BAJKI SŁOWIAŃSKIE-Królowie Lechii.docx

(503 KB) Pobierz


 

BAJKI SŁOWIAŃSKIE

 

 

 

 

M. Rościszewski.

 

BAJKI

SŁOWIAŃSKIE

 

 

 

z ilustracjami.

 

 

 

Nakładem

Księgarni J. Przeworskiego

Warszawa.

 

5

 

1. BAJKI BOŚNIACKIE.

 

BRACIA BOHATEROWIE.

 

Z bardzo dawnych czasów, kiedy po wielkich miastach nie było jeszcze takich

porządków, jak dzisiaj, często szerzyły się różne zarazy i ludziom strasznie

dawały we znaki. Zarazy te nazywano powietrzem i jak po dziś dzień, tak i

dawniej modlono się: "Od powietrza, głodu, ognia i wojny, zachowaj nas Panie!"

Otóż przyszedł raz taki mór, taka bladolica choroba i do szczętu spustoszyła

Mostar, stolicę Bośni i Hercegowiny, dwóch krajów słowiańskich, na półwyspie

Bałkańskim.

Ze wszystkich mieszkańców Mostaru ocalała tylko jedna wdowa z dwoma synkami.

Jeden miał na imię Chrysto, a drugi Dżuro. Wdowa nie mogła wyżywić sierót.

Roboty niema, a chleb podrożał. Co tu począć? Myśli i myśli biedaczka, aż

postanowiła nareszcie oddać Chrysta w służbę Cesarzowi, a Dżura sułtanowi.

Minęło lat dziewięć. Chłopcy wyrośli na silnych i urodziwych młodzieńców. Przez

cały ten

 

6

 

czas nie widzieli się ani razu ze sobą. Sułtan wyda} wojnę cesarzowi. Na

obszernej równinie zebrały się dwie armje nieprzyjacielskie i stoją naprzeciw

siebie. Z armji cesarskiej wysuwa się dzielny, rosły jeździec, pędzi ku szeregom

wroga i wyzywa rycerzy na pojedynek. Wyzwanie przyjmuje dziewięciu, ale jeden po

drugim pada, krwią zbryzgany. Sułtana zgroza przejmuje. Zginął sam kwiat jego

wojska. Na dany rozkaz, heroldowie zaczynają objeżdżać szeregi i wołają:

— Czy nie masz między wami rycerza, którego wykarmiła matka — bohaterka? Jeśli

jest silny z najsilniejszych, zuch nad zuchy, niech wyjdzie na bój za

padyszacha, a padyszach t.j. sułtan, nagrodzi go złotem i mianuje go bejem.

Słyszy Dżuro wezwanie i staje w namiocie sułtana. Sułtan kochał Dżura jak syna.

— Czy to prawda, mój ojcze, że uczynisz bejem tego, kto pokona wroga? — zapytał

Dżuro.

— Prawda, synu, odparł padyszach.

Dżuro siada na swego czarnego jak węgiel konia, podjeżda do wojska nieprzyjaciół

i wyzywa rycerza na pojedynek. Rycerz wyjeżdża; krzyżują się oszczepy i —

pęknięte, spadają na ziemię. Rycerze chwytają dzidy i dzidy starłszy się ze

sobą, rozlatują się w drzazgi. Do szabli — i szable pękają na połowę. Rycerze

zeskakują z koni i biorą się za bary. Tarcze trzeszczą i łamią się, pióra hełmów

fruwają w powietrzu... Bój trwa dzień cały. Żaden ani raniony, ani pokonany.

 

7

 

Wyczerpani z sil, rycerze siadają do wypoczynku.

— Powiedz mi szlachetny rycerzu, — rzecze Dżuro, — z jakiegoś ty kraju ? Kto

jest twoją matką? Jaki naród wydal takiego bohatera?

— Słyszałeś może, iż kilka lat temu mór bladolicy o wężowych ślepiach spustoszył

Mostar, mój gród rodzinny. Ocalała jedynie moja matka z dwoma synkami. Nie miała

nas czem wyżywić i oddała mnie...

Chrysto, bracie mój ! — zawołał rozradowany Dżuro i porwał brata w objęcia.

Wojsko z obu stron patrzy i dziwi się. Wrogowie, którzy walczyli tak zawzięcie,

ściskają się nagle. Oto usiedli na zielonej murawie, otwierają flaszki, piją

wino, trącają się.

Coż teraz poczniemy? — zapytuje Dżuro

— Idź ty, bracie, do padyszacha, a ja pójdę do cesarza i poprosimy ich o

zawarcie pokoju. Przecież dwaj bracia nie mogą podnosić ręki wzajem na siebie,

choćby nawet na polu bitwy.

Idzie Dżuro do sułtana, Chrysto do cesarza, a zabiegi ich zostają uwieńczone

skutkiem pomyślnym. Monarchowie zawarli pokój.

Czemże wynagrodzimy braci — bohaterów? — zapytuje sułtan, wyciągając dłoń

zgody do byłego wroga.

— Ty nagródź swego, jak uważasz, a ja — mianuję swego generałem, — odparł

cesarz.

 

8

 

— Nie, nie należy rozłączać braci. Ja dam im ziemię, a ty daj pieniędzy.

I tak się stało. Chrysto i Dżuro otrzymali cały powiat na własność dziedziczną,

udali się po matkę i zaczęli sobie żyć, jak u Pana Boga za piecem.

Od nich to bierze początek ród, który po dziś dzień zażywa szacunku w całej

Bośni.

 

 

IWO I ANICA.

 

Turcy zajęli stolicę bośniacką; zakłuli wartowników i uprowadzili dziatwę

królewską.

Cudnego chłopca lwa, odzianego w purpurę, odprowadzili do sułtana, złotowłosą

Anicę — do sułtanki.

Oto już dziewięć lat, jak Iwo dręczy się w niewoli; Anica także tęskni, nie chce

ani pić, ani tańcować.

— Córko moja, — ozwie się sułtanka, — dlaczegoś tak smutna ? Może masz mało

pereł i złota, a może brak ci materji jedwabnej do haftu ?

— Nie brak mi ani pereł, ani złota, ani materji jedwabnej do haftu. Brak mi

brata, mego cudnego lwa, — odpowiada Anica.

— Wstań o świcie, okryj się welonem i idź na łąkę, tam znajdziesz lwa.

Anka wstaje o świcie, okrywa się welonem i idzie na łąkę.

Iwo śpi na zielonej murawie. Blady, jak kora brzozowa.

 

9

 

Anica pochyla się nad nim i roni łzy na jego czoło blade.

— Dzięki Ci, Boże, za rosę, którą mi zsyłasz dla odświeżenia, — szepcze

chłopiec.

— To nie rosa, słodki mój Iwo; to łzy twej biednej Anicy.

Iwo ocknął się ! padł w objęcia siostry

— Iwo, mój drogi, czemuś tak smutny?

— Za rodziną tęsknię. Sił mi już brakuje.

— Czy to nie twój koń stoi tam przy drzewie? jak mleko biały? Uciekajmy drogi

braciszku!

Mkną jak strzała brat z siostrą. Trzy dni jadą, a trzy noce śpią w lesie na

miękkim mchu.

O świcie dnia czwartego zbiegi ujrzeli. nareszcie pola rodzinne. Trzystu

żniwiarzy sprząta zboże. Nie słychać pieśni... Żniwiarze wszyscy w żałobie...

Brat i siostra stają przerażeni.

Czemużeście tacy smutni? Dlaczegoście w żałobie ? Jakie nieszczęście dotknęło

was, drodzy ziomkowie? — pytają żniwiarzy.

— Nie masz dla nas radości od chwili, gdy Turcy zajęli naszą stolicę i porwali

śliczne dziatki króla, — czarnookiego Iwa i złotowłosą Anicę,

Głodniśmy, — mówią młodzi podróżni, — nakarmcie nas, zacni żniwiarze, a

wkrótce radość was odwiedzi.

— Oto pałac naszego króla. Zastukajcie do bramy, a spotka was gościnne

przyjęcie.

Iwo podnosi srebrny młotek i stuka do bramy.

 

10

 

Bramę otwiera niewolnica w żałobie i wpuszcza jeźdźców.

Dziedziniec dworski zarósł trawą i chwastem. Na gołym kamieniu, przed drzwiami,

siedzi królowa i gorzko płacze. Na wieży, przy oknie, król stoi. Włosy ma

bielsze od śniegu z gór bośniackich; policzki mu wyschły i oczy zapadły...

Królowa patrzy na pięknych przybyszów i płacze jeszcze głośniej. Tak

przypomnieli jej dzieci...

Niewolnica w żałobie prowadzi gości na górę, do wielkiej sali... Na ścianie wisi

bandura, ozdobiona perłami. To bandura Iwa. Iwo ją poznaje.

Król schodzi z wieży na spotkanie gości.

— Tato! Mamo! — wołają królewicz i krółewna, rzucają się w objęcia rodziców.

Rodzice poznają nareszcie dzieci swoje.

Już krółowa nie płacze i król nie wzdycha. Wszyscy weseli dokoła. Żniwiarze jak

dawniej śpiewają pieśni.

 

 

ŚMIERĆ GŁODOWA

 

Wieść okropna o zbliżaniu się Turków zgrozą przejęła wieś całą.

Porzuciwszy domy, mieszkańcy uciekli w góry i gdzie kto mógł.

Przez trzy dni i trzy noce Marko Klucz i jego rodzina nic nie jedli- W gardle im

zaschło i język zdrętwiał.

Ponury i milczący siedzi Marko na skale.

 

11

 

U stóp jego Milica, jego żona. Biedaczka — dogorywa. Z rozpaczą wpatrują się w

nią dwaj synowie.

Cisza dokoła. Nie słychać strzałów. Kule oszczędziły nieszczęśliwych, lecz nie

oszczędził ich głód.

Ciche tchnienie, istny powiew wiatru dobiega uszu Marka. Marko drgnął. To

ostatnie tchnienie Milicy, jego żony.

W posępnej rozpaczy siedzi Marko z głową, wspartą na dłoni. Syn jego Jowo

odszedł na ubocze, ażeby łzy ukryć, Ale cóż Łazo drugi syn jego? Co się z nim

stało?... Twarz mu zbladła, upadł na kolana... Chwieje się, jak trzcina,

poruszana wiatrem... Konwulsyjną ręką szarpie odzież na piersiach.

Szybko podbiega doń Jowo. Wyrywa chandżar, przecina sobie rękę i zbliża

krwawiącą ranę do spieczonych ust brata...Życie, co już uciec miało, znowu

wstępuje w młodzieńca. Wstaje też i Marko.

— Krzepcie się, chłopcy, — powiada. — Idziem na wroga. Lepiej jest umrzeć na

polu bitwy, niż za darmo paść tutaj.

Zwlókłszy się ostatnim wysiłkiem, wszyscy trzej wpadli na wroga i drogo

sprzedali swe życie.

 

 

ŻEBRACZKA.

 

Stara Bojana mieszka w odległej chacie bośniackiej i żyje z jałmużny.

Otrzymawszy datek mówi zazwyczaj:

 

12

 

Effendi, to, coś uczynił dla ubogiego, toś uczynił dla siebie.

W sąsiedztwie mieszka bardzo bogaty Turek. Ma on żoną i dwóch synów.

Codziennie żebraczka chodzi do konaku tureckiego beja i po otrzymaniu datku,

mruczy bez zmiany:

Effendi, to, coś uczynił dla ubogiego, to uczyniłeś dla siebie.

Sprzykrzyło się żonie beja słuchać ciągle jednego i tego samego.

— Kłamie stara, — myśli Turczynka; — wkrótce sama przekona się o tem.

Wzięła mąkę, ugniotła bułkę i wsypała do niej trucizny. Przyszła żebraczka,

dostała bułkę i na odchodnem, powtórzyła, jak zwykle:

Effendi, to, coś uczynił dla ubogiego, to uczyniłeś dla siebie.

Tegoż samego dnia bej z synami udał się na polowanie. Skwar był wielki, chłopcy

się pomęczyli, a spostrzegłszy Bojanę przed drzwiami chaty, zapragnęli u niej

wypocząć.

Biedna staruszka, nie spodziewając się takiego zaszczytu, rozpłakała się z

radości.

— O, złote moje dziatki, o, śliczne królewicze, — mówiła, — wypocznijcie sobie w

chacie starej Bojany, a chata jej w pałac się zamieni.

Wpuściwszy chłopców, staruszka przyniosła świeżej wody źródlanej i z szafy

wyjęła bułkę otrzymaną zrana.

 

13

 

— To upiekła wasza mamusia, — rzekła z dumą, — jedzcie, jasne gwiazdeczki moje !

Dzieci chciwie zabrały się do bułki i nasycone wróciły do domu.

Tegoż dnia chwyciły ich straszne kurcze i obaj chłopcy umarli.

Zrozpaczony ojciec posłał po żebraczka.

Czem nakarmiłaś moich synów? — zapytał gniewnie.

Bojana popatrzyła nań zdziwionemi oczyma. Wszak dzieci spożyły chleb, upieczony

przez ich matkę, czyliż więc mogły zachorować z tego?

I gorzko jęła opłakiwać zmarłych chłopców.

Ale matka zrozumiała wszystko... Zdjęta zgrozą przypomniała sobie słowa

żebraczki:

— Coś uczynił dla ubogiego, to uczyniłeś dla siebie i

 

 

ZŁE OKO.

 

Milicz skończył lat dwadzieścia. Jest piękny i mężny. Matka zowie go "światłem

swoich oczu". Milicz postanowił się ożenić. Jeździ tu i ówdzie, widzi mnóstwo

ładnych dziewcząt, ale na swoją trafić nie może. Milicz umie cenić siebie i jest

bardzo wymagający.

Milicz ma pobratyma młodego Wuka. Zamienili się krzyżykami i są braćmi na całe

życie. Takie związki często zawierane bywają u Słowian Południowych pomiędzy

młodymi ludźmi. Nawet

 

14

 

Chłopiec i dziewczyna wiążą się w ten sposób. On wtedy staje się pobratymem, ona

posiostrzymą. Toż samo, co brat i siostra; ale się pobrać nigdy nie mogą.

Wszak wie, że Milicz chce się ożenić; wie także, że dotąd nie trafił na swoją. I

mówi do Milicza:

— Zobacz moją posiostrzymę Leposawę. Jeżeli i ona nie przypadnie ci do gustu, to

znaczy, że nigdy się już nie ożenisz. Łagodna, pracowita, wesoła jak jaskółka i

w dodatku — córka bogatego ojca. Taka jest Leposawa. Jedź, bracie, do Bożydara

Nowaka i staraj się o rękę jego córki.

Milicz chętnie rad ujrzeć Leposawę, ale nie tak to łatwo. Dziewczęta bośniackie

pracują w polu narówni z mężczyznami, ale nie śmią rozmawiać z nimi. Tylko na

Boże Narodzenie, na Wielkanoc i w święto "Sławy na cześć patrona wioski,

młodzież może zamienić ze sobą słów kilka. Wtedy to właśnie zawiązują się

znajomości i urządzają wesela.

Raniutko, ledwie że świt spłonął, Milicz siada na konia i jedzie za góry do

Kołaszyrna, gdzie świętują "Sławę". W jaskrawych świątecznych strojach

dziewczęta schodzą z gór okolicznych. Po nabożeństwie, zbierają się na placu

przed kościołem i tańczą swoje wdzięczne "koło". Jedna drugiej kładzie prawą

rękę na ramieniu, a ująwszy się lewą pod boki, wiją się jak długa, różnobarwna

wstęga, poczem zamykają koło.

 

15

— Oto Leposawa, — mówi Wuk do Milicza wskazując na dziewczynę, ładniejszą od

innych.

Milicz już ją spostrzegł, ale w czasie tańca nie może zbliżyć się do niej. Otóż

i taniec się skończył.

Wstydliwe dziewczę chowa się za węgłem, Milicz podnosi ręce nad głową, szerokie

rękaw ) koszuli spadają mu i zasłaniają Leposawę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin