Żabiński Jan - TO I OWO O WĘŻACH.rtf

(303 KB) Pobierz

JAN ŻABIŃSKI

To i owo o wężach

 

DLACZEGO WŁAŚNIE ON?

Gdybyśmy spróbowali ogłosić ankietę, jakie zwierzę naj­powszechniej i najwszechstronniej związane jest z kulturą ludz­ką, i to od jej najdawniejszych czasów, prawdopodobnie głosy rozstrzeliłyby się na kilka rozmaitych gatunków, ale gotów bym jednak pójść o zakład, iż żaden nie wykroczyłby poza obręb najpospolitszych zwierząt domowych. W czołówce zapewne znalazłby się pies, koń, a może krowa. Sami jednak przyznacie, że byłoby to niezbyt usprawiedliwione ograniczenie postawio­nego w ankiecie pytania — do spraw wyłącznie użyteczności gospodarczej, gdyż pojęcie kultury nie sprowadza się chyba tylko do kwestii produkcji wełny, futra, mięsa czy mleka, do usprawnienia lokomocji, ba, nawet pomocy w polowaniu czy pilnowaniu stad. Niewątpliwie zwierzęta domowe przyczyniły się do ułatwienia człowiekowi walki o byt, do polepszenia wa­runków jego życia i przyspieszenia postępu cywilizacji. Jednak rozwój kulturalny jest to zjawisko należące raczej do dziedziny kształtowania się psychiki ludzkiej, a więc sfery myśli i uczuć człowieka, z czego wniosek, że powyższą sprawę należałoby rozpatrywać znacznie szerzej.

Po tej ostatniej uwadze jestem przekonany, że ci, którzy się jeszcze wahali, przerzucą swe głosy ostatecznie na psa:

              Oczywiście pies, i nic innego niż pies, ten pod każdym względem najlepszy przyjaciel człowieka!

No, jak tam jest z tą „przyjaźnią“, to wiele jeszcze dałoby się powiedzieć przy dokładniejszym, obustronnym i bardziej przyrodniczym, a nie wyłącznie emocjonalnym zbadaniu tej sprawy. Nie obniżając jednak zasług psa wobec człowieka, z góry powiadam, że w oddziaływaniu zbiorowym na psychikę ludzką nie on zająłby pierwsze miejsce, lecz zwierzę, które co prawda w ciągu ostatnich kilku wieków bezpośrednio ma z czło­wiekiem bardzo mało wspólnego, a jednak widocznie wywiera nań jakieś nieodparte wrażenie, a mianowicie... wąż.

Bardzo proszę, nie dziwcie się, ani nie sądźcie, że żartuję. Żywię zresztą nadzieję, iż nie uwierzycie mi tak „na słowo“, wówczas bowiem od razu zniknęłaby potrzeba dalszych roz­ważań na ten temat. A to znów nie byłoby wskazane, gdyż wydaje mi się, że nie tylko stosunek człowieka pierwotnego do tego gada, przejawiający się w podaniach i zabobonach, jest ciekawy i różnorodny. Współczesne poglądy laików, choć już oczyszczone ze zbyt fantastycznych szczegółów, są też tak swoistą mieszaniną rzeczowych danych dostarczonych przez specjalistów przyrodników z tym, co od zamierzchłych czasów wpoiły w nas podania i opowieści, że w rezultacie nie od rzeczy byłoby spróbować wspólnie posegregować jakoś ten kłąb trafnych obserwacji i wręcz zadziwiających niedorzeczności, które mimo wielokrotnego prostowania przez istotną wiedzę, niby wy­trwałe choć pielone chwasty, ciągle jednak wypuszczają nowe pędy, tak że to tu, to tam coraz spotkać je można w postaci jakoby najprawdziwszych, niemal przez naocznych świadków opowiadanych zdarzeń.

W obecnych rozważaniach naszych na temat węża nie chcę podejmować metody tych poprzedników, którzy katalogowali jedynie w dwóch rubrykach: fakty prawdziwe i nieprawdziwe dotyczące jego „osoby“ — gdyż tego rodzaju system zazwyczaj nie prowadzi do celu. Pragnąc bowiem wyplewić z umysłu

                           

ludzkiego jakieś fałszywe poglądy, nie wystarcza do nich przy­czepiać etykietki: to „błędne“, a tamto ,,prawdziwe“. Takie „znaczki“ bowiem — jeśli wolno użyć tego porównania — łatwo ,,się odrywają“ z pamięci ludzkiej a wiadomości mylne krążą nadal w swej fałszywej, bałamucącej postaci.

Zbiór niniejszych opowieści na temat węża chciałbym oprzeć .przede wszystkim na pytaniu... dlaczego?

Bez sensu przecież byłoby informować dzisiejszego czy­telnika, iż wąż nie mógł kusić Ewy w raju, choćby na przykład z tego powodu, że nie wydaje głosu ludzkiego, a jabłka jak i wszelki pokarm roślinny na ogół nie leżą w sferze jego zainte­resowań. Toteż punktem ciężkości naszych rozważań będzie: dlaczego właśnie przy tworzeniu podobnego mitu został wy­brany wąż, a nie lampart, kozioł, czapla, motyl lub jakieś inne zwierzę?

Dlaczego po dziś dzień pokutują wierutnie fałszywe prze­konania o magicznej sile wzroku wężowego, której jakoby oprzeć się nie może ani człowiek, ani inny ssak, ptak czy w ogóle jakiekolwiek zwierzę?

Czemu przypisać, że Hindusi za świętość uważali byka, Egipcjanie koty, gdzie indziej czczone są małpy, biały słoń bądź renifery ■— jednym słowem rozstrzeliły się pod tym względem gusty przeróżnych szczepów ludzkich, a jedynie wszędzie (oczywiście poza okolicami polarnymi, gdzie wężów nie ma) jako symbol zła, chytrości, przebiegłości, złośliwej nie­chęci do wszystkiego, co żyje, wymienia się — właśnie węża?

Zresztą, jak dotąd, zarysowałem tylko jedną stronę medalu, albowiem nieraz tuż pobok żyją ludy uważające węża za uoso­bienie mądrości, rozsądku, dobrobytu —jednym słowem wszel­kich dodatnich i pożytecznych dla człowieka cech.

Nie o tę różnicę zresztą nam chodzi — bóstwo dobre czy złe, najważniejsze w tym wszystkim, że w każdym razie bóstwo.

Dlaczego spośród setek znanych najpierwotniejszemu człowie­kowi zwierząt, tu i tam wybrał on sobie do czczenia ten czy inny gatunek, natomiast węża nie ominął ani Karaib amery­kański, ani Hindus azjatycki, ani Chińczyk, ani Rzymianin, Grek, Egipcjanin czy Murzyn afrykański?

Skąd pochodzi ta przyciągająca siła, która wpośród różnych przedstawicieli fauny każe zwrócić człowiekowi uwagę właśnie na to zwierzę, które stosunkowo tak mało wiązało się ż jego życiem.

Prawdopodobnie każdemu nasuwa się w tej chwili na myśl wyraz „strach" — i temu uczuciu przypisujecie ową niesaóio- witą uroczliwość węża. Ale tę hipotezę odrzucicie sami, gdy się dowiecie, że jadowite węże nie występują znów aż tak bardzo często i że w ogóle niebezpieczeństwo grożące człowie­kowi z ich strony zostało kolosalnie przesadzone, i to już w dużo późniejszych czasach.

Przekonać się o tym można badając rzecz na miejscu, gdyż paniczne obawy przed tym zwierzęciem są najbardziej rozpow­szechnione właśnie w tych okolicach, gdzie jadowitych węży nie ma lub występują nader rzadko. Tubylcy natomiast w In­diach, w Afryce środkowej lub w Ameryce — ojczyźnie grze- chotnika — odnoszą się do jadowitych węży z dużo większym spokojem i bsz specjalnej paniki. Zwalanie zatem wszystkiego na jad i obawę przed ukąszeniem byłoby zbytnim uproszcze­niem zagadnienia, sprowadzeniem go do jednej przyczyny,

a tego każdy, kto chce jakąś biologiczną kwestię zbadać porzą­dnie, powinien przede wszystkim unikać. Toż pewnikiem jest, że dużo różnych zwierząt, jak wilki, pantery, tygrysy czy lwy, ma „na sumieniu“ wielokrotnie większą liczbę ofiar ludzkich, a jednak rzadko któremu z nich udało się gdzieniegdzie prze­mycić co najwyżej do bajki lub drugorzędnego mitu; wąż zaś, jak mówiłem, we wszystkich krainach wszystkich części świata panuje w legendach niemal niepodzielnie.

— Ależ na takie pytanie powinien odpowiedzieć etnograf lub historyk rozwoju kultury ludzkiej; mity, podania —- to przecież przejawy psychiki poszczególnych szczepów ludzkich, kształtującej się pod Opływem swoistych warunków otoczćnia. Tam więc powinniśmy szukać odpowiedzi na podobne kwestie

              zaoponować mógłby czytelnik.

Tego rodzaju twierdzeniu niewątpliwie nie mogę zarzucić nieścisłości, lecz jedynie połowiczność. Z chwilą bowiem kiedy podejmujemy się badań wzajemnego wpływu jakichś dwóch obiektów biologicznych na siebie, nie należy w trakcie obser­wacji tak dalece zapatrzyć się na ten z czynników, który jest nam bliższy i łatwiejszy do poznania, iż zapominamy o drugim.

Nie moją rzeczą będzie wyjaśniać, dlaczego chrystianizm. wyrosły na podaniach izraelskich, uznał węża za uosobienie szatana, wiele zaś sekt indyjskich, bliżej mających do czynienia z najbardziej jadowitymi przedstawicielami tych kręgowców, uważa go za dobre bóstwo, a nawet zabicie węża traktuje jako zbrodnię. Natomiast zdaje mi się, że w dziedzinie zoologicz­nej, to jest zapoznając się ze zwyczajami i osobliwościami budowy i zachowania wężów, znajdziemy wiele elementów rozjaśniających węzłowe, postawione tu pytanie:

              Dlaczego właśnie wąż, a nie jakieś inne zwierzę ?

O              ile mam pod tym względem słuszność, osądzicie, jeśli cierpliwość pozwoli wam doczytać tę książkę do końca.

Rzecz jednak nie tylko zależeć będzie od waszej cierpli­wości. Sam pisząc te opowiadania coraz bardziej dochodzę do przekonania, że jednak porwałem się na sprawę trudną. Nie sztuka bowiem wypowiedzieć jakieś twierdzenie, cho­ciażby z jak największym przekonaniem o jego słuszności i choćby ono istotnie było jak najbardziej zgodne z rzeczy­wistością. Zasadniczą sprawą jest poprawne i przekonywające umotywowanie swego poglądu. Wiemy bowiem z własnego doświadczenia, że ta najgłębsza prawda nie zawsze leży jak na dłoni i dlatego nie dla wszystkich jest oczywista. Zazwyczaj

              jak mówi przysłowie — „ukrywa się pod lęorcem", toteż wygrzebanie jej spod niego na światło dzienne wymaga nieraz wiele mozołu, a nawet umiejętności.

Tak właśnie jest i z naszą sprawą. Że wąż naprawdę Ł— jak żadne inne zwierzę — wtargnął w dziedzinę mitów, legend i symboliki przeróżnych ludów kuli ziemskiej, i że . stało się to już w najdawniejszych czasach, tego dowodzić nie ’■ttrzeba, gdyż jest to historycznie stwierdzony fakt, a wątpliwości pod tym względem mogliby mieć tylko ci, którzy w ogóle nie interesowali się podaniami, bajkami czy symboliką ludową.

Ale ja nieopatrznie podjąłem się wykazać, dlaczego, przez jakie osobliwe cechy i swoiste właściwości wysunął się na to (miejsce właśnie wąż, a nie jakieś inne zwierzę. A to już jest

sprawa znacznie trudniejsza, okazuje się bowiem, że na to, aby przeprowadzić takie dowodzenie, będziemy musieli podjąć jeszcze pewne rozważania wstępne, niejako wybrać i uzgodnić platformę i język rozumowań, gdyż bez tego wszelkie w moim mniemaniu najbardziej przekonywające dowody mogą być dla was po prostu nic nie mówiącymi, wręcz pustymi zdaniami.

Czy na przykład zgodzilibyście się tak od razu bez za­strzeżeń na tezę, że stopień wrażenia, jakie na psychikę ludzką wywierają przeróżne zjawiska świata zewnętrznego, wcale nie zawsze jest bezpośrednio zależny od mocy tych bodźców, od ich intensywności ?

Jakbym słyszał już:

              Jak to, czyżby pan chciał twierdzić, że raczej zwrócimy uwagę na palącą się zapałkę niż na lampę łukową? Że ćwierka­nie wróbla słyszymy łatwiej niż huk wystrzału nad naszym uchem?

Ot, widzicie. Od razu wtedy wyłoniłoby się nieporozu­mienie, gdyż mnie nie chodzi w tej chwili o doraźną wrażliwość naszych poszczególnych organów zmysłowych, lecz o to, jakie wrażenia, które już zostały odebrane, zanurzają się głębięj w naszą świadomość, na dłuższy przeciąg czasu utrwalają się w pamięci, wywołują trwalsze podniecenie czy niepokój.

Czy ten nasz stan psychiczny zależy rzeczywiście od siły owych bodźców?

Sądzę, iż teraz już znacznie mniejsza liczba czytelników będzie obstawała przy swoim, twierdząc, że jednak większe wrażenie wywoła i dłużej zapamięta się np. ryk lwa aniżeli miauczenie kota.- I mieliby oczywiście rację, tylko że, jak się za chwilę przekonacie na poniższym przykładzie, rzecz wcale nie sprowadza się do siły dźwięku.

Czyżby kto sądził na przykład, że w dużym stopniu wpły­nie na łatwość zapamiętania i przyswojenia sobie jakiejś melodii,

słyszanej pierwszy raz, to, czy zagrana ona będzie na forte­pianie, czy też przez czterdziestoosobową orkiestrę wojskową?

Chyba nie?

A czy nie zgodzilibyście się ze mną, gdybym odrzucając w danym przypadku bezwzględną, że tak powiem fizykalną siłę bodźca, zaproponował oparcie się raczej na jego niezwykłości?

Czy nie zdarzyło się wam spotkać w tramwaju, sali teatral­nej czy restauracji nieznajomej osoby, która nagle wywołuje w nas jakieś specjalne wrażenie, jak to się czyta w powieściach . — wstrząsające wrażenie od pierwszego rzutu oka? Trafiało się to niewątpliwie niemal każdemu, jednak tylko bardziej .wnikliwi zaczynają wówczas analizować to zjawisko i zerkając , dyskretnie stwierdzają ze wzrastającym zdumieniem, że właści- twie dana osoba niczym szczególnym nie różni się od innych, i dopiero po dłuższej obserwacji przekonywają się, iż rzecz polega ną jakimś niemal niedostrzegalnym grymasie ust lub L,czymś niesamowitym“ w wyrazie oczu.

Przytaczając ten przykład pragnąłbym wskazać, że nasza »spostrzegawczość^ biorąc ogólnie — jest znacznie subtelniej­sza aniżeli zdolność uświadamiania sobie szczegółów, które Ipdegrały istotną rolę w wywoływaniu takiego cz$ innego stanu ■psychicznego. Oczywiście, o czym już wiecie, wielokrotnie ^odbierane współcześnie jakieś dwa zawsze takie same wrażenia Ijbędą utrwalać się w pamięci w drodze skojarzenia, a działając ¿stale z pokolenia na pokolenie, przekształcać się w końcu mogą w coś w rodzaju dziedzicznych nawyków, jak w danym wypadku w specjalne uczulenie na owe pobudzające nas, początkowo »niemal niedostrzegalnie szczegóły.

A więc zestawiwszy to wszystko, cośmy powiedzieli, widać Ł/yraźnie, że w oddziaływaniu na nas najbardziej istotną jest nie siła podniety, lecz jej swoistość czy niezwykłość. Jeśli więc jpie ma już pod tym względem między nami rozbieżności,

U

spróbujmy odkryć te właśnie cechy interesującego nas węża, które może nie rozmiarami ani stopniem rzucania się w oczy,, łecz jakąś szczególną niezwykłością uczuliły nań reagowanie człowieka.

Jak już wspomniałem, dużo się mówi o urzekającym wzro­ku tego zwierzęcia. Przekazujemy sobie z ust do ust wiado­mości o tym fascynującym działaniu, rzadko jednak kto zbadał

te rzeczy dokładnie, gdyż na ogół mało łudzi przypatrywało* się wężowi. U większości bowiem działa tu wstręt, no i obawa,* czy czasem nie jest to gatunek jadowity.

Jeśli jednak ktoś, przezwyciężywszy te wewnętrzne opory,■ rzeczywiście poświęci z kwadrans czasu na przebywanie „twa-B rzą w twarz“ z tym gadem i obserwowanie jego oczu, bezl wątpienia stwierdzi, ze naprawdę jest w nich „coś“ — podkreślam® ten wyraz — „coś“ niesamowitego. Jakiś chłód, jakaś groźna! obojętność, jakaś bezwzględność mrożąca krew w żyłach.

Obecnie, po przeprowadzeniu tego „osobistego“ badania,« odchodzimy już definitywnie przekonani, że niewątpliwą!] prawdą jest to, co się tu i tam, w przyrodniczych nawet książ-l kach czytało, iż zwierzę, na które padnie wzrok węża, tężeje* w bezruchu, nie mogąc uczynić nawet kroku wstecz, a tym bardziej rzucić się do ucieczki.

Nasze własne odczucia, które przeżywaliśmy przed chwilą,® skłaniają nas do dania całkowicie wiary opowieściom, że ptaki czy mysz stoją przed wężem drżąc, dopóki nie otrzymają« jadowitego ukąszenia lub też nie zostaną pochwycone w pa-1 szczę, a następnie zgruchotane w potężnych splotach tego dłu-1 giego, sprężystego gada.

A nadmienimy ponadto, że tego rodzaju postawienie spra-| wy.znakomicie wyjaśnia i nawet zupełnie odpowiada naszymi poglądom na możliwości chwytania zdobyczy przez węże.; Czyż bez tego rodzaju jakichś nadzwyczajnych właściwości] owe beznogie, pełzające na brzuchu, a więc, jak uważamyJ z konieczności dość niemrawo poruszające się zwierzę, byłoby w stanie dogonić i pochwycić szybkiego i zręcznego ssakai a tym bardziej ptaka, który przecież w każdej chwili może sid unieść w powietrze?

Ta zbieżność własnych odczuć oraz rozważań na tematj „co by było, gdyby...“ utwierdza nas tym bardziej w prawdzi*]

14

J

wości powszechnego mniemania o nadprzyrodzonym działaniu wzroku węża.

Wielokrotnie jednak uprzedzałem was (w moich książkach, wykładach czy audycjach radiowych), iż przyroda, a biologia w szczególności, płata złośliwe figle tym, którzy jej zjawiska chcą poznać wyłącznie na podstawie rozważań teoretycznych. Nie znaczy to wcale, żeby do badania zjawisk przyrodniczych nie była potrzebna praca myślowa, a wystarczało tylko obserwo­wanie „nagich faktów“. Wręcz przeciwnie, przy analizowaniu przyrody myśleć trzeba ciągle, i to nieraz bardzo intensywnie, jednak niezbędny tu jest — że się tak technicznie wyrażę

właściwy harmonogram pracy.

Najbardziej zgodne ze zdrowym rozsądkiem wyniki roz­ważania na temat tego czy innego zwierzęcia lub rośliny nie mają żadnej wartości i będą tylko czczą spekulacją, jeżeli nie zostaną oparte o stan faktyczny, o poprawnie zaobserwowane obrazy zachowania, wyglądu czy anatomii danej istoty. Go więcej, wykryte w procesie rozumowania i zestawienia myślo­wego już zaobserwowanych zjawisk nowe fakty, dotyczące da­nego zwierzęcia, też nie przedstawiają dla przyrodnika jeszcze definitywnej wartości, dopóki kiedyś wreszcie, choćby nawet w wiele lat później, nie zostaną poparte zwykłą, bezpośrednią obserwacją czy doświadczeniem naszych zmysłów. Inaczej ma­my prawo zapisać je w pamięci zaledwie w rubryce przypusz­czeń czy domysłów.

Dlatego więc chciałbym zwrócić uwagę, że choć „niesa- mowitość“ wzroku węża została dopiero co przez nas samych skonstatowana na podstawie własnych, osobistych wrażeń, to na jego powolność ruchów, a tym bardziej na owo paraliżu­jące działanie na zwierzęta nie mamy jeszcze dotąd potwierdzeń opartych ani na własnym, ani na czyimś bezpośrednim. spo­strzeżeniu. Mniemania te szerzą się na podstawie pogłosek, a przecież koniec końców i jedno, i drugie leży w granicach możliwości doraźnej, konkretnej obserwacji ludzkiej.

Mimo iż nie każdy z nas ma sposobność to doświadczenie przeprowadzić od razu, to jednak prawdopodobnie są tacy wiarygodni i sumienni badacze, którzy te zjawiska widywali własnymi oczami.

Dlatego też pozwólcie, że w następnym rozdziale po­dam szczegółowe dane zarówno co do szybkości porusza­nia się węży, jak i zachowania się przedstawicieli przeróż­nych gatunków zwierząt postawionych przed „obliczem“ tego gada w chwili, gdy na nich spocznie jego „pałający“ wzrok.

Zagadnienie interesujące nas w poprzednim rozdziale, a do którego rozwiązania zobowiązałem się dostarczyć dodatkowych , faktów, polegało na sprawie niezwykłego działania wzroku węża.

Przypatrując się temu zwierzęciu stwierdziliście sami, że i wzrok jego na człowieka wywiera rzeczywiście co najmniej I nieprzyjemne wrażenie. Zestawiwszy tę obserwację z informa- I cją o paraliżującym jego działaniu na drobniejsze ssaki i ptaki t— co z kolei logicznie się wiąże z ułatwieniem chwytania tych I bądź co bądź prędko poruszających się zwierząt przez żywią- I cego się nimi beznogiego gada, którego pełzanie nie odznacza I się zapewne zbytnią szybkością — wszystko razem tak się »dobrze dopasowuje i tłumaczy, że prawdopodobieństwo owego Ł,urzekającego działania“ zmienia się dla nas w pewność. Sądzę, Łże mnóstwo ludzi na tym zamyka akta całej sprawy jako zba- Kdanej i ostatecznie przesądzonej; i już by nie powracano do iniej, gdyby nie upór przyrodników, którzy kategorycznie stoją Ina stanowisku, iż choćby jakieś wywody biologiczne co do Boty się zgadzały i uzupełniały, to jednak nigdy ostatecznego pyyroku wydawać nie wolno, zanim się kwestii nie sprawdzi ■¡[oświadczeniem.

A koniec końców nie ma żadnej trudności przypatrzyć |się i stwierdzić, czy mysz wpuszczona do terrarium ze żmiją Znieruchomieje natychmiast lub czy szczur, morska świnka

bądź królik wykażą objawy stężenia wszystkich mięąpi, z chwilą gdy zwróci na nie swój wzrok boa dusiciel czy którykolwiek z większych węży.

Na sceny wzajemnego spotkania tych zwierząt patrzyłem wielokrotnie własnymi oczami, toteż (choć niestety na tym miejscu niemożliwe jest jej zademonstrowanie) mam nadzieję, że jeśli solennie zapewnię, iż między rokiem 1948 a 1951, kiedy to hodowałem we własnym mieszkaniu trzy młode węże boa i rzeczywiście sporego, bo pięciometrowej długości pytona, prawdopodobieństwa tego, że sam nie jeden raz takie zjawisko obserwowałem, nie będziecie podawali w wątpliwość i dacie wiarę temu, co zaraz opowiem.

Wyobraźmy sobie, że jesteście teraz razem ze mną i że wspólnie patrzymy na to, co się dzieje podczas jednego z co dwa tygodnie powtarzających się momentów karmienia moich wychowanków.

Do terrarium o półtorametrowej powierzchni podłogi, gład­kiej, bez żadnych schowków, wpuściliśmy właśnie rosłego bia­łego szczura. Prawy lokator, wąż — młody boa, jednak już prawie dwumetrowej długości, leży bezwładnie grzejąc się przy żarówkach utrzymujących w jego pomieszczeniu temperaturę około plus dwudziestu pięciu stopni. Nasz szczur, jak gdyby nigdy nic, spaceruje sobie nie zwracając najmniejszej uwagi na swego domniemanego pogromcę. Pierwsza, druga, trzecia minuta przechodzą bez żadnego wrażenia ani z jednej, ani z drugiej strony.

              Wąż śpi, nie może więc w tej sytuacji objawić siły swego wzroku — zaopiniujecie z pewnością.

              Może i śpi, o to się sprzeczać nie będę, podkreślam jednak z naciskiem, że oczy przez cały czas miał otwarte, bo — o czym dowiecie się wkrótce — w ogóle zamknąć ich nie może. W każdym razie obserwujmy dal^.

Nasz szczur poznał już onieśmielający go z początku nowy teren, toteż porusza się coraz żwawiej. Nonszalancję swoją posuwa nawet do tego stopnia, że przebiegł kilkakrotnie po splotach węża, tak jakby to była zwykła kupka kamieni, co wreszcie wywołuje jakąś reakcję właściciela pomieszczenia. Podniósł głowę i kieruje ją ku niepokojącemu go intruzowi, z pyska wysuwa się długi, czarny, rozwidlony języczek, wykonu­jący zabawne ruchy wahadłowe z dołu do góry, by co kilkanaście sekund zniknąć w paszczy i po chwili znów ukazać się z powrotem.

Ale co tam języczek! Zajmiemy się nim później, w tej chwili jest najważniejszy moment naszego doświadczenia: „pałający“ wzrok węża pada na ofiarę. Patrzcie, patrzcie uważnie, co się dzieje z naszym szczurem...

Nic, ale to absolutnie nic innego, niż było dotychczas.

Jak przedtem biega drobniutkimi kroczkami to w tę, to w tamtą stronę, alb®'oddalając się, albo zbliżając do domniema­

nego magnetyzera. Czy widzicie? znów próbuje wejść na. ciało węża. Udało mu się. Doszedł tylko do połowy i zeskoczyn spłoszony drgnięciem głowy swego doraźnego wierzchowca I ale w dalszym ciągu drepce beztrosko, zupełnie nie zwracają! uwagi na nieruchome cielsko gada.

W końcu zmęczył się, przysiadł i charakterystycznym ruchem łapek pucuje sobie nosek i pyszczek, muskając stercząca na boki wąsy, i to wszystko przed zwieszającą się w odległości kilkunastu centymetrów głową wpatrzonego weń węża.

Co się dzieje? Gzy ten gad nagle stracił swoją siłę? A mo-j że wąż nie jest głodny i w ogóle, mimo pozoru, wcale nie widzi? szczura? Może wreszcie przyczyną tej sprzecznej z powszechny! mi poglądami sytuacji jest to, że on właśnie jest ślepy?

Rozstrzygnięcie nastąpi za chwilę, bo oto zbliża się już finał całej historii.

Nasz gryzoń rozpoczął ponownie wędrówkę i biega sobie] wzdłuż jednej ze ścian; ale teraz z kolei wąż podejmuje akcję,] lecz jakże dziwną, jakże absolutnie niepodobną do nagłych,! nie odznaczających się powolną ciągłością poruszeń ptaków i ssaków. W ruchach jego jest raczej coś z maszyny: płynniej bez najlżejszego wstrząsu, niby dźwig na szynach przesuwa się głowa i cały przód zwierzęcia ku ściance, pod którą nie spiesząc się tam i z powrotem spaceruje szczur. Nasz gad posuwa się, jak mówiłem, niby machina, powolutku i jednostajnie, i co pewien czas się zatrzymując i za chwilę znów rozpoczynając! ruch w ściśle tym samym, na włos nie przyspieszonym tempie.!

Nagle coś się stało. Stało się z tak błyskawiczną szybkością,] iż nikt z nas, obserwujących, nie zdążył zauważyć przebiegli akcji. Usłyszeliśmy tylko pisk, a teraz widzimy skłębione! w węzeł sploty węża. Ze środka tych zwojów zwiesza się różowa wy, nagi ogon szczura, a gdzieś w ich głębi prześwituje skrawek bieli jego futerka.

Doświadczenie nasze jest skończone; dalszy proces — po­żeranie ofiary — który trwać będzie długie kwadranse, w tej przynajmniej chwili nas nie obchodzi. Stwierdziliśmy jednak naocznie, że wąż nie spał, miał ochotę na pokarm, znajdował się w pełni sprawności i fizycznej, i psychicznej, bo oto mamy przed sobą jej rezultaty.

Jednocześnie przekonaliśmy się dowodnie, że jego ofiara przez cały czas zachowywała się wobec swego pogromcy jak naj­bardziej beztrosko i obojętnie, przypłacając to zresztą życiem. Chcecie pewnie wiedzieć, co się stało w tym ułamku sekundy, w ciągu którego nasze oko nie potrafiło zarejestrować poszcze­gólnych aktów dramatu. Zrobił to za nas aparat filmowy, za nim więc powtórzę kolejność zdarzeń.

W pewnej chwili wąż błyskawicznie, niby harpun z armatki pielorybniczej, wyrzucił głowę naprzód i uchwycił zębami

szczura. Wszystko jedno za co, za kark, łeb lub lędźwie, nitro bowiem zwierzę zdążyło spróbować wyszarpnąć się z paszczj napastnika, już znalazło się w jego gruchocących kości splotach! Śmierć nastąpiła momentalnie.

              No tak, ale może to był wypadek wyjątkowy?

              O nie, sprawy te przebiegają, jak mówiłem, za każdynJ razem identycznie, bez względu na to, czy zdobyczą będzii szczur, czy morska świnka, .mysz, wróbel, gołąb lub żaba»

Wobec tylu obserwacji mit o wpływie wzroku węża ną, swe ofiary musi prysnąć, po prostu zostać odłożony do bogate« teki zjawisk przyrodniczych, podawanych wprawdzie > od lali z ust do ust, ale, jak się okazało, niezgodnych z rzeczywisto* ścią, lecz wyhaftowanych przez bujną i lubującą się w nadzwy-Jj czajnych sytuacjach fantazję człowieka.

-              _. -immm

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin