Mach Wilhelm - PODRÓŻ NA WSCHÓD.doc

(70 KB) Pobierz

WILHELM MACH

4

PODRÓŻ NA WSCHÓD

(ODCZYT RADIOWY)

Muzo, mdlejąca z romantycznych cierpień,

Przybądź i pomóż! Wzywam ciebie krótko,

Sentymentalna; bo kończy się sierpień,

Bo z końcem sierpnia i koniem i łódką Puszczam się w drogę przez Pulią, Otranto,

Korfu... gdzie jadę, powie drugie Canto.

Tymczasem pierwsze opowiedzieć musi,

Skąd sięt wybrałem, po co i dlaczegof

Przerwijmy cytat dla formalnego obowiązku nazwania áutora i dzieła. Żar­tobliwa inwokacja, wpleciona zgrabnie w informacyjną ekspozycję opowieści, zwrotka sekstynowa oprawna w rymy wyszukane i niezużyte, od pierwszych slow pochwytna złożoność nastroju, w którym tonem najwyraźniejszym dźwię­czy subtelna autoironia — podpowiadają natychmiast imię poety: Juliusz Sło­wacki. Przytoczone wiersze otwierają jeden z jego najpiękniejszych i — mimo to — nie najpowszechniej znanych poematów: „Podróż do Ziemi świętej z Nea­polu“. Na całość utworu składa się 8 pieśni, cyfrowanych od I do IX; pieśni II w ogóle brak. Dobyte z puścizny rękopiśmienne)’ poety zostały wydane w tym układzie dopiero po jego śmierci, w r. 1866, pod zmienionym tytułem „Podróż na Wschód". Za życia Słowackiego ukazała się w druku jedynie część pieśni VIII przy pierwszym wydaniu „Lilii Wenedy“ w r. 1840, pod nazwą: „Uła­mek z Greckiej Podróży: Grób Agamemnona“. Pamiętajmy, że poemat w swej części przeważnej (pieśni I—VII) powstał z końcem roku 1836 i w pierwszym miesiącu roku następnego; trzydzieści aż lat 'czekał więc na czytelnika! W tym miejscu, uprzedzając porządek uwag, godzi się powtórzyć wyjęte z tego właśnie poematu strofy, które — wobec niełaskawych dla manuskryptu losów — brzmią równie dowcipnie co proroczo:

«r

Ja bardzo lubię sławę popularną,

Lękam się bardzo wymuskanej sławy;

Dlatego każę na bibułę czarną Bić nowe dzieło... gołe — bez oprawy;

I wyjdzie na świat książeczka pokorna,

Jak gdyby spod pras Bogumiła Koma.

O              moja głupia Muzo, zapominasz U szanowania winnego księgarzom!

Ja nie znam Korna... mówią, że luminarz...

A zaś skład jego podobny cmentarzom,

Gdzie sobie cicho autorowie leżą,

Co łato ziemią przysypani świeżą...

Dygresja poetycka godna zadedykowania nie tylko wrocławskiemu wydaw­cy Kornowi, i na pewno nie tylko współczesnym Słowackiemu księgarzom...

Wracajmy jednak do przedmiotu. — „Skąd ślę wybrałem, po co i dlacze­go?" — obiecuje wyjainić poeta. Nie mogąc cytować poematu w całości — wy­ręczmy jego kunsztowne sekstyny prozaicznym komentarzem:

Z początkiem roku 1836 — ze Szwajcarii, gdzie nad jeziorem genewskim przemieszkał pełne trzy lata, wyprawia się Słowacki do Włoch. Bawią tam jego krewni, Teofilostwo Januszewscy, z którymi rad się spotkać. -W ich towarzystwie, wzbogacanym przez kilkoro jeszcze rodaków — w ich licz­bie nowopoznany i na zawsze już bliski i ważny Zygmunt Krasiński — prze­bywa Słowacki przez trzy miesiące w Rzymie. Współżycie z wujostwem, nie­co nużące, zaczyna ciążyć. Teofil Januszewski, zacny ale trzeźwy szlachcic z kresów, traktuje lotną muzę Juliusza zbyt powściągliwie. Przymierza poetyc­kie natchnienia siostrzeńca do swej praktycznej wiedzy o rodakach i jest pe­wien, że „szlachta nie zrozumie“. W czerwcu wyjeżdża Słowacki do Neapolu, wyprzedzony przez krewniaków. Stąd, by się pozbyć kosmopolitycznego zgieł­ku turystów, a po trosze i prozaicznych hreczkosiejów wołyńskich — do Sorren­to. Przez miesiąc rozkoszuje się spokojem. W sierpniu niewesoły obowiązek po­żegnania wybierających się do kraju Januszewskich sprowadza go z powrotem do Neapolu. Widmo opuszczenia poczyna straszyć znowu... Co dalej? I oto — okazja!

Znajomy poety jeszcze z czasów krzemienieckich, Zenon Brzozowski, wybie­ra się właśnie w podróż do Grecji, Egiptu i Palestyny. Z nim — dwaj bracia Hołyńscy. We trójkę namawiają Słowackiego, by im towarzyszył. Ułatwiają mu przygotowania. Nie należy zapominać, że podróże stanowiły wówczas imprezę kosztowną. Tylko wybrańcom fortuny udawało się podług woli wy­mieniać turystyczne sny na dyliżans pocztowy, konie pod siodło, lub morski . statek. Inni poprzestawali na marzeniach. Pamiętali o tym projektodawcy — ich pomoc nie przeoczyła sprawy finansów. Brzozowski, bogaty obywatel z Wo­łynia, nie skąpił na wojaże (sam paszport zagraniczny za Mikołaja I koszto-

wal — i to według taryfy oficjalnej, a więc bez okupów — 300 rubli sr.!), a przy tym lubił mecenasować ludziom artystycznego pokroju, co potwierdza niejedna wzmianka pamiętnikarska z owych czasów. W towarzystwie ziom­ka z tych samych okolic kresowych musiał znajdować upodobanie tym większe. Sam Słowacki, materialnie niezależny i przy pewności gotówkowych dopły­wów, usłużną gotowością cudzej kiesy mógł dysponować bez upokorzenia. Do­raźna sytuacja pieniężna była — co prawda — kłopotliwa: 25 rubli sr., mogące starczyć zaledwie na potrzeby najbliższe; korzysta więc z pożyczki 1000 ru­bli sr., dogodnej, bo płatnej za cztery lata. Pomysł wędrówki romantycznej przypadł poecie do smaku. Zgodził się.

W liście z 24. VIII. 1836 pisze Słowacki do matki: „Zdziwisz się zapewne, odebrawszy ten list, na wsiadaniu prawie pisany. Wyjeżdżam na wschód do Grecji, do Egiptu i do Jerozolimy — projekt ten, od dawna zrobiony i kilka razy odrzucony ode mnie jako nadto straszne przedsięwzięcie, przyszedł na ko­niec do skutku“. Ze Słowackiemu marzyła się taka wyprawa nie od dziś — rzecz zrozumiała. Podróże należały do oficjalnej niemal liturgii romantyzmu i kto tylko mógł — powierzał się z zapałem obrządkowi. Przyziemność życia powszedniego zastąpić niepospolitym blaskiem niespodzianki i przygody, spraw­dzić własną niezwykłość przez spotkanie z niezwykłością świata, upodobnić się do średniowiecznego rycerza, barda czy pątnika, a wreszcie: znaleźć lekarstwo na mniej lub więcej wiarogodną nudę czy melancholię — oto były motywy manii podróżniczej, nie wyzbytej — jak wszelkie manie — znamion mody.

Droga przez Brzozowskiego obrana modzie tej szczególnie odpowiadała. Gre­cja i Wschód cieszyły się popularnością wielką już od wieku XVIII. Punkt od­bicia — Włochy — był również jak najlepiej wśród pisarzy ostatnich dziesią­tek lat notowany. Literatów-podróżników zebrał się już był spory zastęp. Goe­the, Byron, Chateaubriand, Lamartine — oto najważniejsi, a nie jedyni. I wszy­scy na tych samych prawie szlakach szukający wrażeń. I nie ostatni. Poprze­stając na nazwiskach najwybitniejszych — wspomnijmy jeszcze tylko „orien­talną“ podróż Flauberta z r. 1849: znowu — podobnie jak u naszego poety, tyle że więcej i w innym porządku — Egipt, Palestyna, Syria, Turcja, Grecja. Italia... Dla Słowackiego jedno z wymienionych nazwisk grało na pewno .poku­są największą: Byron. Czytelnik „Korsarza“, „Childe-Harolda“ i autor „Lam- bra“ w jednej osobie, -nie mógł nie doświadczać żywej radości na myśl, że aurą ukochanych powieści odetchnie bez pośrednictwa; podniecała go też chyba ochota, by sprawdzić, o ile intuicja poetycka dopisała w jego młodzieńczych „bajronicznych“ poematach.

Działały również zapewne powody związane ze specyficzną naturą i — po­wiedzmy bez obsłonek — kaprysami wyobraźni poety. W listach z okresu po­droży i bezpośrednio po niej roi się, jak rzadko nawet u Slowackego, od roz­myślań i wyznań na temat imaginacji, która dla swych snów domaga się po­karmów coraz niezwyklejszych. A zyskując te pokarmy — traci dawne sny. „Widziałem więc piramidy, ale za to straciłem obraz, który sobie o nich moja imaginacja tworzyła“. — „Wyciągam różnymi sposobami korzyści z odbytych

wędrówek, a te w moich samotnych godzinach bawią mię jak sen piękny. Lę­kam się mglistych .obrazów przelewać na papier, aby nie straciły dla mnie wdzięku." — Oto niektóre z owych wyznań.

Z końcem sierpnia podróżnicy odbijają od brzegów włoskich. Trasę począt­kową poeta już nam podał. W ciągu września zwiedza Słowacki Grecję — Argos, Korynt, Ateny. — Ten właśnie grecki etap wyprawy stanowi treścio­wą kanwę poematu. Potem były gościńce dalsze: Egipt, Palestyna, Syria, i Li­ban. Do Włoch powrócił w czerwcu 1837 — cała więc podróż od pożegnania Neapolu do wylądowania w Liworno trwała około 10 miesięcy. Plon poetycki wyprawy — bogaty. Równie doniosły plon przeżyć i doświadczeń. Od żarto­bliwych strof podróżnego raptularza po symboliczność mroczną i bolesną „An- hellego", od bezinteresownych doznań eleganckiego turysty po najgłębsze prze­obrażenia myśli i uczuć — całą tę wielką metamorfozę oprawia klamrą dwóch portów włoski brzeg.              .<

„Skąd się wybrałem..."—przypominam słowa strofy ¡pierwszej. Odpowiedzmy, od brzegów Neapolu w przeszłość sięgając: z Polski. Z Polski przede wszyst- kiifi. Z Polski oprawionej w widnokrąg podwójny. Więc najpierw z kraju lat dziecinnych, z odległych już obszarów spokoju, wygody i nie najdotkliwszych uczuć. Tam pozostała pierwsza miłość, pierwsza przyjaźń i — matka. Na tam­tej scenie rozegrał się prolog dramatu. Starczyłoby dla niego romantycznych we­stchnień i melancholijnych zadum, obeszłoby się bez krzyku rozpaczy, gdyby nie to, że prolog zerwał się tragicznym akordem narodowej klęski. Słowacki opuścił Warszawę w marcu 1831 roku. Powstanie trwało. Oto klucz historii, polskiej i osobistej zarazem, zamykający na zawsze poza Słowackim pierw­szy widnokrąg ojczyzny. Kraj porzucony spłynął krwią. Krew przebarwiła do-, bitnie misterne desenie poetyckich, uczuć. Pozostał na zawsze ból i na zawsze szarpiący wyrzut sumienia.

Horyzont Polski drugi —to emigracja paryska. Tu goryczy znalazł poeta aż nadto. Waśnie skłóconych stronnictw, namiętne a zbyt często jałowe spory polityczne, nie wolne od nieprzyjaini, zawiści i porachunków osobistych, na­pawały przygnębieniem i niewiarą w przyszłość. Słowacki dostrzegał wśród wi­rów emigracyjnych twórcze siły postępu. Sprzyjał tendencjom demokratycznym. Ale nie starczyło mu wytrzymałości odporu na porażki poetyckie i osobiste. W jesieni 1832 r. ukazała się część III „Dziadów“ z wyraźnym oskarżeniem ojczyma poety, dr. Becu. Słowacki rzucił Paryż, szukając spokoju w Szwajcarii. Tym wyjazdem zatrzasnął poza sobą drugi widnokrąg spraw ojczystych. Lecz mimo Wszelkie ucieczki Polska ostała się w myślach i marzeniach bolącą drza-

zgą-

Warszawa — Wrocław — Drezno — Paryż — znowu Paryż — Genewa. Pół obwodu Europy zwędrował, nim trafił do Neapolu, skąd się odbił w dalszy świat. Więc i to trzeba powiedzieć: nie tylko z Polski w podróż na Wschód się wybrał. Również — z Europy.                            \

Była owa Europa tamtych czasów potargana sprzecznościami nie mniejszymi,

co polska we Francji emigracja. Europa iw. Przymierza, imperialistycznej reak­cji —- z jednej strony. Europa nowych prądów, nowych rewolucyjnych drżeń i podmuchów ze strony drugiej.

Francja,- azyl naszych emigrantów, odbija grę wrogich sobie sil: zachowaw­czych i postępowych. Rząd Ludwika Filipa, wsparty o bogate mieszczaństwo, ostrożny i zmianom niechętny, zabiega tylko, by mocarstwa iw. Przymierza uznały stan faktyczny wyłoniony przez przewrót lipcowy: dba o utrzymanie własnej pozycji.

„Król episierów, jak pogardliwie Lildwika Filipa nazywano' — czytamy w „Pamiętnikach“ Felińskiego — nie poprzestając na poparciu rządowym' dążności do materialnego dobrobytu, własnym też przykładem zachęcał do oszczędności i gromadzenia kapitałów. Chętnie chodził piechotą, z parasolem w ręku, jak prosty mieszczanin, unikał balów i kosztownych przyjęć, żeby zaś kapitały jego ani chwili nie próżnowały, codziennie wysyłał urzędnika swego dworu do państwowej kasy, aby mu przywiózł dzienną należność listy cywil­nej“. Portrecik tkróla ilustruje francuską reakcję skuteczniej od wszelkich ko­mentarzy!

Ale w tym samym kraju drążą społeczeństwo prawdy i hasła zgoła odmien­ne. Świeża tradycja niedawno zmarłego Saint-Simona wyraża się w coraz po­wszechniej rozumianej idei pracy. „Prawo do pracy“ sformułował był Fourier. Myśl komunistyczna, choć niewykształcona, zyskuje zwolenników i wyznaw­ców. Jawi się istotna uwaga dla ludu w pojęciu najszerszym. Oczywiście, ową grę idei przeciwstawnych,powtarza za Europą i za Francją polska emigracja.

W roku 1836, właśnie W roku wyprawy Słowackiego na Wschód, ukazuje się ' „Manifest Towarzystwa Demokratycznego Polskiego“ ułożony przez Wiktora Heltmana, w którym powiedziano dobitnie: „Wszystko dla ludu przez lud“.

I jeszcze: „Odrodzona niepodległa Polska demokratyczną będzie. Wszyscy bez różnicy wyznań i rodu odbiorą w niej umysłowe, polityczne i socjalne usamo- wolnienie. Wszechwładztwo wróci do ludu..." Tych sformułowań nie miał siły Słowacki doczekać w Paryżu. Ale na pewno ich ziarnka nasienne przyjął był

0              wiele wcześniej. Skłócą się one nieraz z ziarnami goryczy. Jedno jest pewne: słowo wydumane podczas wschodniej wędrówki, w klasztorze libańskim Bet- cheszban, słowo LUD, położone na chorągwi rycerza w „Anhellim“ — rosnąć poczęło i rosło nie dopiero w pustelniczej 'samotni, lecz właśnie wśród bolących miesięcy paryskich.

Te wszystkie pogmatwane ściegi spraw europejskich, polskich, emigracyjnych

1              osobistych, układające jeden wspólny rysunek ojczyzny, odnajdziemy wśród strof „Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu“. Jak różnorodne i pokłócone były motywy, kierujące piórem poety, tak też i rozmaity przybrały kształt — od ironicznych, ciętych a lekkich diatryb polemicznych, poprzez liryzmu pełne wspomnienia i tęsknoty, aż do uniesień i wybuchów najgłębszych.

Czytajmy strofy, wyjęte z zakończenia pieśni pierwszej. Pamięć młodzień­czej miłości, ubarwiona szczerym, prostym wzruszeniem, splata się nieroze-

rwalnie z mrocznym poczuciem winy, na którego dnie już nie imię kochanki lecz imię ojczyzny przeczuć nie trudno:

I znowu wspomnień pieśń dzika, echowa,

Zagrała w sercu i Izy moje płyną.

O              Lulko/ dziecka kochanko, bądź zdrowa!

Jeżeli kiedy pod tą jarzębiną,

Co nieraz kładła koralowe grona              *

Na twoje włosy, siądziesz zamyślona,

Jeżeli książkę położysz przy sobie,

Jeśli szalona ta pieśń z tobą będzie,

Kart nie odwracaj... bo nim spocznę w grobie,

Będę ci śpiewał jak mrące łabędzie,

Tak nieśmiertelnym płaczem: że raz jeszcze Łez brylantowych osypią cię deszcze.

Jeśli Bóg -wiedział, jak mi było trudno Do tego życia, co mi dał, przywyknąć 1 nie przeklinać... i drogą bezludną Iść po tym ¡wiecie szalonym, i niknąć,

Co dnia myśl jedną rozpaczy zaczynać,

Myślą tą modlić się... i nie przeklinać —

To mojej duszy, dobytej z popiołów,

Da wiele ciszy; i na jaką bladą Gwiazdę, do smutnych krainy aniołów Przeniesie senną.

Kształt Polski, zarysowany w strofach przytoczonych jak najdelikatniej, bo poprzez osłonę fantastycznych przeinaczeń, objawia się -wyraźnie ria nie­jednej karcie poematu. Klucz ptaków wędrownych — motyw jakże częsty i jak wymowny — podrywa obraz straconej ojczyzny z samego dna tęsknoty:

Zórawie, co tam nad Koryntu górą Rozciągnęłyście łańcuch ku północy, .

Weźcie na skrzydła moję pieśń ponurą,

Zanieście z sobą... może przyszłej nocy Kraj przelatywać będzie ta pieśń głucha,

Jak dzwon żałosny brzmiąc w krainach ducha.

(Pieśń VIII)

Pkśn III adres uczuć odsłania bezpośrednio, w apostrofie rozpaczliwej i przejmującej:

Ojczyznę moja! może wszyscy wtócą Na twoje pola, ale ja nie wrócę! Śmierć — lub to wszystko, co mi losy nucą Na kamienistej drodze życia — pluce Ogniem pożarte, widziane oczyma Sny straszne twarzą; wszystko mię zatrzyma —

Wreszcie — o Polsce co krok przypomina Grecja. Każdy kamień, każda strzaskana kolumna krzyczy o wielkości umarłej i o niewoli doniedawnej — opowiada, los tragicznego narodu, tak podobny do losu własnej ziemi. Poprzez wszystkie pieśni poematu, opisujące wędrówkę po Grecji, przewija się usta­wiczna pamięć o związku historycznym ludów ciemiężonych. Cheroneja koja­rzy się z Maciejowicami. Termopile cisną się pod pióro wielokrotnie. Fala spod Salaminy

...spotkać pierwszego Polaka przybiegła, I wstrzęsła mię tak... i jękła i legła

              opowiada poeta w pieśni ostatniej. Nieustannie wywołuje pola zwycięstw i pola klęsk. Zwłaszcza klęsk. Bolesny pesymizm łacniej znajduje wielkość w pobojowiskach ocienionych skrzydłem tragedii. Pesymizm, zrozumiały nie tylko w świetle racyj obiektywnych: odważne wyznanie w pieśni VIII — „Grób Agamemnona“ — przydaje mu rację jeszcze inną:

Mówię — bom smutny — i sam pełen winy.

Strof tej pieśni przypominać nie będziemy. Ona jedna, spośród ośmiu części poematu, znana jest powszechnie. Nagi trup Leonidasa postawiony przed Pol­ską — „duszą anielską w czerepie rubasznym“, przed Polską — „pawiem i pa­pugą narodów" — przemawia najgłębszym wyrazem uczuć. Jest w nich od­waga i godność tak bezwzględna, że przełamuje zaklęty krąg rozpaczy. Re- wolucyjność wyznań patriotycznych, która rezygnuje z usypiającego komple- menciarstwa na rzecz krytyki, na rzecz najsurowszej chłosty — oto twórcza zdobycz Słowackiego w wychowawczym kształtowaniu narodu. Miłość ojczy­zny przybrała pod biczem jego słów nową postać.

„Grób Agamemnona“ zyskał kształt ostateczny później niż inne pieśni poematu, bo dopiero w r. 1.839. Ale zwłoka w uformowaniu tej właśnie części tym 'bardziej nie wytłumaczy szczególnego wybuchu uczuć, które — choć ujęte w surowy rygor zwięzłej syntezy historiozoficznej — drgają zanadto żywą, zanadto bezpośrednią pasją, by je można przypisać podnietom wtórnym, z emanacyj greckich wywiedzionym. Polska szlachecka, nic ta z idealizujących tęsknot, lecz właśnie w prawdziwości dosadnej zjawiona, z tęcz odarta, aż do bólu realna — ukazać się musiała poecie pod wrażeniami świeżej daty. Polacy spotkani we Włoszech wydobyli zapewne spod poetycznych marzeń niejeden

rys zatarty a wierny. Równie mocnych bodźców dostarczyli towarzysze po­dróży.

Pomyślmy: turyści pochodzili z tych samych stron. Obce szlaki tym mocniej wspólnotę przypomniały. Nie mogło się obejść bez długich gawęd w czasie morskie; jazdy, na etapach... Poetycki raptularz, w poemat zorganizowany, nie służył zapisowi setek mniej lub więcej prozaicznych opowieści, anegdót, wspomnień. Ale sytuacyjne ich prawdopodobieństwo nie da się zaprzeczyć.

Hołyńscy, Brzozowski: -Judzie, z którymi -przywędrowały sprawy i zdarze-

              nia Ukrainy, Rusi, Litwy. Ludzie, będący żywym diariuszem rodzinnych stron dla łaknącego nowin wygnańca. O czymże mogli opowiadać kresowi obywatele? Na pewno o współziomkach. I to w trybie, w jakim się zawsze o znajomych opowiada. Więc przez fakty powszednie. Przez anegdotę. Od strony — „ru­basznego czerepu". Może tam i była mowa o zawiązanej po powstaniu i działa­jącej w Wileńskiem i na Kijowszczyźnie tajnej organizacji Szymona Konar­skiego, zwanej Związkiem Narodowym lub Ludowym. Tu niejedno że wspól­nie znanych nazwisk wymienić się dało. Ale przede wszystkim — wywoły­wano zapewne sprawy bliższe na codzień obywatelskiej fantazji.

Ziemie kresowe były podówczas =% w latach przed powstaniem i niedługo po skończone; wojnie — teatrem niesłychanie bujnej szlachetnej i sobiepań- skiej fanfaronady. Patriotyzm — to jej legitymacja umowna. Treść istotną stanowiły nieobliczalne ekscesy i brawurady bogatych panków; Strzelanie, fechtunek, jazda konna i łowy starczyły zaledwie za tło, za pretekst dla coraz to osobliwszych popisów i rekordów. Wacław Rzewuski wyjeżdża na swym arabie na szczyt krzemienieckiej wieży. Aleksander Jełowicki każdorazowo wita gości celną kulą wpakowaną w dyszel zajeżdżającej przed ganek bryczki. Młodzi posesjonaci zakładają nawet specjalnie tego typu rozrywkom poświę­cony klub „bałagułów“: mężni ci junacy uganiają po stepie za wilkami; na oślep, bez lejc, galopują czwórką koni po przepaścistych drogach; w rozocho­ceniu szczególnym zatrzymują na moście powóz z damami, by się im -— wy­szedłszy z kąpieli — przedstawić nago... W tym samym czasie więzienia miast gubernialnych pękają od natłoku. W tym samym czasie ten i ÓW z „patriotycz­nych“ chwatów zdradza tajemnice spiskowe za pieniądze...

„Czerep rubaszny“ objawił się Słowackiemu w całej tragicznej potworności. • I on właśnie ukształtował się pod rozpalonym do żaru gniewem w słowa pełne realistycznej, dotykalnej prawdy. Właśnie on, a nie jego przeciwstawienie — anielsko idealna Polska przyszłości.

Materiał nagromadzonych tą drogą wrażeń wyładował się, zresztą nie od razu i nie na raz. Eksplodował podwójnie. To, co w nich było z namiętnych emocji, znalazło doraźne i rychłe ujście w tych strofach „Podróży“, które określają poemat jako .utwór tendencyjny, polemiczny, dyskursywny, z wyraźnie zary­so...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin