Susan Ee - 3 - Penryn i kres dni.pdf

(2279 KB) Pobierz
Susan Ee
End of Days
Tom
3
trylogii Angelfall
redakcja:
W
UJO
P
RZEM
(2017)
Mroczna, romantyczna powieść, od której nie sposób się oderwać. (…)
Mogę oficjalnie stwierdzić, że książka mnie opętała.
Kami Garcia, współautorka bestselerowych
Pięknych istot
Doprawdy epicki finał zaje... fajnej trylogii.
Books a Blog
Susan jest znakomitą pisarką. Stworzyła niesamowity świat pełen
wciągających i prawdziwych postaci.
Sam Raimi, reżyser/producent/scenarzysta
Uzależniające. Prawdziwe i całkowite uzależniające.
Brytyjski „Glamour” o
Angelfall
Brałem do ręki bez najmniejszych oczekiwań, a odkładałem z poczuciem, że dostałem
więcej, niż należało się spodziewać. Zostałem wielkim fanem (...) Książka Susan Fe przeszła
moje najśmielsze oczekiwania – tak po prostu.
Young Adult Hollywood o
Angelfall
1
Zadedykowane czytelnikom, którzy, jak Penryn, nie mają łatwej sytuacji w domu,
którzy musieli dorosnąć szybciej z powodu okoliczności życiowych i którzy nie mają
pojęcia, jaki potencjał w nich tak naprawdę drzemie. Zostaliście ciężko doświadczeni
przez los, musicie stawiać czoła niezwykle trudnym wyzwaniom, ale podobnie jak
Penryn możecie z tego wyjść wzmocnieni.
PODZIĘKOWANIA
Chciałabym bardzo podziękować wspaniałym czytelnikom wstępnych wersji tej książki,
którzy pomogli mi przenieść ją na wyższy poziom: Nyli Adams, Jessice Lynch Alfaro, Johnowi
Turnerowi, Aaronowi Emighowi i Ericowi Shible. Serdeczne dzięki należą się oczywiście
również czytelnikom poprzednich tomów cyklu za ich szalony entuzjazm i wsparcie.
2
Rozdział
1
Ludzie rozbiegają się przed nami na boki.
Rzucają się do ucieczki na widok wielkiego cienia rzucanego przez nasz rój.
Suniemy nad zgliszczami zrujnowanego, niemal całkowicie opustoszałego miasta. San
Francisco było kiedyś jedną z najpiękniejszych metropolii świata, z charakterystycznymi
tramwajami i słynnymi restauracjami. Turyści przechadzali się po Nabrzeżu Rybaków,
krążyli po tłocznych uliczkach Chinatown.
Dziś garstki ocalałych walczą o resztki jedzenia i napastują przerażone kobiety. Na nasz
widok czmychają do kryjówek. Na ulicach pozostają tylko najbardziej zdesperowani, którzy
wykorzystują te kilka sekund, jakie zajmuje nam przelot, do ucieczki przed gangami.
Pod nami jakaś dziewczyna pochyla się nad martwym mężczyzną, który leży z
rozpostartymi rękami. Może nas nie zauważyła, a może ma wszystko gdzieś. Od czasu do
czasu dostrzegam w jakimś oknie refleks światła – albo ktoś śledzi nas przez lornetkę, albo
celuje w naszą stronę z karabinu.
Musimy przedstawiać efektowny widok: niebo zakryła chmara prawie dwumetrowych
szarańczaków o skorpionich ogonach.
Pośrodku roju leci demon z olbrzymimi skrzydłami, niosąc w ramionach nastoletnią
dziewczynę. Raffe wcale nie jest demonem, ale z pewnością sprawia takie wrażenie, jeśli ktoś
nie wie, że tak naprawdę jest archaniołem, któremu przeszczepiono cudze skrzydła.
Myślą pewnie, że porwał tę biedną dziewczynę. Nie przyszłoby im do głowy, że w jego
ramionach czuję się bezpiecznie. Że wtuliłam głowę w ciepły łuk jego szyi i że lubię dotyk
jego skóry.
– Czy my, ludzie, zawsze tak wyglądamy z powietrza? – pytam.
Odpowiada. Czuję drgania jego gardła, widzę poruszające się usta, ale nie słyszę ani
jednego słowa. Wszystko zagłusza głośne buczenie roju szarańczaków.
Może to i dobrze, że nie poznałam odpowiedzi. Z perspektywy aniołów przypominamy
pewnie karaluchy.
Tyle że – niezależnie od tego, co sądzą o nas anioły – nie jesteśmy karaluchami, małpami
ani potworami. Pozostaliśmy tymi samymi ludźmi, co dawniej. Choćby tylko w wymiarze
wewnętrznym.
A przynajmniej taką mam nadzieję.
Zerkam w stronę pokrytej bliznami siostry, która leci obok nas. Wciąż muszę napominać
się w myślach, że Paige jest tą samą dziewczynką, którą zawsze kochałam. No, może nie do
końca tą samą.
Leci na wysuszonym ciele Beliala, unoszonego niczym lektyka przez kilka szarańczaków.
Demon jest cały zakrwawiony i wygląda na martwego, ale wiem, że wciąż żyje. Niewątpliwie
zasłużył sobie na taki los, choć nurtuje mnie pytanie, czy tego rodzaju prymitywne
okrucieństwo jest rzeczywiście zasadne.
3
Przed nami, pośrodku zatoki San Francisco, wyrasta szara, skalista wyspa. To Alcatraz,
osławione, nieczynne od lat więzienie. Nad wyspą krąży wir szarańczaków – tych
nielicznych, które nie poleciały z innymi, kiedy kilka godzin temu Paige wezwała je na
pomoc.
Wskazuję na wyspę leżącą za Alcatraz. Jest większa, pokryta roślinnością i – na oko –
niezamieszkana. Powinna to być Wyspa Aniołów. Nazwa nie brzmi zachęcająco, ale
dosłownie każde miejsce wydaje się przyjemniejsze od Alcatraz. Nie chcę, żeby Paige trafiła
na tę przeklętą skałę.
Omijamy szerokim łukiem wir szarańczaków i obieramy kierunek na większą wyspę.
Daję znak Paige, aby leciała za nami. Jej szarańczaki i kilka innych, które lecą blisko niej,
podążają za nami, ale większość stada dołącza do roju nad Alcatraz. Czarny komin wirujący
nad więzieniem gęstnieje. Niektóre szarańczaki podążają w pierwszej chwili za nami, ale po
jakimś czasie zdezorientowane zawracają nad Alcatraz, jakby jakaś siła nakazywała im
powrót do roju.
Tylko kilka tych istot towarzyszy nam, kiedy zataczamy krąg nad Wyspą Aniołów,
szukając wygodnego lądowiska.
Wschodzące słońce rozświetla szmaragdową zieleń lasów porastających brzegi zatoki. Z
perspektywy miejsca, w którym się znajdujemy, za Alcatraz rozciąga się szeroka panorama
San Francisco. Miasto musiało kiedyś wyglądać przepięknie. Teraz przypomina rząd
wyszczerbionych zębów.
Lądujemy na zachodnim brzegu. Tsunami zarzuciły plażę zwałami cegieł i połamały
drzewa porastające pobliskie zbocze. Tylko część wyspy od strony zatoki pozostała w
zasadzie w nienaruszonym stanie.
Ledwie stajemy na ziemi, Raffe wypuszcza mnie z objęć. Mam wrażenie, jakby podróż
trwała rok. Ręce zamarzły mi praktycznie na kość w miejscach, którymi obejmowałam go za
ramiona, nogi mam zupełnie zesztywniałe. Szarańczaki po wylądowaniu zataczają się, jakby
coś im dolegało.
Raffe rozprostowuje kark i potrząsa rękami. Gładkie, nietoperze skrzydła składają się i
znikają za jego plecami. Na twarzy wciąż ma maskę z przyjęcia w gnieździe, które
zakończyło się masakrą. Ciemnoczerwona, srebrzysta maska zakrywa całą twarz z wyjątkiem
ust.
– Nie zamierzasz jej zdjąć? – Również potrząsam rękami, próbując przywrócić w nich
krążenie. – Wyglądasz jak czerwona śmierć osadzona na skrzydłach demona.
– I dobrze. Każdy anioł powinien tak wyglądać. – Raffe wykonuje kilka szybkich
okrężnych ruchów ramionami. Najwyraźniej kilkugodzinny lot z drugą osobą uczepioną pod
brzuchem wcale nie należy do łatwych. Niezależnie od wszystkich ćwiczeń rozluźniających,
Raffe rozgląda się uważnie po podejrzanie spokojnej okolicy.
Poprawiam pasek na ramieniu, aby zamaskowany pluszowym misiem miecz przylegał
ściśle do biodra i w razie potrzeby był łatwo dostępny. Ruszam w stronę Paige, aby pomóc jej
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin