Corey James S. A. - Expanse 04 - Goraczka Ciboli.pdf

(2446 KB) Pobierz
JAMES S. A. COREY
GORĄCZKA CIBOLI
Tłumaczył: Marek Pawelec
Dla Jaya Lake i Elmore’a Leonarda.
Panowie, to była czysta przyjemność.
PROLOG
BOBBIE DRAPER
Tysiąc planet,
pomyślała Bobbie, gdy zamknęły się drzwi. A właściwie nie tylko tysiąc
planet. Tysiąc układów. Słońc. Gazowych olbrzymów. Pasów asteroidów. Wszystkie miejsca
zasiedlone przez ludzi pomnożone przez tysiąc. Ekran nad siedzeniami po drugiej stronie
wyświetlał wiadomości, ale głośniki były uszkodzone, a głos prezentera był zbyt zniekształcony,
by zrozumieć słowa. Jednak grafika, która pojawiła się obok niego, wystarczyła, by wiedziała,
o czym mówi. Dotarły nowe dane z sond wysłanych na drugą stronę wrót. Kolejne zdjęcie
nieznanego słońca z elipsami oznaczającymi orbity nowych planet. Wszystkie były puste.
Cokolwiek zbudowało protomolekułę i u zarania dziejów wystrzeliło ją w stronę Ziemi, nie
odbierało już telefonu. Budowniczy mostów otworzył drogę, ale przez wrota nie przeszli wielcy
bogowie.
Bobbie pomyślała, że to zdumiewające, jak szybko ludzkość potrafiła przejść od
Cóż za
przepotężna inteligencja stworzyła te niesamowite cuda? do Cóż, skoro ich tu nie ma, to czy
możemy zabrać ich zabawki?
– Przepraszam – odezwał się chrapliwy męski głos. – Nie ma pani czasem paru groszy
dla weterana?
Oderwała wzrok od ekranu. Mężczyzna był chudy, o szarej twarzy. Jego ciało zdradzało
wszystkie oznaki dorastania w niskim ciążeniu: długi korpus, duża głowa. Oblizał wargi
i nachylił się do niej.
– Weteran? – zapytała. – Gdzie służyłeś?
– Na Ganimedesie – odpowiedział, kiwając głową i starając się przybrać szlachetny
wyraz twarzy. – Byłem tam, gdy wszystko trafił szlag. A kiedy tu wróciłem, rząd wyrzucił mnie
na zbity pysk. Teraz próbuję nazbierać dość, żeby wykupić przelot na Ceres. Mam tam rodzinę.
Bobbie poczuła rosnącą w piersi złość, ale spróbowała zachować spokój w głosie
i wyrazie twarzy.
– Korzystałeś z programu dla weteranów? Może ci pomogą.
– Potrzebuję tylko czegoś do zjedzenia – powiedział głosem, w którym pojawił się jad.
Bobbie rozejrzała się po wagonie. Zwykle o tej porze metrem podróżowało wiele osób.
Wszystkie osiedla pod Aurorae Sinus były połączone próżniową rurą, elementem wielkiego
projektu terraformacji Marsa, który rozpoczął się przed urodzeniem Bobbie i będzie trwał jeszcze
długo po jej śmierci. Tym razem w wagonie nie było nikogo. Wzięła pod uwagę, jak musiała
wyglądać w oczach żebraka. Była dużą, wysoką i masywną kobietą, ale siedziała, a sweter, który
na sobie miała, był dość luźny. Mężczyzna mógł przyjąć błędne założenie, że na jej masę składa
się głównie tłuszcz. Którego w ogóle nie miała.
– W której kompanii służyłeś? – zapytała.
Zamrugał. Wiedziała, że powinna się go trochę bać, ale to on poczuł się niepewnie, gdy
nie okazała niepokoju.
– Kompanii?
– W której kompanii służyłeś?
Znowu oblizał wargi.
– Nie chcę…
– Bo wiesz, to zabawne – powiedziała. – Mogłabym przysiąc, że znałam praktycznie
wszystkich służących na Ganimedesie, gdy zaczęła się wojna. Wiesz, jak przejdzie się przez coś
takiego, to mocno wbija się w pamięć. Gdy widzisz, jak ginie mnóstwo twoich przyjaciół. Jaki
miałeś stopień? Ja byłam sierżantem kompanii.
Szara twarz zamknęła się w sobie i zbielała. Mężczyzna zacisnął wargi. Wcisnął dłonie
głębiej do kieszeni i coś wymamrotał.
– A teraz – kontynuowała Bobbie – pracuję trzydzieści godzin tygodniowo w ramach
programu pomocy weteranom. I jestem cholernie pewna, że moglibyśmy zapewnić takiemu
weteranowi jak ty całkiem przyzwoity byt.
Odwrócił się, a ona złapała go za łokieć szybciej niż mógł się odsunąć. Jego twarz
wykrzywił strach i ból. Przyciągnęła go do siebie. Kiedy się odezwała, mówiła bardzo ostrożnie.
Każde słowo było wyraźne i ostre.
– Znajdź. Sobie. Inną. Historię.
– Tak jest, proszę pani – odpowiedział żebrak. – Znajdę. Obiecuję.
Wagon przesunął się, hamując przed stacją Breach Candy. Puściła go i wstała. Kiedy to
zrobiła, trochę szerzej otworzył oczy. Ludzie czasami tak na nią reagowali – jej rysy i postawa,
odziedziczone po przodkach z Samoa, robiły wrażenie, gdy stanęli z nią twarzą w twarz. Czasami
trochę się tego wstydziła. Nie tym razem.
Jej brat mieszkał w średniej klasy dziurze w Breach Candy, niedaleko uniwersytetu.
Mieszkała z nim przez jakiś czas po powrocie na Marsa, gdy wciąż próbowała poskładać
w całość swoje życie. Zajęło jej to znacznie więcej czasu, niż się spodziewała, czego skutkiem
było poczucie, że jest coś winna bratu. Elementem spłacania tego długu były wieczory
rodzinnych kolacji.
Sale Breach Candy były dość puste. Reklamy na ścianach budziły się, gdy podchodziła,
śledząc ją mechanizmami rozpoznawania twarzy i oferując produkty i usługi, których mogła
chcieć. Serwisy randkowe, karnety na siłownię, szoarma na wynos, nowy film Mbeki Soon,
porady psychologiczne. Bobbie próbowała nie brać tego do siebie, ale żałowała, że w okolicy nie
ma więcej osób, kilku dodatkowych twarzy, które urozmaiciłyby tę mieszankę. Żeby mogła sobie
wmawiać, że reklamy wycelowano w kogoś przechodzącego w pobliżu, nie w nią.
Jednak Breach Candy nie było tak tłoczne jak kiedyś. Na stacjach metra i w korytarzach
było mniej ludzi, coraz mniej osób przychodziło na spotkania programu pomocy weteranom.
Słyszała, że o sześć procent spadła liczba kandydatów na studia.
Ludzkość nie zdołała jeszcze stworzyć ani jednej porządnej kolonii na nowych światach,
ale dane sond wystarczyły. Ludzie zobaczyli nową granicę i marsjańskie miasta od razu odczuły
konkurencję.
Gdy tylko przeszła przez drzwi, uderzył w nią wywołujący ślinę na ustach intensywny
aromat gumbo robionego przez szwagierkę i usłyszała podniesione głosy brata i bratanka.
Skręciło ją od nich w trzewiach, ale byli jej rodziną. Kochała ich. Była ich dłużniczką. Nawet
jeśli sprawiali, że pomysł szoarmy na wynos stał się nagle bardzo kuszący.
– …wcale nie to mówię – powiedział bratanek. Kończył studia magisterskie, ale gdy
rodzina zaczynała się kłócić, w jego głosie wciąż słyszała jękliwego sześciolatka.
Usłyszała grzmiący głos brata. Bobbie rozpoznała charakterystyczne uderzenia palcami
o blat stołu, podkreślające ważniejsze punkty wypowiedzi. Perkusja jako element retoryki. Ich
ojciec robił tak samo.
– Mars to nie opcja. – Stuknięcie. – Nie jest wtórny. – Stuknięcie. – Te wrota i to, co
znajduje się po ich drugiej stronie, nie jest naszym domem. Wysiłek terraformacji…
– Nie twierdzę, że terraformacja nie ma sensu – odpowiedział bratanek w chwili, gdy
weszła do pokoju.
Szwagierka bez słowa kiwnęła jej głową z kuchni. Bobbie odpowiedziała tym samym.
Jadalnia łączyła się z salonem, w którym wyświetlane na ekranie wiadomości pokazywały
Zgłoś jeśli naruszono regulamin