Veit Heinichen - We własnym cieniu.pdf

(1319 KB) Pobierz
VEIT HEINICHEN
WE WŁASNYM CIENIU
Przełożyła
Maria Skalska
N
OIR
S
UR
B
LANC
If men define situations as real,
they are real in their consequences
Dorothy Swaine Thomas
William Isaac Thomas, 1928
W winie kryje się wielkie niebezpieczeństwo
przede wszystkim dlatego, że wino nie ujawnia prawdy:
ujawnia dawne i zapomniane dzieje człowieka,
a nie jego aktualne pragnienia;
wydobywa kapryśnie na światło dzienne
także wszystkie błahe myśli,
którymi się bawił w minionych latach
i które puścił w niepamięć;
nie uwzględnia skreśleń
i czyta wszystko,
co daje się jeszcze wyczytać w naszym sercu.
A wiadomo, że w nim nie można skreślić niczego
tak radykalnie jak podpisu
postawionego przez pomyłkę na wekslu.
W sercu odczytać można zawsze całe nasze dzieje,
i wino mówi o nich głośno,
pomijając wszystko,
co potem dodało życie.
Italo Svevo, 1923
[1]
Jak grom z jasnego nieba
Za dużo alkoholu, za mało snu. Ledwie świtało, gdy Spechtenhauser
wysiadł z mercedesa i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku hangaru
lotniska sportowego pod niewielką miejscowością Prosecco. Gdyby pod
niebem przeprowadzano kontrole poziomu alkoholu, tak jak w sobotnią noc
w mieście, z pewnością przesunąłby lot na później. Hangar z płyt z blachy
falistej zbudowali jeszcze alianci pod koniec lat czterdziestych, kiedy po
zakończeniu wojny zarządzali Free Territory of Trieste, pierwszym
protektoratem ONZ. Budynek od dawna wymagał gruntownego remontu.
Spechtenhauser, zaskoczony, spojrzał na zamek w drzwiach, potem na
klucz, który trzymał w ręce. Czyżby ktoś się tutaj włamał? Odkąd obiecał, że
będzie pokrywał koszty, strażnicy dwa razy w ciągu nocy objeżdżali teren, by
sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Skrzydła drzwi otworzyły się z blaszanym zgrzytem, poranne słońce padło
na lakier lekkich jednosilnikowych samolotów, które stały w pierwszym
rzędzie. Na żadnym z nich Spechtenhauser nie zauważył śladów włamania,
także stół warsztatowy oraz kłódki na szafach z narzędziami były nietknięte,
podobnie jak magazyn materiałów napędowych na zewnątrz. Gdy sprawdzał
oba swoje samoloty marki Fiat z lat trzydziestych, znowu musiał się oprzeć,
żeby nie stracić równowagi. Bardzo go to rozśmieszyło – w hangarze rozległ
się jego krótki, głęboki śmiech. Po chwili starszy pan się opanował
i w skupieniu obejrzał dwusilnikową cessnę Reims F406 Executive.
Podwozie było w porządku, nigdzie też nie odkrył śladów użycia siły.
Uspokojony, otworzył drzwiczki kabiny, wdrapał się po schodkach i lekko
schylony przeszedł między sześcioma rozłożystymi skórzanymi fotelami na
przód samolotu, do kokpitu, gdzie z ulgą opadł na lewy fotel pilota. Latał już
bardziej pijany – w czasach gdy maszynom było jeszcze daleko do obecnego
poziomu technicznego. Dzisiaj właściwie człowiekowi nic się nie może stać,
a zresztą lot nie potrwa długo.
Dwukolorowa cessna, lśniąca jaskrawą czerwienią i bielą jak ta na
szczycie Matterhornu, była komfortowym samolotem, skonstruowanym
w roku 1989 w Reims we Francji. Spechtenhauser przejął ją od
niewypłacalnego dłużnika – to był świetny interes. Jednak używał cessny
tylko na długie rejsy albo gdy miał na pokładzie pasażerów. Gdyby nie
musiał się trzymać przepisowych korytarzy powietrznych, już po półgodzinie
mógłby wylądować na płycie lotniska w Bolzano – odległość do miasta
wynosi zaledwie dwieście kilometrów w linii prostej. Niestety, nawet ponad
chmurami wolność nie jest już dzisiaj bezgraniczna. Gdyby poleciał fiatem
C.R.20 z 1931 roku, te wszystkie regulacje nic by go nie obchodziły. Stara
maszyna, w której kazał zaspawać wyloty karabinów maszynowych. Samolot
nie miał ani wyposażenia radionawigacyjnego, ani radaru, nie mówiąc już
o komputerze pokładowym. Dobre oczy, kompas, wysokościomierz
i wskaźnik paliwa też wystarczą. Tą maszyną Spechtenhauser latał
najchętniej – co prawda jej prędkość była dwa razy mniejsza niż cessny,
jednak przy dobrej widoczności i z mapą na kolanach człowiek mógł lecieć,
dokąd tylko chciał. Właśnie dlatego starszy pan przed wielu laty uznał, że nie
będzie już pokonywał dłuższych tras zatłoczonymi, zapchanymi do granic
możliwości autostradami.
Dzisiaj był wielki dzień: w neseserze Spechtenhausera leżały trzy
niewykupione w terminie kwity dłużne, warte milion. A po południu miał
zainicjować największy interes w swoim życiu, w który wstępnie
zainwestował już osiemset tysięcy euro. Jego plan był chytry i dobrze
przemyślany: wystawi do wiatru, wyślizga tych wszystkich, którzy dotąd
bezwstydnie żerowali na jego wspaniałomyślności. To będzie prawdziwe
święto. Przed lotem powrotnym poczeka na lotnisku na dostawę swoich win
z winnicy pod Appiano. Luk bagażowy samolotu jest wystarczająco duży, by
pomieścić pakowane w osobne skrzynki butelki wybranych najlepszych
roczników, które teraz wreszcie przewiezie do siebie. W jego wieku nie pije
się już byle czego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin