Zonn Włodzimierz - ASTRONOMIA DZIŚ I WCZORAJ - SERIA OMEGA.rtf

(386 KB) Pobierz

Zonn Włodzimierz

ASTRONOMIA DZIŚ I WCZORAJ

 

 

 

Początki astronomii

Astronomia jest zapewne najstarszą z nauk. A stało się tak dlatego, że już w najwcześniejszym okresie swego bytowania człowiek odczuwał dużą potrzebę orientowania się w porach roku i porach dnia. Na to, by cokolwiek planować, nawet w najprymitywniejszym znaczeniu tego słowa, trzeba było wiedzieć, kiedy nadejdzie noc, kiedy wzejdzie Słońce, kiedy się zaczną jesienne przymrozki i śniegi i kiedy znowu drzewa się zazielenią. Rytm dnia i nocy, rytm zimy i lata jest czymś na pograniczu bio­logii i życia świadomego człowieka, i uświadomienie sobie tego rytmu było chyba jedną z pierwszych potrzeb czło­wieka. Aby umieć choćby z grubsza ów rytm ustalić, trzeba było obserwować niebo; bo ono i tylko ono było zegarem i kalendarzem ludzkości *. Tak zapewne powstała astronomia, pierwotnie jako nauka o rachubie czasu.

Sprawa wyznaczania pór dnia nie była nigdy zbyt kłopotliwa, zwłaszcza w krajach śródziemnomorskich, skąd się wywodzi nasza cywilizacja. W tych krajach

czas trwania dnia i nocy niewiele się różni w ciągu całego roku. Dzielono więc dzień na dwanaście części, niezależnie od tego, czy dzień był dłuższy, czy krótszy. Punktem zerowym było południe, manifestowane tym, że wtedy Słońce stało najwyżej na niebie i znajdowało się na południku. Godzinę wyznaczano „na oko”, dzieląc łuk na niebie (po którym w danym dniu wędruje Słońce) na sześć odcinków w prawo lub w lewo od południka i określając, w którym z nich znajduje się w danej chwili Słońce. W nocy rachuba czasu ustawała i nikt się nie troszczył o wyznaczanie godzin nocnych, ponieważ na ogół życie wtedy w pewnym sensie zamierało.

Znacznie trudniejsza była od samego początku sprawa wyznaczania pór roku, przez długi czas pięta Achillesowa astronomii starożytnej i średniowiecznej.

„Wodzowie rzymscy zawsze zwyciężali, nigdy jednak nie wiedzieli, kiedy swe zwycięstwa odnosili” — mówi z przekąsem Wolter o rachubie czasu w starożytnym Rzymie. Dodajmy do tego jeszcze i to, że rolnicy nie wiedzieli, kiedy mają rozpocząć wiosenne siewy, podat­nicy — kiedy płacić należności, a dłużnicy — kiedy zwracać zaciągnięte pożyczki. Najtrudniejsza sprawa ta była dla mieszkańców wybrzeży Nilu, którego coroczny wylew był zdarzeniem decydującym w całej gospodarce rolnej Egiptu tak starożytnego, jak i współczesnego.

Jak wiemy, pory roku wyznacza położenie Słońca względem gwiazd, nie względem horyzontu, czy południka, jak w przypadku pór dnia. W dzień gwiazd nie widać, zatem położenia Słońca względem tych „punktów” nie da się określić przez prostą obserwację, lecz należy się uciec do jakichś metod pośrednich, określających położenie Słońca względem gwiazd (któ­rych w chwili obserwacji Słońca nie jesteśmy w stanie dostrzec). Metody pośrednie wymagają znajomości — przynajmniej w grubszych zarysach — ogólnych praw ruchu ciał niebieskich. Tak więc powstała teoretyczna astronomia, nauka o tym, jak jest zbudowany wszech­świat i jakim prawom podlega.

Wysuwając na plan pierwszy potrzeby praktyczne ludzi starożytnych, nie chcę twierdzić, że tylko one zdecydo­

wały o powstaniu i rozwoju pięknej nauki o niebie. Istnieją jeszcze inne potrzeby ludzkie, zw. w języku potocznym ciekawością, dociekliwością lub szukaniem prawdy, które niewątpliwie odgrywają też niemałą rolę w powstawaniu i rozwoju nauk. Jeśli potrzeby te nie ograniczają się do zbyt wąskiego zakresu zjawisk lub faktów, nazywamy je często potrzebą posiadania nale­żytego światopoglądu. Ów światopogląd nie jest bynaj­mniej czymś odświętnym, znajdującym się z dala od codziennego życia człowieka, albowiem w dużym stopniu kieruje jego myślą, a zatem i postępowaniem w wielu sytuacjach. Która z tych dwóch rodzajów potrzeb zro­dziła pierwotną astronomię, na to zapewne trudno dać odpowiedź jednoznaczną. Spór zaś o pierwszeństwo jednej nad drugą przypomina trochę słynny spór o to, czy kura była przed jajkiem, czy po nim. Albowiem jeden rodzaj potrzeb rodzi drugi i odwrotnie. Ludzie mieszkający nad Nilem i uprawiający rolę nie odczuliby potrzeby przewi­dywania pór roku, gdyby nie mieli przekonania o tym, że tymi zjawiskami rządzą w ogóle jakieś prawa i że pory roku następują w jednakowych odstępach czasu. A to jest dowodem posiadania jakiegoś światopoglądu, który zaryzykowalibyśmy nazwać nawet światopoglądem naukowym. Z kolei dla zaspokojenia tak praktycznej potrzeby znowu trzeba było się uciec do stworzenia teorii na wkroś spekulatywnej, która dawała odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, źe wylew Nilu przy­pada wtedy, gdy tuż po zachodzie Słońca taka a taka gwiazda świeci tuż przy horyzoncie. Gdy znaleziono na to odpowiedź, powstały możliwości nowych praktycznych zastosowań astronomii, np. w nawigacji morskiej. Lecz potrzeby te nigdy by się nie ujawniły, gdyby ich nie poprzedzał odpowiedni rozwój strony poznawczej astro­nomii.

Sądzę, że nie tylko w astronomii można by znaleźć ilustrację tego, jak dalece różnego rodzaju potrzeby człowieka dochodzą do głosu przy powstawaniu i roz­woju takiej czy innej nauki i jak dalece zaspokojenie potrzeb praktycznych wzmaga potrzeby poznawcze i od­wrotnie.

Powróćmy jednak do astronomii. Jej powstanie zro­dziło jeszcze jedną potrzebę, której jednak w pełni astronomia nie potrafiła zaspokoić. Chodziło o umiejęt­ność przewidywania możliwie szerokiego zakresu zjawisk; znacznie szerszego, niż na to stać było ówczesną i dzi­siejszą nawet astronomię. Tego zadania podjęła się astro­logia. W dawnych czasach często mieszano ze sobą te dwa pojęcia, nazywając astronomię w dzisiejszym tego słowa znaczeniu — astrologią teoretyczną, w odróżnieniu od nauki wróżbiarstwa, którą nazywano astrologią prak­tyczną. Ale mniejsza o słownictwo.

W czasach kiedy -nie bardzo jeszcze odróżniano zja­wiska naturalne od zjawisk socjologicznych i psychicz­nych, kiedy nauka i religia nie miały jeszcze dobrze odgraniczonych obszarów działania, ludziom mogło się wydawać, że podobnie jak pory roku lub wylewy Nilu, można „odczytać” z gwiazd i planet inne jeszcze przyszłe zjawiska: klęski żywiołowe, choroby lub kalectwa. Istnie­nie potrzeby przewidywania tego rodzaju zdarzeń jest czymś oczywistym; po dziś dzień odczuwamy i zapewne zawsze będziemy ją odczuwali. Inna sprawa — to sposób jej zaspokajania, który poszedł po linii najzupełniej bez­myślnych uogólnień pewnych reguł, jakie się stosowało przy przewidywaniach zjawisk naturalnych na niebie i na Ziemi. Rozumowano mniej więcej tak: Jeśli z poło­żenia Słońca względem gwiazd można „wywróżyć”, kiedy nastąpi np. wylew Nilu lub zachód Słońca, to położenie innych planet na tle gwiazd lub na tle stron świata powinno również zawierać pewne informacje co do przy­szłych zdarzeń we wszystkich innych dziedzinach życia pojedynczego człowieka 'lub całego społeczeństwa. Trzeba zatem szukać jakiejś reguły lub zespołu reguł, które umożliwiłyby odczytanie owych dotychczas niezrozumia­łych pośrednich informacji. A że bezpośrednie badania i dociekania tych reguł nie odkrywały, trzeba się było posłużyć czysto empirycznym zestawieniem pewnych faktów lub zdarzeń z obserwowanymi wtedy konfigu­racjami planet i gwiazd. Jeśli przy jednej i tej samej konfiguracji pewne zdarzenia się powtarzały, tworzono zaraz regułę, nie bardzo się oglądając na to wszystko,

co jednocześnie przeczyło jej słuszności. Mówiąc inaczej, próbowano zbudować naukę opierając się wyłącznie na pewnych statystycznych zestawieniach danych empirycz­nych, nie tylko nie mając pojęcia o poprawnych metodach statystycznych, lecz często postępując wbrew nim.

Bądźmy jednak tolerancyjni dla tych, którzy przed wielu, wielu laty uwierzyli w astrologię i zaczęli ją gorliwie uprawiać. Iluż ludzi po dziś dzień wierzy cudzym zaleceniom najzupełniej ślepo, czy to zaleceniom uczonych, czy kapłanów. A w tamtych czasach uczeni byli najczęściej najwyższymi, autorytetami również w dziedzi­nie wiary, albowiem łączyli najczęściej w jednej osobie funkcję uczonego i kapłana. Tylko jednostki o najwyższym poziomie uświadomienia naukowego mogły się nie pod­dać owej przemożnej „modzie” astrologicznej panującej wszechwładnie w okresie starożytności i średniowiecza. Bo „pojęcie prawdy było wówczas tak niewyraźne, jak mało obowiązująca była prawda. Między przedmiotem a jego obrazem za wiele było wtedy pustej przestrzeni, którą fantazja wypełniała przeżyciami, szeregiem wy­obrażeń lękowych, życzeniowych i natrętnych — a która w miarę rozwoju wiedzy i uporządkowania doświadczeń stale ulega skurczeniu. Oko Keplera nie jest okiem Pto­lemeusza, organ wzroku dzisiejszego bakteriologa jest narządem odmiennym od oka średniowiecznego alche­mika. Póki ludzkość domaga się od przyrody i życia cudów — albowiem w cudzie tylko dopatruje się Boga

              póty jednostki, głębiej przenikające w niezbadaną egzystencję, są niemal że zmuszone — aby budzić za­ufanie — bajać o cudach” *.

Aby Czytelnicy mogli jednak sami wydać właściwy wyrok na astrologię, i to w świetle spraw ówczesnej, nie dzisiejszej astronomii, pozwolę sobie przedstawić przede wszystkim metodę starożytną wyznaczania pór roku, a potem astronomiczne podstawy astrologii, będące, jak już mówiłem, pewnym uogólnieniem — słusznym tylko z pozorów — postępowania stosowanego przy prze­powiadaniu zjawisk naturalnych przez astronomów sta­

rożytnych. Niechże to będzie naszym materiałem dowo­dowym na rozprawie przeciwko astrologii.

Metoda, której używali starożytni przy wyznaczaniu pór roku, nie różni się w zasadzie od metod współczes­nych, jest tylko znacznie mniej od nich dokładna. Otóż rok, jak wiemy, jest odstępem czasu między dwoma kolejnymi przejściami Ziemi przez dowolnie wybrany punkt na jej orbicie. W ujęciu jednak starożytnych (którzy uważali Ziemię za nieruchomą) rokiem był odstęp czasu pomiędzy dwoma kolejnymi przejściami Słońca przez jakiś punkt na niebie, praktycznie biorąc przez jakąś gwiazdę.

Niech w pewnej chwili (ryc. 1) Słońce znajduje się tuż koło jasnej gwiazdy G. Znaczy to, że gwiazdy tej nie będziemy widzieli, bo w nocy będzie razem ze Słoń­cem pod horyzontem, w dzień zaś silne światło słoneczne „zagłuszy” słabe świecenie tej gwiazdy. Jednak po pew­nym czasie, w którym Słońce przesunie się z punktu S do punktu S' (a nastąpi to, jak wiemy, w wyniku obiegu Ziemi wokół Słońca), gwiazda G będzie wschodziła przed wschodem Słońca. (Rysunek nasz odpowiada wschodniej części horyzontu; punkt E jest na nim punk­tem wschodu). Gwiazdy G nie będziemy zatem widzieli przez całą noc, jednak zobaczymy ją na krótko tuż przed wschodem Słońca, które za chwilę wzejdzie i znowu zaćmi swym światłem wszystkie gwiazdy.

Takie pierwsze „zobaczenie” gwiazdy, po okresie jej niewidoczności, nazwano w starożytności heliakalnym wschodem. Potem okres widoczności gwiazdy staje się

dłuższy, bo Słońce wędruje dalej, do punktu S" i wscho­dzi z coraz to większym opóźnieniem względem momentu wschodu gwiazdy. Następuje długi okres jej widoczności, aż do chwili, gdy Słońce, okrążywszy całe niebo, znów się do naszej gwiazdy zbliży. Wtedy na pewien czas przestaniemy ją widzieć i znowu pewnego ranka na­stąpi drugi z kolei heliakalny wschód gwiazdy G. Na­stąpi on o tej samej porze roku, bo jak łatwo się domyślić, heliakalne wschody gwiazd następują w od­stępach rocznych *.

Najprostszą drogą do wyznaczania pór roku i przepo­wiadania wszystkich zjawisk z nimi związanych było wybranie jednej lub kilku jaśniejszych gwiazd na niebie, które leżą w pobliżu drogi Słońca. Należało śledzić ich zachowanie się na niebie, tak by uchwycić możliwie dokładnie (z dokładnością jednak nie większą, niż jeden dzień) moment ich heliakalnego wschodu. Moment ten był więc określoną datą kalendarza lub, jeśli kto woli, uprzedzeniem nieba o tym, że za tyle a tyle dni nastąpi wylew Nilu, potem za tyle dni pora dojrzewania zbóż, potem pora dojrzewania owoców itd.

Wprawdzie zamiast obserwować heliakalne wschody gwiazd można by z równym powodzeniem obserwować zjawiska analogiczne — heliakalne zachody gwiazd na zachodniej części horyzontu; dla pewnych jednak powo­dów, prawdopodobnie dlatego, że wieczorem pogoda jest gorsza, a niebo bardziej mgliste, zwłaszcza przy hory­zoncie, starożytni wybrali sobie właśnie heliakalne wschody za podstawę rachuby czasu.

Wszystkie gwiazdy leżące w pasie nieba, przez który przechodzi Słońce, tworzą tzw. pas zwierzyńcowy, albo

zodiak. Jeszcze starożytni podzielili go na 12 równych części, nazywając każdą od nazwy gwiazdozbioru znaj­dującego się w danej części. Tak powstały znaki zodiaku: Baran, Byk, Bliźnięta, Rak, Lew, Panna, Waga, Strzelec, Skorpion, Koziorożec, Wodnik i Ryby. Jeśli obserwujemy heliakalny wschód jakiejś gwiazdy, np. z gwiazdozbioru Koziorożca, znaczy to, że Słońce niedawno opuściło ten znak i przeniosło się do sąsiedniego, czyli do Wodnika. Mówiąc inaczej, znalezienie się Słońca np. w znaku Ba­rana oznaczało początek wiosny, potem wylew Nilu i szereg zjawisk temu towarzyszących. Słońce w innym znowu znaku zapowiadało co innego, np. jesienne przy­mrozki i pierwszy śnieg. Od tego już krok, by uwierzyć, że każde położenie takiej czy innej planety w takim czy innym znaku zodiaku zapowiada coś, czego w tej chwili nie rozumiemy, lecz co jest w zasadzie dostępne dla astronomów przyszłości. No i starano się za wszelką cenę owe związki odkryć.

Dlatego w chwili narodzin ^człowieka ustalano na podstawie najrzetelniejszych obserwacji astronomicz­nych, jakie było rozmieszczenie wszystkich planet, Księżyca i Słońca w różnych znakach zodiaku oraz jak leżał wtedy pas zodiakalny w stosunku do hory­zontu. Najważniejszy przy tym był znak zodiaku, który

wschodził w chwili urodzin danego człowieka. Znak ten nazwano pierwszym „domem”, i od niego liczono pozo­stałych dwanaście, w kierunku wędrówki rocznej Słońca. Wszystko to utrwalano na rysunku, w którym często za­miast koła — dla prostoty — rysowano kwadrat, taki jak na ryc. 3, lub stylizując go na figurę przedstawioną na ryc. 4. W środku wypisywano imię, nazwisko, datę i miejsce urodzenia człowieka, którego horoskop sporzą­dzano, w odpowiednich zaś „domach” — symbole planet, które się tam znajdowały. Symboli tych używamy po

dzień dzisiejszy i każdy z Czytelników bez trudu odnaj­dzie je w każdym podręczniku astronomii.

Tak utrwalony schemat nazywano horoskopem, od łacińskiego hora = godzina. Albowiem rozmieszczenie znaków zodiaku względem horyzontu istotnie zmienia się dość szybko; mniej więcej co dwie godziny cały pas zodiakalny przesuwa się o jeden znak. Dość ważne z punktu widzenia przepowiedni było też względne roz­mieszczenie różnych planet w różnych domach, zwłaszcza planet w domach odległych od siebie o 90° lub 120°. Pewne układy planet nazywano aspektami; znano dobre i złe aspekty, aspekty wzajemnie się wzmacniające lub neutralizujące.

Sporządzenie horoskopu było oczywiście sprawą czysto astronomiczną i najzupełniej „uczciwą” z dzisiejszego punktu widzenia, ponieważ chodziło tylko o możliwie rzetelne i dokładne wyznaczenie położenia planet i gwiazd w pewnej chwili i dla pewnej szerokości i dłu­gości geograficznej. Potem przy tych obliczeniach posłu­giwano się już gotowymi tablicami, obliczonymi na ileś tam lat naprzód i dającymi możność sporządzenia horo­skopu dla każdej chwili urodzin bez uciekania się do bezpośredniej obserwacji. Tak powstawały różnego ro­dzaju kalendarze astronomiczne, które wychodzą po dziś dzień, aczkolwiek służą dziś wyłącznie celom astrono­micznym, geodezyjnym i nawigacyjnym.

Po sporządzeniu horoskopu następowała jego interpre­tacja, będąca przedziwną mieszaniną niczym nie spraw­dzonych, pseudostatystycznych konklucji z czystą fan­tazją i mistyką. Istniało wiele podręczników i monografii astrologicznych wywodzących się z różnych krajów i róż­nych epok, pozostawiających jednak dużą dowolność w wyborze tego czy innego źródła wróżb. Dla przykładu przytoczę tu pewne „recepty”, które kiedyś zanotował w swoich zapiskach Kopernik, trzymający się zresztą z dala od astrologii:

„Jeśli Saturn i Wenus świecą na wschodzie... albo jeżeli utworzą kąty, powinniśmy stąd przepowiadać oczywiste szczęście rodziców, stosownie do jakości każdego z nich,..

...Dobra konfiguracja Słońca z Saturnem przedłuża życie ojca, zła zaś przeciwnie... a chwalebne konfiguracje z Księżycem przedłużają żywot matki.

Zauważ, że jak nieszczęściom ojca sprzyja Mars, po­dobnie matce towarzyszy Saturn.

...Ptolemeusz ...mówi o znakach monstrualnych, że w horoskopach takich ludzi znajdują się liczne ciała niebieskie dalekie od kątów i nie mające żadnej konfi­guracji z ascendensem [punktem wschodu]... Jeżeli zatem widzimy te miejsca w horoskopie... będzie kształtów po­twornych albo bardzo brzydki, zwłaszcza garbaty, jeśli będzie w znakach zwierząt leniwych” *.

Astrologia była niewątpliwie czymś szkodliwym, choćby tylko dlatego, że odciągała ludzi o nieprze­ciętnych czasami zdolnościach od zajmowania się nauką prawdziwą. Poza tym, jak każda pseudonauka stwarzała fałszywy obraz i świata, i dróg, na których człowiek potrafił sobie stworzyć prawdziwy obraz swego oto­czenia kosmicznego. Wtedy jednak, gdy powstawała, przysłużyła się astronomii, bo zmuszała do rzetelnych i dokładnych obserwacji astronomicznych, w szczegól­ności położenia Słońca i planet względem gwiazd. Obserwacje te mają dziś wielką cenę, ponieważ po­równanie obserwacji dzisiejszej z bardzo dawną, choćby mało dokładną, pozwala ustalić z dużą dokładnością okresy powtarzania się pewnych konfiguracji planet na niebie i na ich podstawie obliczyć precyzyjnie okresy ich obiegów wokół Słońca.

Drugą, często może niezauważaną, dodatnią stroną astrologii było zapewne i to, że jej zawdzięczamy pierwszą w dziejach ludzkości próbę wprowadzenia klasyfikacji charakterów ludzkich. Wierząc w zależność między niebem a typem człowieka i jego losami, trzeba było jakoś te typy zdefiniować i podzielić na pewne grupy; zrobić zatem to, co — wiele wieków później — uczynił Kretschmer opierając się na innych zupełnie zasadach, mianowicie na pewnej współzależności między

budową fizyczną a charakterem człowieka. W pewnym sensie astrologowie starożytni byli zatem prekursorami współczesnej charakterologii; w jakim jednak stopniu ich odkrycia oddziaływały na wiedzę współczesną, tego powiedzieć nie potrafię.

I jeszcze jedno: często horoskop stawiano ludziom w wiele lat po ich urodzeniu, ludziom najzupełniej dorosłym, którzy — choć „niewysoko” urodzeni — sta­wali się potem jednostkami wzbudzającymi zaintereso­wanie swego otoczenia. W takich przypadkach horoskop był z reguły mniej lub bardziej sfałszowany, chociażby nieświadomie; znając bowiem cechy charakteru danego człowieka trudno o zupełną bezstronność w jego klasy­fikowaniu. Najczęściej godzinę urodzin zmieniano tak, by otrzymać z góry powzięty obraz danego człowieka. Przecież nikt wtedy nie notował momentu urodzin

z dokładnością do minuty. W ten sposób mamy często dość wierny obraz tego, jakim widzieli danego czło­wieka ludzie mu współcześni. Nas w szczególności może zainteresować opinia współczesnych o Koperniku, któ­rego horoskop był niewątpliwie „dostosowany” do opinii jego otoczenia. Dowiadujemy się, że Kopernik był: „...grauia et terribilia somnia, errorem in fide, morbos, impedimenta... facit hominem parum deuotum; et erit monachus aut sacerdos, non credet admodum de fide sua, erit hipócrita...

...in nona magnos Philosophos, denique máximos de- ceptores, facit etiam sacerdotes et heareticos... Auctor est fucate sapientiae.

...vates efficit, augures, et mathematicos, philosophos, sacerdotes somniorumque interpretes...

...delectabitur in computationibus et numeris... erit bonus et pius, sed habebit vxorem negromanticam...

...erit amator omnium scientiarum, bene loquens, bonus arbiter et procurator” *.

Wróćmy jednak do astronomii, albo, jeśli kto chce ją tak nazwać, „astrologii teoretycznej”. Zarówno po­trzeby praktyczne, jak i poznawcze skłaniały ludzi do szukania odpowiedzi na pytanie, dlaczego ciała niebie­skie poruszają się na niebie tak, a nie inaczej. Cho­dziło więc o stworzenie sobie wyobrażenia o wszech- świecie, jako pewnej całości, wyobrażenia zawierającego dane do zrozumienia wszystkich ruchów ciał niebieskich

i do stworzenia możliwości czynienia daleko idących przewidywań co do tych ruchów. To wszystko nazy­wamy dziś kosmologią i nią się właśnie zajmiemy. Nie mylmy jej z kosmogonią, która jest nauką o pochodzeniu ciał niebieskich i której w starożytności właściwie nie było; te zagadnienia należały bowiem, praktycznie bio­rąc, do religii. Natomiast kosmologia starożytna powstała bardzo dawno i tutaj przedstawimy ją w formie, jaką jej nadał głównie Klaudiusz Ptolemeusz wykorzystu­jący oczywiście wiele danych i koncepcji swoich po­przedników, głównie Hipparcha. •

Całość kosmologii starożytnej opierała się na niezwykle trafnym wykorzystaniu pewnej zasady matematycznej, dowód słuszności której podał słynny matematyk J. B. J. Fourier dopiero w XIX w. Chodzi o twierdzenie orze­kające, że każdy ruch periodyczny można przedstawić w formie sumy nieskończenie wielu ruchów jednostajnych koło­wych. Ponieważ w praktyce nigdy nie osiągamy idealnej dokładno­ści, nie mamy potrzeby posługi­wania się nieskończenie wieloma ruchami i wystarczy, jeśli się ^graniczymy do dwóch lub trzech,

^„zależnie od stopnia dokładności naszych danych.

rî\-              i

Zasadą kosmologii starożytnej było więc założenie, że ciała niebieskie poruszają się ruchem jednostajnym ko­łowym. Ziemię umieszczali starożytni w środku świata, zgodnie zresztą ze świadectwem zmysłów. Gdyby było inaczej, a więc gdyby Ziemia wykonywała jakiś ruch, odczuwalibyśmy go w taki lub w inny sposób. Ponieważ ruch wszystkich gwiazd odbywa się niemal że idealnie jednostajnie (z szybkością jednego obrotu na dobę), przy­puszczali, że gwiazdy są przymocowane do olbrzymiej kuli (której środkiem była oczywiście Ziemia), obracają­cej się raz na dobę wokół pewnej osi przechodzącej przez oba bieguny na niebie.              1 9

Inaczej przedstawiała się teoria ruchu planet, których obserwowany na niebie ruch jest dość zawiły. Tutaj trze­ba było się uciec do co najmniej dwóch kół: jednego, zw. deferensem, o środku w Ziemi, i drugiego, zw. epi- cyklem, po którym poruszała się jednostajnie planeta. Środek zaś epicyklu poruszał się ruchem jednostajnym po' delerensie. Dobierając odpowiednio rozmiary defe- rensu i epicyklu oraz czasy obiegu po obu kołach, można było osiągnąć wcale niezłe zgodności obserwacji z prze­widywaniami teorii.

Spójrzmy na tę sprawę z dzisiejszego punktu widze-

L 20

nia. Wiemy, że Ziemia obiega Słońce po orbicie zbliżonej do koła (ryc. 8). Obserwując z Ziemi jakąś planetę P, poruszającą się również po kole, o większym promieniu R, mamy do czynienia z ruchem względnym, który w myśl praw mechaniki jest różnicą ruchu planety względem Słońca i ruchu Ziemi względem Słońca. Mówiąc inaczej,

obserwacja nasza będzie taka, jak gdyby planeta P nie biegła po kole R, lecz po małym kole o promieniu r (rów­nym promieniowi koła, po którym biegnie Ziemia), środek zaś tego koła obiegałby Ziemię po kole o promieniu R (ryc. 9).

Znaczy to, że gdyby istotnie planety biegły po kołach (i Ziemia również), model s...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin