ROZDZIAŁ 11 Pete skulił się za kontuarem z broniš w ręce. Zawył alarm. Stella nie widziała, co się dzieje, bez zdejmowania zestawu do nagrywania wiadomoci impulsowych; przejrzała wszystko, co zdšżyła zarejestrować, uznała, że to wystarczy, zakodowała przerwane/kłopoty i rozłšczyła się. Zestaw rejestracyjny przesłał już wiadomoć do ekranowanego centrum łšcznoci kuriera. W pobliżu wejcia do statku dwaj opancerzeni strażnicy ISC ostrzeliwali co na redni dystans - domylała się, że bramę do doków. Przezornoć sugerowała rozpłaszczenie się na podłodze - stanowisko łšcznoci nie było kuloodporne. Stella padła na ziemię i podpełzła do Petea. Obejrzał się i puknšł w implant. Stella kiwnęła głowš. - Pani ochroniarz... powiedział nam, że zauważył... co niepokojšcego. - Transmisja przerywana była szumem w momentach, gdy oddawał strzał. - Miał rację... nie wiem... czy chodzi im o nas... czy o paniš. - Jestem uzbrojona - nadała przez telefon czaszkowy. - Tak zakładałem - odparł. - Proszę trzymać głowę nisko. Wystarczajšco często powtarzano jej, by słuchała profesjonalistów. Na wszelki wypadek wycišgnęła broń i czekała. Ostrzał zamilkł, syrena również. Nie potrzebowała upomnienia Petea, by się nie podnosić. - Jedzie policja - oznajmił po otrzymaniu wiadomoci od strażników ISC spod wejcia do statku. Tym razem powiedział to na głos, a Stella odpowiedziała w ten sam sposób. - To dobrze. Można już wstać? - Prawdopodobnie, ale na pani miejscu poleżałbym jeszcze jaki czas na ziemi. O, nadchodzi pani eskorta. Rafe obszedł ladę. - Masz interesujšcych przyjaciół - stwierdził. - I upartych, choć niezbyt bystrych. - Dobrze, że pan ich zauważył - odezwał się Pete. - Dziękuję - rzucił Rafe z powagš obcš jego naturze. - Miałem szczęcie: nie zauważyli mnie i doć głono gadali. - Aha. Z przyjemnociš opuszczę to miejsce i cieszyłbym się, gdyby pani zabrała się z nami - powiedział Pete do Stelli. - Nic mi nie będzie - odrzekła z pewnociš siebie, której bynajmniej nie czuła. - Mam nadzieję - mruknšł Pete, zerkajšc na Rafea, tym razem z lekkš zazdrociš. - Zaopiekuję się niš - oznajmił Rafe. Jego umiech był tak naturalny, że nawet Stella nie miała mu nic do zarzucenia. - Jak najszybciej zabierzemy pani impuls do kwatery głównej - Pete obiecał Stelli. - Jacy ranni? - rozległo się z drugiej strony doków. - Nie u nas - odkrzyknšł Pete. - Ale uważajcie. W drodze powrotnej na Czwarty Niebieski Rafe wykorzystał wszystkie okazje, by sprawdzić, czy nikt ich nie ledzi. Kluczyli przez restauracje, sklepy z ubraniami, a nawet jeden skład broni. Rafe zdawał się znać wszystkich. W końcu zjechali windš na poziom Dwa i wrócili Sektorem Niebieskim, zatrzymujšc się na Trzecim u Tommyego po nowe tożsamoci. - Nie bšd zaskoczona - uprzedził jš Rafe przed wejciem. - Tommy to niegrzeczny chłopiec i będę musiał trochę posprzštać. Sprzštanie w przypadku Rafea mogło oznaczać bardzo różne rzeczy, z zadaniem nagłej mierci włšcznie. Stella wzruszyła ramionami. Jeli Tommy nasłał na nich przeladowców, to nie obchodziło jš, co Rafe z nim zrobi. W rodku Tommy rozmawiał z dwojgiem - nie, trojgiem - ludzi, którzy wietnie wpisywali się w dominacyjny wystrój wnętrza. Nie zauważył ich, dopóki Rafe nie złapał łysego i nie rzucił nim na dziwnego kształtu leżankę. Kocisty okręcił się, lecz Stella wycišgnęła broń. - Nie - rzuciła łagodnie. Cofnšł się, niemal potykajšc o niski stolik. Kobieta w obcisłej, srebrnej wydekoltowanej sukni podeszła do leżanki i usiadła na łysym mężczynie. - Tommy - zaczšł Rafe. Ten wytrzeszczył oczy i zaczšł kręcić głowš zanim jeszcze Rafe dokończył: - Byłe niegrzecznym chłopcem, Tommy? - To nie ja! - zawołał Tommy. - Ja nie... to było... - Mylę, że byłe - stwierdził Rafe. - Mylę, że byłe bardzo niegrzecznym chłopcem... Stella zauważyła z niesmakiem, że klienci Tommyego przypatrywali się scenie z żywym zainteresowaniem, za Rafe grał na ich użytek, tak samo, jak dla Tommyego. - Poprosiłem cię o wykonanie jednego prostego zadania - cišgnšł Rafe. - Jedna prosta sprawa, której nie potrafiłe porzšdnie załatwić... poszedłe do kogo skamleć o współczucie, prawda, Tommy? - Ja... powiedziałem ci przecież, że to zabierze więcej czasu... nie mógłbym... - Wymówki, Tommy. Wymówki sš... nic niewarte. Wiesz, że będš konsekwencje... - Nie... - O tak - potwierdził Rafe. Spojrzał na niedoszłych klientów, siedzšcych teraz rzędem, zaczerwienionych i podnieconych, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Tommyego, który stukał o siebie końcówkami palców. - Po pierwsze, nieposłuszeństwo... potem nielojalnoć, okazana przez zwrócenie się do kogo innego... wreszcie... nie przypuszczam, żeby wykonał zadanie? - Ja... zrobiłem to... sš gotowe, ale... - No cóż, to już co - stwierdził Rafe tonem sugerujšcym, że bardzo przykro było mu to usłyszeć. - Lecz pozostaje faktem, Tommy, że byłe niegrzecznym chłopcem, a niegrzeczni chłopcy muszš ponieć karę. Sally, sprawd biuro Tommyego, czy mówi prawdę o wykonaniu zadania, czy też kłamie... Stella szybko przeszła między meblami i dotarła do biura Tommyego. Na biurku znalazła teczkę z napisem RAFE na okładce i zajrzała do rodka. Trzy zestawy fałszywych tożsamoci, całkiem dobrych dla jej niewprawnego oka. Obok teczki leżała kupka kredytów, zapewne pochodzšcych ze zdradzenia ich, jak również numer telefonu. Zgarnęła wszystko do drugiej teczki i wróciła do sklepu, gdzie niewybredne kpiny Rafea przyprawiały Tommyego o drżenie, a widzów o przyspieszone oddechy. - Zadanie zostało wykonane - zameldowała. - Ale miał też stertę banknotów i telefon kontaktowy. Rafe zacmokał. - Niedobry Tommy... I co my zrobimy z niedobrym chłopcem, hm? - Ponownie spojrzał na publikę. - Może powinienem opowiedzieć im, z kim jeszcze się zabawiasz? - Nie! - Tommy podskoczył, jakby smagnięto go rozpalonym drutem. - Ma bardzo specjalne upodobania - Rafe wyjanił widzom. - Bylibycie zaskoczeni. - Po czym do Tommyego: - Mylę jednak, że istnieje kara warta tej zbrodni. Szczególnie nadajšca się dla kogo takiego, jak... ty. Tutaj... Stella udawała niesmak, gdy Rafe przywišzywał Tommyego do jednego z mebli, wyjaniajšc jednoczenie publicznoci, że Tommy oczywicie zrzekłby się nagrody obiecanej mu za rzetelnš pracę, ale on, Rafe, ma pilne sprawy do załatwienia i być może oni sami woleliby zabawić się nieco w sklepie, dopóki jego właciciel nie uwolni się z więzów. O ile się uwolni. - Nie zwracajcie uwagi na jego protesty. Kiedy Tommy jest niegrzeczny, udaje, że jest ponad takie sprawy. - Pokiwali głowami. - Wychodzšc, zamknę za sobš drzwi i obrócę wywieszkę... wszyscy wiedzš, że Tommy pracuje w nieregularnych godzinach... takie jest całe jego życie... jestem waszym dłużnikiem. - Złożył ręce i ukłonił się. - My... z przyjemnociš pomożemy. Nie... nie widzielimy cię wczeniej. - Niewielu mnie widziało - odrzekł Rafe. - Lecz wszyscy zapamiętali. Słyszšc to, Stella omal nie zakrztusiła się, lecz zdołała zachować powagę, dopóki nie opucili sklepu, wywieszajšc tabliczkę zamknięte. - Co ty tam wyprawiał? - Bawiłem się - odparł Rafe. - Z pewnociš zauważyła, jak łatwo przecišgnšć ludzi na właciwš stronę... wystarczy zrobić co zgodnego z ich zainteresowaniami. Zakładam, że masz gotówkę i numer? - Oczywicie - odparła Stella. - No to wracajmy szybko do domu w nadziei, że Toby nie musiał skorzystać z armaty, którš mu zostawiłem, bowiem w przeciwnym razie niewiele zostało ze sklepu. Lecz na Wycigowej panował spokój i zwykły gwar. Stella wywołała Tobyego przez implant, a on uspokoił jš, że nic się nie działo. - Wracamy przez zaplecze, Toby. Rafe wybiera się po jedzenie... - I plotki, tego była pewna. Dziesięć minut póniej wszyscy siedzieli w biurze na pięterku. Rafe oglšdał ich nowe ID. - Ujdš, ale nie sš idealne, niemniej powinny wystarczyć. Stello, powinna nieco zmatowić włosy; może skorzystaj z wkładek policzkowych. Toby może zostać taki, jaki jest. A teraz pora znaleć transport... - Jeden statek odlatuje dzisiaj, a dwa jutro - poinformował ich Toby. - Sprawdziłem, jak was nie było. Pomylałem, że przyda się ta wiadomoć. - Czyja ci kazałem korzystać z otwartego łšcza? - fuknšł Rafe. - Prawidłowe rozumowanie, Toby - pochwaliła Stella, piorunujšc wzrokiem Rafea. - Z jakiej tożsamoci skorzystałe? - Z żadnej - odparł Toby. - Zwykłe zapytanie zadane poprzez implant bez ujawniania ID. - Nie pokazał Rafeowi języka, choć sam ton był tego ekwiwalentem. Rafe przewrócił oczami. - Jedno warte drugiego. W porzšdku, Toby, kto wylatuje dzisiaj i jakš ma pojemnoć? - Róża Bannoth z Roselines Ltd. Dex mówił, że Roselines sš małe, ale całkiem dobre, tylko nie tak szykowne, jak Linie Imperialne. Głównie pasażerowie; ładunki tylko lekkie. Majš dziesięć wolnych miejsc na Placera B, osiem na Golwaugh, a potem lecš na Lastway. - Pasuje - orzekła Stella. - Rafe? - Musimy wyjechać - odrzekł - a ten statek włanie odlatuje. Nie zważałbym na to, czy leci na Slotter Key, czy Sabinę. W porzšdku... zarezerwuję nam przelot. Stello, gdyby mogła nie spuszczać oka z zewnętrznych skanerów... a ty, Toby, przygotuj listę wszystkiego, czego potrzebujesz. Na tak małym statku nie ma zbyt wiele miejsca na towary handlowe. Uruchomił bezpiecznš linię i zabrał się do roboty. Toby obrzucił spojrzeniem potylicę Rafea, po czym wbił zamylony wzrok przed siebie, co, jak wiedziała Stella, oznaczało łšczenie się z bazš danych implantu. Stella miała nadzieję, że pierwszy lot wbił mu do głowy koniecznoć posiadania zapasowych kompletów bielizny, nie chciała jednak zawstydzać go głonym przypominaniem o tym. - Mam już koje, tyle że nie sprzedajš miejsc na kredyt - obwiecił po kilku minutach Rafe. - Przyjmš oficjalnie wycenione dobra wymienialne, a odlatujš za pięć godzin i szesnacie minut. Musimy znaleć się na pokładzie za cztery i pół godziny. - Z...
sunzi