Thornton Elizabeth - Hiszpanka.pdf

(1930 KB) Pobierz
Thornton Elizabeth
Serena 03
Hiszpanka
Prolog
Hiszpania, grudzień 1812
Jakże pociągająco wyglądała. Siedziała przy stoliku przed
kominkiem, całkowicie pochłonięta pracą. Marcus leżał bez ruchu na
sienniku, udając, że śpi. Patrzył, jak kobieta zanurza pióro w inkauście
i pisze. Gdyby nie krople deszczu kapiące przez szpary w dachu i
ściekające po osmalonych ścianach, gotów byłby uwierzyć, iż jest w
Anglii. Majaczył. Budził się wielokrotnie, cierpiąc ból spowodowany
ranami.
Mała cela mnicha mogłaby być salonikiem damy, która siedząc przy
sekretarzyku, załatwiała korespondencję i odpowiadała na liczne
zaproszenia. O tej porze roku mogliby świętować Boże Narodzenie we
Wrotham: wystawne kolacje, bale, piękne damy o delikatnej cerze, z
pachnącymi włosami, spowite w jasne, przezroczyste muśliny. Żadna z
nich jednak, choćby najcudowniejsza, nie mogła się równać z kobietą
siedzącą przy stoliku.
Deszcz bębniący o dach przemienił się w ulewę i przyjemne wizje
zniknęły. To nie dom. Nie Anglia. To zapomniany przez Boga i ludzi,
spalony klasztor na wzgórzu na granicy portugalsko-hiszpańskiej. On
zaś znajduje się za liniami wroga. Szczęśliwie uszedł z życiem, odbity
z rąk francuskiego patrolu przez El Grande i jego partyzantów. Wedle
wszelkiego prawdopodobieństwa dama przy stole, tak pochłonięta
pisaniem, strzegła składu amunicji potrzebnej powstańcom w ich
bezlitosnej wojnie przeciwko Francuzom.
Należała do guerrilli i była równie niebezpieczna co piękna. Ani
pistolet leżący przy jej prawej dłoni, ani ostry sztylet przytroczony do
skórzanego pasa nie stanowiły czczej ozdoby. Takie kobiety walczyły
ramię w ramię ze swoimi mężczyznami, dorównując im
bezwzględnością wobec nieprzyjaciela. Szczęściem dla niego
Brytyjczycy byli sojusznikami partyzantów.
„Catalina". Podobał mu się dźwięk tego imienia. Lubił brzmienie jej
głosu. Nie wiedział, jak długo był uwięziony w tym miejscu,
nieprzytomny i pogrążony we śnie, lecz rozumiał, że musi jej
podziękować za pielęgnowanie w chorobie. „Catalina". Kiedy czuł
dotyk jej rąk, nie potrafił myśleć o niej jak o żołnierzu. Była delikatna i
kobieca. Tęsknił za promieniującym od niej ciepłem.
Wciąż udając śpiącego, jęknął. Nie dlatego, że zranione ramię i udo
bolały bardziej niż zazwyczaj; chciał, by do niego podeszła. Nie
zbliżyłaby się do posłania, gdyby był w pełni rozbudzony. Jeśliby ją
zawołał po imieniu, opuściłaby pokój, a jej miejsce zająłby Juan.
Kiedy poczuł chłodną dłoń na czole, odważył się nieznacznie
podnieść powieki, by lepiej widzieć pielęgniarkę. Warto było. Miała
długie ciemne włosy, regularne ostre rysy. Piękne czarne rzęsy
osłaniały głęboko osadzone oczy. Nosiła męską kurtkę i spodnie
szerokie niczym spódnica; w takim stroju widywało się jedynie
partyzantki. Męski ubiór nie maskował kobiecości, lecz jeszcze ją
podkreślał. Marcus poznał wiele urodziwych kobiet, ale żadna nie
miała tyle powabu. Kiedy tak na nią spoglądał, coś w nim drgnęło. Coś
samczego i prymitywnego, co pchało go, by pochwycić ją w ramiona.
Zdumiała go ta reakcja. Jeśli tknąłby ją choć palcem, kobieta,
zważywszy jego marną kondycję, rozprawiłaby się z nim w mgnieniu
oka. Nie zawahałaby się wbić ostrego sztyletu pomiędzy żebra. Nawet
gdyby się obronił, na jeden jej krzyk wpadłby Juan i dokończył dzieła.
W Hiszpanii mężczyźni ryzykowali utratę życia albo kastrację,
ośmielając się na swobodę wobec cnotliwej dziewczyny.
Do diabła! Czy coś takiego kiedykolwiek go powstrzymało? Badała
ranę na jego ramieniu, sprawdzając, czy bandaże nasiąkły krwią i ropą.
- Isabella? - wymamrotał cicho. Wiedział doskonale, że ma na imię
Catalina.
Zamarła na chwilę. Po czym, zrozumiawszy, że nic jej nie grozi,
mruknęła do niego uspokajająco i podciągnęła kołdrę, by nie
uwłaczając obyczajności, sprawdzić opatrunek na udzie. Marcus
niemal się uśmiechnął.
Uniósł ręce, jak tylko mógł najostrożniej, i oparł na jej talii. Oczy
miał nadal zamknięte.
- Isabella,
querida.
Pocałuj mnie.
Myśląc najwyraźniej, że pacjent majaczy, sięgnęła po cynowy kubek
z wodą stojący obok siennika. Uniosła głowę chorego, przytknęła
naczynie do jego warg. Marcus łykał powoli, bardzo powoli. Piersi
pielęgniarki dotykały torsu rannego; kibić otoczona jego dłońmi była
szczupła i gibka. Kiedy skończył pić, a ona chciała go zostawić,
przytrzymał ją za głowę. Zaskoczona, nie broniła się. Szybko ją
pocałował. Nie tak to miało wyglądać. Zaledwie niewinne muśnięcie
warg. A jednak zasłużył na policzek i był pewien, że zaraz go otrzyma.
Nie uderzyła, więc cofnął się, oczekując na jej reakcję. W oczach
kobiety była niepewność. Uświadomił sobie ze zdziwieniem, jak
bardzo błękitne ma źrenice.
- Catalina? - wychrypiał, wypadając z roli.
Wtedy go spoliczkowała. Jęknął, teraz już naprawdę, a ona wyrwała
się z jego objęć i szybko odskoczyła w drugi kąt pokoju.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu i ostrożnie dźwignął się na łokciu.
- Stokrotnie przepraszam,
señorita.
Pomyliłem panią z kimś innym.
Comprende?
Myślałem, że pani to Isabella.
Podparłszy się pod boki, zalała go potokiem hiszpańskich słów.
Wzruszył ramionami na znak, że nie rozumie. Zaczerpnęła głęboko
powietrza i zaczęła od początku, tym razem łamanym angielskim.
- Madre de Dios!
To jest
España.
Hiszpania,
señor.
Jeśli mój brat...
jeśli El Grande... Nie wolno ci nigdy mnie dotykać ani całować.
Jamás!
Jeśli to zrobisz, zostaniesz ukarany.
Comprende?
Marcus wiedział, że El Grande należy się obawiać. Mimo że był
jeszcze chłopcem, już stał się legendą. Niektórzy widzieli w nim syna
hiszpańskiego szlachcica, inni utrzymywali, iż w chwili francuskiego
najazdu na Hiszpanię był biednym studentem Uniwersytetu
Madryckiego. Jego bohaterskie czyny napawały dumą hiszpańskich
chłopów. Marcus przypuszczał jednak, że z czasem opowieści te
stawały się coraz bardziej przesadzone. Żaden człowiek nie mógł być
aż tak okrutny. Jedno było pewne: El Grande niestrudzenie wojował z
Francuzami, posuwając się czasem do ostateczności. Jeden z fran-
cuskich dowódców chciał podciąć mu skrzydła, nakazując egzekucję
zakładników, ilekroć El Grande zaatakuje jego żołnierzy. Przywódca
guerrilli odwzajemnił się, rozstrzeliwując w odwecie za każdego
zabitego Hiszpana czterech Francuzów. Napoleoński dowódca musiał
spuścić z tonu.
Marcus usiadł, obdarzając kobietę swym ujmującym uśmiechem, lecz
nie zdołał jej udobruchać.
- El Grande mnie zabije. Czy o to chodzi?
Widząc, że nie traktuje jej poważnie, znów zawrzała gniewem.
- Zrobi coś znacznie gorszego - rzuciła.
- Tortury? Nie przypuszczam. Naprawdę się omyliłem.
- Coś gorszego od tortur - odparła po chwili milczenia. Wyczuł
szyderstwo w jej głosie i postanowił zarzucić przynętę.
- Co może być gorszego od tortur?
- Małżeństwo,
señor.
Czy to pana nie przeraża?
- Potrzeba do tego księdza,
señorita.
Uśmiechnęła się bez
przekonania.
- Si.
Ksiądz. Nasz
padre
gra w karty z Juanem. Mam go panu
przysłać?
- Punkt dla pani,
señorita.
- Marcus nie odwzajemnił jej grymasu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin