ROZDZIAŁ 10 Kiedy Toby pałaszował miskę papki z przyprawami i dodatkami regeneracyjnymi, Rafe ustawiał skanery. Stella wycišgnęła się na łóżku, nieprzyjemnie wiadoma jego alternatywnego przeznaczenia. - Na stacji wrze - rzucił Rafe przez ramię. - Przypadkowe napaci w dokach - nic nadzwyczajnego. Zemsta, bójki, walki całych gangów w portowych knajpach - przyzwyczailimy się do tego i tak samo jest na każdej stacji. Ale wysadzenie w powietrze zacumowanego statku - to wszystkimi wstrzšsnęło. Zabicie nie tylko załogi, lecz również połowy ludzi w sektorze, w tym tamtejszej ekipy ratunkowej. Od tamtej pory przylatuje do nas dwa razy mniej statków i nikt nie ma o to do nikogo pretensji, choć zaczyna brakować nam zapasów. Sytuacja jest daleka od krytycznej, niemniej zaczyna być dokuczliwa. Polim brakuje rodków; wiesz, jak to jest z ochronš stacji... - Tak - zgodziła się Stella. Nie miała ochoty na jego wykłady o organizacji policji i straży; słyszała je wczeniej. - W zwišzku z tym mieszkańcy stacji zorganizowali straż obywatelskš. Wszyscy wiedzieli, że zbrodniarze zostali na stacji, być może polujšc na chłopaka lub czekajšc na inne statki Vattów. Lub statki sprzymierzone z Vattami. Z technicznego punktu widzenia to nielegalne, lecz w praktyce poli i zarzšd stacji z zadowoleniem przyjęli naszš pomoc. Wieloletni mieszkańcy stacji uzyskali nawet dostęp do zbrojowni policji. Niestety, nie należę do tej grupy. Nie mógł, jako iż pięć lat temu był jeszcze zupełnie gdzie indziej. Z niš. Stella milczała, więc Rafe podjšł opowieć. - Słyszałem, że przyleciała kurierem ISC. Wiesz co o kłopotach z ansiblami? - Tylko tyle, że zamilkły niemal wszędzie, a ISC usiłuje ponownie je uruchomić. Najwyraniej częć uszkodzono, a inne zniszczono. - Mmm. Uszkodzenie wskazywałoby na sabotaż, działanie od wewnštrz. Jaka jest ich opinia? - Dano mi do zrozumienia, że nie powinnam pytać - odparła. - Taki był warunek zabrania mnie na pokład. W końcu otrzymam od nich wiadomoć, nie mam jednak pojęcia, za ile transferów to nastšpi. - Rozumiem. - Rafe obrócił się z krzesłem. - W danej chwili nie widzę dla siebie korzyci z udzielenia wam pomocy. Co masz do zaoferowania? - Wystarczajšcš iloć dóbr wymienialnych - odparła. Oczywicie, że nie pomoże im bez zapłaty; przecież to był Rafe. - Jestem umiarkowanie zainteresowany dobrem tej stacji - owiadczył Rafe. - To był zyskowny układ, niemniej wzmożone rodki bezpieczeństwa i osłabienie handlu może zmniejszyć moje zyski. Bioršc pod uwagę, jakš rolę odegrali Vattowie w moich obecnych kłopotach, być może powinienem znaleć sobie inne ródło dochodów. - Mianowicie jakie? - Może powinnimy zastanowić się nad spółkš - stwierdził Rafe, uważnie oglšdajšc paznokcie. - Twoja rodzina jest w rozsypce; potrzebujecie sojuszników. Mam... pewne... dowiadczenie i powišzania. Ty masz, jak sama okreliła, dobra zbywalne, za twoja rodzina legendarne dowiadczenie w handlu i osišganiu zysków... oraz drugš we wszechwiecie sieć sprzedaży, jak rozumiem. - Ale jak mamy ci pomóc, skoro jestemy w rozsypce? - zapytała Stella. - Obawiam się, że proponujesz spółkę, do której nie możemy wnieć odpowiednio dużego wkładu korzyci... - Może i w rozsypce, ale bez wštpienia macie dostęp do miejsc, do których kto... taki jak ja nie może się dostać. I na odwrót. Jak wspomniałem wczeniej, bylibymy wietnymi partnerami. - Być może, ale na krótki czas. Niestety, jak wiesz, Rafe, jestem winna lojalnoć komu innemu. - Wiem. Tak przynajmniej mówiła. - Spojrzał na Tobyego, który wpatrywał się w pustš miskę, usilnie ich ignorujšc. - Rozumiem, że przetrwanie i dobry stan tego chłopca jest dla ciebie priorytetem. Tak w ogóle, to kim jest dla ciebie? - Kuzynem - odrzekła. - Aha. - Rafe wycišgnšł nogi przed siebie. - No cóż, zacznijmy od zapewnienia mu bezpieczeństwa. Została mu jaka rodzina, czy to zobowišzanie na całe życie? - Mam uszy - mruknšł Toby, nie podnoszšc wzroku. Stella umiechnęła się na ten dowód ducha Vattów. - Przepraszam, chłopcze - rzucił Rafe. - Ale siedziałe tak cicho... - Nie wiem! - wyrzucił z siebie Toby. Oczy zaczęły mu niebezpiecznie błyszczeć. - Wiem, że mój wujek nie żyje, jak również cała załoga statku, ale nie wiem nic o reszcie... o rodzicach... - Spojrzał na Stellę. - A ty? - Ja też nie - odparła Stella. - Wiem, że statki i posiadłoci Vattów zostały zaatakowane w wielu miejscach, lecz przez te oniemiałe ansible nie można było dowiedzieć się niczego o twoich rodzicach. Niemniej ty żyjesz. - I zależy nam na utrzymaniu tej sytuacji - dodał Rafe. Obdarzył chłopca umiechem pełnym charakterystycznego dla niego, szelmowskiego uroku. - Jeli to ci odpowiada, przyrzšd sobie jeszcze jednš miskę. Musisz być silny i sprawny, gotowy na wszystko, co może nadejć. - Jak poznałe Stellę? - zapytał Toby. Umiech Rafea rozszerzył się. - Niech no policzę sposoby... nie, to nie było miłe. Ale przynajmniej zostało ci tyle krwi, żeby się zaczerwienić. Spotkalimy się ze Stellš kilka lat temu i to wszystko - ot i cała prawda. Zaproponowałem jej, żeby została mojš partnerkš, a ona odmówiła. Wolała wrócić do rodziny. - Ty byłe tym... eee, przepraszam... - Rumieniec Tobyego pogłębił się, gdy zorientował się, że włanie wdepnšł w sprawy dorosłych. - Nie - odrzekła stanowczo Stella. - Nie, to nie on. On był po... po tamtym. - Serce jej łomotało i musiała głęboko odetchnšć. Przeklęty Rafe! Nie miała ochoty roztrzšsać tego ze szczeniakiem, nawet, gdyby mieli czas na pełne wyjanienia. - Niemniej ma rację. Jeli możesz, powiniene jeszcze trochę zjeć. - Ty również, Stello - stwierdził Rafe. Odmówiła potrzšnięciem głowy. - Rozumiem dbałoć o sylwetkę, ale potrzebujesz sprawnej głowy, a głód w tym nie pomaga. - Nie jestem głodna - upierała się Stella. - Zjadłam obfite niadanie. - No to co... partnerzy? - Tak po prostu zamkniesz księgarnię i wyjedziesz? - Bez odpowiedniej iloci pasażerów przewijajšcych się przez stację nie ma zbyt wielkiego popytu na ksišżki i antyki - odrzekł Rafe. - Poza tym, coraz trudniej o nowy towar, a mieszkańcy stacji kupili już wszystko, co chcieli. - Rafe, czym tak naprawdę handlujesz? Twarz mu stwardniała. - To moja sprawa, nie uważasz? - Nie, skoro mamy zostać partnerami. Zbyt wiele wilków siedzi mi już na ogonie; muszę wiedzieć, na jakie dodatkowe ryzyko możesz mnie narazić. Rozłożył ręce. - Nic mi o tym nie wiadomo. Niektóre paczki mogły zawierać... pewne rzeczy... nie ujęte w licie przewozowym, ale sama widziała, jak przyjanie odnoszš się do mnie tutejsi poli. - Zerknšł ponownie na Tobyego. - Może omówimy to szerzej innym razem. - Może - zgodziła się Stella. Była wykończona - typowa reakcja organizmu po długotrwałym napięciu. - Chyba też co zjem. - Dobrze - przytaknšł Rafe. - Nie chciałbym, żeby żałowała decyzji podjętych pod wpływem niskiego poziomu cukru we krwi. - Jeste taki rozsšdny - mruknęła i umiechnęła się, gdy obrzucił jš oburzonym spojrzeniem. - Czego potrzebujesz z bazy? - zapytał. - Bazujesz na kurierze, czy co wynajęła? - Wszystkie naprawdę potrzebne mi rzeczy mam przy sobie - odparła. - Niemniej na statku została moja torba. Poza tym, muszę dać im znać, że nie wracam z nimi. - Nie mieliby miejsca dla trojga? - Raczej nie. - Jej kajuta była ciasna nawet dla jednej osoby; przypuszczała, że systemy podtrzymywania życia na kurierach były mniej elastyczne niż na frachtowcach. - Będziemy musieli to ustalić. Ufasz im? - Oczywicie - odparła. Patrzył na niš w milczeniu. Przypomniała sobie o wspomnianych przez niego implikacjach awarii ansibli. - Och. Masz na myli, czy ufam tej konkretnej załodze? - Przytaknšł. Zastanowiła się. Byli pedantycznie uprzejmi i równie mało dociekliwi, co dyskretni. - Gdyby chcieli mnie zabić, z łatwociš mogli to uczynić. - Taaa... - wycedził. - Niemniej nie podróżujesz jako Vatta, prawda? Policja mówiła, że jeste tylko przedstawicielkš Vattów. - Z pewnociš wiedzš - odrzekła. - Uhm. Prawdopodobnie. To powinno wystarczyć, niemniej będziesz potrzebowała bezpiecznej łšcznoci. Czego lepszego od łšczy stacji, które sš... łatwe do podsłuchania. - Masz takie możliwoci - podsumowała. Nie była tym zaskoczona. - Mógłbym mieć - poprawił jš łagodnie. - Jak każdy z moim dowiadczeniem. Dla dobra chłopca zalecałbym nadzwyczajnš ostrożnoć. I - wybacz podejrzliwoć - wolałbym upewnić się, że naprawdę posiadasz te kosztownoci, o których wspomniała. Stella wycišgnęła broń; Rafe nawet nie drgnšł, choć czuła, że jego uwaga wyostrzyła się. Podała pistolet Tobyemu, który pospiesznie odstawił miskę z drugš porcjš. - Toby, możesz nie znać tego modelu. Ta czerwona gałka to bezpiecznik. Odcišgnij jš. Jest odbezpieczony. Celuj w Rafea, któremu absolutnie wierzę, że jest Rafem... Rafe umiechnšł się, tym razem z całkowitš aprobatš. - I nie zawahaj się strzelać, jeli wykona jaki ruch lub nagle upadnę. - Tak... - potwierdził Toby. Zauważyła, że ręka mu nie zadrżała. - A teraz pokaz - oznajmiła Stella. Sięgnęła za dekolt, do bezpiecznej kieszonki, z której wydobyła małe, aksamitne zawiništko. Wytrzšsnęła kamienie na dłoń; rozwietliły pomieszczenie brylantowym blaskiem. Rafe wstrzymał oddech. - Tak - potwierdziła. - Doskonałe. Naturalne. - Wsypała je z powrotem do jedwabnej sakiewki, którš zatknęła za stanik. - Zakładam, że masz ich więcej? - upewnił się Rafe. Puls mu przyspieszył, co uwidoczniło się na jego szyi. - O tak - odrzekła. - Ale nie wszystkie znajdujš się w tym samym miejscu. - Naturalnie - przytaknšł. - Cieszę się, że dysponujesz odpowiednim kapitałem, by wejć ze mnš w spółkę na równych prawach. Zakładam, że powinienem teraz pokazać moje zasoby... - obrócił się na krzele. - Toby - rzuciła Stella. Rafe zamarł. - Zakładam, że powiniene siedzieć zupełnie nieruchomo - oznajmiła - dopóki nie przypieczętujemy umowy. - Nie chcesz zobaczyć stan...
sunzi