WILHELM MACH
4
PODRÓŻ NA WSCHÓD
(ODCZYT RADIOWY)
Muzo, mdlejąca z romantycznych cierpień,
Przybądź i pomóż! Wzywam ciebie krótko,
Sentymentalna; bo kończy się sierpień,
Bo z końcem sierpnia i koniem i łódką Puszczam się w drogę przez Pulią, Otranto,
Korfu... gdzie jadę, powie drugie Canto.
Tymczasem pierwsze opowiedzieć musi,
Skąd sięt wybrałem, po co i dlaczegof
Przerwijmy cytat dla formalnego obowiązku nazwania áutora i dzieła. Żartobliwa inwokacja, wpleciona zgrabnie w informacyjną ekspozycję opowieści, zwrotka sekstynowa oprawna w rymy wyszukane i niezużyte, od pierwszych slow pochwytna złożoność nastroju, w którym tonem najwyraźniejszym dźwięczy subtelna autoironia — podpowiadają natychmiast imię poety: Juliusz Słowacki. Przytoczone wiersze otwierają jeden z jego najpiękniejszych i — mimo to — nie najpowszechniej znanych poematów: „Podróż do Ziemi świętej z Neapolu“. Na całość utworu składa się 8 pieśni, cyfrowanych od I do IX; pieśni II w ogóle brak. Dobyte z puścizny rękopiśmienne)’ poety zostały wydane w tym układzie dopiero po jego śmierci, w r. 1866, pod zmienionym tytułem „Podróż na Wschód". Za życia Słowackiego ukazała się w druku jedynie część pieśni VIII przy pierwszym wydaniu „Lilii Wenedy“ w r. 1840, pod nazwą: „Ułamek z Greckiej Podróży: Grób Agamemnona“. Pamiętajmy, że poemat w swej części przeważnej (pieśni I—VII) powstał z końcem roku 1836 i w pierwszym miesiącu roku następnego; trzydzieści aż lat 'czekał więc na czytelnika! W tym miejscu, uprzedzając porządek uwag, godzi się powtórzyć wyjęte z tego właśnie poematu strofy, które — wobec niełaskawych dla manuskryptu losów — brzmią równie dowcipnie co proroczo:
«r
Ja bardzo lubię sławę popularną,
Lękam się bardzo wymuskanej sławy;
Dlatego każę na bibułę czarną Bić nowe dzieło... gołe — bez oprawy;
I wyjdzie na świat książeczka pokorna,
Jak gdyby spod pras Bogumiła Koma.
O moja głupia Muzo, zapominasz U szanowania winnego księgarzom!
Ja nie znam Korna... mówią, że luminarz...
A zaś skład jego podobny cmentarzom,
Gdzie sobie cicho autorowie leżą,
Co łato ziemią przysypani świeżą...
Dygresja poetycka godna zadedykowania nie tylko wrocławskiemu wydawcy Kornowi, i na pewno nie tylko współczesnym Słowackiemu księgarzom...
Wracajmy jednak do przedmiotu. — „Skąd ślę wybrałem, po co i dlaczego?" — obiecuje wyjainić poeta. Nie mogąc cytować poematu w całości — wyręczmy jego kunsztowne sekstyny prozaicznym komentarzem:
Z początkiem roku 1836 — ze Szwajcarii, gdzie nad jeziorem genewskim przemieszkał pełne trzy lata, wyprawia się Słowacki do Włoch. Bawią tam jego krewni, Teofilostwo Januszewscy, z którymi rad się spotkać. -W ich towarzystwie, wzbogacanym przez kilkoro jeszcze rodaków — w ich liczbie nowopoznany i na zawsze już bliski i ważny Zygmunt Krasiński — przebywa Słowacki przez trzy miesiące w Rzymie. Współżycie z wujostwem, nieco nużące, zaczyna ciążyć. Teofil Januszewski, zacny ale trzeźwy szlachcic z kresów, traktuje lotną muzę Juliusza zbyt powściągliwie. Przymierza poetyckie natchnienia siostrzeńca do swej praktycznej wiedzy o rodakach i jest pewien, że „szlachta nie zrozumie“. W czerwcu wyjeżdża Słowacki do Neapolu, wyprzedzony przez krewniaków. Stąd, by się pozbyć kosmopolitycznego zgiełku turystów, a po trosze i prozaicznych hreczkosiejów wołyńskich — do Sorrento. Przez miesiąc rozkoszuje się spokojem. W sierpniu niewesoły obowiązek pożegnania wybierających się do kraju Januszewskich sprowadza go z powrotem do Neapolu. Widmo opuszczenia poczyna straszyć znowu... Co dalej? I oto — okazja!
Znajomy poety jeszcze z czasów krzemienieckich, Zenon Brzozowski, wybiera się właśnie w podróż do Grecji, Egiptu i Palestyny. Z nim — dwaj bracia Hołyńscy. We trójkę namawiają Słowackiego, by im towarzyszył. Ułatwiają mu przygotowania. Nie należy zapominać, że podróże stanowiły wówczas imprezę kosztowną. Tylko wybrańcom fortuny udawało się podług woli wymieniać turystyczne sny na dyliżans pocztowy, konie pod siodło, lub morski . statek. Inni poprzestawali na marzeniach. Pamiętali o tym projektodawcy — ich pomoc nie przeoczyła sprawy finansów. Brzozowski, bogaty obywatel z Wołynia, nie skąpił na wojaże (sam paszport zagraniczny za Mikołaja I koszto-
wal — i to według taryfy oficjalnej, a więc bez okupów — 300 rubli sr.!), a przy tym lubił mecenasować ludziom artystycznego pokroju, co potwierdza niejedna wzmianka pamiętnikarska z owych czasów. W towarzystwie ziomka z tych samych okolic kresowych musiał znajdować upodobanie tym większe. Sam Słowacki, materialnie niezależny i przy pewności gotówkowych dopływów, usłużną gotowością cudzej kiesy mógł dysponować bez upokorzenia. Doraźna sytuacja pieniężna była — co prawda — kłopotliwa: 25 rubli sr., mogące starczyć zaledwie na potrzeby najbliższe; korzysta więc z pożyczki 1000 rubli sr., dogodnej, bo płatnej za cztery lata. Pomysł wędrówki romantycznej przypadł poecie do smaku. Zgodził się.
W liście z 24. VIII. 1836 pisze Słowacki do matki: „Zdziwisz się zapewne, odebrawszy ten list, na wsiadaniu prawie pisany. Wyjeżdżam na wschód do Grecji, do Egiptu i do Jerozolimy — projekt ten, od dawna zrobiony i kilka razy odrzucony ode mnie jako nadto straszne przedsięwzięcie, przyszedł na koniec do skutku“. Ze Słowackiemu marzyła się taka wyprawa nie od dziś — rzecz zrozumiała. Podróże należały do oficjalnej niemal liturgii romantyzmu i kto tylko mógł — powierzał się z zapałem obrządkowi. Przyziemność życia powszedniego zastąpić niepospolitym blaskiem niespodzianki i przygody, sprawdzić własną niezwykłość przez spotkanie z niezwykłością świata, upodobnić się do średniowiecznego rycerza, barda czy pątnika, a wreszcie: znaleźć lekarstwo na mniej lub więcej wiarogodną nudę czy melancholię — oto były motywy manii podróżniczej, nie wyzbytej — jak wszelkie manie — znamion mody.
Droga przez Brzozowskiego obrana modzie tej szczególnie odpowiadała. Grecja i Wschód cieszyły się popularnością wielką już od wieku XVIII. Punkt odbicia — Włochy — był również jak najlepiej wśród pisarzy ostatnich dziesiątek lat notowany. Literatów-podróżników zebrał się już był spory zastęp. Goethe, Byron, Chateaubriand, Lamartine — oto najważniejsi, a nie jedyni. I wszyscy na tych samych prawie szlakach szukający wrażeń. I nie ostatni. Poprzestając na nazwiskach najwybitniejszych — wspomnijmy jeszcze tylko „orientalną“ podróż Flauberta z r. 1849: znowu — podobnie jak u naszego poety, tyle że więcej i w innym porządku — Egipt, Palestyna, Syria, Turcja, Grecja. Italia... Dla Słowackiego jedno z wymienionych nazwisk grało na pewno .pokusą największą: Byron. Czytelnik „Korsarza“, „Childe-Harolda“ i autor „Lam- bra“ w jednej osobie, -nie mógł nie doświadczać żywej radości na myśl, że aurą ukochanych powieści odetchnie bez pośrednictwa; podniecała go też chyba ochota, by sprawdzić, o ile intuicja poetycka dopisała w jego młodzieńczych „bajronicznych“ poematach.
Działały również zapewne powody związane ze specyficzną naturą i — powiedzmy bez obsłonek — kaprysami wyobraźni poety. W listach z okresu podroży i bezpośrednio po niej roi się, jak rzadko nawet u Slowackego, od rozmyślań i wyznań na temat imaginacji, która dla swych snów domaga się pokarmów coraz niezwyklejszych. A zyskując te pokarmy — traci dawne sny. „Widziałem więc piramidy, ale za to straciłem obraz, który sobie o nich moja imaginacja tworzyła“. — „Wyciągam różnymi sposobami korzyści z odbytych
wędrówek, a te w moich samotnych godzinach bawią mię jak sen piękny. Lękam się mglistych .obrazów przelewać na papier, aby nie straciły dla mnie wdzięku." — Oto niektóre z owych wyznań.
Z końcem sierpnia podróżnicy odbijają od brzegów włoskich. Trasę początkową poeta już nam podał. W ciągu września zwiedza Słowacki Grecję — Argos, Korynt, Ateny. — Ten właśnie grecki etap wyprawy stanowi treściową kanwę poematu. Potem były gościńce dalsze: Egipt, Palestyna, Syria, i Liban. Do Włoch powrócił w czerwcu 1837 — cała więc podróż od pożegnania Neapolu do wylądowania w Liworno trwała około 10 miesięcy. Plon poetycki wyprawy — bogaty. Równie doniosły plon przeżyć i doświadczeń. Od żartobliwych strof podróżnego raptularza po symboliczność mroczną i bolesną „An- hellego", od bezinteresownych doznań eleganckiego turysty po najgłębsze przeobrażenia myśli i uczuć — całą tę wielką metamorfozę oprawia klamrą dwóch portów włoski brzeg. .<
„Skąd się wybrałem..."—przypominam słowa strofy ¡pierwszej. Odpowiedzmy, od brzegów Neapolu w przeszłość sięgając: z Polski. Z Polski przede wszyst- kiifi. Z Polski oprawionej w widnokrąg podwójny. Więc najpierw z kraju lat dziecinnych, z odległych już obszarów spokoju, wygody i nie najdotkliwszych uczuć. Tam pozostała pierwsza miłość, pierwsza przyjaźń i — matka. Na tamtej scenie rozegrał się prolog dramatu. Starczyłoby dla niego romantycznych westchnień i melancholijnych zadum, obeszłoby się bez krzyku rozpaczy, gdyby nie to, że prolog zerwał się tragicznym akordem narodowej klęski. Słowacki opuścił Warszawę w marcu 1831 roku. Powstanie trwało. Oto klucz historii, polskiej i osobistej zarazem, zamykający na zawsze poza Słowackim pierwszy widnokrąg ojczyzny. Kraj porzucony spłynął krwią. Krew przebarwiła do-, bitnie misterne desenie poetyckich, uczuć. Pozostał na zawsze ból i na zawsze szarpiący wyrzut sumienia.
Horyzont Polski drugi —to emigracja paryska. Tu goryczy znalazł poeta aż nadto. Waśnie skłóconych stronnictw, namiętne a zbyt często jałowe spory polityczne, nie wolne od nieprzyjaini, zawiści i porachunków osobistych, napawały przygnębieniem i niewiarą w przyszłość. Słowacki dostrzegał wśród wirów emigracyjnych twórcze siły postępu. Sprzyjał tendencjom demokratycznym. Ale nie starczyło mu wytrzymałości odporu na porażki poetyckie i osobiste. W jesieni 1832 r. ukazała się część III „Dziadów“ z wyraźnym oskarżeniem ojczyma poety, dr. Becu. Słowacki rzucił Paryż, szukając spokoju w Szwajcarii. Tym wyjazdem zatrzasnął poza sobą drugi widnokrąg spraw ojczystych. Lecz mimo Wszelkie ucieczki Polska ostała się w myślach i marzeniach bolącą drza-
zgą-
Warszawa — Wrocław — Drezno — Paryż — znowu Paryż — Genewa. Pół obwodu Europy zwędrował, nim trafił do Neapolu, skąd się odbił w dalszy świat. Więc i to trzeba powiedzieć: nie tylko z Polski w podróż na Wschód się wybrał. Również — z Europy. ’ \
Była owa Europa tamtych czasów potargana sprzecznościami nie mniejszymi,
co polska we Francji emigracja. Europa iw. Przymierza, imperialistycznej reakcji —- z jednej strony. Europa nowych prądów, nowych rewolucyjnych drżeń i podmuchów ze strony drugiej.
Francja,- azyl naszych emigrantów, odbija grę wrogich sobie sil: zachowawczych i postępowych. Rząd Ludwika Filipa, wsparty o bogate mieszczaństwo, ostrożny i zmianom niechętny, zabiega tylko, by mocarstwa iw. Przymierza uznały stan faktyczny wyłoniony przez przewrót lipcowy: dba o utrzymanie własnej pozycji.
„Król episierów, jak pogardliwie Lildwika Filipa nazywano' — czytamy w „Pamiętnikach“ Felińskiego — nie poprzestając na poparciu rządowym' dążności do materialnego dobrobytu, własnym też przykładem zachęcał do oszczędności i gromadzenia kapitałów. Chętnie chodził piechotą, z parasolem w ręku, jak prosty mieszczanin, unikał balów i kosztownych przyjęć, żeby zaś kapitały jego ani chwili nie próżnowały, codziennie wysyłał urzędnika swego dworu do państwowej kasy, aby mu przywiózł dzienną należność listy cywilnej“. Portrecik tkróla ilustruje francuską reakcję skuteczniej od wszelkich komentarzy!
Ale w tym samym kraju drążą społeczeństwo prawdy i hasła zgoła odmienne. Świeża tradycja niedawno zmarłego Saint-Simona wyraża się w coraz powszechniej rozumianej idei pracy. „Prawo do pracy“ sformułował był Fourier. Myśl komunistyczna, choć niewykształcona, zyskuje zwolenników i wyznawców. Jawi się istotna uwaga dla ludu w pojęciu najszerszym. Oczywiście, ową grę idei przeciwstawnych,powtarza za Europą i za Francją polska emigracja.
W roku 1836, właśnie W roku wyprawy Słowackiego na Wschód, ukazuje się ' „Manifest Towarzystwa Demokratycznego Polskiego“ ułożony przez Wiktora Heltmana, w którym powiedziano dobitnie: „Wszystko dla ludu przez lud“.
I jeszcze: „Odrodzona niepodległa Polska demokratyczną będzie. Wszyscy bez różnicy wyznań i rodu odbiorą w niej umysłowe, polityczne i socjalne usamo- wolnienie. Wszechwładztwo wróci do ludu..." Tych sformułowań nie miał siły Słowacki doczekać w Paryżu. Ale na pewno ich ziarnka nasienne przyjął był
0 wiele wcześniej. Skłócą się one nieraz z ziarnami goryczy. Jedno jest pewne: słowo wydumane podczas wschodniej wędrówki, w klasztorze libańskim Bet- cheszban, słowo LUD, położone na chorągwi rycerza w „Anhellim“ — rosnąć poczęło i rosło nie dopiero w pustelniczej 'samotni, lecz właśnie wśród bolących miesięcy paryskich.
Te wszystkie pogmatwane ściegi spraw europejskich, polskich, emigracyjnych
1 osobistych, układające jeden wspólny rysunek ojczyzny, odnajdziemy wśród strof „Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu“. Jak różnorodne i pokłócone były motywy, kierujące piórem poety, tak też i rozmaity przybrały kształt — od ironicznych, ciętych a lekkich diatryb polemicznych, poprzez liryzmu pełne wspomnienia i tęsknoty, aż do uniesień i wybuchów najgłębszych.
Czytajmy strofy, wyjęte z zakończenia pieśni pierwszej. Pamięć młodzieńczej miłości, ubarwiona szczerym, prostym wzruszeniem, splata się nieroze-
rwalnie z mrocznym poczuciem winy, na którego dnie już nie imię kochanki lecz imię ojczyzny przeczuć nie trudno:
I znowu wspomnień pieśń dzika, echowa,
Zagrała w sercu i Izy moje płyną.
O Lulko/ dziecka kochanko, bądź zdrowa!
Jeżeli kiedy pod tą jarzębiną,
Co nieraz kładła koralowe grona *
Na twoje włosy, siądziesz zamyślona,
Jeżeli książkę położysz przy sobie,
Jeśli szalona ta pieśń z tobą będzie,
Kart nie odwracaj... bo nim spocznę w grobie,
Będę ci śpiewał jak mrące łabędzie,
Tak nieśmiertelnym płaczem: że raz jeszcze Łez brylantowych osypią cię deszcze.
Jeśli Bóg -wiedział, jak mi było trudno Do tego życia, co mi dał, przywyknąć 1 nie przeklinać... i drogą bezludną Iść po tym ¡wiecie szalonym, i niknąć,
Co dnia myśl jedną rozpaczy zaczynać,
Myślą tą modlić się... i nie przeklinać —
To mojej duszy, dobytej z popiołów,
Da wiele ciszy; i na jaką bladą Gwiazdę, do smutnych krainy aniołów Przeniesie senną.
Kształt Polski, zarysowany w strofach przytoczonych jak najdelikatniej, bo poprzez osłonę fantastycznych przeinaczeń, objawia się -wyraźnie ria niejednej karcie poematu. Klucz ptaków wędrownych — motyw jakże częsty i jak wymowny — podrywa obraz straconej ojczyzny z samego dna tęsknoty:
Zórawie, co tam nad Koryntu górą Rozciągnęłyście łańcuch ku północy, .
Weźcie na skrzydła moję pieśń ponurą,
Zanieście z sobą... może przyszłej nocy Kraj przelatywać będzie ta pieśń głucha,
Jak dzwon żałosny brzmiąc w krainach ducha.
(Pieśń VIII)
Pkśn III adres uczuć odsłania bezpośrednio, w apostrofie rozpaczliwej i przejmującej:
Ojczyznę moja! może wszyscy wtócą Na twoje pola, ale ja nie wrócę! Śmierć — lub to wszystko, co mi losy nucą Na kamienistej drodze życia — pluce Ogniem pożarte, widziane oczyma Sny straszne twarzą; wszystko mię zatrzyma —
Wreszcie — o Polsce co krok przypomina Grecja. Każdy kamień, każda strzaskana kolumna krzyczy o wielkości umarłej i o niewoli doniedawnej — opowiada, los tragicznego narodu, tak podobny do losu własnej ziemi. Poprzez wszystkie pieśni poematu, opisujące wędrówkę po Grecji, przewija się ustawiczna pamięć o związku historycznym ludów ciemiężonych. Cheroneja kojarzy się z Maciejowicami. Termopile cisną się pod pióro wielokrotnie. Fala spod Salaminy
...spotkać pierwszego Polaka przybiegła, I wstrzęsła mię tak... i jękła i legła
— opowiada poeta w pieśni ostatniej. Nieustannie wywołuje pola zwycięstw i pola klęsk. Zwłaszcza klęsk. Bolesny pesymizm łacniej znajduje wielkość w pobojowiskach ocienionych skrzydłem tragedii. Pesymizm, zrozumiały nie tylko w świetle racyj obiektywnych: odważne wyznanie w pieśni VIII — „Grób Agamemnona“ — przydaje mu rację jeszcze inną:
Mówię — bom smutny — i sam pełen winy.
Strof tej pieśni przypominać nie będziemy. Ona jedna, spośród ośmiu części poematu, znana jest powszechnie. Nagi trup Leonidasa postawiony przed Polską — „duszą anielską w czerepie rubasznym“, przed Polską — „pawiem i papugą narodów" — przemawia najgłębszym wyrazem uczuć. Jest w nich odwaga i godność tak bezwzględna, że przełamuje zaklęty krąg rozpaczy. Re- wolucyjność wyznań patriotycznych, która rezygnuje z usypiającego komple- menciarstwa na rzecz krytyki, na rzecz najsurowszej chłosty — oto twórcza zdobycz Słowackiego w wychowawczym kształtowaniu narodu. Miłość ojczyzny przybrała pod biczem jego słów nową postać.
„Grób Agamemnona“ zyskał kształt ostateczny później niż inne pieśni poematu, bo dopiero w r. 1.839. Ale zwłoka w uformowaniu tej właśnie części tym 'bardziej nie wytłumaczy szczególnego wybuchu uczuć, które — choć ujęte w surowy rygor zwięzłej syntezy historiozoficznej — drgają zanadto żywą, zanadto bezpośrednią pasją, by je można przypisać podnietom wtórnym, z emanacyj greckich wywiedzionym. Polska szlachecka, nic ta z idealizujących tęsknot, lecz właśnie w prawdziwości dosadnej zjawiona, z tęcz odarta, aż do bólu realna — ukazać się musiała poecie pod wrażeniami świeżej daty. Polacy spotkani we Włoszech wydobyli zapewne spod poetycznych marzeń niejeden
rys zatarty a wierny. Równie mocnych bodźców dostarczyli towarzysze podróży.
Pomyślmy: turyści pochodzili z tych samych stron. Obce szlaki tym mocniej wspólnotę przypomniały. Nie mogło się obejść bez długich gawęd w czasie morskie; jazdy, na etapach... Poetycki raptularz, w poemat zorganizowany, nie służył zapisowi setek mniej lub więcej prozaicznych opowieści, anegdót, wspomnień. Ale sytuacyjne ich prawdopodobieństwo nie da się zaprzeczyć.
Hołyńscy, Brzozowski: -Judzie, z którymi -przywędrowały sprawy i zdarze-
■ nia Ukrainy, Rusi, Litwy. Ludzie, będący żywym diariuszem rodzinnych stron dla łaknącego nowin wygnańca. O czymże mogli opowiadać kresowi obywatele? Na pewno o współziomkach. I to w trybie, w jakim się zawsze o znajomych opowiada. Więc przez fakty powszednie. Przez anegdotę. Od strony — „rubasznego czerepu". Może tam i była mowa o zawiązanej po powstaniu i działającej w Wileńskiem i na Kijowszczyźnie tajnej organizacji Szymona Konarskiego, zwanej Związkiem Narodowym lub Ludowym. Tu niejedno że wspólnie znanych nazwisk wymienić się dało. Ale przede wszystkim — wywoływano zapewne sprawy bliższe na codzień obywatelskiej fantazji.
Ziemie kresowe były podówczas =% w latach przed powstaniem i niedługo po skończone; wojnie — teatrem niesłychanie bujnej szlachetnej i sobiepań- skiej fanfaronady. Patriotyzm — to jej legitymacja umowna. Treść istotną stanowiły nieobliczalne ekscesy i brawurady bogatych panków; Strzelanie, fechtunek, jazda konna i łowy starczyły zaledwie za tło, za pretekst dla coraz to osobliwszych popisów i rekordów. Wacław Rzewuski wyjeżdża na swym arabie na szczyt krzemienieckiej wieży. Aleksander Jełowicki każdorazowo wita gości celną kulą wpakowaną w dyszel zajeżdżającej przed ganek bryczki. Młodzi posesjonaci zakładają nawet specjalnie tego typu rozrywkom poświęcony klub „bałagułów“: mężni ci junacy uganiają po stepie za wilkami; na oślep, bez lejc, galopują czwórką koni po przepaścistych drogach; w rozochoceniu szczególnym zatrzymują na moście powóz z damami, by się im -— wyszedłszy z kąpieli — przedstawić nago... W tym samym czasie więzienia miast gubernialnych pękają od natłoku. W tym samym czasie ten i ÓW z „patriotycznych“ chwatów zdradza tajemnice spiskowe za pieniądze...
„Czerep rubaszny“ objawił się Słowackiemu w całej tragicznej potworności. • I on właśnie ukształtował się pod rozpalonym do żaru gniewem w słowa pełne realistycznej, dotykalnej prawdy. Właśnie on, a nie jego przeciwstawienie — anielsko idealna Polska przyszłości.
Materiał nagromadzonych tą drogą wrażeń wyładował się, zresztą nie od razu i nie na raz. Eksplodował podwójnie. To, co w nich było z namiętnych emocji, znalazło doraźne i rychłe ujście w tych strofach „Podróży“, które określają poemat jako .utwór tendencyjny, polemiczny, dyskursywny, z wyraźnie zaryso...
marian_491