,
że nigdy już nie będzie mi dane poznać kogoś takiego jak ona. W powieści tej fakty przeplatają się z
fikcją.
Niektóre dialogi i wydarzenia są autentyczne, wzięte z żyCia.
Wszystkie postacie, z wyjątkiem Jean i Philipa Cardona, stanowią wytwory wyobraźni autora i nie
mają nic wspólnego z jakąkolwiek z realnych osób. Żadna z wymienionych rezydencji ani firm nie
istnieje w rzeczywistości.
Prolog
Nie żyje. Zmarła o siedemnastej dwanaście. Odnajdę tych, którzy ją zamordowali... - powiedział
Philip Cardon.
Atmosfera na korytarzu szpitala Nuffield była napięta do granic wytrzymałości. Właśnie
przyjechali Tweed i Paula. Za późno. Jean, żona Philipa, odeszła na zawsze kilka minut wcześniej.
Spokojny, chłodny ton, jakim Philip wypowiedział te słowa, przeraził Paulę. Stał sztywno
wyprostowany. Oprócz nich na korytarzu nie było nikogo, tylko w oddali przemknęła jakaś
pielęgniarka. Cardon mówił wciąż tym samym beznamiętnym tonem. W jego niebieskoszarych
oczach nie było najmniejszego śladu uczuć.
- Podłączyli ją do pulsometru, urządzenia rejestrującego tętno. Normalnie wynosi ono
dziewięćdziesiąt na minutę. Patrzyłem
na monitor. Spała spokojnie - wstrzyknęli jej heroinę, żeby nie czuła bólu. Jej tętno z
dziewięćdziesięciu obniżyło się do osiemdziesięciu, a później znowu podniosło się do
dziewięćdziesięciu. Nagle spadło do czterdziestu. Pielęgniarka spojrzała na mnie. Zauważyłem to
kątem oka. O piątej dwanaście z monitora zniknęło wszystko. Brak tętna. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Philip... - zaczęła Paula.
Tweed uciszył ją gestem. Wyczuł, że za matowym spojrzeniem Cardona kryje się straszliwa
wściekłość. Nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
Zresztą i tak nic, co by powiedział, nie przyniosłoby Philipowi ukojenia.
Kochał swoją żonę, a ona jego. Ich związek był doskonały -rzadko spotykane zjawisko. Cardon
znowu zaczął mówić tym samym
monotonnym tonem:
- Zabrali mnie do jakiegoś innego pokoju. Wiedziałem, dlaczego.
Nie tracili czasu. Wezwali kogoś z zakładu pogrzebowego. Przybył szybko.
Słyszałem, jak winda wjeżdża na górę i zatrzymuje się.
Wywozili Jean na wózku. Na zawsze. Już nigdy jej nie zobaczę. Jadę teraz do naszego mieszkania.
Nie pozwolę, by ktokolwiek ją oglądał. Jej ciało zostanie spalone, tak jak tego chciała.
Zwęglone na popiół. Jadę teraz do mieszkania, do Londynu -powtórzył.
- Nie powinieneś prowadzić - zaoponowała Paula. - Nie w tym stanie...
Tweed ponownie uciszył ją gestem. Cardon, człowiek średniej budowy ciała, gładko ogolony, z
wypiekami na policzkach, rozwarł zaciśniętą dłoń.
Paula z trudem powstrzymała łzy na widok tego, co zobaczyła. Były to pierścionek zaręczynowy i
obrączka Jean.
- Tylko tyle po niej zostanie - stwierdził. - Przykro mi, że przyjechaliście na próżno.
- Och, na Boga... - zaczęła Paula.
Tweed położył dłoń na jej ramieniu, w ten sposób uciszając ją po raz trzeci. Nadal obserwował
Cardona, który kiwnął im głową i ruszył do wyjścia - sztywno, jakby zdalnie sterowany. Tweed
wydął wargi.
Rzadko znajdował się w sytuacjach takich jak ta, kiedy czuł się kompletnie bezsilny.
Paula odwróciła się na pięcie i wbiła wzrok w plecy Philipa, odchodzącego powolnym, ale
stanowczym krokiem. Jego opanowanie było bardziej przygnębiające, niż gdyby na ich oczach
całkowicie się rozkleił.
- Powinniśmy byli coś powiedzieć - rzuciła, dając upust swemu żalowi.
- Moglibyśmy wyskoczyć z czymś niestosownym - wyjaśnił Tweed. -Wielu tak się właśnie
zachowuje w podobnej sytuacji. Nie wiedzą, co powiedzieć, więc plotą coś od rzeczy.
Podążył za Paulą, która podeszła do okna na pierwszym piętrze. Widać z niego było przyszpitalny
parking. Patrzyli w milczeniu, jak Cardon wyłania się z budynku i otwiera mercedesa 280E. Pożyczył
go od Boba Newmana.
Obserwowali, co będzie dalej. Philip zamknął drzwi, usiadł za kierownicą, przez chwilę siedział
sztywno, po czym zapalił papierosa.
- Obydwoje - wspomniała Paula - zeszli do poziomu czterech papierosów dziennie. Tak było już
od roku. Jean skarżyła się, że to okropnie trudne, ale jednak jej się udało. Miała bardzo silny
charakter i była niezwykle inteligentna. Ktoś powinien powiadomić tę dziwną firmę, w której
pracowała.
- Wszystko w swoim czasie - odparł Tweed. - Musimy zająć się tymi strasznymi formalnościami.
- Chyba odjeżdża. Zamordowana. I to tak okrutnie.
Cardon przekręcił kluczyk. Samochód ruszył z miejsca,
zgrabnie zawrócił, wyjechał z parkingu i powoli skierował na dojazd do głównej drogi.
Paula patrzyła z niepokojem, bojąc się, że Philip może być nieostrożny.
Odetchnęła z ulgą, widząc, że przystaje, by się rozejrzeć w obie strony, po czym skręca w lewo, do
Londynu. Zniknął z pola widzenia. Tweed intuicyjnie wyczuł przyczynę jej lęku.
- Nie martw się o niego. W sytuacjach krytycznych jest jak bryła lodu.
- Jak myślisz, dokąd jedzie?
- Tak jak powiedział, do ich mieszkania w Londynie.
- Byli sobie tacy bliscy - szepnęła Paula. Tweed odniósł wrażenie, że mówi do siebie. - Ich
małżeństwo było idealne, co w dzisiejszych czasach rzadko się zdarza. - Opadła na krzesło przy
ścianie i ukryła twarz w dłoniach. Zaczęła cicho łkać. Tweed ścisnął jej ramię.
- O czym myślisz?
Odsłoniła zapłakaną twarz i spojrzała na niego z głębokim smutkiem.
- O tym, jak się to zaczęło. Zanim Jean spędziła tu sześć ostatnich dni swojego życia. O tym
okropnym telefonie do Philipa, kiedy był w biurze na Park Crescent i głos nieznajomego mężczyzny
poinformował go: ”Jeśli chcesz znaleźć to, co zostało z twojej żony, zajrzyj do Amber Cottage
przy drodze do West Wittering na. Południe od Chichesteru...” Tweed i Paula byli przy tym, gdy
zadzwonił ten telefon. Philip odłożył słuchawkę, odwrócił się do nich ze skamieniałą twarzą i
powtórzył, co usłyszał.
Bob Newman powiedział, żeby wziął jego mercedesa 280E, który
stał zaparkowany przed budynkiem. Cardon wyjechał z Londynu i gdy tylko znalazł się na drodze
prowadzącej do Chichesteru, wcisnął gaz do dechy.
Tweed jechał za nim escortem, Paula siedziała obok niego. Po pewnym czasie znaleźli się na
pełnej zakrętów drodze wiodącej przez South Downs.
Samochód wspiął się na szczyt wzniesienia i w świetle listopadowego popołudnia ujrzeli rozległy
widok: obszerną nizinę, z górującymi nad nią wzgórzami Downs, rozciągającą się aż do odległego
morza, iglicę katedry w Chichesterze, przypominającą cieniutki kolec, strumyki przecinające teren na
południe od miasta niczym srebrzyste smugi.
To Paula dostrzegła dom stojący w sporej odległości od drogi Wittering - Amber Cottage.
Wcisnęła klakson, chcąc przywołać Philipa, który minął to miejsce.
- Wejdę pierwszy - zaproponował Tweed.
Co niezwykłe, w prawej dłoni trzymał automatycznego walthera 9 mm. Rzadko nosił ze sobą broń.
Paula chwyciła browninga, trzydziestkę-dwójkę, którego nosiła w specjalnej kieszonce torebki.
Cardon nie miał broni.
Odepchnął ich na bok i pobiegł do domku porośniętą mchem ścieżką. Drzwi otworzyły się, kiedy
wyszarpnął haczyk, który stanowił jedyne ich zabezpieczenie. Wskoczył do pogrążonego w
ciemnościach wnętrza. Unosił się tam nieprzyjemny zapach. Znaleźli ją w sypialni na parterze, w
tylnej części budynku.
Jean Cardon leżała na poduszce i wymachiwała rękami, jakby chciała coś od siebie odepchnąć.
Była całkowicie ubrana.
- Nie mogę oddychać - wycharczała. - To okropne. Jakbym miała zaciśniętą na piersi żelazną
obręcz...
I nic dziwnego - Philip zauważył, że w jej klatkę piersiową wrzyna się elastyczna obręcz z jakiegoś
ciężkiego metalu. Jean usiłowała złapać oddech.
- Moje okulary... - szepnęła.
Paula podniosła je z podłogi. Szkła były całe. Cardon delikatnie uniósł żonę do pozycji siedzącej.
Paula chciała założyć jej okulary, ale Jean chwyciła je, sama sobie nałożyła i zamrugała powiekami.
Następnie jęknęła z bólu.
Cardon miał taki wyraz twarzy, jakby zamierzał kogoś zamordować. Do , obręczy na plecach Jean
przymocowana była śruba pozwalająca na poluzowanie bądź zaciśnięcie tego strasznego narzędzia
tortur. Philip odkręcił ją i powoli, ostrożnie zdjął z ciała żony. Jean opadła z powrotem na poduszkę.
- Nie mogę oddychać... to okropne...
Kiedy Jean mogła już mówić bardziej zrozumiale, zaczęła nalegać, by zabrali ją do szpitala
Nuffield na obrzeżach Surrey, gdzie Cardonowie mieli dom. Lekarz, który się nią zajął, dobry
znajomy Tweeda, ostrzegł Philipa po zakończeniu badań:
- Z płuc zostało niewiele, ale może uda się ją uratować. Mam taką nadzieję...
Na początku stan Jean zdawał się powoli, stopniowo poprawiać.
Zgodnie z sugestią lekarza Philip zamówił pielęgniarkę, by opiekowała się jego żoną podczas jej
rekonwalescencji w ich domu w Surrey.
Czwartego wieczoru zjadł z Jean kolację w jej szpitalnym pokoju. Wypili wspólnie szampana i
zdawało się, że niedługo wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
W tym czasie Tweed i Paula prawie nie zmrużyli oka. Tweed wysłał dwóch swoich ludzi do
Chichesteru, by dowiedzieli się, kto jest właścicielem Amber Cottage. Okazało się, że domek, stojący
z dala od innych, wynajął telefonicznie mężczyzna, który przedstawił się jako Martin. Czynsz za
pierwsze trzy miesiące opłaciła gotówką kobieta, która zgłosiła się do biura handlarza
nieruchomościami. Nie potrafił on jednak podać jej dokładnego rysopisu.
Piątego dnia nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu Jean.
Miała straszne bóle i była bardzo niespokojna. Zaniepokojony tym lekarz nakazał dożylne
wstrzyknięcie heroiny, bo łagodniejsze środki przeciwbólowe nie skutkowały. Po jej otrzymaniu
zapadła w głęboki sen. Już nigdy się z niego nie obudziła.
Cardon był w jej pokoju, kiedy podłączono ją do pulsometru.
- Zwykle tętno wynosi dziewięćdziesiąt na minutę -poinformowała go pielęgniarka.
Philip wpatrywał się w pojawiające się na ekranie cyfry jak zahipnotyzowany. Szóstego wieczoru
(właściwie było to późne popołudnie) odczyt spadł do czterdziestu. Dyżurna pielęgniarka przygryzła
wargę i spojrzała na Cardona. Wciąż nie odrywał wzroku od monitora, nawet wtedy gdy odczyt
zanikł zupełnie. Brak tętna. Czuł się, jakby zdzielono go obuchem.
Tweed i Paula przyjechali kilka minut po zabraniu zwłok przez człowieka z zakładu
pogrzebowego.
Właśnie wtedy Philip Cardon wypowiedział te posępne słowa:
- Odnajdę tych, którzy ją zamordowali...
Zanim Paula odeszła od okna, z którego obserwowała odjeżdżającego Cardona, zanim się
załamała, zdążyła coś zauważyć.
Gdy samochód Philipa zniknął z pola widzenia, z parkingu wyjechał motocyklista i podążył tą
samą trasą co on. Była to
potężna maszyna, a jej kierowca miał na sobie czarną skórzaną kurtkę i obcisłe spodnie. Nie
można było dostrzec jego twarzy -przykrywał ją ciężki kask i okulary.
Goniec, który przywiózł do szpitala pilnie potrzebne leki, pomyślała.
Ale Philip Cardon tak nie pomyślał. Wjeżdżając na M25, zerknął w lusterko wsteczne. Przez chwilę
przypatrywał się motocykliście, po czym skoncentrował się na prowadzeniu.
- Kolego, jeśli jesteś tym, kim myślę, cieszę się z twojego towarzystwa powiedział na głos. -
Choć wątpię, czy moje będzie dla ciebie równie przyjemne, jeśli zamierzasz ze mną zostać.
Przekonasz się o tym jeszcze tej nocy.
Zbliżała się dopiero szósta, ale ponieważ był listopad, panowały już zupełne ciemności
rozpraszane co jakiś czas światłami pojazdów pełznących w przeciwnym kierunku. Zbliżając się ku
Putney, Cardon spojrzał w lusterko wsteczne pięć razy. Jechał ze znaczną prędkością, ponieważ na
jego pasie nie było zbyt wielkiego ruchu.
Za każdym razem widział tego samego motocyklistę, jadącego za nim w odległości mniej więcej
jednego samochodu. Czekał, aż skręci w ulicę South Ken. Wtedy będzie wiedział na pewno.
- Wygląda na to, że sobie pogadamy, ale na pewno nie jak dwaj dobrzy znajomi - odezwał się
znowu na głos. - Przynajmniej wiem, że do siebie mówię - kontynuował. - Teraz, kiedy Jean odeszła
na zawsze, podejrzewam, że będzie mi się to często zdarzać. W domu i w mieszkaniu. Boże, ależ tam
będzie pusto. No, a teraz, kolego, dowiemy się, czy faktycznie mnie śledzisz...
Po pięciu minutach pozostawił za sobą Cromwell Road i jechał powoli krętą drogą prowadzącą
wokół jednego z najbardziej eleganckich osiedli Londynu - The Boltons. Motocyklista wciąż był
jakieś sześć metrów za nim. Skręciwszy z Fulham Road w opustoszałą uliczkę, przy której mieszkali
z Jean, Cardon wykonał starannie przemyślany manewr.
Gdzie mieszkamy... mieszkaliśmy, zdążył jeszcze pomyśleć gorzko.
Nagle zahamował i stanął w poprzek drogi, kompletnie zaskakując swojego prześladowcę.
Motocykl uderzył w bok mercedesa
i przewrócił się, wyrzucając kierowcę na jezdnię. Niemal w tej samej chwili Cardon wyskoczył z
samochodu, złapał leżącego mężczyznę i zaciągnął przed dom. Zatrzymał się przy drzwiach, za
którymi znajdowały się kamienne schody prowadzące do piwnicy. Zacisnął dłonie na jego tchawicy.
- Masz przed sobą pół minuty życia, chyba że zaczniesz mówić -powiedział wściekle. - Dla kogo
pracujesz? Kto jest twoim szefem?
- Nie wiem. Nie mogę oddychać...
- Moja żona też nie mogła, zanim ją zamordowano. - Poluzował ucisk, żeby jeniec mógł
odpowiedzieć. Po chwili ponownie zacisnął kciuki. - Nazwisko twojego szefa. Drugi raz nie zapytam.
Przyjemnie będzie cię zabić.
Motocyklista uderzał go odzianymi w rękawice dłońmi, ale jego ciosy były słabe. Dusił się.
Desperacko próbując okazać wolę współpracy, uniósł kciuk w pojednawczym geście. Philip znów
poluzował ucisk.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin